Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę? - Netkobiety.pl

Dołącz do Forum Kobiet Netkobiety.pl! To miejsce zostało stworzone dla pełnoletnich, aktywnych i wyjątkowych kobiet, właśnie takich jak Ty! Otrzymasz tutaj wsparcie oraz porady użytkowniczek forum! Zobacz jak wiele nas łączy ...

Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!


Forum Kobiet » TRUDNA MIŁOŚĆ, ZAZDROŚĆ, NAŁOGI » Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Posty [ 52 ]

Temat: Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?

Witajcie!
Jestem w kropce... Mam życiowy dylemat, miotam się i już naprawdę nie wiem co robić, bo sprawa dotyczy już nie tylko mnie, ale i mojego dziecka. Nie wiem nawet od czego zacząć i czy jestem w stanie opisać wszystko na tyle, by dokładnie zobrazować swoją sytuację, ale się postaram.

Z moim partnerem znamy się od prawie 9 lat, a jesteśmy razem od prawie 7. Mamy półrocznego synka. Decyzja o dziecku była świadoma.

Dzieli nas sporo, chyba zwłaszcza jeśli chodzi o sposób myślenia. Może wynika to z faktu, że ja jestem z miasta, on ze wsi. Tak wielkie różnice zaczęłam dostrzegać chyba dopiero po narodzinach dziecka. Zeszły mi klapki z oczu, wzrosły moje wymagania wobec niego, co jest dla mnie sprawą jak najbardziej oczywistą. On jednak chyba nie potrafi stanąć na wysokości zadania, przerosło go to wszystko.

Gdy się poznaliśmy dość szybko zrodziło się między nami jakieś uczucie. Po pewnym czasie chciałam wiedzieć czy traktuje to jako coś poważnego, czy raczej jako przygodę. Niestety każda podjęta próba rozmowy na ten temat kończyła się na ogół tym, że zmieniał temat i żartował. Niedługo później miał wypadek samochodowy, z którego chyba cudem wyszedł. Próbowałam się w tym czasie z nim skontaktować, ale odzewu nie było, nie wiedziałam nawet czy ma telefon przy sobie. Udało mi się przez znajomych otrzymać kontakt do jednej osoby z jego rodziny, by móc spytać o jego stan. Niestety osoba ta bardzo na mnie naskoczyła, mówiąc m.in. że on ma dziewczynę, że mam się odczepić. Wtedy zaczęło mi się to układać w całość, to jego zbywanie podczas rozmów na nasz temat. Poprosiłam więc, by przekazano mu, że o niego pytałam. Zdecydowałam, że więcej już do niego sama się nie odezwę. Jeśli będzie chciał to odezwie się sam. Długo była cisza... W międzyczasie nawiązałam bliską relację z innym facetem sądzac, że tamto już skończone. I wtedy nagle zaczął się odzywać. Parę razy się z nim spotkałam, ale na stopie czysto koleżeńskiej, sumienie inaczej mi nie pozwalało. Okazało się, że nie przekazano mu, że pytałam o jego zdrowie. A owa "jego dziewczyna", nigdy nią nie była. Zwykła koleżanka. W jego mniemaniu urwałam kontakt, bo nie chciałam kaleki, bo nie było wiadomo w jakim stanie wyjdzie z tego wypadku. Nie zrezygnowałam z ówczesnego faceta, bo było mi z nim dobrze. Po czasie jednak zaczęło się między nami psuć, wychodził na jaw jego paskudny charakter. Postanowiłam zakończyć znajomość. Wtedy ten pierwszy zobaczył dla siebie szansę. Starał się o mnie jak nikt wcześniej. Wszyscy na około nie raz oczom nie wierzyli, że tak bardzo o mnie zabiega. W końcu dałam się zdobyć, postanowiłam dać mu szansę... Czułam się jak księżniczka. Dbał o mnie, troszczył się. Był czuły, nie robił nic co mogłoby sprawić mi przykrość. Myślałam wtedy, że złapałam Pana Boga za nogi.

Jako, że dzieliło nas ok. 70 km to widywaliśmy się na ogół w weekendy. Czasem ja nocowałam u niego, czasem on u mnie. Było pięknie przez jakieś ponad 4 lata. Potem postanowił wynająć mieszkanie w moim mieście, bo tu też pracuje i koszta dojazdów przewyższały koszty wynajmu. Po niedługim czasie zamieszkałam razem z nim. Wtedy pojawiło się więcej zgrzytów, ale to chyba też normalne. Mieszkanie pod jednym dachem to co innego niż spotykanie się co jakiś czas. Zgrzyty głównie wynikały z tego, że większość domowych obowiązków wykonywałam ja, choć też pracowałam zawodowo. On sam do sprzątania się nie garnął. Trzeba było mu powiedzieć, że ma np. odkurzyć i umyć podłogi. A ile jeszcze często musiałam wysłuchać, że potem, że jutro, że jest zmęczony... To samo dotyczyło wspólnego wychodzenia na spacery. Prawie zawsze było, że jest zmęczony, źle się czuje lub coś go boli. Jak już wyszliśmy to przeważnie nie na długo, bo go nogi bolały itp. Przeważnie nie dążył do tego, by miło wspólnie spędzić wolny czas. Wyjścia do kina, wycieczki za miasto itp. były moją inicjatywą. Kłótnie też wynikały z tego, że jest on strasznie małomówny. Wszystko trzeba z niego wyciągać, a odpowiedzi i tak często były mało konkretne. Najgorzej było wtedy, gdy powstawał między nami jakiś problem. To zawsze ja siadałam i chciałam rozmawiać, by go rozwiązać. Tylko że rozmowy polegały na tym, że to ja mówiłam, tłumaczyłam jak się czuje, co myślę, co uważam, a odpowiadała mi głucha cisza. Załagadzała konflikty często jego czułość, jakiś gest, spojrzenie, przez co wiedziałam, że mnie rozumie i że jest ze mną. Teraz jednak nie wiem czy nie było to złudne uczucie.

Przez ponad 5 lat czekałam na oświadczyny lub jakąś rozmowę na temat ślubu lub wspólnych planów dotyczących kupna swojego mieszkania. Nie doczekałam się... Postanowiłam zacząć działać sama. Po około 6 miesiącach od wspólnego zamieszkania podjęłam rozmowę dotyczącą przyszłości. Powiedziałam, że chcę wziąć ślub i założyć rodzinę, że chcę już mieć dziecko. Jeśli chodzi o wspólne mieszkanie to nie chciałam całe życie wynajmować i zaproponowałam, by sprzedał dom, który rodzice wybudowali mu w jego rodzinnej wsi niecałe 15 lat temu, a który stoi od tamtej pory w stanie surowym zamkniętym. Muszę wspomnieć, że już na początku naszej znajomości oznajmiłam, że na pewno nie zamieszkam we wsi, z której on pochodzi. Zrobiłam to po to, by miał tego świadomość i w razie czego przemyślał sprawę, póki sprawy nie zaszły za daleko i można było wycofać się z tej znajomości. Wieś, z której on pochodzi to taka wieś zabita dechami. Są tam tylko dwa nieduże sklepy spożywcze, szkoła podstawowa, kościół. Do najbliższego miasta ok. 20 km. Komunikacji prawie żadnej. Poza tym oboje pracujemy w mieście, z którego pochodzę ja. Nie widziałam więc i nie widzę sensu, by utrudniać sobie życie i przenosić się na tą wioskę, żyć ciągle w rozjazdach, wiecznie gdzieś dojeżdżać, tracić czas, być ciągle zmęczonym, nie mieć czasu dla siebie i dla dzieci też specjalnie nie. Poza tym w razie czego byłabym skazana na łaskę i niełaskę jego rodziny, a tego nie chcę. Zwłaszcza w świetle tego, co dzieje się obecnie.

Wracając do sprzedaży jego domu... Od początku przyznawał mi rację, że mieszkać tam nie ma za bardzo sensu, ale jednocześnie żal mu było sprzedawać. No i tak po pół roku rozmów na ten temat doszło między nami do dużego konfliktu, bo brać kredytu nie chciał, bo się bał, sprzedać domu nie bo szkoda. Wynajmować faktycznie nie za dobrze, bo pieniądze wyrzuca się w błoto. I tak w kółko... W końcu atmosfera zrobiła się tak napięta, że wyprowadziłam się od niego na tydzień. Chciał czasu, by wszystko przemyśleć. Przez cały ten tydzień nie odezwał się do mnie słowem. Po tygodniu spotkaliśmy się. Powiedział, że mu zależy, że chce być ze mną, że chce ślubu ale od razu go wziąć nie możemy bo on nie ma pieniędzy (tą śpiewkę słyszałam już nie po raz pierwszy, a uważam że jak komuś zależy to weźmie ślub, a najwyżej zaprosi tylko świadków i zabierze na obiad), weźmiemy go więc najprawdopodobniej w przyszłym roku (była to końcówka ówczesnego roku), a dom będzie sprzedawał. Uwierzyłam. Uznałam, że jeszcze trochę mogę poczekać. Znowu mieszkaliśmy razem. Coraz częściej pojawiały się rozmowy na temat dziecka. Mówił, że chce, ale się boi. Ja też się bałam. Ale czy kiedykolwiek nadchodzi moment, że człowiek się nie boi? W końcu to decyzja zmieniająca życie o 180 stopni. Spróbowaliśmy. Udało się od razu :-) Dziś mamy zdrowego ślicznego synka. Był przy porodzie, wspierał. Już sama obecność była dla mnie ogromnym wsparciem. Podczas ciąży oświadczył się, ale czuję teraz że wymusiłam te zaręczyny, bo wkurzało mnie czekanie i mu nagadałam że czas najwyższy się oświadczyć. Wiedział, że zaręczyny oznaczają dla mnie planowanie ślubu, a nie stan, w którym można trwać przez kolejne lata. Ślub miałam obiecany razem z chrztem. Na 2 tygodnie przed porodem zdecydowaliy, że rezygnujemy z wynajmu i idziemy mieszkać razem z moimi rodzicami. W niewielkim mieszkaniu w bloku. Zajmujemy jeden mały pokoik. Założenie było takie, że ślub bierzemy razem z chrztem i staramy się o swoje mieszkanie. Albo poprzez sprzedaż domu na wsi, albo kredyt. Jednak po konsultacji z doradcą i w banku uznaliśmy, że nie damy rady finansowo z kredytem.

Dziecko urodziło się w listopadzie ubiegłego roku. Chrzest i ślub miał odbyć się na wiosnę. Po narodzinach uznałam, że coś nie pozwala mi czekać tyle na chrzest i data została ustalona na luty. Z jego strony padła propozycja, żeby obiad po ślubie (nigdy nie planowaliśmy wesela, miała być najbliższa rodzina, obiad, deser i do domu) zrobić w jego rodzinnych stronach. Uznałam, że jeśli chce to niech się dowie ile to tam kosztuje i co i jak, ale że sprawa jest jeszcze do przedyskutowania. Po przemyśleniu sprawy doszłam do wniosku, że to zbyt duża wyprawa z takim malutkim dzieckiem, nie ma sensu jechać w taką drogę tylko na obiad i przyjęcie po ślubie powinno być w miejscu naszego zamieszkania. Już mu to nie pasowało. Nie dowiadując się nigdzie o ceny stwierdził, że tu on przyjęcia robić nie będzie, bo tu jest za drogo i że wtedy trzeba jego rodzinie nocleg tu opłacić. Muszę wspomnieć, że nadal nie miał żadnych oszczędności na ten cel... Miał skorzystać z finansowej pomocy jego ojca. Jak szliśmy załatwiać chrzest to spytałam co powie jeżeli ksiądz spyta czemu nie mamy ślubu. Powiedział, że odpowie, że chciał ślubu, ale ja nie chcę, bo nie chcę zrobić go tam gdzie on. Od tego momentu wszystko zaczęło się sypać... Poczułam się okropnie.

