Hej. Mam duży problem z rodzicami partnera, nie toleruję ich i sytuacja z każdym dniem się pogarsza. Mimo że mieszkają za granicą szkodzą mojemu związkowi, chociaż niby na pierwszy rzut oka są tacy fajni, mili, chcą "pomóc". Problem w tym, że ja w zasadzie od zawsze byłam zdana na siebie, musiałam być samodzielna, zaczęłam mieszkać sama (musiałam) jak miałam 18 lat, więc jestem bardzo samodzielna i nie nawykłam żeby ktoś się mieszał w moje sprawy. Natomiast oni są bardzo nachalni i natrętni, mimo że nikt ich nie pyta do wszystkiego muszą wtrącić swoje 3 grosze sprzeczne z moim zdaniem i wizją życia, gdy przyjeżdżają z zagranicy co kilka miesięcy uważają, że wszyscy powinni być do ich dyspozycji, a co najgorsze zamiast wynająć sobie hotel wpraszają się w bez pytania, w ogóle ich nie interesuje czy czasem ktoś nie ma innych spraw na głowie niż ONI. Bardzo cierpi na tym mój związek, w zasadzie odkąd pierwszy raz poznałam na żywo jego matkę idzie w dół po równi pochyłej. Partner gdy się poznaliśmy mówił, że ma z nimi sporadyczne i oschłe kontakty, ale okazało się inaczej- np jego matka podczas pierwszej wizyty od razu zaczęła przetrząsać szafki (po paru latach nieobecności), dosłownie, nawet nie usiadła i się herbaty nie napiła. Do tego natrafiła akurat na moje rzeczy i byłam w szoku, że mój zamiast ją opieprzyć tylko się śmiał że ona taka jest. Natomiast ja wściekłam się strasznie, bo w moim światopoglądzie nie mieści się coś takiego, dodam że mamy w granicy 35 lat! Podczas tej wizyty było jeszcze kilka mega nieprzyjemnych sytuacji, przy kolejnych wizytach jak byli jego rodzice razem czy ojciec osobno tak samo. Po prostu oni traktują nas jak małe dzieci specjalnej troski, wkurza mnie że mój facet, którego miałam za samodzielnego i będącego w podobnej sytuacji co ja (jego rodzice zostawili go i wyjechali jak miał 21 lat), nie tylko się przed tym nie broni, ale i często twierdzi, że to ja się czepiam- a do pierwszego przyjazdu jego matki zawsze stał za mną murem, byłam go pewna. Teraz straciłam do niego zaufanie, wciąż czuję się zagrożona. Myślałam, że narodziny naszej córki coś zmienią, ale on, mimo że jest wspaniałym ojcem, wciąż nie chce radykalnie uregulować kontaktów z rodzicami- początkowo chodziło mi tylko o to, żeby uświadomił im że przychodzenie bez zapowiedzi i zostawanie na noc jest nie na miejscu (a co dopiero grzebanie w rzeczach), ale obecnie po prostu nienawidzę tych ludzi i najbardziej chciałabym, żeby zerwał z nimi kontakty. Nie są mu oni do niczego potrzebni, rozumiem że mają kasę i czasem mu coś od nich skapnie ale ja chciałabym mieć dojrzałego, niezależnego mężczyznę w którym mam oparcie, a nie muminka co się pod spódnicą mamusi chowa . Ja nie mam rodziców i jakoś sobie radziłam i radzę, mogłabym mu pomóc, pokazać że wcale nie trzeba się nikomu podkładać, zwłaszcza tak obłudnym i interesownym ludziom, jak oni. Załamuje mnie to wszystko coraz bardziej, do tego stopnia że chyba zaczynam mieć depresję, mam różne bardzo złe myśli, nie chce mi się żyć, tracę siły na cokolwiek, nawet na to co kiedyś nie stanowiło dla mnie problemu. Nie powiedziałam, że oni nakłaniają go do wyjazdu za granicę, ja niby mówię mu że ma wolną rękę (nie chciałabym, żeby kiedyś miał do mnie pretensje, że przeze mnie stracił jakąś szansę czy coś), ale nie chciałabym żeby nasza córka miała takiego pseudorodzica jak jego starzy czy mój ojciec, kogoś kto bywa w domu raz na kilka miesięcy czy lat, argumentując to tym że kasa, że lepsze życie... No i ja, ta niezależna kobieta która zawsze ze wszystkim radziła sobie sama, w chwili obecnej kocham go bardzo i chciałabym żeby był przy mnie, a nie szwędał się gdzieś po świecie z mamusią i tatusiem
. On bagatelizuje sprawę, zupełnie mnie nie rozumie, a z jego rodzicami nie da się dojść do porozumienia, zwłaszcza że kontaktują się tylko przez neta raz na kilkanaście dni, a jak już są tutaj to skupiają się tylko na sobie i ewentualnie odwalaniu różnych szopek. Czuję się jakbym miała nie 35 lat, a 15
. Jak przemówić facetowi do rozumu, skoro nic do niego nie dociera, nawet dziecko czy grożenie samobójstwem (tak tak
) na niego nie wpływa? Nigdy w życiu nie miałam aż tak radykalnych myśli, ale jestem po różnych ciężkich przejściach i myślałam, że wreszcie znalazłam swoją spokojną przystań, a tu takie rzeczy
1 2016-11-03 23:29:57 Ostatnio edytowany przez Lotteria (2016-11-03 23:34:11)
Poza grzebaniem w szafkach i zwalaniem się na noc bez zapowiedzi nie widzę nic złego w zachowaniu jego rodziców. Poza tym jak możesz pisać, że rodzice nie są mu do niczego potrzebni, i że najlepiej by było gdyby zerwał z nimi kontakt? Zastanów się przez moment. Masz dziecko i teraz wyobraź sobie, ze Twoje dziecko zrywa z Tobą kontakt, bo nie jesteś mu do niczego potrzebna. Przykre strasznie. Rodzicom wystarczy zwrócić uwagę. I jeszcze do tego to grożenie samobójstwem.
3 2016-11-04 17:05:09 Ostatnio edytowany przez Lotteria (2016-11-04 17:19:00)
Nie piszesz bo i ja nic więcej nie napisałam o ich złych zachowaniach. Np ojciec nakłania go do picia alkoholu, i to w środku tygodnia kiedy trzeba iść na drugi dzień do pracy, mimo że sami rodzice mnie "uprzejmie poinformowali", że miał problemy z piciem (chociaż dla mnie to było zwykłe popijanie z kolegami, typowe dla niemal każdego młodego chłopaka, szczególnie takiego którego rodzice zostawili zupełnie samego na pastwę losu). Matka nigdy nie pyta o zdanie (ani jego ani tym bardziej mnie) albo czy może coś zrobić np mieszkaniu (wymienia wyposażenie, wynosi czy wyrzuca różne przedmioty które jej nie pasują albo jej zdaniem są zbędne), do tego licytuje się ze mną typu ja coś kupię, a ona później kupuje "lepsze". Są też obłudni i dwulicowi, obgadują wszystkich naokoło, nawet tych z którymi mają pozornie dobre relacje, byłam tego świadkiem nie raz i aż mnie obrzydzenie brało. Czemu uważam, że ich nie potrzebuje? Bo nie są bezinteresowni- np matka niedawno powiedziała, że jak się chce mieć spokój, to trzeba się samemu utrzymywać. Dlatego cały czas mu mówię, że przecież jesteśmy w stanie wspólnie spiąć się i nie korzystać z ich "pomocy", już w ogóle pomijając że mamy 35 lat i "wypadałoby" się usamodzielnić- mówię tu o nim, bo mnie nie pomaga nikt, ja od nich nic nie biorę, wolę z wielu rzeczy zrezygnować niż narażać się na to, że ktoś mi będzie właził w życie z butami bo jakieś grosze czasem da. Grzebanie w szafkach, naruszanie czyjejś intymności i brak szacunku do prywatności to nie są drobnostki. Oni niszczą nasz związek nawet na odległość, póki jego matka pierwszy raz nie przyjechała żyliśmy naprawdę bardzo zgodnie, miałam nadzieję że chociaż ojciec jest spoko ale niestety. Co do mojego brak siły, to ogólnie jestem po przejściach, ale w ciągu ostatnich paru lat pochowałam kilka bliskich mi osób, co oprócz bólu wiązało się też z mnóstwem spraw urzędowych- jego rodzice raz przyjechali podczas apogeum załatwiania i nie dało im się przetłumaczyć, że prawo jest prawem i notariusz albo urząd skarbowy nie poczekają, aż oni sobie łaskawie pojadą, były fochy czemu nie jesteśmy do ich dyspozycji żeby np gdzieś zawieźć albo zorganizować popijawę. Mówisz zwrócić im uwagę- a myślisz że nie była zwracana??? Gdyby cokolwiek do nich docierało, to ten temat w ogóle by nie powstał. Uważają się za najważniejszych, bo bierze się od nich kasę, gdyby nie ona to pewnie żadne z ich dzieci nie byłoby tak wyrozumiałe, taka jest prawda. Nie są żadnymi wysoko postawionymi osobami, zapierdzielają w fabrykach za murzyńską stawkę, tyle że za granicą. Nie chciałabym żebyśmy ja czy mój partner byli dla naszego dziecka takim beznadziejnym rodzicem, który je porzuca i wyjeżdża zamiast być przy nim gdy by tego potrzebowało, bo pieniądze to nie wszystko i nie zastąpią udziału rodzica w życiu codziennym i wychowaniu. Sama miałam takiego ojca i rodzice w końcu się rozwiedli, a też był tłumaczenie że to dla dobra rodziny, pieniędzy itd. Też mnie ojciec sporo czasu szantażował pieniędzmi, musiałam robić tak jak on chciał a gdy w końcu udało mi się uniezależnić od niego, to do dziś dnia mnie nienawidzi, a ja mogę sobie tylko wyobrażać jak by moje życie wyglądało, gdybym szła własną ścieżką i realizowała swoje marzenia. Rodzice partnera są tacy sami, dlatego uważam że ich nie potrzebuje i że doskonale dalibyśmy sobie radę sami. Boli mnie to, że on chyba ciągle ma nadzieję, że to wszystko się jakoś uklepie, ale ja wiem że nie stanie się tak jeżeli jego rodzice pewnych rzeczy nie zrozumieją, a nic nie wskazuje żeby mieli zrozumieć (nawet szwagierka popiera moje zdanie i mówi, że ona walczy z nimi od lat, tłumaczy i nic to nie daje). Nie mam już siły na kolejne walki i przeciwności losu, zwłaszcza że niedawno zostałam matką i chciałabym się skupić na dziecku, nie na starych prykach roszczących sobie prawo do rządzenia wszystkimi i rozstawiania po kątach
Czyje jest to mieszkanie, w którym mieszkacie? Twój partner powinien zająć się tym, jeśli jest tak źle jak to opisujesz.
