Cześć Piszę do was z problemem, który zawarłam w tytule. Szukam miłości, ale bardzo blokuje mnie fakt że czasem uważam się za okropną kandydatkę na dziewczynę, a czasem za taką całkiem w porządku, nie potrafię jakoś sobie tego ułożyć w głowie. Dlatego prośba do was, powiedzcie co o takiej osobie myślicie, po prostu
Mam 20 lat.
Jak wiadomo każdy ma swoje ideały, u mnie problem polega na tym że ideałem jest ktoś kto jest moim przeciwieństwem. Chciałabym faceta otwartego, energicznego, mającego pasje, ciekawego po prostu - a sama jestem introwertyczna, mam lekkie zaburzenia depresyjne (chodziłam na terapię, ale została przerwana trochę wbrew mojej woli) i w sumie spędzam czas głównie w domu przed kompem/konsolą. Chciałabym faceta który może nie będzie zabójczo przystojny, ale jednak pociągający, bym miała ochotę go pocałować - sama niestety do pięknych nie należę. Pewnego siebie, mimo że jestem nieśmiała. Zaradnego, choć sama najlepsza jestem w użalaniu się. Dobrego w łóżku, choć sama jestem dziewicą. No niby to są cechy których szuka wiele kobiet, ale... czy ja aby na pewno mam prawo wymagać od kogoś czegoś, czego sama nie mam? Piszę wymagać, bo choć nie mam wielkiego powodzenia, potrafię odrzucić faceta który jest np. potwornie nieśmiały i mnie nie pociąga, choć jest dobrym człowiekiem i się z nim świetnie dogaduję.
Ostatnio doszłam też do wniosku że jestem chyba materialistką... Choć część mnie mówi że to zwykły rozsądek. Nie potrafię nie patrzeć na pracę faceta. Jestem młoda, sama studiuję kierunek który niekoniecznie musi przynieść kokosy (ale studiuję z pasji) i nie bardzo mam pomysł na to co dalej, a jednak jak chłopak mówi mi że jest np. pracownikiem fizycznym, to traci w moich oczach jako potencjalny chłopak. Oczywiście to jaką ktoś ma pracę nie wpływa na to czy go szanuję jako człowieka, ale wolałabym żeby mój przyszły mąż był, nie wiem, programistą albo doradcą finansowym niż operatorem betoniarki, albo co gorsza bezrobotnym. Niby się nie kocha za kasę, niby miłość jest na dobre i na złe, niby nie zależy mi na najnowszym Lexusie i drogich restauracjach, ale... no nie potrafię tego przeskoczyć. Z jednej strony uważam że praca świadczy o zaradności faceta (zwłaszcza w dużym mieście), z drugiej nie wiem czy nie jestem w tym momencie płytka. (dzieci mieć nie zamierzam, więc argument o ich utrzymaniu odpada).
Wiem że opinie o sobie powinniśmy kreować sami, ale ja zupełnie nie wiem co o sobie myśleć. Czasem pomyślę że dziewczyna, która wie że meczu w LoLa nie da się zapauzować, albo nie robi awantur o porno, to skarb, a potem natknę się na jakąś negatywną opinię kompletnie obcego faceta na temat którejś z moich cech i samoocena spada. W ogóle mam wrażenie że jestem ok w sprawach które są, za przeproszeniem, pierdołami, a w tych najważniejszych, życiowych, leżę. Że co z tego że jestem czuła i wierna, jak jestem zaborcza i zakompleksiona.
Będę wdzięczna za każdą opinię, jeśli trzeba coś więcej opisać to dopiszę. Powiedzcie co myślicie, bez ogródek