Lato za pasem, a ślubu nadal nie ma i nawet ze mną o tym nie rozmawia. Konflikty nadal są o obowiązki domowe. U moich rodziców mieszkamy ponad pół roku. Przez cały ten czas na palcach jednej ręki mogę policzyć ile razy choćby odkurzył. I to na moją prośbę. Gdy mówię by właśnie np. odkurzył to się wkurza, że mu rozkazuję. Ciuszki dziecięce też ciągle prałam sama, aż kilka razy powiedziałam by zrobił to on. Od tamtej pory zdarzy się, że zrobi to bez mojego gadania. Przy jednej z kłótni o obowiązki domowe uznał, że takie rzeczy jak sprzątanie to ja mogę robić sama w czasie gdy wszyscy są w pracy. Czyli chyba w jego mniemaniu opieka nad dzieckiem to żadna praca. W głównej mierze to ja chyba tylko leżę i pachnę...

Na domiar tego bardzo często jeździ w odwiedziny do swojej rodzinki. Nieraz zostawia mnie na noc z dzieckiem. Jedzie tam na cały weekend, a ja zostaje z całą robotą... Gdy też zwróciłam mu na to uwagę to powiedział, że jeździ i będzie jeździł. Nawet gdybyśmy mieszkali sami to i tak będzie tam czasem zostawał na noc! Ja mu nie bronię, niech jedzie do taty i go odwiedzi. To normalna rzecz. Też bym na jego miejscu chciała jechać. Niech jedzie na obiad, kawe, posiedzi, pogada, ale na noc powinien wracać do nas. To my teraz jesteśmy jego najbliższą rodziną. Obowiązki ma głównie tu. Tylko że coraz częściej odnoszę wrażenie, że on tu nie potrafi się odnaleźć. Czuje, że jego miejsce jest tam. Wszystko chce tam załatwiać - lekarzy, naprawy samochodu, ślub... Wszystko tam.

Co do jego chałupy, która miała zostać sprzedana... Wystawił raz z moją pomocą ogłoszenie. Na tym się skończyło. Potem oznajmił, że on domu nie sprzeda. Gdy zapytałam jakie więc ma plany co do naszej wspólnej przyszłości, gdzie chce mieszkać itp., odpowiedział, że nie wie, że żadnych planów nie ma.

Pieniądze... Eh, gdybym się nie upomniała pewnie pieniędzy specjalnie też bym nie dostawała. Gdybym przyszła i powiedziała, że potrzebuję stówkę na zakupy to by na pewno dał, ale ja jestem zdania że to jest takie trochę żebranie. On powinien rozumieć, że jesteśmy rodziną, mamy dziecko, mamy wspólne wydatki. Na zakupy głównie chodzę ja. Kupuję jedzenie, to co potrzebne do domu, dla dziecka... Poza tym jak się okazuje on kompletnie chyba nie radzi sobie z gospodarowaniem pieniędzmi. Nic nie potrafi odłożyć. Na ślub nie potrafi zaoszczędzić od kilku lat, ile razy trzeba było kupić coś np. wtedy gdy wynajmowaliśmy to on nigdy nie miał. Zawsze musiał korzystać z bierzących pieniędzy, pod warunkiem że miał jeszcze odpowiednią sumkę. A potem może trzeba by się martwić czy będzie co do gara wrzucić. Gdy dziecko jeszcze było w drodze nie pytał raczej czy trzeba coś kupić dla małego, że zarobił tyle i tyle i taką kwotę w tym miesiącu możemy przeznaczyć na zakupy dla dziecka. Fakt, kupnem wózka i łóżeczka się interesował. Jak przychodziłam do domu z kupionymi ciuszkami dziecięcymi i mu pokazywałam to nawet nie spytał ile kosztowały i nie kwapił się, by dać choć połowę. Kiedy i to mu wypomniałam to uznał, że faktycznie mam rację i czasem od tamtej pory pytał ile co kosztowało i dawał pieniądze.
Gdy chodziliśmy wspólnie na jakieś zakupy to bywało różnie. Raz płacił on, raz ja. Bez jakiegoś tam podziału i rozliczania się.

Na domiar tego wszystkiego ciężko jest się z nim dogadać. Nic sam od siebie nie powie. Trzeba o wszystko wypytać. Nieraz trzeba wiercić dziurę w brzuchu, by się czegoś dowiedzieć, zadać kilka pytań, bo odpowiedzi przeważnie są bardzo ogólnikowe. Rozmowy na poważne tematy to nie rozmowy, to mój monolog. On tylko siedzi słucha. Żeby jeszcze wnioski z tego jakieś wyciągał i zmieniał swoje postępowanie, a tu nic... To wygląda tak: "Pogadaj se, pogadaj. Ja i tak bedę robił swoje." To że jest małomówny wiedziałam od zawsze, ale to że moje słowa i uczucia ma chyba za nic widzę dopiero teraz. Twierdzi, że wcale tak nie jest. Tylko kurde z jego zachowania wynika co innego!

Jeszcze co do odwiedzin jego rodziny... Wcześniej jeździłam tam częściej, ale odkąd zamieszkaliśmy razem to robiłam to rzadziej i rzadko zostawałam tam na noc. Nie czuję się tam zbyt dobrze i są tam troche hm... niewygodne warunki jeśli chodzi o mycie się. Gdy urodził się nasz synek to przez jakieś 5 miesięcy nie jeździłam tam w ogóle, bo za ciężko mi było z takim maleństwem. W końcu wybraliśmy się tam w trójkę. Jednak po drugiej wizycie tam stwierdziłam, że to koniec więcej do jego rodzinnego domu nie pojadę. Coraz bardziej czuję się tam niemile widziana. Po ostatniej wizycie, a pojechaliśmy m.in. bo siostrzenica mojego lubego urodziła dziecko, pokłociłam się z nią. Naskoczyła na mnie po wizycie poprzez smsy, że jestem zbyt ciekawa, że za dużo pytań zadaje, że coś ze mną nie tak bo myślę, że do woli mogę pytać o jej dziecko, że współczuje mojemu facetowi, bo traktuje go jak sługę, że wywalam go z domu jak coś mi nie pasuje, a potem jak się coś dzieje to ma przyjeżdżać (o tym za chwilę), że wypaplałam jej wujkowi o ciąży, że powiedziałam mu, że jej dziecko było w inkubatorze (choć nigdy z moich ust nie padły takie słowa)... Poczułam się jakbym dostała w twarz. Ciągle ja zabiegałam o kontakty z jego rodziną, pytałam co słychać, pierwsza się odzywałam. Nie raz zostałam olana i pytanie zostawało bez odpowiedzi lub dostawałam odpowiedź jednym słowem, a potem jeszcze takie coś. Do tej dziewuchy nawet jeździłam do szpitala w odwiedziny, bo leżała w mojej miejscowości, wodę podawałam, twarz przecierałam, za pielegniarką biegałam, by podała jej leki przeciwbólowe... I takie mam podziękowanie. Rozmawiałam o tym ze swoim facetem, byłam strasznie roztrzęsiona i zapłakana po tym, bo bardzo mnie to dotknęło. A jemu nawet do głowy nie przyszło, by stanąć w mojej obronie i powiedzieć gówniarze kilka słów. Następnego dnia pokazałam mu naszą całą kłótnie i powiedziałam, by coś jej przygadał, że nie może tego tak zostawić, bo to będzie wyglądać jakby dawał im przyzwolenie na takie traktowanie mojej osoby. Poza tym ja powinnam czuć, że jest po mojej stronie. Inni też powinni widzieć, że on jest za mną. Powiedział, że do niej nie napisze ani nie zadzwoni. Po dłuższej chwili rozmowy uznał w końcu, że jak się tam wybierze to z nią pogada. Wiedziałam, że tego nie zrobi. Taki ma charakter. Co tu dużo mówić... taka pipa z niego. Poza tym uważam, że takie sprawy załatwia się od razu. Niedługo po tym pojechał tam i... nie porozmawiał z nią. Wytłumaczenie było takie, że nawet jej specjalnie nie widział i był u niej jej chłopak. W końcu po którejś tam naszej kłótni o to, napisał do niej. Napisał, że wie o kłotni i że przesadziła. W odpowiedzi dostał "OK". Wychodzi na to, że on stara się być przede wszystkim lojalny wobec swojej rodziny, a nie wobec mnie.

A co do tego wyrzucania z domu... Niecałe 4 miesiące po porodzie nie wytrzymałam już tego wszystkiego o czym tu piszę, w dodatku chodził codziennie wściekły. Powiedziałam, że dłużej juž tego nie zniosę, żeby się spakował i pojechał do swojego rodzinnego domu przemyśleć czego chce od życia, czy chce być z nami, czy chce mieszkać tam na swojej wiosce (nas tylko odwiedzać, a w zasadzie dziecko, bo wtedy między nami będzie to koniec), czy chce wziąć ślub, jakie ma plany na przyszłość, czy są one związane z nami, czy sprzedaje dom i kupuje coś tutaj dla nas, czy co robi... Popłakał się na odchodne i poprosił żebym dała znać jeśli coś będzie się działo z dzieckiem. Odwiedzał nas 2-3 razy w tygodniu, ale rozmowy na temat naszej sytuacji nie było żadnej. Przynajmniej z jego inicjatywy. Niedługo po tym jak wyjechał mały się przeziębił. Zadzwoniłam więc do niego, żeby go odwiedził. Może to dziwne, ale uznałam że powinien przyjechać do swojego maleństwa zobaczyć jak się ma. Ja bym gnała na złamanie karku... I to właśnie wyżygała mi ta jego siostrzenica - że jak coś mi nie pasuje to wywalam go z domu, a w razie co to szybko przyjeżdżaj. Po miesiącu jego nieobecności zadzwoniłam i powiedziałam, że taka sytuacja dłużej trwać nie może. Albo mu
na nas zależy i wraca, albo niech zabiera reszte rzeczy i układa sobie życie tam. Wrócił... Ale poprawy sytuacji żadnej. Gdy wrócił powtórzył mi, bo pytałam o to, że obie jego siostry mówią by domu nie sprzedawał, a jedna wręcz powiedziała, żeby tu do nas nie wracał. Nie wiem tylko czy wynika to z tego, że nie powiedział jej wszystkiego, czy mimo całej tej sytuacji ona miała takie zdanie.

Atmosfera między nami wciąż napięta, zgrzyty wciąż o to samo. Poprawy żadnej. Nawet chęci poprawy nie widzę.

Pierścionka zaręczynowego nie noszę od jakichś 2-3miesięcy, od czasu gdy na moje zarzuty, że czekam i czekam na ślub a tu ciągle nic powiedział "to sobie nie czekaj". Nie zrobił nic, żebym chciała go z powrotem nosić. Tzn. po tej kłótni przyniósł kwiaty i wręczył mi je mówiąc "prosze". To wszystko... Kiedyś przy jakiejś rozmowie wspomniałam, że poczekam ze ślubem rok od zaręczyn. Jeśli przez ten czas go nie weźmiemy i nie ustalimy żadnych konkretów to dla mnie te zaręczyny są nieważne, diść się już naczekałam i wystarczająco długo byłam zwodzona. Niedawno ten rok minął, przypomniałam mu o tym i powiedziałam że pierścionek leży spakowany. Odbiło się to bez echa...

Nie wiem już naprawdę co robić. 3 dni temu mieliśmy poważną rozmowę. Następnego dnia miał się spakować. Nie zrobił tego. Na moje pytanie czemu, zapytał czy tego chcę. Powiedziałam, że jeśli nie nastąpi żadna zmiana, jeśli nie będziemy z dzieckiem na pierwszym miejscu i nie będzie wciąż miał żadnych planów dotyczących naszej przyszłości to tak będzie najlepiej. Popłakał się, przytulił mnie, powiedział że nas kocha. Na tym właściwie rozmowa stanęła. Ani razu nie wspomniał, że zmieni to o co mam żal i pretensje, że będzie się starał. Tylko pyta czy spróbujemy... Czyli mam sądzić, że nadal będzie postępował jak dotąd, a ja mam spróbować na to przystać...?

Jestem w rozsypce. To najtrudniejsza decyzja mojego życia. Serce mi pęka, bo chodzi tu też o moje dziecko, dla którego chcę jak najlepiej.

Dziękuję wszystkim, którzy przeczytali cały tekst i przepraszam, że był tak długi, ale starałam się dobrze zobrazować moją sytyację. Bardzo liczę na ocenę tego wszystkiego kogoś trzeciego, kto spojrzy na to trzeźwym okiem. Liczę na wsparcie i cenne rady, a wiem że to potraficie, bo śledzę od jakiegoś czasu parę wątków :-)

Zobacz podobne tematy :

2

Odp: Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?