Mieszkanie w którym teraz mieszkamy jest jego ojca. Gdybyśmy mieszkali u mnie, to także nie byłoby tego tematu, bo jego rodzice po prostu nie mieliby tam wstępu. Wiem że to może być dla kogoś argument za tym, że mogą tam przychodzić kiedy chcą i robić co chcą, ale oni tam nie mieszkają od kilkunastu lat, tylko bywają raz na parę miesięcy czy lat- więc moim zdaniem powinni mieć na tyle taktu, żeby nie zwalać się na głowę swojemu mocno dorosłemu synowi, który na dodatek mieszka tam od dawna z kobietą, o szperaniu w szafkach i ingerowaniu w wyposażenie nie wspomnę (a to tylko nieliczne przykłady). Inna sprawa, że ja posiadam swoje własne mieszkanie- ale gdy się poznaliśmy jeszcze go nie miałam, więc zamieszkaliśmy ze sobą u niego (powinno chyba być w cudzysłowie). To jego rodzinna okolica, zna tam każdego, ma blisko do pracy, metraż większy... A przede wszystkim opisywał, że ma oschłe kontakty z rodziną, więc nie spodziewałam się tego co nastąpiło. Nie raz już mówiłam (w tym jego rodzicom, podczas niedawnej kłótni przez internet, bo nawet przez Skype są scysje), że jak tak dalej pójdzie to ja się wyprowadzam do siebie. Ale to nie jest taka łatwa sprawa, będzie musiało naprawdę pójść na noże z jego rodzinką, bo to sporo komplikacji (prawie 4 lata razem mieszkamy) no i symboliczne odcięcie się partnera od rodziców. Wszystko byłoby inaczej, gdyby miał taką postawę, jakiej się spodziewałam- czyli szacunek do rodziców, ale jednocześnie bez pozwalania im na zbyt wiele i umiejętność opieprzenia ich gdy trzeba. Tymczasem nie wiem czemu, ale on nawet nie próbuje się im w czymkolwiek przeciwstawić, mimo że zanim jakaś sytuacja nastąpi deklaruje mi zupełnie coś innego. Dochodzę do wniosku że jestem w takiej sytuacji, w jakiej jest wielu facetów- bo to kobiety przeważnie pozwalają na zbytnie ingerencje rodziny w związek i to faceci mają krzyż pański z teściami. W ogóle to jest ciekawa sytuacja, bo jego rodzice są przyzwyczajeni, że mają kasę to mają władzę- i poprzednie kobiety partnera były łase na kaskę oraz potencjalny wyjazd za granicę, i dzieci od nich ciągną chyląc głowę, aż tu nagle trafiłam się taka ja, na której nie tylko ich pieniądze nie robią wrażenia, ale i ma alternatywę w postaci choćby własnego lokum, potrafi sobie poradzić w niełatwej polskiej rzeczywistości. Wszystko by było dobrze gdyby partner choćby w 99% był za mną, żebym czuła jego wsparcie, tymczasem on się zmienia gdy tylko oni pojawiają się na horyzoncie, czuję że mnie opuszcza . Wiem, że to on powinien to wszystko załatwić, bo jest pośrodku, mówię mu o tym ale on ogólnie ma problemy z podejmowaniem decyzji i byciem konsekwentnym. Już tyle razy mi obiecywał co on to nie zrobi i nie powie rodzicom, że mu po prostu nie wierzę. Wpadam w panikę z powodu samej świadomości, że oni mogą przyjechać w każdej chwili, nie czuję się bezpieczna bo wiem że nie tylko wkroczą brutalnie w moje życie rodzinne i domowe (bo to mieszkanie może nie jest moją własnością, ale dom tworzymy my z dzieckiem jako osoby, a nie nieruchomość), zaburzą spokój, ale i mój partner, osoba której zaufałam i oddałam się w całości, odwróci się ode mnie na tych kilka tygodni
. Rodzice zmniejszyli jego wartość w moich oczach, spowodowali że przestałam mu ufać i czuć się z nim bezpiecznie- bo dla mnie jego zachowanie jest jak chorągiewka na wietrze, wiem że gdy tylko oni się pojawią wiatr ulegnie zmianie na moją niekorzyść... On jest moją słabością, bo naprawdę go kocham i jest dobrym człowiekiem, ale nie potrafię zaakceptować ani jego rodziców, ani jego chwiejności- dlatego właśnie dobrze by było, gdyby się od nich odciął, bo inaczej albo się rozstaniemy, albo będzie gehenna przez następnych nawet kilkadziesiąt lat
. Ja już swoje przeszłam i naprawdę nie mam siły ani ochoty na "rodzinne" ekscesy
6 2016-11-04 22:26:19 Ostatnio edytowany przez grenade (2016-11-04 22:27:56)
Obawiam się, ze dopóki będziecie mieszkali w mieszkaniu jego ojca, to nic się nie zmieni. Skoro Twój partner nie potrafi wyznaczyć pewnych granic, to niestety dalej będziesz się męczyła. Moja teściowa tez lubiła mi zaglądać do szafek, jak jeszcze mieszkałam u niej. Naprawdę rozumiem jak możesz się czuć. Nie rozumiem zachowania Twojego partnera., że nic z tym nie robi. No cóż, chyba najlepszym wyjściem będzie przeprowadzka na swoje i wtedy nikt Ci nigdzie nie będzie szperał ani Cię odwiedzał bez uprzedzenia. Rodzicom Twojego chłopaka naprawdę brak taktu a to, że to mieszkanie jego ojca nie jest żadnym usprawiedliwieniem tego co robią. Może sama spróbuj konkretnie następnym razem zareagować. Powiedz, że wolałabyś wiedzieć, że będziesz miała gości, to będziesz mogła się przygotować i poświęcić im więcej czasu. Jak teściowa zacznie buszować po szafkach, to jej powiedz, że sobie tego nie życzysz. Chociaż z tego co piszesz wynika, że niewiele do nich dotrze. Żeby rządzić na swoim, trzeba być na swoim. Chyba lepiej byłoby się przeprowadzić.
Grenade ma rację. Teściowie nie szanują Waszych granic i traktują jak parę dzieciaków.. zwracać uwagę trzeba tak czy siak, żeby nie dać sobie wejść na głowę, ALE fakt jest taki, że korzystacie z ich pieniędzy ( w wieku 35 lat?! ) plus mieszkacie w ich mieszkaniu. Pech podwójny, że są jacy są - i się nie zmienią, uważają że to ich własność, że mają prawo ingerować w Wasze życie, bo Wam pomagają i to się pewnie nie zmieni. Wyjście? Oczywiście, że jest i dziwię się że z niego jeszcze nie skorzystaliście: wyprowadzić się do Twojego mieszkania - wolałabym nawet mieszkać w 20m2 byle mieć spokój, i przestać brać od nich pieniądze. Jesteście dorosłymi ludźmi, macie dziecko - radźcie sobie.
Co do wyjazdu męża za granicę - masz prawo się nie zgodzić i wprost wyrazić tą opinię. Ja bym swojemu mężowi nie pozwoliła, pomimo tego że jesteśmy niezależni , cenimy sobie to że "nie więzimy" się - to jednak jesteśmy małżeństwem, a o związek trzeba dbać. Moje otoczenie pokazuje, że wraz z wyjazdem za granicę, większość związków się rozpada..
Wasze życie w Waszych rękach.
Dziękuję za Wasze wiadomości, spodziewałam się krytyki i miło wiedzieć, że ktoś mnie w jakiś sposób rozumie. Sama nie jestem bez wad, ale też wiem, że problem leży w dużej mierze po stronie rodziców partnera (brak taktu) oraz jego samego (brak reakcji). Moim mieszkaniem pod moją nieobecność zajmują się znajomi i nie wyobrażam sobie tam iść bez zapowiedzi, co zapewne jest nie do pomyślenia dla rodziców partnera- powinni mi płacić grubą kasiorę za spokój, tymczasem to ja się cieszę, że nie muszę nikomu płacić za doglądanie dobytku. Całe życie tułałam się po wynajmowanych mieszkaniach i marzyłam o własnym, głównie dlatego żeby mieć spokój i świadomość że nikt obcy nie zagrozi mnie ani mojemu spokojowi, tymczasem teraz mam więcej niż kiedykolwiek chciałam i chyba nastąpiła klęska urodzaju... Rodzice partnera są tak ukierunkowani na kasę że nie rozumieją, że komuś może wystarczyć to moje małe lokum (nawet skrytykowali, że "za wielkie to ono nie jest"), że nie każdy marzy o domu ileśset metrów na obczyźnie, uzyskanemu dzięki uległości "teściom" i zasuwaniu nocami na taśmie, że nie każdy ojciec musi harować za granicą zostawiając dziecko i jego matkę- bo mnie przelew na wysoką kwotę nie zastąpi bliskości, miłości i poczucia prawdziwej jedności rodzinnej, a nie takiej udawanej, jak oni próbują kreować. Po pobycie w Polsce strasznie się przechwalają innym emigrantom jak to "dzieci" im pomagały i wszystko robiły, ale szkoda że to "pomaganie" jest nie tylko nie bezinteresowne, ale i kosztuje wiele stresów oraz innych komplikacji. Pozują na takich wielce rodzinnych, a sami rodziny swoich dzieci rozbijają- bo każde z nich zgodnie stwierdza, że po ich wizytach tylko zgliszcza i kłótnie zostają (plus trochę kaski, no ale w końcu o takich rzeczach się głośno nie mówi). A to ja, która nie chce od nich nic, jestem uznawana za czarną owcę . Gdyby nie nasza córeczka, to w którymś momencie zapewne rzuciłabym to wszystko w cholerę, ale skoro jest, upragniona i chciana, cudowna i wspaniała... Już nie mogę myśleć wyłącznie o sobie i swojej satysfakcji. Nawet teraz, będąc "tylko" niemowlaczkiem, zachowuje się o wiele spokojniej gdy jej tata wróci z pracy i jesteśmy razem we troje, niż jak tylko ja siedzę z nią od rana do popołudnia... Czemu ON nie widzi, jak jego rodzice niszczą jego związek i rodzinę??? Jego własną, której niby mu tak bardzo brakowało??? Ma szczęście, że z mojej strony nikt mu w drogę nie wchodzi, ale też z tego powodu nie jest w stanie mnie zrozumieć, nie wie jak to jest być zupełnie samodzielnym i niezależnym, nawet wbrew swojej woli czy oczekiwaniom (osobiście zdecydowanie wolałabym mieć innych rodziców, niż miałam, ale przecież tego nie zmienię). Tak bardzo inne miałam oczekiwania...
To ja mam kilka takich przemyśleń...
1. Jeśli facet im POZWALA na wchodzenie do domu bez zapowiedzi, grzebanie w rzeczach, kontrolowanie przez pieniądze - to oni będą to robić. No czemu mają nie robić? To fajna pozycja.
2. Czy to wszystko co tu napisałaś, powiedziałaś partnerowi? Czy raczej jest nieświadomy burzy emocji, które wywołuje cała ta sytuacja, jest pewien, że po prostu tak sobie narzekasz, że trochę cię to wkurza ale w sumie nic nie mówisz? Kurde, wsparcie partnera to sprawa nadrzędna, nie wyobrażam sobie związku, gdzie ktoś stosuje we mnie jakąś formę nacisku, a partner staje po stronie tej osoby.
3. Wydaje mi się, że ty też na to pozwalasz. Zrób tej kobiecie awanturę jak ci grzebie w rzeczach, przecież w cywilizowanym kraju tak się nie robi, przecież ty nie zaglądasz jej do torebki czy do walizek. Jak by to odebrała, gdybyś nagle wzięła jej kurtkę i zaczęła sprawdzać co ma w kieszeniach?
Wszystko jak dla mnie sprowadza się do mówienia i do stawiania granic. Konkretnych, jasnych granic, zasad, jakie panują w TWOIM domu. Sorry, oni są gośćmi, więc mają się stosować do zasad TWOJEGO domu, a jak się nie podoba, to na pewno w okolicy znajdzie się jakiś hotel.
Złości mnie strasznie ta historia, bo moja matka zachowuje się tak samo. Od 7 lat mieszkam w innym mieście, odwiedziła mnie dwa razy, ale za każdym razem jeszcze nie zdążyła się ze mną przywitać to już skomentowała, że kuchenka to brudna, mogłabym wyprać firanki, i czy nie mogłabym schować tych papierów do szafy, muszą tak leżeć na komodzie? A jak poszłam zrobić herbatę, to po powrocie zobaczyłam, że moja torebka leży w innym miejscu, no bo przecież nie stawia się torebki na podłodze!
Niby głupoty, ale one mają na celu (świadomie czy nieświadomie) KONTROLĘ. Ni więcej, ni mniej. To samo z wysyłaniem pieniędzy - to forma kontroli ekonomicznej. Skoro dajemy ci kasę, to mamy prawo ci powiedzieć, na co masz ją przeznaczyć.
