mam 23 lata, z K. byliśmy razem od drugiej klasy liceum - łącznie 5 lat. to ja byłam bardziej zaangażowana, właściwie go "wyrwałam", ale byliśmy razem szczęśliwi. problem w tym, że on dużo mnie okłamywał (wychodził do klubu i podrywał dziewczyny) a ja z kazdym takm wydarzeniem stawałam się coraz bardziej zaborcza i zazdrosna. przepraszał, obiecywał, ale nic się nie zmieniało. jakieś 2 lata temu z powodów prywatnych popadłam w depresje, zaniedbałam się, mieliśmy mocny kryzys - K. prawie mnie zdradził, o czym owiedziałam się dpiero niedawno. (mieszkamy razem od 3 lat). on półtora roku temu zmienił pracę i w nowej pracy poznał Z. zadurzył się w niej, zakochał, o czym mi nie powiedział. do niczego między nimi nie doszło, tylko pisali ze sobą o tym, jacy są nieszcześliwi w swoich związkach. okłamywał mnie i dopiero w swieta bozego narodzenia w ubieglym roku powiedział mi że to koniec, ze mnie nie kocha, że to wcale nie chodzi o Z (ona wyjechala do Irlandii do swojego narzeczonego), że to po prostu nasz zwiąek się wypalił. błagałam, prosiłam, żeby tylko nie odchodził. nie chciał ustąpić ale po miesiącu wróciliśmy do siebie - na próbę. mieliśmy się o nas starać. on ciągle utrzymywał kontakt na GG z tamta Z: mówił że nie mogę mu ograniczyć tego kontaktu, ze to będzie mój dowód na to, że się zmieniam ze sowja zaborczością. powiedział że już nic do Z nie czuje, że to tylko koleżanka. uwierzyłam mu. zaufałam.
przez pol roku bylismy naprawde szczesliwi. starałam się, zmieniałam, robiłam dla niego wszystko. on się starał znacznie mniej, ale nie naciskałam. tydzien temu okazalam swoja zazdrosc i sie wkurzyl, a dwa dni temu okazało się, że Z. wróćiła do Polski na kilka dni. i K...zerwal ze mna. powiedzial, ze to nie to, że on ciągle o niej myślał, że ma na jej punkcie obsesje, że się w niej zakochał. że we mnie się nie zakochał i że ja go zmusiłam do związku. że nic do mnie nie czuje, że się wypaliło. mówi też, że on nie chce być z Z, że ona kocha swojego narzeczonego (bzdura, gdyby tka bylo, nie flirtowalaby z K ciagle przez Intenret) i że on to szanuje. ale że to jego też boli, że nie będą razem.
nie wiem co mam robić, wpadłam w histerię, błagałam, płakałam. nie potrafie zyc sama - cala dorolosc spedzilam z nim, kazdy dzien, wszystko robilam DLA NAS. myslalam tylko o nim. nie jestem towarzyska osoba, niezbyt lubie ludzi (introwertyzm), nie mam bliskich przyjaciolt ylko dalekich znajomych, z ktorymi przebywanie tez nie jest dla mnie (nie pije alkoholu, nie lubie klubow) zadna przjemnoscia ani pociecha. mam tylko wspierajacych rodzicow, ale to nie wystarcza. nie wiem ja mam żyć sama, nie potrafie wstac z lozka. chodze do psychologa od stycznia ale to nic nie daje - mimo ze psycholog dobry a i ja sie staram. co prawda pracowalismy nad innymi rzeczami troche, ale i tak mam poczucie bezsensu. bez niego nie dam rady żyć. nie zostało mi nic oprócz studiów i rodziców. bardzo boje sie byc sama. nie wyobrazam sobie, ze za pol roku zobacze K i Z szczesliwych i razem (tak to wroze) albo zę Z bedzie szalał w klubie i uprawial seks z innymi podczas gdy ja bede szlochala w lozku dalej. mam mysli samobojcze, samookaleczylam sie. nie potrafie wyobrazić sobie kolejnego dnia bez niego. nie jesem specjalnie ladna ani interesujaca, jestem intwoertyczka, nie widze siebie w klubie zeby wytanczyc smutki lub kogos znalezc. tak bardzo boje sie byc sama. i tak bardzo boli to rozstanie. obydwoje popelnilismy bledy, nie obarczam go wina za wszystko, ale jestem w zupełnej rozsypce. wszystko mnie boli. kocham go mocno.
prosze o pomoc, o jakies wskazowki, moze o Wasze historie. nie mam zadnych doswiadczen zwiazkowych, to moj pierwszy zwiazek i pierwsza milosc. nie mam tez sie do kogo zwrocic o pomoc ani z kim porozmawiac.