Na wstępie - masz rację, że się wkurzasz i masz pretensję o niedotrzymywanie słowa, olewanie, brak dbania o was, ucieczki do rodziny.
A teraz tak - czy Ty wiesz od czego od ucieka? Sama mówisz, że Wasze rozmowy to Twoje monologi. Może być tak, że on nie daje rady bronić się przed Twoimi (uzasadnionymi) zarzutami a czuje się atakowany. Dlatego ucieka tam, gdzie wszyscy go bez oczekiwań i wymówek kochają i akceptują.
Może poproś go o rozmowę w weekend, może jedźcie gdzieś (neutralny grunt) jeśli możecie dziecko zostawić pod czyjąś sensowną opieką. Powiedz mu już teraz, niech się przygotuje do rozmowy. Poproś go, żeby dla odmiany on Ci powiedział, co mu nie pasuje w tym związku i dlaczego ucieka. Potem popracujcie nad rozwiązaniem.
Wydaję mi się, że żadne z Was nie czuje się w tym związku bezpiecznie.
Ta jego rodzina i dom na wsi to na moje oko ubezpieczenie, kotwica w bezpiecznym dla niego miejscu. Twoim zabezpieczeniem ma być ślub. On się boi, że straci swoją kotwice tam.. a Ciebie chyba nie jest pewny. Zarzucasz mu brak lojalności, ale szczerze mówiąc wykopanie go z domu na miesiąc to rażący przykład totalnego braku lojalności.

Jesteś Ty, on, dziecko i Wasze problemy. Wasze, nie Twoje. Problemy są do rozwiązania, zawsze można się dogadać.
Spróbuj go nie atakować, poznaj sposoby efektywnej, nieagresywnej komunikacji (typu komunikat ja - ja się źle czuję, gdy zostawiasz mnie samą na weekend zamiast: (ty) dbasz tylko o tą swoją rodziną na wsi, krytyka zachowania (np. czuję, że nie dbasz o nas kiedy nie udzielasz się finansowo zamiast jesteś niedomyślnym i niezorganizowanym skąpiradłem i inne tego typu wskazówki). Możecie się dogadać.

3

Odp: Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?

Szczerze mówiąc to wydaje mi się, że próbowałam z nim rozmawiać na wiele sposobów. Tak jak to opisujesz również. Tzn. mówiąc, że jest mi przykro gdy coś robi, że wtedy cierpie, że chciałabym to czy tamto. Efektu żadnego.

Wykopałam go z domu, żeby przemyślał jakie życie bardziej mu odpowiada - czy z nami i niech wtedy w końcu podejmuje jakieś działania, a nie tak jak dotąd przez kilka lat mówi tylko "chcę ślub, chcę razem mieszkać...", a żadnego działania, czy może jednak bardziej odpowiada mu życie tam na wsi bez nas i odwiedzanie dziecka 2 razy w tygodniu. Ile czasu można trwać w związku, w którym nic nie posuwa się do przodu? Jak to mówią - dobrymi chęciami to jest piekło wybrukowane.

Skoro nie potrafi nic odpowiedzieć na moje słuszne zarzuty, bo nie ma argumentów, to czemu przez tyle lat nie zrobił nic, bym w końcu tych zarzutów w stosunku do niego nie miała?

Czemu nigdy nie zaczął rozmowy na temat naszej przyszłości sam? Rozumiem, że teraz może czasem boi się, że zaraz znowu go zaatakuję. Ale wcześniej, gdy atmosfera między nami nie była tak napięta, nigdy też nie zaczynał takich rozmów. Jak kiedyś przyznał - "myślał, że się samo ułoży". On chyba nie potrafi wziąć spraw w swoje ręce, nie umie stanąć na wysokości zadania :-(

Nasze rozmowy na neutralnym gruncie wyglądają tak, że np. mamy na półtorej godziny opiekę do dziecka, on mnie zabiera samochodem na łąkę. Siedzimy w aucie, 40 minut on na mnie patrzy i milczy, potem powie dwa zdania i koniec w zasadzie z jego strony.

Stwierdził niedawno, że on jednak w bloku mieszkać nie będzie. W grę wchodzi dom poza miastem. A ja biorąc pod uwagę jego całokształt, nie chcę już w tej chwili wyprowadzać się poza moją miejscowość (tym bardziej że tu pracujemy). Nie chcę potem ciągle zostawać sama, bo on będzie jeździł do rodzinki na noc. Albo nie będę mieć nawet z kim wyjść na spacer, bo jemu nie będzie się chciało. Poza tym przerażają mnie dojazdy do pracy. On wsiądzie w samochód i pojedzie. A ja będę musiała tłuc się kilkoma autobusami, tracąc przy tym kupę czasu. Zaprowadzanie i odbieranie dzieci z przedszkola/szkoły też będzie należało do mnie, a niekoniecznie te szkoły będą na miejscu. Też zawsze marzył mi się dom, ale nie takim kosztem. W ostatnim czasie próbował nagrać sobie robotę za granicą. Też sporo czasu spędzałby poza krajem, a ja znowu ze wszystkim sama. Z resztą nie ma chyba o czym mówić, bo ta robota na dzień dzisiejszy znowu niewiadomo kiedy i czy w ogóle wypali. Domu nadal sprzedać nie chce, kredytu też nie, roboty nie ma... Nadal wszystko stoi. Jak długo jeszcze...? Kiedy w końcu podejmie jakieś decyzje i weźmie się do działania...?

4

Odp: Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?

Jesteś w patowej sytuacji, przez jego podejscie do życia.
Kroku w przód żadnego on nie wykona.A gdy z bezradności bedziesz mu kazała odejść-odejdzie tam gdzie ma "zrozumienie" i aprobatę na ten krok.
Jedynie zostaje Tobie wziąć wasze życie za łep.Wręcz narzucić działania.
Oznajmić co ma nastąpić. Czego kiedy oczekujesz.
Wysłać go do pośrednika pracy za granicą (są dostępne agencje pracy nawet przez internet)
Umówić was w banku na rozmowę o kredyt.Kazać mu się na nuej"stawić"
itd...
itd...
Tylko czy takie "ciąganie za łep"ma sens?
Zdaje się, że Twojemu mężowi brakuje
stanowczosci i umiejętności podejmowania decyzji.
Skoro on nie umie sam zdecydować o waszym życiu-Ty zdecyduj sama o swoim..

5

Odp: Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?
jaMajkaa napisał/a:

Jedynie zostaje Tobie wziąć wasze życie za łep.Wręcz narzucić działania.
Oznajmić co ma nastąpić. Czego kiedy oczekujesz.


Tak właśnie robię. Czasem odnosi to pożądany skutek, ale na ogół w błahych sprawach. Bo jeśli chodzi o poważne sprawy np. ślub to to, że mówię, że go chcę i że trzeba go wziąć i idziemy do księdza bądź urzędu to nie, bo on noe ma pieniędzy, a przecież nie może zaprosić tylko rodziców i świadków, musi być też rodzeństwo (każde z nich ma już swoją rodzinę). Mówię, że trzeba sprzedać dom, skoro boi się kredytu co mnie nie dziwi, z resztą chyba nierozsądnym by było wpakować się w kredyt prawie do końca życia mając nieruchomość, która stoi nieużytkowana - nie sprzeda, bo mu szkoda, chciałby go wykończyć i tam jeździć.

Na nic nie ma pieniędzy, ale chciałby to, chciałby tamto...

jaMajkaa napisał/a:

Wysłać go do pośrednika pracy za granicą (są dostępne agencje pracy nawet przez internet)


Praca za granicą jest załatwiona przez osobę z rodziny, która już od dłuższego czasu w ten sposób pracuje. Wyjazd miał być prawie na dniach. Jednak sytuacja w firmie się zmieniła i niewiadomo kiedy wyjazd miałby nastąpić. Może nigdy...? Co wtedy z planem kupna swojego lokum? Oczywiście niewiadomo. A chałupa ma stać dalej...

jaMajkaa napisał/a:

Umówić was w banku na rozmowę o kredyt.Kazać mu się na nuej"stawić"

Byliśmy na takiej rozmowie. Sam nawet nam ją załatwił, ale po wcześniejszej kłótni, że nic nie robi, że nasze życie stoi w miejscu itp...

jaMajkaa napisał/a:

Tylko czy takie "ciąganie za łep"ma sens?
Zdaje się, że Twojemu mężowi brakuje
stanowczosci i umiejętności podejmowania decyzji.
Skoro on nie umie sam zdecydować o waszym życiu-Ty zdecyduj sama o swoim..

Też coraz częściej się nad tym zastanawiam... Na to wygląda niestety - brakuje mu przysłowiowych jaj. Chwilami jestem niemal zdecydowana podjąć drastyczne kroki i spróbować ułożyć sobie życie bez niego, może kiedyś z kimś innym... Ale szczerze to boję się tego i nie potrafię sobie tego wyobrazić. Nie takiego życia chciałam, przede wszystkim nie takiego dla swojego dziecka. Bardzo nie chcę by wychowywało się w rozbitej rodzinie, by widywało tatę raz na jakiś czas. Z drugiej strony jeśli dziecko ma się wychowywać w domu, gdzie panuje cały czas nerwowa atmosfera i rodzice są pełni żalu i pretensji to chyba jeszcze gorzej :-(

6

Odp: Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?

Widzisz-ja z innych powodów organizowałam ślub na kilkanaście osób. Obiadokolacje. Ogólnie calosc z kościołem, hotelem, ubiorem itd łacznie mnie kosztowała 6tys
To raptem niespełna miesiąc pracy za granicą.
Możesz ustalić plan działania. ..czyli najpierw praca...slub..lokum
Tylko czy to ma sens?
Po ślubie istnieje tez życie i "walka"o nie
A ile można być samemu w związku? Ile dasz tak rade?
Piszesz, że paraliżuje Cię strach. Czy to jest wystarczający powód by żyć tak jak się nie chciało żyć?
Nie wiem... moze poproś Twojego ojca, by odbył z nim" męską rozmowę" ?
Skoro Twoje argumenty do niego nie trafiają

7 Ostatnio edytowany przez Lillka-15 (2016-06-01 18:17:53)

Odp: Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?

Im szybciej zdasz sobie sprawę z tego, że kompletnie mijacie się w wizjach na swoje życie oraz systemie wartości, tym szybciej ułożysz sobie życie i dziecko będzie wzrastać w spokojnej atmosferze. Postrzegam również, że jesteś reżyserką własnego scenariusza i wszelkimi sposobami starasz się obsadzić swojego narzeczonego w roli, którą dla niego napisałaś. Nie patrzysz na to jaki on jest. A jest inny, pochodzi z innego domu, chce czegoś innego. Ty lubisz kierować i planować za dwóch.

Ile wy macie lat? Zdecydowałaś się również na dziecko, kiedy wiedziałaś, że prawdopodobnie nie pasujecie do siebie. Mam też nieodparte wrażenie, że dla ciebie ślub, mąż, dziecko, dom na kredyt to wyznaczniki sukcesu i spełnienie. Jakie masz inne, poza tym, plany i marzenia na życie?

8

Odp: Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?
Lillka-15 napisał/a:

Im szybciej zdasz sobie sprawę z tego, że kompletnie mijacie się w wizjach na swoje życie oraz systemie wartości, tym szybciej ułożysz sobie życie i dziecko będzie wzrastać w spokojnej atmosferze. Postrzegam również, że jesteś reżyserką własnego scenariusza i wszelkimi sposobami starasz się obsadzić swojego narzeczonego w roli, którą dla niego napisałaś. Nie patrzysz na to jaki on jest. A jest inny, pochodzi z innego domu, chce czegoś innego. Ty lubisz kierować i planować za dwóch.

Amen smile

Dodam tylko tyle,że jeżeli on już podejmuje wysiłek zrobienie czegokolwiek po swojemu to i tak nie ma szans na wykonanie zadania.

9

Odp: Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?
Lillka-15 napisał/a:

Im szybciej zdasz sobie sprawę z tego, że kompletnie mijacie się w wizjach na swoje życie oraz systemie wartości, tym szybciej ułożysz sobie życie i dziecko będzie wzrastać w spokojnej atmosferze. Postrzegam również, że jesteś reżyserką własnego scenariusza i wszelkimi sposobami starasz się obsadzić swojego narzeczonego w roli, którą dla niego napisałaś. Nie patrzysz na to jaki on jest. A jest inny, pochodzi z innego domu, chce czegoś innego. Ty lubisz kierować i planować za dwóch.