GRANICE. Nie pozwalaj na to. Powiedz IM, że się na to nie zgadzasz, kasę przesyłaną od nich odkładaj na inne konto i nie korzystaj, kiedyś im oddasz albo przeznaczysz na dziecko, poinformuj ich, że nie będziesz tolerowała w swoim domu takich a takich to zachowań. Dużo więcej stanowczości. I weź jakoś zmobilizuj swojego partnera, dla niego to wszystko wydaje się normalne, ale jest aż tak głęboko w klatce, że nawet jej nie widzi. Niech wybiera - wolność czy wygoda?
Masz mieszkanie wiec przeprowadz się do niego z córka i mężowi tez to zaproponuj.
Jasne, że wszystko sprowadza się dostawiania granic. Ale jeśli Autorka ma swoje mieszkanie to PO CO się szarpać, jak można po prostu pójść do siebie, i tam stawiać granice. I przestać brać pieniądze od teściów. Świat oszalał.
12 2016-11-05 13:03:34 Ostatnio edytowany przez Lotteria (2016-11-05 13:11:15)
1- też tak uważam, ale nie mogę zrozumieć dlaczego na to pozwala, on mi też tego wyjaśnić nie potrafi. Tłumaczenie że "matka taka jest" mnie nie przekonuje, powinna dostać OD NIEGO solidny ochrzan a on nie reaguje. Np podczas tej pierwszej wizyty "sprzątała" (chyba nie muszę nadmieniać, że mieszkanie wypucowaliśmy na glanc) i wyrzuciła jego ulubione spodenki do pracy (bo stare). Kiedy przyszedł byłam pewna, że zrobi jej za to jesień średniowiecza, a on NIC. Bardziej ja się o to wściekłam, do tej pory mu ironicznie wypominam jak w lecie nie ma co założyć do roboty, że przecież mógł wyjąć te spodenki z kosza i przy okazji opieprzyć matkę. A przez to, że on nie reaguje ona pozwala sobie na coraz więcej.
2- oczywiście, bez przerwy się kłócimy o jego rodziców, dosłownie co kilka dni. Nie jestem z tych co by milczały. Wciąż staram się przetłumaczyć mu co czuję, dlaczego, czego bym oczekiwała... On czasami się ze mną spiera że "mogłabym tych parę dni wytrzymać" (po moim trupie, uważam że o spornych kwestiach trzeba gadać od razu i nie traktować nikogo wyjątkowo, bo z czasem sytuacja będzie się tylko pogarszać), czasem twierdzi że im coś powie, ale jak dotąd nic takiego nie miało miejsca. Ostatnim razem np zapewniał mnie, że jego ojciec zadzwoni zanim przyjdzie, bo dali mu polską komórkę, i co? Przyszedł bez zapowiedzi, do tego w środku dnia gdy miałam wyjść załatwiać różne sprawy. Od razu napisałam do partnera co to ma znaczyć i czy o tym wiedział, miałam nadzieję że opierniczy ojca, a on mi odpisał żebym nie robiła awantury itd. Bardzo mnie to zabolało.
3- od samego początku nie byłam bierna, okazuję jego rodzicom swoje niezadowolenie, przy jednej sytuacji z matką nawet się ścięłyśmy (o to, że ja coś kupię a ona zaraz kupuje "lepsze"). NIC to nie daje, jedyną ich konkluzją jest to, że jestem dziwna i ich nie lubię. Na poważniejszą awanturę nigdy nie było okazji, bo oni są tak bardzo skoncentrowani na sobie, że jakby w ogóle nikogo innego nie zauważali, to nie są ludzie z którymi można usiąść i porozmawiać, wręcz wydaje mi się że oni żadnej dyskusji ze mną nie chcą, uciekają od niej, od razu stawiają się na wyższej pozycji typu "co będę z kmiotem gadać". Początkowo miałam nadzieję, że partner po prostu z nimi pogada (bo tak być powinno), ale teraz widzę, że tylko ciężka awantura wchodzi w grę, i to bez żadnej gwarancji że zrozumieją (tak nawet twierdzi szwagierka). Naprawdę nie chcę się z nimi żreć, nie jest mi to do niczego potrzebne- chodzi mi po prostu o postawienie im pewnych granic, bo na razie zachowują się jak rozwydrzone dzieci wychowywane bezstresowo, tylko będące w granicach 60.
Moim zdaniem rodziców owszem, trzeba szanować jeśli na to zasługują, ale też nie pozwalać im na dosłownie wszystko bez stawiania im się, bo inaczej człowiek ciągle będzie traktowany jak ktoś niższej kategorii, bo jest ich dzieckiem- bo gdy jest się już dorosłym każdy ma prawo do decydowania o swoim życiu i podejmowania własnych decyzji, takie wtrącanie się rodziny we wszystko jest bardzo niezdrowe. Mam wrażenie, że przez tą wyprowadzkę i bywanie w kraju rzadko do jego rodziców po pierwsze nie dotarło jeszcze, że ich syn nie ma już 15 lat tylko 35 i nie można już tak nim dyrygować, a po drugie wydaje im się, że zbyt nachalną "pomocą" zrekompensują swoim dzieciom ich nieobecność. Tylko że ich dzieci są już dawno dorosłe, pozakładały swoje rodziny i wypadałoby je traktować poważnie, nie jak głupiutkie małolaty, a przecież nawet nastolatkowi należy się prawo do jakiejś prywatności i własnego zdania. Bardzo chciałabym im kiedyś to wszystko wygarnąć, przynajmniej ciśnienie by ze mnie zeszło- bo jakoś nie wierzę, żeby to przyniosło jakieś poważniejsze skutki.
Lotteria tak masz rację. Ale co z tego? jego rodzice się nie zmienią, po raz kolejny Ci powtarzam że siedzicie u nich i nie zmienisz tego. Granice od początku nie zostały ustalone, Twój partner nie potrafi się im przeciwstawić, chyba dobrze mu jest być nadal w roli dziecka. Zobacz jak długi jest Twój post i ile energii i emocji zmarnowałaś, na pewno w myślach klnąc na nich. Ty pomyśl nad ROZWIĄZANIEM sytuacji i jak przeprowadzić poważną rozmowę z partnerem o tym, by zmienić Wasze życie.
Jakie rozwiązanie widzisz? Ale realne - nie życzeniowe. Oni się nie zmienią i na nich wpływu nie masz, ale na Was już tak. Nie czas dorosnąć i się wyprowadzić do swojego mieszkania, które JUŻ MASZ??
Nie powiedziałabym że zmarnowałam czas czy emocje- po to założyłam tu konto, żeby dać im ujście, bo często aż mi się wszystko przelewa (może stąd te głupie złe myśli, nigdy wcześniej takich nie miałam). Na co dzień nie mam z kim o tym porozmawiać, z resztą często lepiej, gdy ktoś obcy spojrzy na sprawę z boku.
Rozwiązanie? Nie znam go, wiem tylko że posiadanie własnego mieszkania jest dużym plusem i ostatnią deską ratunku. Gdyby nie ono, wtedy naprawdę byłabym z ręką w nocniku i bez sensownego wyjścia, partner też (bo przecież jego wyjściem jest przeprowadzić się do mnie). Na razie rodziców nie ma, ale już zakomunikowali że przyjeżdżają za 3 miesiące. Podejrzewam, że wtedy może się wiele wyjaśnić i coś się ruszy w którąś stronę, bo tak jak wspomniałam już zakomunikowałam im (a w zasadzie podkreśliłam fakt), że nie jestem bez wyjścia i jakby co idę do siebie. Także atmosfera jest napięta. Będę się starała dążyć do konfrontacji, wcześniej jeszcze byłam w stanie się opanować ale teraz to wszystko mnie już przerasta, czuję że tak dalej być nie może bo tracę zdrowie przez całą tę sytuację, cierpi na tym mój związek i rodzina, której jeszcze dobrze nie założyłam, a już się rozpada . Ciągle powtarzam partnerowi żeby zastanowił się nad tym, że przecież to ze mną chce być do końca życia, a nie z mamą i tatą, więc powinien dbać o nasze relacje i nie stawiać rodziców ponad mnie czy wymagać mojej uległości wobec nich, nawet "tylko na parę tygodni". Dla mnie takie coś jest fałszem i obłudą, no i potęguje rozwydrzenie jego rodziców.
15 2016-11-05 15:21:10 Ostatnio edytowany przez chomik9911 (2016-11-05 15:25:20)
Lotteria rozumiem, że nie lubisz teściów, nie rozumiecie się, ja także widzę ich błędy i to że się nie dogadacie mieszkając pod jednym dachem. Ale odpowiedz mi wprost: DLACZEGO się nie wyprowadzicie do siebie?? aż tak dużo Wam płacą, że to Was hamuje? a może konflikt z teściami to tylko przykrywka tego, że to między Tobą a partnerem jest tak naprawdę kiepsko i to Wasza wymówka po prostu żeby nie skupić się na samych sobie. Nie rozumiem kompletnie.
"tak jak wspomniałam już zakomunikowałam im (a w zasadzie podkreśliłam fakt), że nie jestem bez wyjścia i jakby co idę do siebie" no i właśnie dlaczego nie pójdziesz? To są zwykłe groźby, których nie jesteś w stanie spełnić. Czekasz na konfrontacje? Ja już mogę sobie wyobrazić jak to będzie wyglądać: wybuchnie ogromna awantura, oni Ci wypomną że nie jesteście u siebie, Ty będziesz wymagała żeby Twój mąż stanął po Twojej stronie a on tego nie zrobi , bo będzie między młotem a kowadłem i nie będzie chciał się wmieszać w konflikt. Efekt będzie taki, że Ty i teściowa się skłócicie i tylko zaognicie konflikt i wzajemną niechęć. A to wszystko działa z niekorzyścią na was i dziecko. O i tyle zdziałasz.
Nie mieszkacie z teściami na codzień, macie własne lokum a uparcie siedzicie u nich czego kompletnie nie zrozumiem, macie dziecko, 35 lat i zamiast skupić się na własnej relacji między Wami - Ty się skupiasz na teściach, którzy pewnie mają wywalone i są TYSIĄCE kilometrów od Was. Dodatkowo Ty grozisz mężowi samobójstwem. Wam potrzebna jest chyba pomoc, terapia małżeńska, bo chyba teściowie to Wasz najmniejszy problem. Ich nie ma z Wami, a konfliktów macie co niemiara i to nie przez teściów tylko dlatego że Wy nie potraficie rozmawiać z mężem, rozwiązywać ich i sami mieszacie wszystkich wkoło w to.
Ja też nie mam fajnego teścia, o którym zresztą pisałam, ale my nie mieszamy go z mężem między nas i nie żremy się o niego.
16 2016-11-05 16:30:12 Ostatnio edytowany przez Lotteria (2016-11-05 16:38:20)
Podkreślam, że mnie nikt nie "płaci", ja nic od nich nie przyjmuję, ani pieniędzy ani prezentów. Partner (jesteśmy tylko zaręczeni, nie jest moim mężem i to też w dużej mierze zasługa jego rodziców) ma z nich takie "korzyści", że płacą czynsz za mieszkanie i raz na ruski rok mu przyślą paręset złotych, czasem jakąś paczkę w której zawsze jest jakieś badziewie. Ale też jest kwestia tego, że całe rodzeństwo partnera ma już postawione domy (oczywiście dzięki rodzicom), natomiast on nie ma nic. Może więc to też jest powód, dla którego on się w głębi duszy nie chce stawiać rodzicom, tego nie wiem bo jest skryty i ciężko od niego cokolwiek wyciągnąć. Ja również mam świadomość, że może zostać z niczym jeśli się skonfliktuje z rodzicami i wtedy będzie "na moim garnuszku", bo to ja mam swoje lokum, on nie. I nie, konflikt z jego rodzicami to żadna przykrywka dla problemów między nami, tak jak pisałam zanim przyjechała tu pierwszy raz jego matka było naprawdę super, wiem że on kocha mnie, a ja jego, dlatego kompletnie nie rozumiem jak on może się tak zmieniać przy rodzicach. Nic mi do głowy nie przychodzi czemu tak jest. O terapii myślałam, to przykre że wychodzi na to, że najwidoczniej potrzebujemy osoby trzeciej żeby się ze sobą dogadać. Kiedyś było zupełnie inaczej, zanim oni pojawili się w naszym życiu. Co najlepsze zanim ich poznałam osobiście wydawali się naprawdę super, można powiedzieć że okazali się jednym z największych rozczarowań mojego życia.
