EDIT: Post pewnie jest za długi dla wielu. Będę się ciszyła również z ogólnych odpowiedzi na pytanie z tematu - co jest ważne w związku, jakie cechy, zwyczaje, co cementuje związek, na ile ważne są wspólne cele, itp.
Coś w moim związku szwankuje i nie potrafię powiedzieć, czy to jest moja wina, jego wina, nasza wina, czy po prostu jesteśmy niekompatybilni i nic z tym nie da się zrobić, mamy różne zainteresowania. Mówi, że by chętnie robił coś ze mną ze swojej działki, ale wie, że mnie to nie interesuje. A jego nie interesują moje rzeczy. Więc jak robi jakieś rzeczy wspólne, to jest to 'dla mnie'.
To co na pewno nas łączy, to to, że się kochamy wzajemnie bardzo. To, że chcemy się zrozumieć i wypracować jakąś drogę. Chcielibyśmy mieć w przyszłości dzieci ze sobą, w niezbyt dalekiej przyszłości 1-3 lat. Podobamy się sobie wzajemnie, ufamy.
Problem w tym, że wszystko inne jest kompletną przeszkodą, albo dla jednego, albo dla drugiego albo dla obojga i każde definiuje wszystko inaczej.
Przede wszystkim, jak powinno wyglądać partnerstwo w takiej codziennej rzeczywistości.
Wg niego jest dobrze, jak każde robi swoje obok siebie, od czasu do czasu poprzytulać się, po czym wrócić do swoich zajęć. Wg mnie warto jeszcze coś robić razem, warto też robić coś dla drugiej osoby samemu od siebie, nie tylko jak ktoś coś prosi.
Wczoraj on chciał poćwiczyć w parku, pytał, czy z nim pójdę. Jak nie pójdę, to będzie siedzieć i grać w gry. Stwierdziłam, że w sumie mi się nie chce wspinać, ale mogę mu potowarzyszyć. Podziękował. Znów, było miło, pogadaliśmy o paru sprawach, pojawił się temat, który chciałam rozwinąć w domu, bo źle się o nim gadało na przestrzeni publicznej. Przyszliśmy do domu, oświadczył, że będzie dziś do późna grać i spytał, czy mogę poszukać noclegu na nasz wspólny wypad (za 2 tyg jedziemy na parę dni).
Wkurzyłam się tym, że mam szukać tych noclegów, podczas gdy on sobie będzie grać. Bo ostatnio załatwiałam parę innych rzeczy na różne wypady i podobne, a chciałam z nim jeszcze porozmawiać.
Byliśmy w sobotę nad jeziorem z jego znajomymi - mój pomysł, który mu się spodobał i ogółem było fajnie.
Posprzeczaliśmy się o to, że większość rzeczy ja robię, że mam się do niego dostosowywać.
On na to, że wcale tak nie jest, że to on się dostosowuje do tego, że ja chcę spędzać z nim czas. Że on sam by nie pojechał nad to jezioro, że w sumie równie dobrze by mógł zostać w domu, a zrobił to tylko dla mnie. Było fajnie, ale robi to dla mnie, bo ja tak chciałam. Idąc do parku ze mną poćwiczyć zarezerwował sobie ten czas jako czas dla mnie i na rozmowę ze mną, dlatego też stwierdził, że wystarczy i w domu chce zająć się swoimi rzeczami. Sam też by nie poszedł poćwiczyć, ale to jest coś, co robimy razem. Sam zrobi dla siebie jakieś ćwiczenia w domu.
Jak zaproponowałam ten wypad za 2 tyg, to się z ochotą zgodził, a teraz znów mówi, że to jest tylko dla mnie, że jego to nie kręci - generalnie plan jest taki, że lecimy do Włoch i potem do jego babci. Ogólnie podróż na 2-3 dni zwiedzania, u jego babci kolejne 3-4 dni. Powód przyjazdu do babci jest taki, że chciałam zobaczyć dokładnie miasto, w którym mieszka, ponieważ zastanawialiśmy się w późniejszym czasie nad przeprowadzką w te okolice. Ale znów, ten powód, to jest 'dla mnie', a nie 'dla nas'.