Ile wy macie lat? Zdecydowałaś się również na dziecko, kiedy wiedziałaś, że prawdopodobnie nie pasujecie do siebie. Mam też nieodparte wrażenie, że dla ciebie ślub, mąż, dziecko, dom na kredyt to wyznaczniki sukcesu i spełnienie. Jakie masz inne, poza tym, plany i marzenia na życie?

Zgadzam się z tym.

Dodam od siebie - ja w tym, co napisałaś, miłości nie widzę.
Ty kochasz, ale wyobrażenie o nim, kochasz faceta, którym chciałabyś, żeby on był.
Ale on jest inny. Ślub niejako wymuszony.

Jak dla mnie to nie ma racji bytu.

10

Odp: Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?
Lillka-15 napisał/a:

(...)wszelkimi sposobami starasz się obsadzić swojego narzeczonego w roli, którą dla niego napisałaś. Nie patrzysz na to jaki on jest. A jest inny, pochodzi z innego domu, chce czegoś innego. Ty lubisz kierować i planować za dwóch.

A czego chce wg Ciebie? Wcześniej ile razy rozmawialiśmy, tyle razy powtarzał, że chce żebym była jego żoną, że chce ze mną stworzyć rodzinę, mieć dzieci, mieszkać razem... Ciągle mówi, że chce...

Lillka-15 napisał/a:

Ile wy macie lat? Zdecydowałaś się również na dziecko, kiedy wiedziałaś, że prawdopodobnie nie pasujecie do siebie. Mam też nieodparte wrażenie, że dla ciebie ślub, mąż, dziecko, dom na kredyt to wyznaczniki sukcesu i spełnienie. Jakie masz inne, poza tym, plany i marzenia na życie?

Ja mam 28 lat, a on 32. Zdecydowałam się na dziecko z miłości. Wiedziałam, że jesteśmy różni, ale dotąd udawało nam się jakoś wspólnie funkcjonować. Zgrzyty były wiadomo, ale gdzie ich nie ma? Mimo różnic chcieliśmy być razem. Wierzyłam w zapewnienia o ślubie i podejrzewam, że on na tamtą chwilę też był pewien że będzie tak, jak ustaliliśmy.
Owszem dla mnie mąż, dzieci i dom - azyl, to spełnienie marzeń. Od zawsze marzyłam by mieć szczęśliwą rodzinę. To jest moje największe marzenie. Nie liczy się dla mnie zawrotna kariera zawodowa i dorobienoe się fortuny. Uważam, że nie o to chodzi w życiu. O kredycie nie marzę. Tylko jak w dzisiejszych czasach będąc przęciętnym Kowalskim zapewnić sobie swoje lokum jak nie poprzez zaciągnięcie kredytu...? Ewentualnie mogę spróbować trafić szóstkę w totka.

11 Ostatnio edytowany przez Lillka-15 (2016-06-01 21:13:12)

Odp: Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?

Droga "musi być tak jak ja chcę i koniec", a czy zadałaś sobie kiedyś pytanie: "co jeśli życie przygotowało dla mnie inny scenariusz, niż ten przeze mnie założony"? Czy jesteś w stanie się z tym zgodzić i to zaakceptować? smile.

12 Ostatnio edytowany przez zbyt.zaradny (2016-06-02 09:07:11)

Odp: Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?

Jak czytam Twoj opis waszego zwiazku, to nie dziwie sie, ze chlopak sam nie wie czego chce.
Pewnie, ze chce miec dom i rodzine, ale z kobieta ktora go kocha i szanuje.
A Ty zachowujesz sie jak despotka, wszystko ma byc jak ty tego chcesz, rozmowy - wymuszone (choc to pewnie raczej monologi z Twojej strony i wylewanie Twoich zali), spacery - wymuszone, zareczyny - wymuszone, chrzciny - wtedy kiedy Ty zdecydujesz (choc umowiliscie sie inaczej) i tam, gdzie Tobie pasuje. A co to jest za problem pojechac z trzymiesiecznym dzieckiem 70 km samochodem? Naprawde nie mozesz zrobic cos raz tak jak on by chcial, zeby tez dla jego rodziny bylo dobrze? On sie na wszystko zgadza, ale sam nie ma w tym zwiazku nic do powiedzenia.

Co do siostrzenicy - jak TY sie z kims poklocilas, to sobie TY z ta osoba wyjasniaj. Twoj chlopak nie jest od tego zeby rozwiazywac TWOJE problemy z osoba trzecia. Do ktorych notabene sama doprowadzilas swoim charakterem.
"I to właśnie wyżygała mi ta jego siostrzenica - że jak coś mi nie pasuje to wywalam go z domu, a w razie co to szybko przyjeżdżaj." - no wlasnie ta dziewczyna miala 100% racji.
Nawet odwiedziny u przeziebionego dziecka maja byc wtedy kiedy ty zdecydujesz i mu kazesz.

Cala jego rodzina jest przeciwko sprzedazy domu - i slusznie. Kim Ty jestes zeby mu rozkazywac ze ma sprzedac JEGO dom? A co TY sprzedalas, zeby wlozyc do wspolnego majatku?
Twoje podejscie do innych ludzi jest bardzo roszczeniowe.

Uwazam, ze kompletnie do siebie nie pasujecie.

13 Ostatnio edytowany przez Fluxies (2016-06-02 10:03:39)

Odp: Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?
zbyt.zaradny napisał/a:

Jak czytam Twoj opis waszego zwiazku, to nie dziwie sie, ze chlopak sam nie wie czego chce.
Pewnie, ze chce miec dom i rodzine, ale z kobieta ktora go kocha i szanuje.
A Ty zachowujesz sie jak despotka, wszystko ma byc jak ty tego chcesz, rozmowy - wymuszone (choc to pewnie raczej monologi z Twojej strony i wylewanie Twoich zali), spacery - wymuszone, zareczyny - wymuszone, chrzciny - wtedy kiedy Ty zdecydujesz (choc umowiliscie sie inaczej) i tam, gdzie Tobie pasuje. A co to jest za problem pojechac z trzymiesiecznym dzieckiem 70 km samochodem? Naprawde nie mozesz zrobic cos raz tak jak on by chcial, zeby tez dla jego rodziny bylo dobrze? On sie na wszystko zgadza, ale sam nie ma w tym zwiazku nic do powiedzenia.

Kocham go i szanuje i też nie raz robiłam i nadal robie coś czego on chciał tylko nie opisywałam tego, bo nie o to tu chodzi. To jest człowiek, którym trzeba kierować (ze strony jego rodziny też słyszałam takie stwierdzenie). Gdybym siedziała i czekała na jego działanie i decyzje to nigdy bym się nie doczekała. Prosty przykład - byliśmy na wakacjach w górach. Padła propozycja, by w drodze powrotnej wstąpić do Krakowa, by mógł go zwiedzić (reszta osób już tam była). Nie potrafił podjąć decyzji przez kilka dni... Przyjeżdża do kogoś w odwiedziny, ktoś pyta np. jaką chce herbatę - czarną, zieloną czy owocową. On nie wie. Wybieramy się w odwiedziny do kogoś, pytam kiedy chce jechać - rano, po południu czy wieczorem. On nie wie...

zbyt.zaradny napisał/a:

Cala jego rodzina jest przeciwko sprzedazy domu - i slusznie. Kim Ty jestes zeby mu rozkazywac ze ma sprzedac JEGO dom? A co TY sprzedalas, zeby wlozyc do wspolnego majatku?
Twoje podejscie do innych ludzi jest bardzo roszczeniowe.

Domu sprzedawać nie musi. Też mu o tym powiedziałam. Tylko w końcu należałoby zrobić coś w kierunku uzyskania swojego lokum. Moim zdaniem najrozsądniejszym byłoby sprzedać dom, który i tak stoi bezużyteczny. Kredytu się boi i nie chce go brać. Pytałam więc nie raz jakie ma plany, jak wobec tego widzi naszą przyszłość. On nie wie... Ty byś był szczęśliwy gdyby osoba, którą kochasz i która chcesz dzielić życie postępowała w ten sposób? Cieszyłbyś się z wizji mieszkania ze swoimi rodzicami ze swoją połówką i dzieckiem/dziećmi w małym 10 metrowym pokoju bez żadnych perspektyw na przyszłość, choć są ku temu sposobności? Ja sprzedać nie mam czego... Ale mam oszczędności, które chciałabym przeznaczyć na ślub i na wykończenie lub wyremontowanie naszego mieszkania/domu.

zbyt.zaradny napisał/a:

Co do siostrzenicy - jak TY sie z kims poklocilas, to sobie TY z ta osoba wyjasniaj. Twoj chlopak nie jest od tego zeby rozwiazywac TWOJE problemy z osoba trzecia. Do ktorych notabene sama doprowadzilas swoim charakterem.
"I to właśnie wyżygała mi ta jego siostrzenica - że jak coś mi nie pasuje to wywalam go z domu, a w razie co to szybko przyjeżdżaj." - no wlasnie ta dziewczyna miala 100% racji.
Nawet odwiedziny u przeziebionego dziecka maja byc wtedy kiedy ty zdecydujesz i kazesz

Do konfliktu między nami na pewno nie doszło z powodu mojego charakteru. Po prostu z tego co zauważyłam zainteresowanie i chęć rozmowy zostało chyba odebrane jako wścibstwo zupełbie obcej osoby. A tego też nie rozumiem, bo jeśli ktoś obcy np. sąsiad pyta mnie o zdrowie mojego dziecka to jak najbardziej mnie to cieszy. Ona twierdzi, że z moim facetem chętnie rozmawia, bo on się też interesuje. A jego zainteresiwanie wyglada tak, że powiedział w tamtym momencie "cześć", zajrzał do łóżeczka, powiedział że dziecko się budzi, chwilkę postał i wyszedł. Tyle go wtedy widziała. Wielkie mi zainteresiwanie! Też coś! Ale skoro już tak jej przeszkadzały moje pytania to mogła mi to powiedzieć i w tym momencie się zatrzymać. Gówniara nie ma prawa wtrącać się w związek mój i mojego faceta i oceniać, nie wiedząc tak naprawdę nic. Widzi nas raz na jakiś czas, nie mieszka z nami, nie wie jak wygląda nasze życie. Poza tym ja w jej związek się nie wtrącam i jej nie obrażam. A też mogłabym kilka słów na temat jej zachowania powiedzieć... I właśnie chciałam interwencji swojego faceta odnośnie tego, że mnie poniekąd obraziła i wtrąciła się między nas, a to nie jej sprawa. Nie widzę w tym nic dziwnego. Powinien choć pokazać, że nie podoba mu się takie traktowanie mojej osoby. Zwłaszcza, że to ja ciągle raczej zabiegałam o dobre stosunki z jego rodziną. Skoro to też poniekąd moja rodzina to powinniśmy pozostawać w dobrych relacjach, a nie traktować się jak obce osoby.

zbyt.zaradny napisał/a:

. A co to jest za problem pojechac z trzymiesiecznym dzieckiem 70 km samochodem? Naprawde nie mozesz zrobic cos raz tak jak on by chcial, zeby tez dla jego rodziny bylo dobrze?

Co do chrztu to nie mieliśmy sztywno ustalonego terminu. Zastanawialiśmy się nad wiosną, bo miało być to połączone ze ślubem, a ja zawsze marzyłam o ślubie we wiosennej lub letniej aurze. Ale w rozmowach pojawiła się też propozycja Bożego Narodzenia lub Wielkanocy (koniec marca). Też był zdania, że nie można długo zwlekać z ochrzczeniem dziecka. Poza tym jest to dla mnie problem z tak małym dzieckiem jechać 70 km. Bo karmię, bo odciągam mleko, bo co 3 godziny siedzę z laktatorem... Poza tym opieka nad dzieckiem głównie spoczywa na mnie, nie na nim. Ale może jako facet też nie potrafisz tego zrozumieć. Blisko domu to zawsze blisko domu.
Poza tym ja też mam swoją rodzinę. Ale przede wszystkim to powinniśmy robić tak, że to nam ma być dobrze, a nie jego czy mojej rodzinie. To NASZE życie. A coraz częściej widzę jak on bardziej martwi się o potrzeby swojej rodziny, nie NASZEJ.