Co do Twojej wizji jak się może skończyć konfrontacja- w 100% się zgadzam z tym co napisałaś, ale w końcu ta sytuacja będzie musiała iść w jedną albo drugą stronę, takie "zawieszenie" w jakim teraz trwamy kiedyś musi się skończyć, ta niepewność jest gorsza niż największy nawet konflikt. Odnośnie zakomunikowania rodzicom gotowości do przeprowadzki- nie powiedziałam tego żeby im "zagrozić", tylko chciałam dać im do myślenia jakie są efekty ich chęci "pomocy" i skłonić do refleksji, że mogą zniszczyć swojemu synowi życie. Problem nie jest w tym że oni są do mnie jednoznacznie negatywnie nastawieni, tylko w ich hmmm, nadopiekuńczości? Po prostu przedobrzają, robią wszystko tak, jak ICH zdaniem jest ok, pomijając zupełnie nas, których ta niby pomoc ma dotyczyć.
17 2016-11-05 16:57:39 Ostatnio edytowany przez chomik9911 (2016-11-05 17:07:15)
Przepraszam za męża, coś mi się uwidziało, że to mąż. W każdym razie bierzesz pieniądze, bo oni płacą za czynsz , z którego Ty korzystasz również. A jak dają mężowi pieniądze to w ich odczuciu Ty też masz z nich korzyść, pomimo tego że tak nie jest. Wiesz tak wygląda to z ich perspektywy, mi tam nic do tego.
Kochana to, że teściowie pomogli rodzeństwu a swoim dzieciom - to już nie Twoja sprawa, wybacz. Teraz Wam również pomagają, bo mieszkacie bezczynszowo u nich, a widać ta forma pomocy Twojemu partnerowi odpowiada. Jak to na Twoim garnuszku? rozumiem, że pracuje? no niestety nie każdego stać na własne mieszkanie i nie widzę też powodu żeby rodzice musieli takowe kupować dorosłemu mężczyźnie. Możecie wziąć własne wspólne na kredyt - wtedy nie ma "niesprawiedliwości" i siedzenia na czyimś garnuszku tylko razem spłacacie.
Tak ta sytuacja musi się rozwiązać, ale Ty chcesz za wszelką cenę, żeby Twój partner zerwał z nimi kontakty i już ich wiecej nie zobaczyć - masz 35 lat , jesteś dojrzałą kobietą - wiesz chyba że z rodzicami nie wygrasz? no odwróć sytuację, jakby Tobie facet kazał zerwać wszelkie kontakty z rodzicami , bo Ty ich nie potrzebujesz - zrobiłabyś to? nie. Jacy rodzice by nie byli, nie jest to takie łatwe, ani potrzebne w Waszym przypadku.
Wiesz wybacz szczerość, ale nie podoba mi się po prostu sposób Twojego myślenia.. pełno w nim zawziętości, jadu, braku szacunku.. naprawdę rozumiem, że taki typ osób jak Twoi teściowie Cię męczy, że dbasz zaciekle o własne granice (dla mnie to też bardzo istotne) , że chciałabyś być tylko Ty najważniejsza. A w gruncie rzeczy masz bardzo roszczeniowe myślenie odnośnie tej sytuacji. Nie uwierzę, że JEDEN przyjazd teściowej nagle zniszczył Wasz idealny związek, a Ty jesteś rozczarowana dogłębnie, bo teściowie nie spełnili Twoich oczekiwań. Pomyśl logicznie, to niemożliwe. Twój facet od początku był i jest uległy w stosunku do rodziców, przez lata mu wygodnie że to rodzice płacą a on siedzi w ich mieszkaniu (bo rozumiem że mieszkanie jest na nich zapisane), i tak mu wygodnie bo każda zmiana wymaga wysiłku. A Ty z kolei zamiast wziąć go w ryzy, wyprowadzić się, zacząć budować Waszą relację jak dorośli ludzie, porozmawiać na spokojnie z facetem, że nie podoba Ci się ta sytuacja i musicie znaleźć rozwiązanie - chcesz się pokłócić do tego stopnia żeby mieć pretekst i urwać kontakty z rodziną. Nie wygrasz. Nie możesz tak stawiać sprawy na ostrzu noża. Bądź mądrą kobietą - dobrocią, rozmową, asertywną postawą wpłyń na swojego mężczyznę - ale nie próbuj krzykiem i groźbami zabicia się - zmusić go do tego i wygonić teściów z ich terenu. Bo ani się nie zabijesz, ani teściów wyrzucić nie możesz. Masz dziecko - wybrałaś mu takiego ojca a nie innego, wiedziałaś jacy są jego dziadkowie więc niestety ale zachowuj się rozsądnie i dojrzale. JA patrzę na sytuację obiektywnie, nie mam żadnego interesu w tym żeby zrobić Wam krzywdę czy coś zepsuć. Namawiam Cię do wyprowadzki na swoje - już część problemu zostanie rozwiązana - tu nikt Ci po szafkach grzebać nie będzie a jeśli - śmiało zwracasz uwagę. Kolejny krok - rozmowa z partnerem. Kochacie się, tworzycie rodzinę więc ustalcie jakie zachowania Wam przeszkadzają i jakie widzicie rozwiązania, po trzecie - idźcie na terapię, bo za dużo tu wszystkiego się gromadzi. Napisałaś na początku "stale czuję się zagrożona" i tu jest problem. Miałaś sama problemy z rodzicami i teraz próbujesz "ucieczki" - zerwania ze wszystkimi kontaktów. Nie da się żyć bez ludzi, trzeba się za to nauczyć JAK właśnie z nimi żyć - i Ty powinnaś pójść rozwiązać z psychologiem swoje lęki i problemy. Chociażby dlatego, żeby na dziecko ich nie przeżucać a tak się stanie jak nic ze sobą nie zrobisz.
Czyje ma być to mieszkanie ? Czy rodzice chcą to mieszkanie przepisać na syna?
Nie gniewam się ani o męża, ani o Twoją szczerość- jestem za nią wdzięczna. Nie rozumiem tylko stwierdzenia, że to nie moja sprawa że rodzice pomogli pozostałym dzieciom (zgadzam się z tym, chodziło mi o to, że nie nalegam na przeprowadzkę do mnie, bo to by pewnie zmniejszyło szanse partnera na np przepisanie na niego mieszkania). Wiem że moja postawa jest obecnie zawzięta i roszczeniowa, ale uwierz mi, że milion razy próbowałam to rozwiązać inaczej- mówiłam do partnera, tłumaczyłam, w końcu płakałam, krzyczałam, aż w końcu poinformowałam go o moich złych myślach (niefortunnie się wyraziłam z tym "grożeniem samobójstwem", ja naprawdę miewam taką ochotę i mnie to przeraża, chciałam go uświadomić do czego prowadzi jego bierność i olewanie problemu). Wydawałoby się, że to drobnostka uświadomienie jego rodzicom czegoś, co dla normalnych ludzi jest oczywiste- że trzeba się zapowiadać przed wizytą i że nie można u kogoś grzebać w rzeczach ani wymieniać wyposażenia domu. Niczego więcej na początku nie chciałam, ale brak reakcji partnera sprawił, że moje uczucia przerodziły się w naprawdę wielką nienawiść i żądania, jakich bym się po sobie nigdy nie spodziewała ani nie doradzała tego nikomu (zerwanie kontaktów z rodzicami). Bezsilność mnie niszczy psychicznie, czuję się poniżona i bezwartościowa, jest to uczucie spowodowane przez partnera- bo to on powinien się zachować jak facet z jajami i będąc pośrodku rozsądzić konflikt między rodzicami a kobietą, jemu się natomiast chyba nadal wydaje że to się rozejdzie po kościach, nie rozumiem czemu tak postępuje skoro wciąż mu ciosam o to kołki na głowie. Chyba jednak za dużo od niego wymagam, skoro on nie potrafi się przeciwstawić nawet mamusi grzebiącej w jego rzeczach- więc cała "przyjemność" powiedzenia im paru rzeczy w twarz spadnie na mnie . Gdybym nie kochała i nie szanowała partnera, to od razu zrobiłabym dziką awanturę, ale ja chciałam delikatniej, żeby on jako syn jakoś zareagował... Teraz już niestety bez nieprzyjemności się nie obędzie, za dużo nagromadzonych złych emocji. Przyjęłam agresywną postawę, bo próbuję bronić siebie, swojego związku i rodziny. Rodzice partnera zawsze będą dla mnie obcymi ludźmi, nawet jeśli w końcu weźmiemy ślub nie będę traktowała ich jako bliskich- bo mnie takiej "rodziny" nie potrzeba.
Grenade- niby zawsze była mowa, że mają je przepisać na mojego partnera w związku z tym, że on jako jedyny z rodzeństwa jeszcze nic nie ma, ale coś to kulawo idzie. Wpływ na to ma też na pewno fakt, że bardzo na niego naciskają żeby wyjechał za granicę do nich. Nawet raz im się wymsknęło żeby zabrał ze sobą naszą córkę!!! Niby zaraz się ogarnęli "a co ze mną, sama zostanę", ale ja im tego nie zapomnę... Nie tylko chcieliby mi odebrać faceta, ale i dziecko- co to za ludzie, którzy chcą zabrać dziecko matce??? Jak można było nie tylko wpaść na taki pomysł, ale i go głośno powiedzieć przy partnerze i przy mnie??? Ta sytuacja też dobrze obrazuje z jakim typem ludzi mam do czynienia...
Przypomniał mi się dobry przykład na to, jak jego matka "rozumie i przyjmuje do wiadomości". Po scysji za kupowanie "lepszych" rzeczy niż ja i poprawianiu wszystkiego po mnie, wstawiła się za mną szwagierka, skrytykowała własną matkę, nagadała jej jak bardzo niewłaściwie się zachowuje, itd itp. Niedługo po tej reprymendzie matka była "u nas", poszła do kuchni zrobić herbatę, ja akurat stałam na balkonie- słyszę jak cichutko zmywa umyte uprzednio przeze mnie szklanki i mówi do mojego partnera "tylko nie mów (i tu moje imię)"... Szapo ba
22 2016-11-05 18:10:15 Ostatnio edytowany przez chomik9911 (2016-11-05 18:15:01)
Lotteria jakby chcieli przepisać mieszkanie na Twojego partnera to dawno by to zrobili i to że tam mieszkacie jakoś mi się nie widzi żeby miało spowodować, że jednak przepiszą. Cóż za relacje odpowiadają dwie strony - najwidoczniej oni Ciebie nie polubili też z różnych powodów. Ale powtarzam - Twoja agresja nie pomoże. Oni są tysiące km od Was i mają na Ciebie wywalone, pewnie nawet głowy sobie nie zawracają Twoją osobą, a Ty z partnerem toczycie o to wojnę niszcząc własną rodzinę. Nie masz wpływu na ich zachowanie - ale na swoje już owszem i warto się wykazać klasą. Poza tym Twoje emocje Ciebie niszczę i Ty się zmieniasz pod ich wpływem - nie oni. Idźcie na terapię, to jedyny sposób żeby w konstruktywny nie niszczący sposób wyrzucić z siebie to co nosisz teraz w sercu - nienawiść, niechęć, agresję, niezadowolenie. Wszystko przerzucasz na swoją rodzinę. Podejrzewam, że partner na co dzień słyszy Twoje ciosanie kołków , i się po prostu mentalnie od tego odciął. Zostawił samą sobie, bo być może on nie umie i nie chce iść na wojnę ze swoimi rodzicami. Popracujcie z pomocą nad sobą, bo jak tak dalej będzie to nawet pół roku Wam nie daję. Wiesz Tobie takiej rodziny nie potrzeba - ale to rodzina Twojego prawdopodobnie męża, i czy Ci się to podoba czy nie ona zawsze już będzie z Tobą czy Twoją córką. Nauczysz w ten sposób, pełen jadu i agresji, rozwiązywania konfliktów swoją córkę, która znienawidzi nie ojca cichego uległego, tylko rozwrzeszczaną matkę która zabroni jej kontaktów z dziadkami. Chcesz tego? chyba niekoniecznie. Więc weź się w garść, porozmawiaj z facetem o tym ze jesteś już poważnie na skraju załamania, umów do psychologa i wyprowadź do własnego mieszkania ze swoją rodziną.