Mniejsza o wyjazdy jednak, a bardziej chodzi mi o codzienne życie. O to, że 'rezerwuje czas' dla mnie, czas minął, jeśli chciałam coś powiedzieć, to miałam z nim pogadać w tym wyznaczonym czasie, jeśli nie, to cóż, miałam szansę, nie zrobiłam tego, mój problem, a teraz on chce mieć spokój. Kiedy wieczorem jesteśmy w łóżku to wtedy mówię o co mi chodziło, ale wtedy nie ma czasu - bo jest północ, pierwsza w nocy, a rano do pracy. Po pracy, po przywitaniu idzie do swojego pokoju, czasem wyjdziemy gdzieś razem - do znajomych, albo do parku poćwiczyć. Wracamy, on idzie do siebie. No i wieczorem sytuacja się powtarza - chcę dokończyć omawianie problemu, to zasypia w środku konwersacji, albo mówi, że dokończymy jutro, bo chce spać. Czasem z rana zaczyna omawianie danego tematu, ale rano, wiadomo, jest ograniczony czas, bo idziemy do pracy.
Ale wyjście do parku, czy do znajomych, to jest dla mnie po prostu wyjście razem, dla rozrywki, a nie jest to czas na gadanie o jakichś bieżących sprawach. Jak np. że koleżanka mi w ostatnim momencie odmówiła wyjazdu do Pragi, to mówi 'fascynujące'. No i tyle. Jak mam pretensje o ten brak kontaktu, to mówi, że przecież nic z tym nie zrobi i że moja decyzja, co ja z tym zrobię. Mi chodzi po prostu o wysłuchanie.
Obiady gotuję ja. Jemu jest to obojętne. Jak jest, to czasem zje, czasem nie zje. Czasem weźmie miskę i idzie do swojego pokoju. Czasem stwierdzi, że nie chce mu się jeść obiadu i zje płatki w swoim pokoju. Nie oczekuje, że będzie coś ugotowane, może zjeść, często mu smakuje, ale w sumie nie widzi sensu, bo można przecież iść na kebaba albo zjeść płatki. Więc skoro ja widzę sens, to mogę gotować, ale dlaczego miałby np. zmywać. Nie mówię też zawsze ma się w jakiś sposób odwdzięczyć, tylko czasem.
Nie wiem, czy to jest normalne, czy ja za dużo wymagam i jestem za mało tolerancyjna, czy faceci tacy są po prostu. A jeśli jest coś nie tak, to gdzie leży problem, bo ja w sumie jego rozumowanie potrafię zrozumieć. A on moje też. No ale to do niczego nie prowadzi, bo każde odczuwa swoje. On nie widzi potrzeby, ja widzę. Wydaje mi się też, że to jest kwestia kultury i Niemcy inaczej podchodzą do związków niż Polacy. Inne priorytety, inne wartości, inne stosunki do rodziców. Więc to się wszystko nakłada.
Są też 2 moim zdaniem ważne informacje do analizy.
Przeprowadziłam się dla niego do Niemiec. Nie ogarnęłam sobie tutaj tak naprawdę swojego życia - w sensie znajomych, nie czuję się też dokładnie tu jak w domu, jest sporo rzeczy, które mi nie pasują tutaj. Może to też kwestia miasta, dlatego też myśleliśmy o przeprowadzce. Jestem też na zakręcie życiowym, jeśli chodzi o wybranie zawodu, ścieżki kariery.
Druga - mój facet pochodzi z rozbitej rodziny, z matką alkoholiczką i ma problemy z rozwiązywaniem swoich problemów, z przekładaniem ich w nieskończoność, jest to wręcz jego opinią, że ucieczka jest dobrym rozwiązaniem problemów i do tej pory to się u niego sprawdzało. Podjął też sam decyzję, że chce pójść na psychoterapię. Nie robi jednak nic w tym kierunku, na moje uwagi reaguje - najpierw podziękowaniem, że chcę mu pomóc, a potem że mam nie drążyć problemu, bo wtedy chce się ode mnie odsuwać. Dużo rzeczy traci przez nie podjęcie kroków - typu była współlokatorka wisi mu znaczną kwotę pieniędzy i nie ma zamiaru oddać. Nie kontroluje dokładnie co się dzieje z finansami, ostatnio podjął decyzję o środach finansowych, podczas których chce się tym zająć, jednak już parę śród minęło.
Proszę o jakieś komentarze, które naprowadzą na właściwy tor. W ostatnich tygodniach coraz częściej myślę o rozstaniu, ale wydaje mi się, że da się to naprawić, tylko nie mam pojęcia jak.