14

Odp: Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?
Fluxies napisał/a:

To jest człowiek, którym trzeba kierować


No to chyba wszystko jasne w tym zwiazku!

Wiesz so Fluxies, w tym zdaniu nie ma ani odrobiny szacunku do tego czlowieka, ktorego nazywasz swoim partnerem.
Kup sobie lepiej pieska i nim kieruj! Tego Ci potrzeba. Ten bedzie tez lepiej Cie sluchal, jesli zastosujesz odpowiednie metody.

15 Ostatnio edytowany przez Lillka-15 (2016-06-02 10:05:10)

Odp: Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?
Marajka napisał/a:
Fluxies napisał/a:

To jest człowiek, którym trzeba kierować


No to chyba wszystko jasne w tym zwiazku!

Wiesz so Fluxies, w tym zdaniu nie ma ani odrobiny szacunku do tego czlowieka, ktorego nazywasz swoim partnerem.
Kup sobie lepiej pieska i nim kieruj! Tego Ci potrzeba. Ten bedzie tez lepiej Cie sluchal, jesli zastosujesz odpowiednie metody.

Marajka! smile. Właśnie to samo zdanie chciałam zacytować smile.

Do wszystkich mężczyzn na tym forum - uciekajcie od takich kobiet! smile.

16

Odp: Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?
Marajka napisał/a:
Fluxies napisał/a:

To jest człowiek, którym trzeba kierować


No to chyba wszystko jasne w tym zwiazku!

Wiesz so Fluxies, w tym zdaniu nie ma ani odrobiny szacunku do tego czlowieka, ktorego nazywasz swoim partnerem.
Kup sobie lepiej pieska i nim kieruj! Tego Ci potrzeba. Ten bedzie tez lepiej Cie sluchal, jesli zastosujesz odpowiednie metody.

Czyli nikt go nie szanuje skoro zewsząd to słyszę? Nawet od jego rodziny... Słyszałam też, że raz na jakiś czas trzeba porządnie nogą tupnąć na niego. To słowa jego siostry. Ja nie decyduje za niego. To nie tak. Może źle coś opisałam że to tak odbieracie. Nie mówie "robimy tak i się nie odzywaj!". To wygląda tak że podpowiadam, że trzeba to czy tamto, że powinno to wyglądać tak i pytam go o zdanie. Tylko co zrobić skoro wiecznie słyszysz "nie wiem"/"nie myślałem o tym"...?

17 Ostatnio edytowany przez Fluxies (2016-06-02 10:27:37)

Odp: Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?
Lillka-15 napisał/a:
Marajka napisał/a:
Fluxies napisał/a:

To jest człowiek, którym trzeba kierować


No to chyba wszystko jasne w tym zwiazku!

Wiesz so Fluxies, w tym zdaniu nie ma ani odrobiny szacunku do tego czlowieka, ktorego nazywasz swoim partnerem.
Kup sobie lepiej pieska i nim kieruj! Tego Ci potrzeba. Ten bedzie tez lepiej Cie sluchal, jesli zastosujesz odpowiednie metody.

Marajka! smile. Właśnie to samo zdanie chciałam zacytować smile.

Do wszystkich mężczyzn na tym forum - uciekajcie od takich kobiet! smile.

Przykro mi, że tak uważacie. Napisałam wyżej, że ja liczę się z jego zdaniem i chcę, by się wypowiadał na różne tematy, by mówił mi co myśli i czuje... Tylko na ogół on nie mówi nic lub nie ma zdania. Gdybym czekała na to aż zaproponuje nam wspólne wyjście gdzieś to bym się nie doczekała. Siedzielibyśmy tylko zawsze z kawką przed telewizorem jak zramolałe dziady wink Muszę więc np. planować i organizować nam wolny czas. A i tak nie raz, właściwie bardzo często, siedzimy przed tym telewizorem. To też jest czasem potrzebne. Gdy chodzi o poważniejsze sprawy to wierzcie, że decyzji nie podejmuje sama. Próbuję wyciągnąć od niego jakie ma zdanie na dany temat.
Co więc wg Was powinnam zrobić/zmienić...?

18

Odp: Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?

Czy inni go szanuja, to nie powinno Cie obchodzic.
Wystarczy, ze Ty go bedziesz szanowac, do tej pory tego nie robisz. Tupiesz tylko nozkami, bo nie robi jak Ty chcesz.

Lillka juz Ci to przedtem napisala - widocznie zycie ma dla Ciebie inny scenariusz, moze raz Ty przestan kierowac innymi i daj mu szanse, miejsce i przede wszystkim CZAS i wolnosc, zeby podjal wlasne decyzje. Nic nie robienie w jakiejs sprawie tez jest decyzja!!! Takze i to powinnas uszanowac.
To tez nalezy do akceptacji i szacunku dla partnera.
A jak Ci to nie odpowiada, to nie jest to partner dla Ciebie.

Tak apropos, to ja tez nie zawsze wiem, jaka bym chciala wypic herbate, czasem po prostu jest mi to wszystko jedno.
A decyzje podejmuje tylko wtedy, gdy mam wewnetrzne przekonanie, ze do tego dojrzalam. I dobrze na tym wychodze, ze zwykle daje sobie czas, bo zycie czesto przynosi w miedzyczasie jakies sytuacje i okazje, ktore zupelnie zmieniaja punkt widzenia i wtedy okazuje sie, ze dobrze bylo nie podejmowac pochopnej decyzji.

Ja widze w tym nauke dla Ciebie, zebys nie stawiala sie na pierwszym planie i zaprzestala swojego akcjonizmu.
Inni moga miec inne rzeczy do nauczenia i powinni sie na ten pierwszy plan wysuwac, ale w Twoim wypadku nie wydaje sie to byc wskazane.
Skad biore to przekonanie? Stad, ze jesli rzeczy w naszym zyciu zawsze ida pod gorke i zadne wysilki nie pomagaja, zeby sie ukladalo tak, jak chcemy, to znaczy to, ze probujemy plynac pod prad. Wtedy wystarczy dac spokoj i prad nas sam poniesie, tyle, ze w przeciwnym kierunku.
Zmien cos we wlasnej glowie albo skoncz ten zwiazek.

19

Odp: Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?
Marajka napisał/a:

Czy inni go szanuja, to nie powinno Cie obchodzic.
Wystarczy, ze Ty go bedziesz szanowac, do tej pory tego nie robisz. Tupiesz tylko nozkami, bo nie robi jak Ty chcesz.

Nie chodziło mi o to, by pokazać, że nikt go nie szanuje. Chciałam wyjaśnić, że to nie tylko moje zdanie, ale i jego najbliższych, którzy z pewnością go kochają. Bo mi zarzucacie, że go nie kocham. Może wynika to z tego, że w tekście opisałam właściwie tylko to, co mi nie pasuje i o co mam pretensje. Nie pisałam o tym co cenię i co mi się podoba. Stąd może wnioskujecie, że ciągle jestem niezadowolona i tylko ciągle mam do niego jakieś "ale".

Marajka napisał/a:

Lillka juz Ci to przedtem napisala - widocznie zycie ma dla Ciebie inny scenariusz, moze raz Ty przestan kierowac innymi i daj mu szanse, miejsce i przede wszystkim CZAS i wolnosc, zeby podjal wlasne decyzje. Nic nie robienie w jakiejs sprawie tez jest decyzja!!! Takze i to powinnas uszanowac.

Czyli mamy mieszkać w malutkim 10 metrowym pokoiku do końca życia? Bo to się może tak skończyć. Przecież czasu miał sporo by podjąć jakieś kroki. Czy prawie 7 lat to za mało? Nie było w zasadzie żadnego kroku. Oboje wiemy, że mieszkanie z moimi rodzicami nie jest wymarzoną dla nas sytuacją, a przede wszystkim dla niego. Wiem, że nie czuje się tu komfortowo i to rozumiem, ale skoro tak to chyba trzeba by podjąć jakieś kroki by zapaliło się światełko w tunelu i pojawiła się szansa na zmianę naszej sytuacji?

Marajka napisał/a:

Tak apropos, to ja tez nie zawsze wiem, jaka bym chciala wypic herbate, czasem po prostu jest mi to wszystko jedno.

No właśnie - CZASEM. Poza tym przykład z herbatą to tylko przykład, że on nie potrafi na ogół podejmować decyzji w poważnych kwestiach i błahych sprawach.

Marajka napisał/a:

I dobrze na tym wychodze, ze zwykle daje sobie czas, bo zycie czesto przynosi w miedzyczasie jakies sytuacje i okazje, ktore zupelnie zmieniaja punkt widzenia i wtedy okazuje sie, ze dobrze bylo nie podejmowac pochopnej decyzji.

Decyzja na którą miał kilka lat to pochopna decyzja?


Gdybyśmy dalej byli we dwójkę to sprawa też wyglądałaby inaczej, ale zdecydowaliśmy się na dziecko. Obiecał mi ślub (nie za moją namową, sam od zawsze mówił, że tego chce), sprzedaż domu lub kredyt też. I co...? A dziecko rośnie, coraz więcej rozumie i czuje, potrzebuje coraz więcej miejsca. W końcu będzie chciało zaprosić do siebie kolegę lub koleżankę i gdzie zaprosi skoro nie mamy tu warunków? Poza tym marzy nam się rodzeństwo dla niego i gdzie mamy się wtedy pomieścić?

20 Ostatnio edytowany przez Cyngli (2016-06-02 12:05:14)

Odp: Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?

Fluxies, jak mamy widzieć Twoją miłość do niego, skoro z Twoich postów wyłania się upierdliwa, wiecznie zrzędząca i niezadowolona baba (no sorry)?

Czy ten mężczyzna ma w ogóle według Ciebie jakiekolwiek zalety? Bo z postów wynika, że nie ma żadnych, jest niezdecydowany, beznadziejny i w ogóle nic nie potrafi. Po co Ty z nim jesteś? Dla wygody?

Nie przyszło Ci do głowy, że może on zwleka ze ślubem i sprzedażą domu, bo czuje tą Twoją niechęć?
Może zaczął mieć wątpliwości co do słuszności Waszej relacji i sensu bycia razem?
WCALE by mnie to nie zdziwiło.

I napiszę jeszcze, że taką kobietę, jak Ty, będąc facetem, to metaforycznie kopnęłabym poniżej pleców i poszukałabym kogoś, kto mnie będzie szanował i kochał, bo przecież na to zasługuję.

21

Odp: Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?

Jesteście do siebie podobni. Oboje z tendencją do inercji. Ty też nic nie robisz. Nie podejmujesz żadnej decyzji. Tylko trwasz w bezruchu. I jeszcze chowasz się za tym, że nim trzeba kierować. To Twój problem, bo pokierować nim też nie chcesz/nie potrafisz/boisz się. Bo to odpowiedzialność prawda? A z nią tak ciężko się żyje. I tak sobie będziecie trwać oczekując, że to drugie weźmie odpowiedzialność za Wasze życie. Jak się pomyli - to zawsze jest na kogo zwalić...

22

Odp: Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?

On nie jest taki jakbys chciala. I nigdy taki nie bedzie. Nic sie nie zmieni. Facet 32-letni , ktory od lat tak sie zachowuje, takim pozostanie. Nie ma wlasnego zdania, nie potrafi nic zdecydowac. A jesli nawet zdanie i pomysl jakis ma, to nie potrafi tego wyartykulowac ani wprowadzic w zycie. Ty jestes dynamiczna z komkretnym podejsciem i planami i tego oczekujesz od ludzi/bliskich. Ja tez taka jestem. Ja cie rozumiem. A on jest ciapa, taki facet bez jaj. Napewno ma dobre cechy, bo bys z nim tyle lat nie byla i go nie kochala i nie decydowala sie swiadomie na dziecko. Po prostu do siebie nie pasujecie. Tylko sie bedziesz szarpac i ludzic i czekac na cud. ON SIE NIE ZMIENI, ON JEST TAKI JAKI JEST. Nie sprzeda domu, nie wezmie kredytu, nie bedzie dbal o dom, nie odlozy/zaoszczedzi pieniedzy, nie zajmie sie dzieckiem, nie da ci oparcia, a jego rodzina bedzie cie denerwowac. Gdybym ja byla w twojej sytuacji, przestalabym nalegac na slub, kazala mu sie wyprowadzic i ustalila kontakty z dzieckiem i alimenty. A potem zaczela myslec nad poznaniem innego mezczyzny, ktory spelnialby twoje oczekiwania.