Z tego co piszesz wynika, że oni Cię bardzo nie lubią. Trudno uwierzyć, że bez powodu. Pewnie mieszkacie w tym lokum, bo boicie się, że jak się wyprowadzicie, to nie przepiszą tego mieszkania nigdy i zostaniecie z niczym. Tak to widzę. Poza tym opłacają czynsz i tak jest wygodnie. Gdyby nie zależało Ci (Wam) na tym mieszkaniu, to dawno byście się wyprowadzili. Teraz tylko rodzi sie pytanie...Czy warto się męczyć dla opłaconego czynszu i mieszkania, które najprawdopodobniej nigdy nie będzie wasze?
Wydaje mi się, że oni mnie na początku polubili i może nawet lubią nadal, paradoksalnie! Pomimo, że okazuję im niechęć. Na pewno zauważają jak ich syn zmienił się odkąd jesteśmy razem, że ustatkował się, uspokoił, a teraz został ojcem. Problemem jest to, że oni traktują nas jak małe dzieci, tymczasem ja jestem osobą po naprawdę ciężkich przejściach od małego aż po dziś dzień, całe moje życie to była walka z różnymi przeciwnościami losu, dlatego nie pasuje mi gdy ktoś "z dobrego serca" włazi mi z buciorami w życie chcąc "pomóc". Jestem niezależną, dorosłą i dojrzałą kobietą, która sama sobie radziła i radzi nadal, a gdy potrzebuję pomocy, to o nią proszę. Tyle. Wiem że jego rodzice tak naprawdę chcą dobrze, ale co to za pomoc, gdy nie pytasz się czy druga strona jej chce i w jakiej formie? Wtedy jest to narzucanie się, nachalność i poniżanie drugiego człowieka, ja się tak właśnie czuję. Np matka bez pytania powyrzucała (pod moją nieobecność) dużo sprzętów kuchennych, których używałam i byłam z nich zadowolona, w zamian kupując nowe, które albo się rozpadły bo były marnej jakości, albo są z różnych powodów bezużyteczne. No ale przecież ona chciała dobrze, prawda? Mogę mnożyć takie sytuacje, aż się bałam wyjść z domu bo nie wiedziałam co ta baba znowu nawymyśla! Ojciec też chce dobrze przyłażąc w środku tygodnia z alkoholem, przecież tak fajnie jest się napić z dawno niewidzianym synem (który na drugi dzień musi wstać skoro świt do pracy, w której obsługuje maszyny i musi mieć świeży mózg a oczy dookoła głowy). Jego rodzice są paradoksalni- chcą tak dobrze, że aż szkodzą, czyli mimo teoretycznie dobrych chęci ich zachowanie jest bardzo egoistyczne, to co niby ma być dla nas dobre mierzą własną miarą, w ogóle ich nie interesuje nasze zdanie. Ja się temu sprzeciwiam, a przynajmniej jak widać próbuję. Masz rację, że to wszystko nas niszczy, powiem Ci szczerze że liczę na to, że to forum pomoże mi wyrzucić złe emocje i jakoś się ogarnąć, bo dalej tak funkcjonować nie jestem w stanie- może dzięki temu obejdzie się bez terapii, kto wie.
25 2016-11-05 18:47:28 Ostatnio edytowany przez chomik9911 (2016-11-05 18:52:45)
Bez terapii się nie obejdzie jeśli chcesz sobie pomóc. Według Ciebie w świecie trzeba walczyć, bo każdy chce Ci "coś zabrać" , każdy Ci zagraża, wszędzie musisz bronić swojego jak lwica. Ktoś Cię kiedyś bardzo skrzywdził, i ja doskonale rozumiem mechanizm Twojego pancerza. Natomiast nie jesteś już małą skrzywdzoną dziewczynką, tylko kobietą która potrzebuje pomocy, bo w przeciwnym wypadku zniszczy wszystko co jest jej tak cenne - a potem powie, że to właśnie "ten świat" jej to zabrał. . A świat może być i jest życzliwy i piękny - kwestia wyboru.
26 2016-11-05 18:48:35 Ostatnio edytowany przez grenade (2016-11-05 18:49:43)
Ciągle skupiasz się na jego rodzicach. Co z tego, że ojciec chce się w środku tygodnia napić ze swoim synem? Twój facet jest dorosły. Jak nie będzie chciał pić to nie będzie pił. Dlaczego obwiniasz ojca? Jeśli chodzi o zachowanie matki...czyje sprzęty wyrzuciła? Piszesz, że jesteś niezależna, ale czynszu za siebie nie płacisz, mieszkasz w mieszkaniu teściów. Gdzie tu niezależność? Przestań skupiać się na zachowaniu mamy swojego partnera i skup się na rozwiązaniu tego problemu. Skoro tak Ci źle to przeprowadź się do swojego mieszkania. Będziesz u siebie, sama sobie opłacisz czynsz i po problemie.
Grenade- mnie na tym mieszkaniu nie zależy, bo mam swoje, ale jednak nie chciałabym żeby partner mi kiedyś wypomniał, że przeze mnie został z niczym. On jakoś nie umie się ustosunkować do tego wszystkiego, ogólnie jest taki "mało emocjonalny", nie raz żartuję sobie z niego że gdyby koło niego wybuchła bomba, to po przyjściu do domu powiedziałby, po wielu zapytaniach jak mu minął dzień, że coś tam stuknęło gdzieś obok niego . Naprawdę trudno się z nim pokłócić, rzadko się czymś ekscytuje, mało co mu przeszkadza, do tego niestety nie umie podejmować decyzji i nawet jeśli już na coś się zdecyduje, to często za chwilę się waha. No i właśnie to jego charakter jest powodem tego, że jest mu wszystko jedno czy mu mama w gaciach grzebie (dwuznaczność celowa).
Według Ciebie w świecie trzeba walczyć, bo każdy chce Ci "coś zabrać" , każdy Ci zagraża, wszędzie musisz bronić swojego jak lwica. Ktoś Cię kiedyś bardzo skrzywdził, i ja doskonale rozumiem mechanizm Twojego pancerza. Natomiast nie jesteś już małą skrzywdzoną dziewczynką, tylko kobietą która potrzebuje pomocy, bo w przeciwnym wypadku zniszczy wszystko co jest jej tak cenne.
Trafiłaś w samo sedno i idealnie to ubrałaś w słowa.
Bez terapii się nie obejdzie jeśli chcesz sobie pomóc. Według Ciebie w świecie trzeba walczyć, bo każdy chce Ci "coś zabrać" , każdy Ci zagraża, wszędzie musisz bronić swojego jak lwica. Ktoś Cię kiedyś bardzo skrzywdził, i ja doskonale rozumiem mechanizm Twojego pancerza. Natomiast nie jesteś już małą skrzywdzoną dziewczynką, tylko kobietą która potrzebuje pomocy, bo w przeciwnym wypadku zniszczy wszystko co jest jej tak cenne. A świat może być i jest życzliwy i piękny - kwestia wyboru.
Też jestem tego zdania
chomik9911 napisał/a:Według Ciebie w świecie trzeba walczyć, bo każdy chce Ci "coś zabrać" , każdy Ci zagraża, wszędzie musisz bronić swojego jak lwica. Ktoś Cię kiedyś bardzo skrzywdził, i ja doskonale rozumiem mechanizm Twojego pancerza. Natomiast nie jesteś już małą skrzywdzoną dziewczynką, tylko kobietą która potrzebuje pomocy, bo w przeciwnym wypadku zniszczy wszystko co jest jej tak cenne.
Trafiłaś w samo sedno i idealnie to ubrałaś w słowa.
Dlatego czas chyba skupić się wreszcie na sobie, na tych demonach przeszłości, bo to jest przeszkoda do Twojego szczęścia, a nie nadopiekuńczy teściowie. To siedzi w Tobie, Twojej głowie. Tak jak Grenade napisała - przestań się skupiać i obwiniać ich. Umów się na terapię, są dostępni psychologowie również na NFZ. Deklarujesz dojrzałość, niezależność - pokaż teraz , że dbasz o swoje zdrowie.
Ciągle skupiasz się na jego rodzicach. Co z tego, że ojciec chce się w środku tygodnia napić ze swoim synem? Twój facet jest dorosły. Jak nie będzie chciał pić to nie będzie pił. Dlaczego obwiniasz ojca? Jeśli chodzi o zachowanie matki...czyje sprzęty wyrzuciła? Piszesz, że jesteś niezależna, ale czynszu za siebie nie płacisz, mieszkasz w mieszkaniu teściów. Gdzie tu niezależność? Przestań skupiać się na zachowaniu mamy swojego partnera i skup się na rozwiązaniu tego problemu. Skoro tak Ci źle to przeprowadź się do swojego mieszkania. Będziesz u siebie, sama sobie opłacisz czynsz i po problemie.
Obwiniam, bo chyba powinien mieć świadomość tego, że skoro mój facet nie ma wolnego na jego przyjazd, to widać nie może go wziąć, a nakłanianie go w takiej sytuacji do picia może się skończyć tragedią. Partner obecnie nie pije prawie w ogóle, po jednym piwie zrzędzi pół dnia jak to się źle czuje, a tu w środku tygodnia libacja. To nie jest odpowiedzialne zachowanie ze strony jego ojca, który stawia swoje potrzeby ponad zdrowy rozsądek. Z resztą szwagierka też narzeka na to, że ojciec non stop pije z jej mężem. Niby ani mój partner, ani szwagier, nie muszą z nim pić, ale "przecież nie wypada odmówić".
Co do czynszu, to ja od samego początku do dnia dzisiejszego nalegam żeby się dokładać, ale co mam poradzić na to, że jego rodzice regulują cały rok z góry bez niczyjej wiedzy? Była rozmowa o tym, że "jak się chce mieć spokój, to trzeba się samemu utrzymywać", partner powiedział że w takim razie teraz sami będziemy płacić za mieszkanie, ale oni i tak pojechali do spółdzielni i zapłacili (czyżby strach przed uniezależnieniem się syna?). Oczywiście dorzucam się do rachunków, głównie ja robię zakupy spożywcze i wszystko do domu- także darmozjadem nie jestem. A matka wyrzuciła sprzęty, których JA używałam, czy to ma znaczenie czyje konkretnie były? Jeśli nawet ona kiedyś je kupiła, to skoro nie mieszka w tym mieszkaniu, dlaczego ingeruje w to co się w nim znajduje? Idąc tym tropem, skoro może wyrzucać sprzęty, to i w szafkach grzebać, w końcu są "jej". Gdyby zapytała, na pewno bym jej powiedziała, że np ta deska jest stara, ale bardzo dobrze mi się jej używa i nie potrzeba nowej, ale skoro już chce ją kupić, to niech chociaż nie wyrzuca tej poprzedniej.
Twój facet ma swój własny rozum, więc kompletnie nie rozumiem dlaczego obwiniasz ojca. Odnoszę wrażenie, ze musisz mieć nad wszystkim kontrole. Jesli chodzi o sprzęty, które wyrzuciła jego mama, to napiszę tylko jedno.to jej dom, jej sprzęty ale powinna uszanować to, ze Wy tam mieszkacie. Nie powinna zaglądać do szafek, zmywać po Tobie( już raz umyte naczynia), czy nawet przestawiać kwiatki na parapecie. Mnie by szlag trafił. Jesteście uzależnieni od nich finansowo( mieszkanie za darmo) i dlatego dopóki nie pójdziecie na swoje lub nie przepiszą tego mieszkania na was, to nigdy tam szczęśliwa nie będziesz. Ja bym nie była.
