Ja powiem od drugiej strony, jako "odwrócone" dziecko
Od małego uwielbiałam chodzić do kościoła, byłam wierząca (cała moja rodzina jest), udzielałam się w Eucharystycznym Ruchu Młodych przez chyba 5 lat. Brałam udział w czuwaniach, długich mszach, uroczystościach, pielgrzymach- wszystko z własnej woli. A potem, po jakimś czasie zaczęłam dostrzegać wady świata, poznałam okropnego księdza, dzięki któremu odeszłam z ERM-u (był jego opiekunem). To nie było tak z dnia na dzień, jak mówi iryd. Nie był to też bunt młodzieńczy. Po prostu Kościół, jako instytucja zaczął mnie gorszyć, otaczający świat pełen zła przekonał mnie zaś, że Bóg albo nie istnieje, albo bawi go cierpienie ludzi, więc jest zły.
Moja mama początkowo zmuszała mnie do chodzenia do kościoła, co oczywiście nie zbliżyło mnie ponownie do wiary, wręcz przeciwnie, widziałam w Kościele coraz więcej wad, ludzie w kościele wydawali mi się zakłamani, na ich twarzach nie widziałam miłości do Boga, tylko znudzenie mszą, klepanie tych samych słów co tydzień, bez zastanowienia, bez uczucia, bez myślenia, jak głupi wierszyk w podstawówce, zamiast modlić się w sercu, do Boga.
W końcu przekonałam mamę, że do kościoła chodzić nie będę, przyjęła to dość ciężko, zawsze gdy jestem w domu to mnie namawia mimo wszystko. Ale nie psuje to naszych relacji.
Gdybym kiedyś miała dzieci i moje dziecko chciałoby poznać jakieś religie, nie miałabym z tym problemu.