23 Ostatnio edytowany przez kejter (2016-06-03 01:15:00)

Odp: Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?

Autorko, jak niskie poczucie własnej wartości musisz mieć, że zgadzasz się żyć w sposób, jaki opisujesz? Czy Ty siebie w ogóle sama szanujesz? Przecież widzisz, że faceta do wszystkiego zmuszasz. To takie fajne uczucie? Napisałaś, że wszystko musisz robić za was. Nie, nie musisz NIC. Ty to po prostu chcesz robić, z kompletnie dla mnie niezrozumiałego powodu. Dodatkowo jesteś niekonsekwentna, najpierw go wyrzucasz z domu, potem sama dzwonisz, żeby wrócił. To co on ma sobie myśleć? Że postraszysz, pokrzyczysz a koniec końców i tak go ściągniesz do domu. Ja w ogóle nie rozumiem świadomego planowania dziecka z facetem, który oprócz obiecanek cacanek bez pokrycia nie ma nic do zaoferowania. Przestań się oglądać na to, co on powiedział, obiecał, tylko na to, co na prawdę zrobił. W końcu miłość się okazuje czynami, nie słowami. Powiedzieć można wszystko, zrobić już jest trudniej.
Rozumiem, że można czuć frustrację kiedy sytuacja się ciągnie przez tyle lat, kiedy brakuje poczucia bezpieczeństwa, problemy się nawarstwiają. Ale to trwa już latami! Ile ma jeszcze potrwać, żebyś zrozumiała, że tylko Ty ciągniesz ten związek? W końcu ludzie się uczą na błędach, a Ty z uporem maniaka tkwisz ciągle w tym samym, ile razy zostałaś uciszona obietnicami? Ile razy one były spełnione? No więc przestań się zasłaniać dobrem dziecka i miłością bo to już zakrawa o głupotę. Zadbaj o siebie i dziecko, wystąp o alimenty, usamodzielnij się, nie oglądaj się na niego, daj sobie spokój z rozmowami z nim, tysiąc rozmów nic nie dało to i tysiąc pierwsza również nic nie da. Nie szantażuj go, nie graj dzieckiem, nie strasz-on i tak Ci nie uwierzy, właśnie przez Twoją niekonsekwencję. Ma gdzie pójść i wróci do rodzinki, widać oni są dla niego ważniejsi, i żadną rozmową tego nie zmienisz.
Mnie bardzo ciekawi, jak autorko sobie wyobrażasz wasze dalsze życie. 7 lat minęło, dziecko na głowie a wy zero ustabilizowanej sytuacji, jeszcze chcecie mu rodzeństwo sprawiać. Jak sobie wyobrażasz teraz spędzanie świąt, kiedy sytuacja z jego rodziną jest jaka jest? Że zostawi Cię na Wigilię samą z dzieckiem bo on do mamy pojedzie, żeby jej smutno nie było?

24

Odp: Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?

,,Z moim partnerem znamy się od prawie 9 lat, a jesteśmy razem od prawie 7. Mamy półrocznego synka. Decyzja o dziecku była świadoma.,,
Czy na pewno świadoma była decyzja? Az tak się zmienil w ciągu pół roku?

25 Ostatnio edytowany przez Fluxies (2016-06-03 16:48:58)

Odp: Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?
Ola_la napisał/a:

,,Z moim partnerem znamy się od prawie 9 lat, a jesteśmy razem od prawie 7. Mamy półrocznego synka. Decyzja o dziecku była świadoma.,,
Czy na pewno świadoma była decyzja? Az tak się zmienil w ciągu pół roku?

Tak, decyzja była świadoma. Po prostu po narodzinach dziecka, jak już pisałam, spadły mi klapki z oczu, wiele rzeczy wyszło teraz lub dopiero teraz zaczełam je dostrzegać. Zaczęło się inne życie, moje wymagania wobec niego wzrosły, a on chyba nie potrafi temu sprostać. Przykre to dla mnie bardzo. Moje uczucia do niego trochę się zmieniły przez to wszystko, ale nadal nie jest mi obojętny. Wiem, że gdyby w końcu wziął się w garść i zaczął działać to byłoby to do uratowania. Jeszcze moglibyśmy być szczęśliwi sad

kejter napisał/a:

Dodatkowo jesteś niekonsekwentna, najpierw go wyrzucasz z domu, potem sama dzwonisz, żeby wrócił. To co on ma sobie myśleć? Że postraszysz, pokrzyczysz a koniec końców i tak go ściągniesz do domu. Ja w ogóle nie rozumiem świadomego planowania dziecka z facetem, który oprócz obiecanek cacanek bez pokrycia nie ma nic do zaoferowania.

Niestety, to chyba prawda. Nie zawsze potrafię być wobec niego konsekwentna. Co do planowania dziecka to faktycznie, pewnie niezbyt rozsądne to było z mojej strony hmm Ale kochałam go, nadal kocham, chciałam spędzić z nim życie, mimo jego niedoskonałości. Któż z nas jest idealny...? Zbyt wiele serca, za mało rozumu widocznie w to włożyłam.

26

Odp: Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?
Fluxies napisał/a:

Jeszcze moglibyśmy być szczęśliwi sad

Ale Ty będziesz szczęśliwa dopiero, jak go zmienisz. Tylko, że zmienianie kogoś na siłę, to nie jest miłość.

27

Odp: Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?
Cyngli napisał/a:
Fluxies napisał/a:

Jeszcze moglibyśmy być szczęśliwi sad

Ale Ty będziesz szczęśliwa dopiero, jak go zmienisz. Tylko, że zmienianie kogoś na siłę, to nie jest miłość.

Pewnie to i racja... Ja nie tyle chciałabym zmienić jego charakter, bo wiem że to niemożliwe, tylko chciałabym by zmienił swoje postępowanie w pewnych kwestiach np. nie jeździł tak często w odwiedziny do ojca, a przede wszystkim by nie zostawał tam na noc i nie zostawiał mnie ze wszystkim samą. Powinien wiedzieć, że teraz dziecko i ja to jego najbliższa rodzina i tu jest jego miejsce, obowiązki względem nas powinny być na pierwszym miejscu. No i oczywiście chciałabym, by zaczął działać w końcu w kierunku naszego wspólnego mieszkanka.

28

Odp: Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?

Naskakiwanie na Autorke nie ma sensu.
Bo to się wypowiada "zmęczona"kobieta
...zmęczona obietnicami bez pokrycia.
Zaufała i uwierzyła komuś kto od blisko dekady nie dotrzymał słowa.
A to są lata których jej nikt nie zwróci.
Jak pisałam wyżej-to doprowadziło do patowej sytuacji.
Ok miała czas by się opamiętać.
Ale zaszła gdzie zaszła z tą wiarą.
Nie zdradziła, nie chce rozwalić rodziny.Pyta się nas-jak to rozwiązać?
A spotyka się z czystym atakiem.
Jak ode mnie autorko-na start zmień podejście do partnera.
Czy on by się zgodził na terapię dla par?

29 Ostatnio edytowany przez Fluxies (2016-06-03 23:24:56)

Odp: Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?
Cyngli napisał/a:

Fluxies, jak mamy widzieć Twoją miłość do niego, skoro z Twoich postów wyłania się upierdliwa, wiecznie zrzędząca i niezadowolona baba (no sorry)?

Czy ten mężczyzna ma w ogóle według Ciebie jakiekolwiek zalety? Bo z postów wynika, że nie ma żadnych, jest niezdecydowany, beznadziejny i w ogóle nic nie potrafi. Po co Ty z nim jesteś? Dla wygody?

Racja. Nie opisałam tego co mi się w nim podoba i tego co w nim cenię, bo nie w tym leży problem. Ale chyba nie sądzisz, że związałabym się z kimś, kto w mojej opinii jest pozbawiony zalet?

Dla jakiej kuźwa wygody...? Co jest wygodnego w takim życiu?


Cyngli napisał/a:

Nie przyszło Ci do głowy, że może on zwleka ze ślubem i sprzedażą domu, bo czuje tą Twoją niechęć?
Może zaczął mieć wątpliwości co do słuszności Waszej relacji i sensu bycia razem?
WCALE by mnie to nie zdziwiło.

I napiszę jeszcze, że taką kobietę, jak Ty, będąc facetem, to metaforycznie kopnęłabym poniżej pleców i poszukałabym kogoś, kto mnie będzie szanował i kochał, bo przecież na to zasługuję.

Nie zawsze byłam, jak twierdzisz, upierdliwą, wiecznie zrzędzącą i niezadowoloną babą. Czekałam przez kilka lat bez słowa na rozwój wydarzeń - np. na oświadczyny, ślub i działanie w kierunku wspólnego mieszkania (bo on też mówił, że o tym marzy). Fakt jest tylko taki, że mogłam wcześniej zakończyć to oczekiwanie widząc, że on ciągle nic nie robi, ale byłam zakochana, ufałam mu.

Zarzucacie mi, że ja go nie szanuję. Ja tak nie uważam. Poza tym nikt z Was tutaj nie uważa, że szacunek działa w dwie strony? Gdzie był jego szacunek do moich uczuć, kiedy obiecywał różne rzeczy (zanim stałam się tą zrzędą) i ich nie spełnił?

ditta napisał/a:

Jesteście do siebie podobni. Oboje z tendencją do inercji. Ty też nic nie robisz. Nie podejmujesz żadnej decyzji. Tylko trwasz w bezruchu. I jeszcze chowasz się za tym, że nim trzeba kierować. To Twój problem, bo pokierować nim też nie chcesz/nie potrafisz/boisz się. Bo to odpowiedzialność prawda? A z nią tak ciężko się żyje. I tak sobie będziecie trwać oczekując, że to drugie weźmie odpowiedzialność za Wasze życie. Jak się pomyli - to zawsze jest na kogo zwalić...

Co u licha mogę zrobić sama? Jedyne co to chyba powiedzieć, że mam dość, że moja cierpliwość się skończyła i trzeba się rozstać. Ale wierzcie mi, że wolałabym znaleźć inne rozwiązanie. Dlatego tu jestem.
Próbuję nim pokierować od dawna... Jak Twoim zdaniem powinnam to zrobić skoro twierdzisz, że tego nie robię lub nie potrafię?

30 Ostatnio edytowany przez gagatka0075 (2016-06-04 12:01:37)

Odp: Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?

Nie masz nim kierować. On może i jest spokojnym,  mało ambitnym i obrotnym człowiekiem,  ale chyba nie matołem?  Skąd Ci się biorą takie myśli, że to on ma Wam zapewnić byt mieszkanie? Co zresztą chce, i ma na to konkretny plan - wykończyć swój dom i tam zamieszkać. Potencjalnie najtańsze rozwiązanie, póki co. Ale Ty nie chcesz. Więc weź odpowiedzialność za swój sprzeciw i zaproponuj alternatywę,  za którą sprawiedliwie zapłacisz połowę. Bo takie, zwłaszcza w nieformalnym związku, jest  najrozsadniejsze rozwiązanie. Niezbyt fair jest usiąść na czterech literach i wymagać sprzedaży domu czy wyjazdu za granicę, czyli dorobienia się wyłącznie na jego plecach. Może on się boi,  że sobie tam nie poradzi ? Nie każdy się tam odnajduje. A dom to rzeczywiście jego polisa w razie niewypału z Tobą.
Tak jak z tym ślubem.  Na bank to strach. Póki co pokazujesz tylko rogi. Zero dobrej woli. Scenariusz wyłącznie Twój albo żaden. On  ma również swoje zdanie i tego się będzie trzymał. Kompromisem w Twoim kierunku
był dom pod miastem. Nie chcesz. Mimo że z półrocznym dzieckiem jest jeszcze daleko do zmartwień o szkołę. A docelowo możesz zrobić prawko i mieć auto. Ok, masz prawo do swoich wymagań, ale tak samo on ma do swoich.
Bez dogadania się co do miejsca zamieszkania zapomnij o ślubie. Tylko wariat związałby się z kimś tak nieustepliwym i zrzedzącym. Póki jeszcze nie uciekł, raczej mu zależy. Ja bym już na jego miejscu odpuściła i dała Ci poczuć, jak wielki jest popyt na kobietę z dzieckiem. Bo znalezienie fajnego mężczyzny nie jest tak proste, jak Ci się wydaje. Ale możliwe, może nawet bardziej prawdopodobne,  niż trafienie szóstki smile Twój wybór.
To, że ucieka na weekend,  to może tylko chwila odsapnięcia od Ciebie,  ucieczki,  podladowanie baterii. Przypuszczam, że gdybyś była inna, nie robiłby tego.
Nie chcę tu po Tobie jechać. On nie jest ideałem,  ale i Ty nie. Nie przekonujesz jako partnerka życiowa. Podstawą dobrego związku jest wysłuchanie nawzajem swoich zdań i podjęcie WSPÓLNYCH decyzji. Żeby każdy był choć trochę usatysfakcjonowany. Spróbujcie, jeśli tak, jak twierdzisz, zależy Ci. Jestem pewna, że on ten dom będzie gotów sprzedać, ale dopiero, gdy weźmiesz pod uwagę także jego potrzeby. I upewni się, że Wasze życie nie będzie pasmem Twoich kaprysow i narzekań. Zaakceptuj go, jeśli potrafisz, albo odpuść z uwagi na ogromne różnice w temperamentach i podejściu do życia.