33 2016-11-05 19:20:54 Ostatnio edytowany przez chomik9911 (2016-11-05 19:24:23)
Lotteria teściowie tym jednym zdaniem pokazali co sądzą: "jak się chce mieć spokój, to trzeba się samemu utrzymywać". I Wy wybraliście nadal bycie na ich łasce/niełasce. I tak - teściowa wyrzuciła swoje sprzęty, w swoim mieszkaniu. Nie musi Ci się to podobać, ale takie zasady panują w ich domu i będąc na ich częściowym utrzymaniu musicie je zaakceptować. Tu niestety nie masz racji wykłócając się o to, choć mnie by też szlag trafił za nie uszanowanie prywatności, no ale niestety nie masz na to wpływu.
Uwzięłyście się z tą szwagierką na tych teściów - to że synowie piją z ojcem to SYNÓW WINA a nie teścia. Siłą im chyba do gardeł nie wlewał? Weźcie się dziewczyny w głowę puknijcie, bo to już irytujące się robi. O ile można kogoś nie lubić, o tyle oczy otwórzcie: to Wasi mężowie decydują a nie ojciec który przyjeżdża raz na kilka miesięcy!!!! I gwarantuję Ci , że jego rodzice nie przepiszą na Was tego mieszkania z taką postawą jaką prezentujesz. Bo z ich perspektywy jesteś pewnie harpią , która tylko na to czeka.
Dajmy spokój kwestii picia, bo to rzeczywiście jest wina obu stron.
A co do bycia harpią, to na pewno mnie o to nie posądzają, bo i nie mają podstaw- nie chcę od nich nic, ani pieniędzy ani prezentów, nie chcę wyjeżdżać do nich za granicę (gdzie miałabym o wiele lepiej pod względem finansowym), mam swoje mieszkanie i pracę, w ich domu przebywam tylko dlatego, że na ten moment tego chcę (plus mnie z niego nie wyprosili, co prawdę powiedziawszy mogłoby znacznie ułatwić sprawę i gdyby kazali mi spadać, to nawet bym się cieszyła). Gdybym zmieniła zdanie albo została przez nich wyrzucona, to tylko uprzedzam znajomych którzy się moim lokum opiekują i w ciągu jednego dnia mnie nie ma. Rodzice o tym dobrze wiedzą i wydaje mi się, że głównie dlatego nie podejmują radykalnych kroków- zapewne mają świadomość tego, że za mną poszedłby ich syn i straciliby nad nim kontrolę. Trochę im nie na rękę ta moja "niezależność" i to, że ich kasa nie robi na mnie wrażenia, bo nie mogą mną manipulować. Nie bardzo wiedzą co z tym fantem zrobić, bo jak dotąd wszyscy byli im ulegli, nie odzywali się w sytuacjach konfliktowych z obawy przed utratą źródła pieniędzy, a poprzednia partnerka w tyłek im właziła z powodu prezentów, perspektywy wyjazdu i zastrzyków kasy na ciuszki, kosmetyki itd. Macie rację z tym, że potrzeba mi głównie porozumienia z partnerem, bo oprócz tego mamy praktycznie wszystko, co jest potrzebne do szczęścia.
Cóż dostałaś rady, z których możesz skorzystać lub nie - Twoja wola. Możesz się zmienić i rozwiązać swoje problemy przy pomocy terapeuty, a możesz dalej siać teorie spiskowe, snuć domysły o złych intencjach potencjalnych teściów i kisić w sobie nienawiść. Twoje życie twoja sprawa - powodzenia.
Dziękuję za wszystkie rady i opinie, także te niepochlebne- mi nie chodzi o to, żeby mnie klepać po plecach i kiwać głową z politowaniem jaka to ja jestem biedna. Szczególne wrażenie zrobiła na mnie Twoja wiadomość chomik9911 na temat mojego wiecznego poczucia zagrożenia, pancerzu- mało kto wie takie rzeczy (i to z fachowej, jak mi się wydaje, strony), przeważnie ludzie myślą że po prostu użalam się nad sobą, każą nie przejmować, zapomnieć o dawnych czasach. Dlatego już od lat nie rozmawiam z nikim na takie tematy, kreuję się na silną i niezależną- to jest właśnie moja zbroja, sama chcę decydować kogo przez nią przepuszczę. Rodzice narzeczonego próbują ją sforsować siłą, dlatego mam do nich takie nastawienie. Tak naprawdę to bardzo bym chciała żeby między mami mimo wszystko sprawy się ułożyły, tak jak mówiłam jestem po przejściach i nowe konflikty są mi zupełnie zbędne. No ale do tanga trzeba dwojga, a w naszym przypadku czworga...
Ja naprawdę rozumiem mechanizm jakim się kierujesz, i rozumiem Twoje poczucie zagrożenia. Ale naprawdę nie musisz aż tak się bać - nikt Ci krzywdy nie ma prawa zrobić w żaden sposób - ani psychicznie Cię manipulować ani fizycznie Ci zagrażać. Nie głaszczę Cię po głowie, bo nie chcę żebyś utknęła w takim poczuciu krzywdy, żalu, straty, a naprawdę chciałabym żebyś ruszyła do przodu. Nie da się "zapomnieć przeszłości" ot tak - ileś lat walczyłaś o przetrwanie i Ci się udało , naprawdę. Bądź teraz łaskawsza dla siebie, pomóż sobie zrzucić pancerz i umówi się gdzie trzeba
Uwierz lub nie, ale jeszcze zanim napisałam tutaj na forum zdecydowałam iść do lekarza po skierowanie do specjalisty (akurat po niedzieli prawdopodobnie będę mieć możliwość), głównie z powodu mojego obniżonego nastroju i złych myśli- bo to naprawdę nie jest pierdu pierdu typu "ja się zabiję, jak czegoś tam nie zrobisz", zaczęłam planować jak to zrobię, rozważać gdzie... Jestem tym przerażona. To mnie nachodzi ciągle, czasem siedzę sobie i dosłownie ni z tego ni z owego płonę nienawiścią do "teściów", robię się roztrzęsiona, nie myślę racjonalnie... Mam świadomość, że zaczęłam na serio potrzebować pomocy, nie tylko farmakologicznej (już dawno moja zaufana lekarka której sporo mówię, niestety tylko internistka, przepisała mi tabletki na uspokojenie, biorę je a jakże, podczas obecności rodziców partnera w Polsce czy nawet gdy gadają przez Skype, tak mnie wyprowadzają z równowagi). Chciałabym żeby ktoś kto "zna się na rzeczy" mnie wysłuchał, coś doradził, nie zlekceważył jak "zwykli" ludzie którzy nie mają takich problemów i uważają, że przesadzam, twierdzą że powinnam się cieszyć i czerpać od "teściów" garściami. Od samej wymiany zdań z Wami już mi jakoś tak raźniej, gdy zaczynałam nawet sensownie myśli zebrać nie mogłam. Niby to tak niewiele, a jednak DZIĘKI . Od teraz, gdy znowu mnie coś napadnie, zamiast kisić to w sobie po prostu tu napiszę, nawet dla samej siebie, bo już widzę że to mi pomogło.
Nie wolno bagatelizować tego co mówisz, Twoich odczuć - bo tak jak mówisz to nie pierdu pierdu. Myśli samobójcze, planowanie, wyobrażanie sobie tego - widać jak jesteś na skraju załamania. Leki lekami, psycholog ewentualnie wyśle Cię do psychiatry, by uzyskać pomoc farmakologiczną, ale przede wszystkim terapia. Długoterminowa. Nie poddawaj się, idź po skierowanie, na pierwszych wizytach u psychologa też nie spodziewaj się wielkich zmian, a z kolei jak takie odczujesz - nie rezygnuj z dalszych spotkań. Pierwsze spotkania to rozeznanie w Twojej sytuacji życiowej, mów o wszystkich swoich emocjach, nie wstydź się niczego. Dasz radę, jestem pewna. Jak już sama z siebie prosisz o pomoc - to 50 % sukcesu i ją uzyskasz trzeba tylko chcieć i ciężko pracować, ale naprawdę warto wierz mi!
Lotteria, pomyśl jednak o tej przeprowadzce na swoje. Nie dlatego, że ktoś Ciebie wyrzuca, albo szantażem chcesz zmusić partnera do zmiany zachowania czy też dlatego, że teściowie są tacy czy owi, ale dlatego, że obecna sytuacja Ciebie niszczy. Myślę, że takie odcięcie pomogłoby w odzyskaniu racjonalnego myślenia i spokoju ducha.
Prawdę mówiąc jak słabo nie wyglądałaby postawa rodziców Twojego partnera, to mnie ona jakoś specjalnie nie zaskakuje. Przypuszczam, że są to ludzie starszej daty, trochę konserwatywni i bardzo przywiązani do własności prywatnej. Na moje oko rodzice partnera zwyczajnie czują się u siebie. Mieszkanie jest ich własnością, płacą za nie czynsz, a Wam jakby grzecznościowo pozwalają w nim mieszkać. Stąd to grzebanie w szafkach i wymiana "nieładnego" sprzętu. Ponadto jesteś wprawdzie matką ich wnuczki, ale nie żoną ich syna. Teoretycznie nie powinno mieć to większego znaczenia, ale myślę, że dla nich akurat ma.
Osobiście dawno mieszkałabym już u siebie. Kiepsko znoszę osoby zbyt swobodnie czujące się w moim mieszkaniu Oczywiście przeprowadzkę zaproponowałabym również partnerowi. Jego postawa wobec tej propozycji rozwiałaby wszelkie wątpliwości, co do jego życiowych priorytetów. Jak bardzo przykre nie byłby te wnioski, to jednak lepiej żebyś się z nimi zweryfikowała na tym etapie. Ze względu na emocjonalność jaką się czuję w Twoich wypowiedziach, przypuszczam, że chciałabyś wraz z córką być dla swojego partnera najważniejszą, a jego relacja z rodzicami pokazuje, że jednak nie jesteś... Rozumiem chęć posiadania, ale dorosły facet siedzący pod pantoflem mamusi, bo być może ona coś na niego przepisze... jakoś tak w moim odczuciu nie rokuje zbyt dobrze. Przy takiej postawie życiowej, to teściowie będą synusiem dyrygować całe swoje życie, bo zawsze coś do przepisania będzie...
Najlepiej się całkowicie odciąć od takich ludzi
Lotteria, też mam nieciekawe relacje z teściową, a najgorsze jest dla mnie to, że mąż zawsze był po jej stronie. Jednak jeśli chodzi o Ciebie, to trochę tego wszystkiego nie rozumiem. Masz swoje mieszkanie, jednak mieszkasz w jej mieszkaniu, i tylko się z tym męczysz , narzekasz a nadal w tym tkwisz.
Ja widzę to tak,
Mieszkasz w mieszkaniu teściowej,
Pozwalasz jej opłacać czynsz,
Liczysz na to, że mieszkanie przepisze Twojemu mężowi, a to nie powinna być Twoja sprawa, nie Twoje to powinnaś się trzymaj od tego z daleka,
Od męża oczekujesz, żeby zerwał kontakt z rodzicami,(egoistka), ale mieszkanie to chciałabyś, aby mu przepisali,. ( materialistka )
Coś nie po Twojej myśli , grozisz samobójstwem (szantazystka )
Jeżeli teściowa wymieniła stary sprzęt na nowy, to chyba chciała dobrze, może myślał, że się ucieszysz.
A jeśli chodzi o picie alkoholu, teścia z mężem, to współczuję, byłabym wściekła, ale czy to się często zdarza, czy było to tylko jednorazowe? Nie zrozumiałam, jak jest z tymi noclegami, Czy teście mieszkają za granicą i przyjeżdżając tu nocują u Was? Jeśli tak jest, ponieważ nie mają innego mieszkania a to w którym mieszkacie Wy jest ich, to gdzie mają nocować?
Piszesz też, że musisz brać tabletki na uspokojenie, kiedy mąż rozmawia z rodzicami na Skype, czyli to jest zazdrość. Tyle w Tobie negatywnych emocji. A co Ty dajesz z siebie, żeby było dobrze?
