Mam 19 lat. Przede mną studia. Zupełnie nie mam pojęcia gdzie chcę iść, co chcę robić. Kierunki, na które się zapisałam, wybrałam raczej na zasadzie "nie mam lepszego pomysłu, więc niech będzie to". Poza tym wybrałam te kierunki w sąsiednim mieście, ponieważ w mieście, w którym mieszkam nie mam zbyt wielu kierunków do wyboru (małe miasteczko). Nikt z koleżanek i kolegów nie zostaje "w domu". Właściwie tylko nieliczni decydują się na studia tutaj. Ja również nie chciałam zostać. Zaczęłam z koleżankami szukać mieszkania, w mieście, w którym miałybyśmy studiować. Niedługo miałyśmy podpisywać umowę, jednak nagle wszystko się posypało. Przez to odechciało mi się wyjeżdżać i wpadłam na pomysł, że może zostanę w swoim mieście.
Wydaje mi się, że problem tkwi w tym, że myślę jeszcze jak dziecko i nie czuję się gotowa na życie studenckie. I nie czuję się nastolatką/młodą kobietą, ale właśnie dzieckiem. Czuję jakbym miała ciało kobiety, a myślała jak mała dziewczynka. Mam problem nawet z takim błahostkami, jak ubranie się bardziej poważnie, czy kobieco. Czuję się źle nawet wtedy, kiedy muszę się "wystroić" (np. na wesele czy studniówkę) i mam świadomość, że ktoś mnie zaraz taką zobaczy.
Mogłabym przesiadywać w domu z mamą, nie wychodzić na żadne spotkania ze znajomymi. Zawsze jak pojadę do znajomych, myślę co robi mama, jak się czuje (jest chora na nowotwór), czy dobrze zrobiłam zostawiając ją samą w domu (tato pracuje za granicą już połowę mojego życia). Potrafię mówić jej milion razy dziennie, że ją kocham i przytulać się do niej na każdym kroku.
Pomimo tego, że jestem jedynaczką, od małego zajmowałam się sama sobą i domem (rodzice ciągle pracowali), i powinnam być samodzielna, to raczej taka nie jestem. Nie umiem wielu spraw załatwić sama. Często prosiłam mamę żeby gdzieś poszła, o coś spytała, bo ja się wstydziłam.
Mam problemy z chłopakami. Nie umiem rozmawiać z nimi w cztery oczy. Nawet i w więcej oczu nie umiem. Czuję się bardzo onieśmielona, wszystkie tematy wylatują mi z głowy, czuję się gorsza, mam wrażenie, że powiem coś głupiego jak się odezwę. W liceum miałam przyjaciela, z którym potrafiłam rozmawiać codziennie- niestety tylko przez internet. W szkole nie potrafiłam do niego podejść, porozmawiać z nim jak przyjaciółka z przyjacielem. Wstydziłam się, czułam że nie powinnam, bo on należał do tej "odważniejszej" części klasy. Za każdym razem kiedy on mnie zaczepił, ja szybko uciekałam, wyrywałam mu się, wymyślałam jakieś wymówki, byleby tylko przestał ze mną rozmawiać. Kiedy odwracał się do mnie kazałam mu normalnie usiąść, bo nie mogłam znieść tego, że patrzy mi na twarz, której niestety nie mam w dobrym stanie (próbowałam już kremów, maści i antybiotyków, ale wszystko pomagało tylko na chwilę. A kiedy się malowałam wszystko mi się ważyło i wyglądało to chyba jeszcze bardziej nieestetycznie). W końcu przez moje zachowanie zaczął pisać mi wprost, że jest mu przykro, że tak robię, nie rozumie czemu się tak zachowuję i myśli, że uważam go za gorszego i niepasującego do mojego otoczenia. Inny kolega publicznie powiedział mi kiedyś coś niemiłego, a ja zamiast się odgryźć, głupio uśmiechnęłam się pod nosem i odeszłam.
Problemy z chłopakami dokuczają mi na tyle, że nawet będąc z bratem na studniówce i weselu czułam się bardzo niekomfortowo, kiedy mnie objął, podał rękę do tańca, odsunął mi krzesło czy otworzył drzwi. Jest bardzo dobrze wychowany, ale kiedy tak robi czuję się źle. Kika razy prosiłam go nawet żeby w moim przypadku tego nie robił. Albo kiedy zaczepi mnie jakakolwiek inna osoba płci przeciwnej, zaczynam doszukiwać się drugiego dna.
Nie mogę znaleźć sobie zajęcia, zainteresowań. Próbowałam już gry na różnych instrumentach, malowania, ćwiczenia w domu i na siłowni- wszystko szybko mi się nudziło. Mam wrażenie, że najlepsze lata przeciekają mi przez palce. Że nie umiem czerpać ze swojego życia jak najwięcej. Nie umiem cieszyć się życiem, wydaje mi się, że jestem nudna, przezroczysta, że jestem tylko człowiekiem, który zabiera innym powietrze (nie, nie mam myśli samobójczych). Jestem ciągle zmęczona chociaż tak naprawdę nic nie robię. Wmawiam sobie, że to pewnie przez niskie ciśnienie (wiem, że to głupie), ale to nie jest normalne, żeby było tak każdego dnia...
Chciałam w te wakacje dużo czytać. Znalazłam sobie wiele książek motywacyjnych i uczących asertywności, ale...odechciało mi się czytać. Szukałam już nawet pracy, ale po kilku dniach przeszło mi...
Jestem też uzależniona od komputera. Przesiaduję przed nim każdego dnia. Kiedyś było tak źle, że potrafiłam w wakacje spędzić 13 godzin przed ekranem. I tak naprawdę nic szczególnego nie robiłam. Teraz nie jest już tak źle, ale nadal spędzam za dużo czasu przy biurku i nie potrafię z tego zrezygnować.
Chciałabym coś zmienić w życiu, ale brakuje mi takiego kopa, motywacji. Czegoś, co podniesie mnie na duchu. Sprawi, że stanę się dojrzalsza, będę znała swoją wartość i będę odważna. I da siłę, żebym zaczęła coś robić, bo będę miała chęci, a nie z przymusu. Tylko jak...?