31 Ostatnio edytowany przez Fluxies (2016-06-04 13:42:41)

Odp: Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?
gagatka0075 napisał/a:

Nie masz nim kierować. On może i jest spokojnym,  mało ambitnym i obrotnym człowiekiem,  ale chyba nie matołem?  Skąd Ci się biorą takie myśli, że to on ma Wam zapewnić byt mieszkanie? Co zresztą chce, i ma na to konkretny plan - wykończyć swój dom i tam zamieszkać. Potencjalnie najtańsze rozwiązanie, póki co. Ale Ty nie chcesz. Więc weź odpowiedzialność za swój sprzeciw i zaproponuj alternatywę,  za którą sprawiedliwie zapłacisz połowę.

Nim trzeba kierować. To nie jest tylko moje zdanie, ale również osób z naszego otoczenia, a nawet jego najbliższej rodziny, która zna go od urodzenia. Śmiem sądzić, że osoby piszące, że nim nie trzeba kierować, nigdy nie miały do czynienia z kimś takim. Gdybym ciągle czekała na ruch z jego strony to raczej nie doczekałabym się niczego, nawet propozycji wspólnego wyjścia na spacer lub do kina. Może myślicie, że to się odbywa w ten sposób, że przychodzę i tonem nie znoszącym sprzeciwu zarządzam "Idziemy na spacer!". To nie tak... Proponuję spacer, pytam czy wyjdziemy, czy pojedziemy za miasto... Ale po którejś z rzędu odmowie - "bo mi się nie chce", "bo mnie boli"... - człowieka zwyczajnie szlag zaczyna trafiać. Tłumaczyłam, że jest mi przykro, gdy ciągle mi odmawia, że chciałabym miło spędzać z nim czas i byłoby mi bardzo przyjemnie gdyby sam zaproponował jakieś wyjście. Efekt prawie żaden. Chyba nie dziwota, że człowiek zaczyna być już tym "zmęczony"...?

Kto powiedział, że tylko on ma zapewnić byt? Ja nie umywam rąk od odpowiedzialności. Kredyt, gdybyśmy go wzięli, byłby na nas oboje. Więc nie rozumiem o co Wam chodzi. Nigdzie nie napisałam, że on ma go wziąć tylko na siebie i w razie czego kopnę go w dupę i zostawię z tym kredytem. Gdyby doszło do sprzedaży jego domu to i tak kredyt trzeba by wziąć, ale przykładowo nie na 30 lat, a na 15. I też nie raz proponowałam, że jeśli uda mu się sprzedać dom i dostać resztę na kredyt (wtedy nie wiedzieliśmy jeszcze, że istnieje możliwość, że kredyt będzie na nas oboje) to może zapisać mieszkanie tylko na siebie, żeby nie bał się, że go kiedyś wycyckam.
Wykończenie jego domu może i jest najtańszym rozwiązaniem, ale nie najlepszym. Oboje pracujemy w mieście, z którego ja pochodzę. Jak pogodzić dojazdy do pracy mając jeden samochód, a autobusu stamtąd do tego miasta nie ma żadnego? Z resztą, nawet gdyby były, to ja bym musiała nimi jeździć, spędzać w nich prawie pół dnia, bo dzieci do przedszkola/szkoły też musiałabym odwozić i odbierać ja. Potem sprzątać, gotować, odrabiać lekcje z dziećmi też ja. Jego nie byłoby całymi dniami. A jak wróciłby to byłby tak zmęczony, że marzyłby o obiedzie i pójściu spać. Samochodu by mi nie oddał na pewno, żebym to ja mogła nim kursować z dziećmi i jeździć do pracy. Na ewentualną pomoc przy dzieciach też nie mam co liczyć ze strony jego rodziny.

gagatka0075 napisał/a:

Niezbyt fair jest usiąść na czterech literach i wymagać sprzedaży domu czy wyjazdu za granicę. Może on się boi,  że sobie tam nie poradzi ? Nie każdy się tam odnajduje.

Czy ja gdzieś napisałam, że wymagam od niego wyjazdu za granicę? Propozycja pracy za granicą padła z jego strony i początkowo wręcz byłam temu trochę przeciwna, bo chciałam by był z nami jak najwięcej, zwłaszcza póki dziecko jest małe. Decyzję ostateczną jednak pozostawiłam jemu. Wyraziłam tylko swoją opinię.

gagatka0075 napisał/a:

Tak jak z tym ślubem.  Na bank to strach. Póki co pokazujesz tylko rogi. Zero dobrej woli. Scenariusz wyłącznie Twój albo żaden. On  ma również swoje zdanie i tego się będzie trzymał. Kompromisem w Twoim kierunku był dom pod miastem. Nie chcesz. Mimo że z półrocznym dzieckiem jest jeszcze daleko do zmartwień o szkołę. A docelowo możesz zrobić prawko i mieć auto. Ok, masz prawo do swoich wymagań, ale tak samo on ma do swoich.

Sądzisz, że od początku pokazywałam tylko rogi? Mylisz się. Teraz po prostu po tylu latach trwania wciąż w tym samym miejscu, jestem już tak sfrustrowana, że odbieracie mnie jako tylko wiecznie zrzędzącą babę.

Dom pod miastem jak najbardziej wchodził w grę. Chciałam tylko by był dogodny dojazd do miasta, w którym pracujemy, bo jak już wspomniałam, samochodu na pewno by mi nie oddał (on nawet do sklepu oddalonego o 300-500m musi jechać samochodem). Ten najbardziej dogodny dojazd to i tak przynajmniej godzina jazdy w jedną stronę z przesiadką. Okazało się jednak całkiem niedawno, że on np. chce jeździć do swojego rodzinnego domu i zostawać tam na noc, zostawiając wtedy mnie z dziećmi i całą robotą samą. I to nie chodzi o to czy zrzedzę, czy nie. Po prostu MUSI tam nocować. Z resztą już nie tylko o to chodzi... Gdyby mi powiedział, że nie będzie mnie zostawiał na noc, będzie pomagał przy dzieciach, przy domowych obowiązkach, a nie zostawiał mnie z tym samą, to ten dom nadal wchodziłby w grę. Problem polega jeszcze na tym, że chciałby taki dom, ale pieniędzy na to nie ma. Gdybyśmy zaciągnęli kredyt na taki dom to spłacając go nie mielibyśmy co do przysłowiowego garnka wrzucić... Co z tego, że jeszcze sporo czasu zostało do tego, by dziecko poszło do szkoły? W końcu przecież to nastąpi i co wtedy...? A prawo jazdy mam. Tylko na drugi samochód nas nie stać.

Jeszcze co do jego domu na wsi to, jak już pisałam, na początku znajomości powiedziałam, że nie będę tam mieszkać. Nie odnalazłabym się tam to raz, a dwa tam nie ma żadnej przyszłości. Można tam pojechać na chwilę, odpocząć. Miał czas, by przemyśleć to wszystko. Mógł za wczasu powiedzieć, że on nie widzi się w mieście, nie da rady tak mieszkać. Znał moją wizję rodziny, wspólnego mieszkania itp. Nigdy nie powiedział, że ma inne zdanie od mojego. Przyznawał mi rację.

32 Ostatnio edytowany przez gagatka0075 (2016-06-04 14:46:36)

Odp: Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?

Co do jego chałupy, która miała zostać sprzedana... Wystawił raz z moją pomocą ogłoszenie. Na tym się skończyło. Potem oznajmił, że on domu nie sprzeda. Gdy zapytałam jakie więc ma plany co do naszej wspólnej przyszłości, gdzie chce mieszkać itp., odpowiedział, że nie wie, że żadnych planów nie ma.

Powiedział. Obiad weselny też chciał zrobić, tylko Ty "doszłas do wniosku", że u niego nie ma mowy. Sabotowalas wszystkie jego pomysły. Z wyjściem z domu: Ty masz prawo chcieć wyjść, on nie chce i jemu juz prawa do niechcenia nie dajesz? A idź sama. Naprawdę rozumiem, że chciałoby się razem, ale on taki jest. Chciałabyś,  żeby się zmuszał? Byłoby Ci z tym przyjemnie? Z dzieciątkiem też możesz pobyć na dworze.
Byłaś i nadal jesteś głucha na jego potrzeby i nawet na opinie forumowiczów. Jedne pochlebne, inne negatywne,  ale nie dochodzi do Ciebie,  że jakaś racja w tym jest. Jedynym Twoim udziałem w wątku jest upieranie się przy swoim i wyliczanie jego wad. Naprawdę sądzisz,  że taki związek jak Wasz ma  jakiekolwiek szanse? Jesteście różni, i o ile on się chyba Ciebie nie czepia, Ty często? Tak, tak Cię właśnie odebrano: wiecznie niezadowolona i wymagająca. Zero radości życia i luzu. Długo tak pociagniesz?  Ktoś musi odpuścić,  byście mogli działać na WASZĄ korzyść. Albo oboje ułożycie sobie życie szczęśliwie osobno.  Receptą na porozumienie dwojga tak odmiennych charakterami ludzi jak Wy jest maksimum dobrej woli, cierpliwości i ugodowosci. Od obu stron po równo. I miłości.

33

Odp: Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?
gagatka0075 napisał/a:

Co do jego chałupy, która miała zostać sprzedana... Wystawił raz z moją pomocą ogłoszenie. Na tym się skończyło. Potem oznajmił, że on domu nie sprzeda. Gdy zapytałam jakie więc ma plany co do naszej wspólnej przyszłości, gdzie chce mieszkać itp., odpowiedział, że nie wie, że żadnych planów nie ma.

Powiedział. Obiad weselny też chciał zrobić, tylko Ty "doszłas do wniosku", że u niego nie ma mowy. Sabotowalas wszystkie jego pomysły. Z wyjściem z domu: Ty masz prawo chcieć wyjść, on nie chce i jemu juz prawa do niechcenia nie dajesz? A idź sama. Naprawdę rozumiem, że chciałoby się razem, ale on taki jest. Chciałabyś,  żeby się zmuszał? Byłoby Ci z tym przyjemnie?
Byłaś i nadal jesteś głucha na jego potrzeby i nawet na opinie forumowiczów. Jedne pochlebne, inne negatywne,  ale nie dochodzi do Ciebie,  że jakaś racja w tym jest. Naprawdę sądzisz,  że taki związek jak Wasz ma  jakiekolwiek szanse? Jesteście różni, i o ile on się Ciebie nie czepia, Ty chyba często. Tak, tak Cię właśnie odebrano: wiecznie niezadowolona i wymagająca. Zero radości życia i luzu. Długo tak pociagniesz?  Ktoś musi odpuścić,  byście mogli działać na WASZĄ korzyść. Albo oboje ułożycie sobie życie szczęśliwie osobno.