Nie piszę tego, żeby Cię w jakiś sposób zdołować , ale żebyś pomyślała nad swoim zachowaniem. Wydajesz się być osobą, nie dojrzałą emocjonalnie.
(...)Co do czynszu, to ja od samego początku do dnia dzisiejszego nalegam żeby się dokładać, ale co mam poradzić na to, że jego rodzice regulują cały rok z góry bez niczyjej wiedzy? Była rozmowa o tym, że "jak się chce mieć spokój, to trzeba się samemu utrzymywać", partner powiedział że w takim razie teraz sami będziemy płacić za mieszkanie, ale oni i tak pojechali do spółdzielni i zapłacili (czyżby strach przed uniezależnieniem się syna?). Oczywiście dorzucam się do rachunków, głównie ja robię zakupy spożywcze i wszystko do domu- także darmozjadem nie jestem. A matka wyrzuciła sprzęty, których JA używałam, czy to ma znaczenie czyje konkretnie były? Jeśli nawet ona kiedyś je kupiła, to skoro nie mieszka w tym mieszkaniu, dlaczego ingeruje w to co się w nim znajduje? Idąc tym tropem, skoro może wyrzucać sprzęty, to i w szafkach grzebać, w końcu są "jej". Gdyby zapytała, na pewno bym jej powiedziała, że np ta deska jest stara, ale bardzo dobrze mi się jej używa i nie potrzeba nowej, ale skoro już chce ją kupić, to niech chociaż nie wyrzuca tej poprzedniej.
Ooozzzzzzzzzzesz......
Autorko, powinnaś znać takie przysŁowie: WOLNOŚĆ TOMKU, W SWOIM DOMKU"!
Mieszkanie jest rodziców twojego partnera, a to, że ty w nim zamieszkujesz, to z tego tytuŁu nie nabywasz do niego żadnych praw, nawet tych, co do ustaleń w temacie wyposażenia lokum. Widocznie jego matka nie widzi takiej potrzeby, aby brać pod uwagę twoje zapatrywania na jej gospodarowanie.
Do mieszkania mają prawo wchodzić nawet w środku nocy.
Tylko tego grzebania w twoich szafkach, nie pochwalam.
Bardzo dobrze, że wŁaściciele mieszkanie opŁacają, bo idąc twoim tokiem rozumowania i szeregu przedstawionych tutaj wywodów, tym bardziej czuŁabyś się "jak na swoim", dając swój pieniężny wkŁad.
Oboje jesteście dorośli, więc zachowujcie się stosownie do wieku.
Przeprowadźcie się do twojego mieszkania i będzie po kŁopocie.
Aha, partner nie chce... to przeprowadź się z dzieckiem. Jak kocha ciebie i dziecko, to pójdzie za tobą.
Chyba, że bardziej rozchodzi mu się/zależy mu na majątku rodziców i będzie siedziaŁ w mieszkaniu, żeby rodzeństwo nie zajęŁo.
W sumie, to nawet nie jesteś jego żoną, więc może gdybyś z partnerki przeszŁa na status żony, to może i podejście jego rodziców do ciebie, zmieniŁo by się na lepsze.
Hej. Trochę mnie tu nie było i prawdę powiedziawszy jest coraz gorzej, ze wszystkim. Do tego stopnia, że w końcu wybrałam się do psychiatry (nie trzeba skierowania, szkoda że wcześniej nie wiedziałam). Na wizycie opowiedziałam mniej więcej to, co tu pisałam, chociaż wiadomo że w dużym skrócie, powiedziałam że przez to wszystko często budzę się w nocy, że czuję się jak zwierzę w klatce, ciągle odczuwam strach i niepewność. Zaskoczyło mnie to, że lekarka natychmiast trafiła w sedno, że problem nie leży stricte w teściowej, tylko w moim partnerze, że nie czuję jego wsparcia, jestem rozczarowana tym że nie staje po mojej stronie i nie podkreśla wobec matki, że to ja jestem teraz najważniejsza. Dokładnie tak jest i od tego braku podkreślenia mojej "pozycji" (a wręcz poniżania mnie poprzez wymaganie uległości) wszystko się zaczęło. Zadała bezpośrednie pytanie "czy on panią kocha", powiedziałam że na pewno tak, ale też jest za bardzo za matką. Stanęło na przepisaniu mi lekkich leków mających poprawić nastrój (na razie nie widzę efektów), skierowaniu do psychologa i poradzie, że dobrze by było gdybyśmy przyszli razem. Partner z jednej strony twierdzi, że chciałby żeby nasze stosunki uległy poprawie i nawet poszedłby na terapię (a jeszcze mu nie mówiłam o mojej wizycie u lekarza, nie było okazji), ale z drugiej zastanawiam się jak on chce żeby było lepiej, skoro w ogóle mnie nie słucha i zamyka się na każdą próbę rozmowy. Ogólnie ostatnio bardzo się między nami popsuło, ja mam jakąś dziwną niechęć do niego i czuję to samo z jego strony, kiedyś był czuły, cierpliwy, całował mnie i przytulał, a teraz coraz bardziej wieje chłodem... U mnie wynika to w dużym stopniu z rozczarowania jego postawą, myślałam że gdy pojawi się nasze dziecko on bardziej poczuje się odpowiedzialny za rodzinę którą sam założył, a "stara" pójdzie na dalszy plan, ale tu nic się nie zmieniło . Nadal uważa, że przesadzam, że nie rozumie o co mi chodzi, że to ja robię problemy... To bardzo boli. Kocham go i ciężko mi wyobrazić sobie życie bez niego, ale coraz częściej myślę o tym, że ten związek prędzej czy później się rozpadnie. Nie wiem czy tu pisałam że okazało się, że jego rodzice chcą za jakiś czas wrócić do kraju. Jestem tym załamana bo przecież skoro oni są tak szkodliwi na odległość, to co dopiero jak będą na miejscu. Już widzę choćby to jak wtrącają się w wychowanie córki, jak za moimi plecami nie stosują się do moich "wymagań" pod tym względem (tak będzie, bo są ku temu zapowiedzi), i że mój narzeczony jak zawsze schowa głowę w piasek. Straszne jak teraz wygląda nasz związek, a przecież to była naprawdę wielka miłość, wydawało mi się że on w ogień za mną pójdzie, nawet się nie kłóciliśmy zanim nie pojawiła się jego matka. Smutno mi tym bardziej, że sama jestem z rozbitej, nieszczęśliwej rodziny i nigdy nie chciałam tego samego dla mojego dziecka, zależało mi na tym żeby ktoś z kim się na nie zdecyduję był niezawodny i na całe życie, a tu takie rozczarowanie. Teraz dodatkowo wyszła sytuacja, że brat który zajmował się moim mieszkaniem zmienia pracę i ma już tam nie bywać, myślę ciągle o przeprowadzce, bo to by mnie pewnie uspokoiło (przynajmniej nie żyłabym w ciągłym oczekiwaniu kiedy mi się zwalą na głowę te nieokrzesane dziadki), ale narzeczony jest temu niechętny, narzeka że tam mały metraż, że głośno... Ale ja wiem, że to nie w tym rzecz, po prostu "woli być niewolnikiem rodziców niż moim", chociaż ja bym go przyjęła na partnerskich zasadach, tak jak być powinno, a nie jak oni, "płacę to mogę wszystko" (dodam, że po nieprzyjemnej rozmowie na temat taki, w którym w ogóle nie powinni zabierać głosu, a próbowali, już nie regulują czynszu, ale niechciane wizyty składają nadal). W końcu będzie tak, że wyląduję w mieszkaniu sama z córką ;(. To byłaby wielka szkoda, bo akurat ojcem mój narzeczony jest świetnym, a córka go ubóstwia
. Co z tym życiem się porobiło, aż trudno uwierzyć
Naszło mnie przemyślenie, że różnimy się z narzeczonym (tak, mimo wieku i stażu związku nadal jestem "notoryczną narzeczoną") jeżeli chodzi o podejście do życia- on nie lubi planować i niemal nigdy tego nie robi, a ja mam wielką potrzebę stabilizacji, takiej pewności i nawet wręcz monotonności. Dla mnie ten jego brak planowania i wieczne stwierdzenia "jakoś to będzie" tworzą totalny chaos, sprawiają że czuję się jakbym była wciąż zagrożona, żyła w domku z piasku który za chwilę może przestać istnieć. On tego nie rozumie, twierdzi że wiele razy się starał ale nie jest w stanie. Generalnie to naprawdę dobry facet, stara się jak najbardziej pomagać, pracuje, nie szlaja się, nie pije... "Tylko" to jego podejście do rodziców i brak umiejętności konkretnego planowania przyszłości... Przez to mam wrażenie jakbyśmy żyli nie razem, a obok siebie. Ja chciałabym mieć sprecyzowane do czego razem dążymy i dokąd zmierza moje życie, czuć się pewnie i bezpiecznie, ufać osobie z którą jestem, a tak to nawet nie chce mi się wkładać minimum zaangażowania w miejsce w którym mieszkam, nie widzę sensu robienia np remontu czy jakichś mebli na wymiar których nie będzie się dało zabrać jakby co, nie czuję żeby to był mój dom. Bo dom to nie nieruchomość, tylko bliscy z którymi chce się być i tworzyć rodzinę, a natrętni rodzice narzeczonego do tego grona się nie zaliczają, niestety chyba tylko w moim mniemaniu. Ech
47 2017-07-20 10:58:58 Ostatnio edytowany przez adiafora (2017-07-20 11:24:19)
Lotteria, nie bardzo wierze w to, ze rodzice partnera, ktorzy mieszkaja za granica i odwiedzaja was raz na kilka miesiecy az tak destabilizuja wasze zycie. Zarzucasz im, ze nawet przez internet maja na nie wplyw. Serio? A nie jest po prostu tak, ze jestes zazdrosna o jego rodzine, o to, ze on zywi do nich jakiekolwiek uczucia? Bo chcialabys aby w jego zyciu nie bylo nikogo poza Toba? Napisałas, ze od zawsze byłaś zdana na siebie, wiec chyba nigdy w swojej rodzinie oparcia nie mialas, nie bylas dla nikogo ważną, nie czulas się ważną i kochaną. Znalazłas faceta, dla którego stalas się rodzina. I dopoki jego była tam gdzieś daleko, poza zasięgiem, wszystko było ok a Twoja pozycja niezagrożona. Najchętniej byś chciała, aby Twój facet traktował swoich rodziców z niechęcią. Bylas zadowolona, gdy wczesniej, jak sie poznaliscie, mówił, ze ma z nimi oschle i sporadyczne kontakty. Miałas nadzieje, ze tak zostanie. A tu zonk. Okazalo sie, ze facet trakruje rodzicow w miare normalnie. Zamiast wyprosic ich do hotelu, nie mial nic przeciwko, aby zatrzymali sie u was, (notabene w swoim domu, ale to nie jest najwazniejsze)
Nie twierdze, ze jego rodzice są wspaniali, zazwyczaj większość ma cos za uszami, ale z pewnością ich demonizujesz. Twierdzisz, ze nie sa mu oni do niczego potrzebni i chcialabys, aby zerwal z nimi kontakty. Chcialabys go pozbawic rodziny, ktorej sama nigdy nie mialas. No skoro Ty nikogo poza nim nie masz, to dlaczego on ma miec, tak? To dużo tłumaczy. Masz po prostu ogromne kompleksy. I to nie jest wina jego rodziny.
Chciałabys grac pierwsze skrzypce i żeby to było widoczne dla wszystkich a zwłaszcza dla rodziców faceta. Ze najpierw jestes dla niego Ty, potem dlugo, dlugo nic a dopiero gdzies tam oni. To zlo konieczne, które musisz tolerować. A nie przyszło Ci na myśl, ze facetowi może zależy na poprawieniu relacji z rodzina? Ze jednak, wbrew temu, co napisałas są mu oni do czegoś potrzebni?
A to grozenie samobójstwem to juz w ogóle... Ponoc jestes dorosła kobieta, matka...
Jak sie zastanowic, to przestaje dziwić, ze jego rodzice traktują Cie nie jak 35 latke a 15 latke...
Jestem po bardzo ciężkich przejściach życiowych które odcisnęły na mnie piętno, dobrze wiem że mój charakter jest przez to niełatwy, dlatego świadomie chciałam wybrać partnera, który miał podobnie- nie tylko dla własnego komfortu, ale też żeby nie krzywdzić nikogo swoim być może "dziwnym" podejściem do niektórych spraw. Mając 30 lat miałam już świadomość jaka jestem, czego chcę a czego nie, nie szukałam nikogo na siłę a wręcz byłam przekonana, że mogę być sama długo lub nawet na zawsze. Mój narzeczony sam z siebie mówił, że ma oschłe relacje z rodziną, więc czuję się oszukana to raz, a dwa jest różnica między szacunkiem do rodziców a pozwalaniem na wchodzenie na głowę. Tak, chciałam (i chcę) być najważniejsza i żeby za mną długo nic nie było, bo to samo mam do zaoferowania partnerowi. Dlatego, jak mi się wtedy wydawało, dobrze wybrałam. Ja pokazałam siebie taką jaka jestem, niczego nie koloryzowałam ani nie kłamałam, więc mam żal do narzeczonego że tak się zmienił w trakcie związku. Poza tym co dziwnego jest w tym, że partner/partnerka chce być na pierwszym miejscu? Przecież to z tą osobą chce się być do końca swoich dni. Moim zdaniem to normalne, ale też nie wyklucza szanowania innych ludzi. Co do szkodliwości jego rodziców nawet na odległość- mnie też trudno uwierzyć że takie coś może mieć miejsce, ale to jest fakt. Denerwuje mnie gdy np razem z narzeczonym coś niby ustalimy, a podczas rozmowy przez internet oni wtrącają swoje 3 grosze i on zaczyna się wahać. Jest tak jak powiedziała psychiatra- największy problem nie jest w nich, tylko w moim partnerze. Ja nie jestem tak chwiejna, mam swoje zdanie i nikt mną nie manipuluje, jeśli jestem czegoś pewna to nie ma takiej siły, która mogłaby zasiać we mnie poważniejsze wątpliwości- za to on jest jak chorągiewka na wietrze,nigdy nie wiem kiedy mu się coś uwidzi albo odwidzi. Dotarło do mnie, że jego sytuacja wcale nie była podobna do mojej- rodzice też go zostawili poprzez wyjazd, ale zawsze gdzieś tam byli w sensie pozytywnym, np przysyłania pieniędzy, paczek itd. Moi jeśli już "wyskakiwali", to były to rzeczy negatywne. Tylko po co te kłamstwa, że się z nimi nieszczególnie lubi, przecież oczywiste że to się kiedyś wyda. Dowiedziałam się, że jego poprzednia dziewczyna też miała przejścia z jego matką, bardzo podobne, nawet jej własna córka negatywnie się wypowiada o wielu jej zachowaniach, to coś znaczy. Wiele bym dała za to, żeby ta cała chora sytuacja uległa poprawie, ale w tej rodzinie nikt nie potrafi rozmawiać, dyskutować, nie interesują się zdaniem nikogo prócz własnego, zawsze musi dojść do konfliktu nawet z byle bzdury. Jesteśmy razem ponad 4 lata, a ja ani razu nie gadałam z jego rodzicami o czymś innym, niż totalne pierdoły (prócz awantur, gdy dochodziło już do ostateczności), wychodziłam z inicjatywami ale oni chyba boją się, że mogę mieć jakąś swoją wizję inną niż ich, więc wolą się wymigiwać. Myślę że nie na rękę im, że ich syn wybrał kobietę która nie jest uległa i nie mogą nią sterować tak jak nim. Mam wrażenie, że tylko mnie zależy na tym żeby jakoś utrzymać związek i naszą rodzinę, w końcu to ja poszłam po pomoc do lekarza nie wiedząc wcale co usłyszę, byłam przygotowana że np to, co tu dużo osób pisze- że to moja wina, że ze mną coś jest nie tak. Wiem że ideałem nie jestem, ale mimo wszystko uważam, że i postępowanie narzeczonego jest dalekie od właściwego i on też powinien się postarać, bo to jego rodzice i jego kobieta, ja i oni jesteśmy obcymi dla siebie osobami ale jeżeli jemu zależy na dobrych stosunkach z obiema stronami, to nie powinien być tak bierny i czekać aż samo się załatwi, tak jak to ma w zwyczaju. No chyba, że naprawdę jest totalnym maminsynkiem i porzuci kobietę oraz własne dziecko dla mamusi ;/
49 2017-07-20 14:43:21 Ostatnio edytowany przez pannapanna (2017-07-20 14:45:46)
Ależ ty kochasz babrać się w tej swojej przyszłości. Prawie w każdym poście podkreślasz jakie miałaś ciężkie życie.
Wyobraź sobie że nie tylko ty. Połowa ludzi na tym forum miała bardzo ciężkie życie a potrafią zachować się z klasą i szacunkiem dla innych. Jedna z mądrzejszych użytkowniczek wychowała się w domu dziecka. Pewnie sądzisz że było jej tam cudownie....
Też sądzę że jesteś zwyczajnie zazdrosna o to że partner ma dobre stosunki z rodzicami.
Bierze cię wściekłość że nie jesteś dla niego jedyna tak jak on dla ciebie.
A właściwie wszystko co tu piszesz o teściach jest normalne.
Nigdy nie uwierzę że niszczą wasz związek skoro widzicie się raz na kilka miesięcy.
Narzekalas i groziłaś samobójstwem już ponad pół roku temu a nadal żyjesz na koszt teściów.
Cały czas odgrażasz się że się wyniesiesz do swojego mieszkania. Swoją drogą jest twoje bo na nie zarobiłaś czy jest twoje bo udało ci się je odziedziczyć?
Bo mimo mówienia o swojej dorosłości to na razie wszystko dostajesz od innych. Nawet w najmniejszym stopniu tego nie doceniasz tylko nadal narzekasz.
Myślę że sama tworzysz i demonizujesz problemy których w ogóle nie ma.
No proszę cię... cały rok mieszkasz w ich mieszkaniu a jak oni raz na kilka miesięcy przyjeżdżają do mają nocować w hotelu?? Naprawdę twoje przekonania są śmieszne.
Ja akurat sądzę że teściowie już dawno zapisaliby to mieszkanie na syna gdyby nie ty. Dlatego też odradzają mu ślub z tobą abyś nie stała się częścią tej rodziny.
No zastanów się sama - kto chciałby mieć roszczeniową i wiecznie niezadowoloną synową??
Ok to że jesteś po ciężkich przejściach życiowych nie oznacza że twój partner będzie powielał tak jak ty. To że z początku miał inne podejście do rodziców ale zauważ stworzył z tobą rodzinę macie dziecko więc chcę aby miało babcię i dziadka nie pomyślalaś o tym. Wiadomo rodziców się nie wybiera są jacy są ale mamy ich na całe życie. Z twojego opisu wychodzi że starasz się być tą najważniejszą jedyną kobietą w jego życiu , twoje zdanie musi być na wierzchu nie licząc się z nim. Piszesz że pani psycholog przyznała ci rację , że partner nie umie się przeciwstawić matce . Najlepszym rozwiązaniem jest to aby partner udał się razem z tobą do pani psycholog i wysłucha też i jego i wtedy niech osądzi w jakim kierunku macie się udać. Bo z reguły pomaga jednej i drugiej stronie aby bywały pewne kompromisy a nie uleganie cały czas jednej osobie . To że matka grzebie po szafkach też byłabym wkurzona. Zdaje mi się że chyba źle podeszlaś do niej już na samym początku ,od razu byli straceni . To że chce kontaktować się z rodzicami jest normalną rzeczą nie zabraniaj mu tego bo właśnie twoje kłótnie o rodziców spowodowane są lodowatym podejściem do związku. Zajmij się uporządkowaniem swojego związku a nie rodzicami partnera co robią a czego nie a uwierz będzie dobrze. Ty też będziesz kiedyś teściową a jak widzę swoje zdania masz już wyrobione.
51 2017-07-20 20:44:12 Ostatnio edytowany przez adiafora (2017-07-20 20:47:55)
Lotteria, nie masz prawa wymagać od partnera, aby dla Ciebie zezygnował z rodziców, bo Ty ich nie lubisz i traktujesz jak konkurencję. Jak każesz mu wybierać to możesz się zdziwić. Wiesz, jak to mówią, dziewczyn i żon można mieć kilka a matkę ma się jedną... Nie zachowuj się jak zaborcza i egoistyczna sierotka Marysia. Jak w ogole można chcieć pozbawiać partnera rodziny i pragnąć, aby zerwał z nią kontakt? W przypadku wyjątkowej patologii rozumiem, ale tak bez powodu?
Bo jego matka po kilku latach nieobecności w swoim domu przyjechała do niego i odruchowo zaglądała w każdy kąt? Najwyraźniej miała w w nich dużo swoich rzeczy i nie pomyślała, że skoro tam mieszkasz, to i będa tam Twoje. To było nietaktowne, rzeczywiście. Ale chyba nie koniec świata? Dla Ciebie najwyraźniej straszna potwarz, skoro oczekiwalaś od faceta, że ją opieprzy aż wióry polecą. Serio, aż tak Cię to boli?
Ja wiem, że to niefajne, ale w końcu to jej dom, nie Twój, wy tam mieszkacie pod ich nieobecność, więc synowi trudno opieprzac matkę w jej własnym domu, że po dlugiej nieobecności zagląda do swoich kątów. Zrozum trochę sytuację. Niezręczna, ale nie ma co tragedii robić, zwlaszcza, że odwiedza was raz na kilka miesięcy.
Zresztą te grzebanie i wtrącanie się to tylko wymówka. Po prostu sama przyznalaś, że chcialabys mieć faceta tylko dla siebie, być w jego epicentrum, żadnej rodziny oprocz Ciebie. Ty, Ty, tylko Ty. Tylko, że to jest chore podejście. Ty każdą opinię, uwagę, radę jaką jego matka mu daje, traktujesz jako zamach na Ciebie i wasz związek. Nie mialas normalnej rodziny, więc nie rozumiesz, że to jest normalne, że rodzice rozmawiają ze swoimi dziećmi o ich życiu, wtrącają te przyslowiowe trzy grosze, dlatego, że to ich bliscy i ich obchodzą. Chyba tylko rodzic, ktory ma kompletnie w dupie swoje dziecko nie interesuje się jego zyciem i jest mu wszystko jedno, co robi i z kim się zadaje... Ja ze swoją doroslą corka też rozmawiam o niej, jej chłopaku, jej planach i w ogóle zyciu. Gdy mam jakieś obiekcje, to mowię, że uważam tak i tak, że to dobry albo niezbyt dobry pomysł, że ja bym zrobiła tak i tak... I zapewniam Cię, że to nie jest żadna szkodliwość z mojej strony, choć z Twojego punktu widzenia tak to wygląda. To, że Twój facet rozmawia o was ze swoimi rodzicami jest normalne. Oni wyjechali, ale go nie porzucili, choc pewnie byś chciała, żeby był taką sierotą jak Ty, wtedy miałabyś go tylko dla siebie.
W sumie, może jego rodzice czują, że ich nie znosisz i jestes nastawiona na to, aby oziębić a nawet calkowicie popsuć relację między nimi, a tego zaden rodzic nie wybaczy, więc tym bardziej nie oczekuj, że będą mieli jakiś sentyment do Ciebie. Tolerują Cię ze względu na syna, a on, gdy będziesz mu ciosac kołki na glowie i dyskredytować jego rodziców, stosowac jakieś gierki, szantaże emocjonalne, że albo Ty albo oni, jakieś infantylne samobójstwa, to w końcu może zwyczajnie mieć Ciebie dość. Co prawda stracisz faceta, ale w końcu zyskasz całkowity brak kontaktów z jego rodzicami.