Chyba nie potrafię się pogodzić z tym, że wiele rzeczy obiecywał, mówił, zgadzał się ze mną w wielu ważnych życiowych kwestiach, a ostatecznie jego czyny pokazywały co innego. Zaangażowałam się w to mocno.

Wiem, że jesteśmy inni, zgadzam się z Wami. Starałam się to akceptować, przymykałam na wiele rzeczy oczy. Naprawdę. Tylko po co miał to tutaj opisywać skoro nie tu leżał problem?

Te wyjścia na spacer... Wychodziłam nie raz sama lub z kimś innym, choć było mi przykro. Rozumiem, że CZASEM może się komuś nie chcieć. Ale w moim mniemaniu jak komuś na kimś zależy to chce spędzać czas wspólnie. Jesteśmy różni, jeden lubi to, drugi co innego, więc raz robimy to co lubisz ty, a drugi raz to co ja. A nie ciągle róbmy prawie wszystko osobno. Nie na tym polega kompromis? Ja tak robiłam, rzadko otrzymując to samo w zamian. Ale nie o tym jest ten temat...

34

Odp: Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?

Oprócz różnic w stylu życia, jego małomównosci i niedecyzyjności, czy Wy jesteście ze sobą tak zwyczajnie szczęśliwi? Jest między Wami więź, troszczycie się o siebie? Bo to są powody do brania ślubu, nie dziecko...

35

Odp: Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?

Ditta:
Jesteście do siebie podobni. Oboje z tendencją do inercji. Ty też nic nie robisz. Nie podejmujesz żadnej decyzji. Tylko trwasz w bezruchu. I jeszcze chowasz się za tym, że nim trzeba kierować. To Twój problem, bo pokierować nim też nie chcesz/nie potrafisz/boisz się. Bo to odpowiedzialność prawda? A z nią tak ciężko się żyje. I tak sobie będziecie trwać oczekując, że to drugie weźmie odpowiedzialność za Wasze życie. Jak się pomyli - to zawsze jest na kogo zwalić...

Fluxies
Co u licha mogę zrobić sama? Jedyne co to chyba powiedzieć, że mam dość, że moja cierpliwość się skończyła i trzeba się rozstać. Ale wierzcie mi, że wolałabym znaleźć inne rozwiązanie. Dlatego tu jestem.
Próbuję nim pokierować od dawna... Jak Twoim zdaniem powinnam to zrobić skoro twierdzisz, że tego nie robię lub nie potrafię?

Rozkminiaj dalej. Masz na to kolejne 7 lat...

36

Odp: Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?
Fluxies napisał/a:

Zarzucacie mi, że ja go nie szanuję. Ja tak nie uważam. Poza tym nikt z Was tutaj nie uważa, że szacunek działa w dwie strony? Gdzie był jego szacunek do moich uczuć, kiedy obiecywał różne rzeczy (zanim stałam się tą zrzędą) i ich nie spełnił?

Próbuję nim pokierować od dawna...

No nic nie dociera, mozna tylko zalamac rece.

Szacunek to nie jest spelnianie wymogow drugiej strony!!!
No i nadal chcesz nim KIEROWAC bo z nim podobno tak trzeba

To jest wyraz calkowitej pogardy dla tego czlowieka.
Mnie az sie skreca zoladek, jak to czytam.
Nie masz ani pojecia o tym, co oznacza szacunek do drugiego czlowieka, ani o tym, co znaczy milosc, choc sie nia zaslaniasz.
Ty go nie kochasz! Ty wybralas go dlatego, ze on pasuje perfekcyjnie do roli, jaka mu przeznaczylas - kogos, komu chcesz wyznaczac zadania, majace na celu urzadzenie Twojego zycia tak, jak Ty to sobie wyobrazasz, nie wiedzac o tym, ze jego prawdziwa rola jest pozbawic Cie tych zludzen, ze inni ludzie sa odpowiedzialni za Twoje szczescie.
Moge Ci zagwarantowac, ze celem istnienia Twojego partnera na tym swiecie na pewno nie jest uszczesliwianie Ciebie.

Robisz ten sam blad, jak dziesiatki innych lamenujacych na tym forum.
Chcesz uzywac innych ludzi jako statystow w swoim zyciu, ktorzy maja to robic, co napisalas w swoim scenariuszu. I wyladujesz tak samo jak te inne dziesiatki czy setki tu opisanych historii, bo niestety nie rozumiesz, ze taki scenariusz jest poradnikiem pod tytulem "Jak urzadzic sobie nieszczesliwe zycie".

37

Odp: Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?

Dziewczyny, ona tego nie rozumie. I jeśli nie zrozumiała do tej pory, to zrozumie na rozprawie rozwodowej.
Trudno, zrobiłyście co mogłyście.

38 Ostatnio edytowany przez theonlyone (2016-06-05 10:27:38)

Odp: Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?
olaora napisał/a:

On nie jest taki jakbys chciala. I nigdy taki nie bedzie. Nic sie nie zmieni. Facet 32-letni , ktory od lat tak sie zachowuje, takim pozostanie. Nie ma wlasnego zdania, nie potrafi nic zdecydowac. A jesli nawet zdanie i pomysl jakis ma, to nie potrafi tego wyartykulowac ani wprowadzic w zycie. Ty jestes dynamiczna z komkretnym podejsciem i planami i tego oczekujesz od ludzi/bliskich. Ja tez taka jestem. Ja cie rozumiem. A on jest ciapa, taki facet bez jaj. Napewno ma dobre cechy, bo bys z nim tyle lat nie byla i go nie kochala i nie decydowala sie swiadomie na dziecko. Po prostu do siebie nie pasujecie. Tylko sie bedziesz szarpac i ludzic i czekac na cud. ON SIE NIE ZMIENI, ON JEST TAKI JAKI JEST. Nie sprzeda domu, nie wezmie kredytu, nie bedzie dbal o dom, nie odlozy/zaoszczedzi pieniedzy, nie zajmie sie dzieckiem, nie da ci oparcia, a jego rodzina bedzie cie denerwowac. Gdybym ja byla w twojej sytuacji, przestalabym nalegac na slub, kazala mu sie wyprowadzic i ustalila kontakty z dzieckiem i alimenty. A potem zaczela myslec nad poznaniem innego mezczyzny, ktory spelnialby twoje oczekiwania.

To jest jedyna sensowna odpowiedź w tym temacie.
To jest facet z syndromem Piotrusia pana,nigdy nie dorośnie,ani nie podejmie żadnej decyzji,trzeba to robić za niego,niańczyć go,przyzwyczajony,że to mama,albo tata będą podejmować za niego decyzje.
Ucieka przed odpowiedzialnością do rodziców,bo tam błogi spokój i zero obowiązków.
Piszcie co chcecie,ale chcąc zakładać rodzinę,facet z jajami powinien wziąć za nią odpowiedzialność i stworzyć jej warunki do życia,nikt nie mówi,że tylko za własne pieniądze.
Niestety,to Ty musisz nosić spodnie w tym związku i skoro on nie potrafi kierować związkiem,Ty musisz to zrobić,
bo niestety on nie zmieni swojego uległego charakteru na dominujący.
Pytanie jak długo to wytrzymasz,bo chciałabyś,żeby to on kierował znajomością,był inicjatorem,niestety tak nigdy nie będzie,także wydaje mi się,że czeka Was rozstanie.Chyba dopiero teraz dotarło do Ciebie jaki on jest na prawde,wcześniej tego nie widziałaś,albo Ci to nie przeszkadzało,teraz kiedy doszło dziecko,potrzeba dodatkowych cech charakteru,których on nie ma...
Jeśli on jest ze wsi,to pewnie jest przyzwyczajony starodawnym podziałem ról,kobieta sprząta,pierze,gotuje,a facet tylko chodzi do roboty...

Wg Was ile ona jeszcze ma czekać,aż on się na cokolwiek zdecyduje następne 7 lat ?

39

Odp: Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?

Myślę, że według większości, Autorka i dotychczasowych siedmiu lat czekać nie powinna była.

Gdyby faktycznie Autorka była nastawiona na poważny, partnerski związek, to z obecnego układu ewakuowałaby się już dawno. Bo przecież od dawna widzi, że jej facet nie zachowuje się tak, jak ona tego oczekuje (a że jej oczekiwania są całkiem sensowne - dla tego problemu to nie ma żadnego znaczenia). Tymczasem Autorka nie jest w stanie przyswoić podstawowej prawdy - że KAŻDY człowiek PRZEZ CAŁE ŻYCIE ma prawo żyć PO SWOJEMU. I że w związku sztuką nie jest złapać partnera za kark i sterować nim tak, by szedł tam, gdzie mu się każe. Sztuką jest znaleźć takiego człowieka, z którym będzie nam po drodze i sterowanie ręczne nie będzie do niczego potrzebne.

40

Odp: Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?
ruda102 napisał/a:

Myślę, że według większości, Autorka i dotychczasowych siedmiu lat czekać nie powinna była.

Gdyby faktycznie Autorka była nastawiona na poważny, partnerski związek, to z obecnego układu ewakuowałaby się już dawno. Bo przecież od dawna widzi, że jej facet nie zachowuje się tak, jak ona tego oczekuje (a że jej oczekiwania są całkiem sensowne - dla tego problemu to nie ma żadnego znaczenia). Tymczasem Autorka nie jest w stanie przyswoić podstawowej prawdy - że KAŻDY człowiek PRZEZ CAŁE ŻYCIE ma prawo żyć PO SWOJEMU. I że w związku sztuką nie jest złapać partnera za kark i sterować nim tak, by szedł tam, gdzie mu się każe. Sztuką jest znaleźć takiego człowieka, z którym będzie nam po drodze i sterowanie ręczne nie będzie do niczego potrzebne.

Jest jeszcze jeden problem,ten facet sam nie potrafi ogarniać rzeczywistości-trzeba nim sterować,tylko,że wtedy odzywają resztki jego męskości,a raczej ego i staje okoniem-"co, kobieta będzie mną rządzić" ?
Więc dalej trwa w nijakości.

41

Odp: Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?

Ruda102,  pięknie powiedziane smile
Theonlyone,  a z czego to wnioskujesz? Na mnie właśnie partner Autorki sprawił wrażenie, że on ma ten swój konkretny plan na życie, tylko się z nim nie wychyla, bo on się jej nie podoba. Ona nic nie wspominała  o jego" stawaniu okoniem przeciwko babie", a  o niechęci zamieszkania w mieście i innym scenariuszu wesela i owszem.  Stąd przychylam się do zdania,  że mają inne pomysły na życie.
Sterowanie ludźmi,  inaczej zwane matkowaniem, za cholerę sensu nie ma. Albo pasi jak jest, albo nie.

42

Odp: Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?
gagatka0075 napisał/a:

Ona nic nie wspominała  o jego" stawaniu okoniem przeciwko babie"

Fluxies napisał/a:

Gdy mówię by właśnie np. odkurzył to się wkurza, że mu rozkazuję.

Jego pomysł na życie,to nie podejmowanie decyzji i strach przed odpowiedzialnością,doprawdy imponujący pomysł !
Typowy Piotruś pan.

43 Ostatnio edytowany przez Marajka (2016-06-05 13:20:23)

Odp: Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?

theonlone, widze ze  masz wielki dar czytania z krysztalowej kuli  yikes

Bo mam nadzieje ze jako bystremu obserwatorowi nie umknelo Twojej uwadze, ze autorka przedstawia tutaj tego czlowieka tylko i wylacznie w krzywym zwierciadle swoich niespelnionych oczekiwan i rozwazan, co by bylo gdy bylo  i to glownie z negatywna perspektywa, bo nie jest w stanie zmienic swojego wyobrazenia o tym, jak mogloby byc, gdyby bylo inaczej niz ona chce....
Nie chce twierdzic, ze jej wyobrazenia sa bezsensowne, ale jak napisala powyzej Ruda - dla tego problemu, o ktory tu chodzi, nie ma to znaczenia.

Na podstawie tego, co autorka tu pisze, jest trudno, lub wrecz niemozliwe cos naprawde o nim z tego wyczytac, kim on jest i co nim kieruje. Ja przynajmniej nie uzurpuje sobie prawa wydawania osadu o nim, nic na jego temat nie wiedzac.
Natomiast widac na pierwszy rzut oka problemy autorki i tu mozna cos na ten temat powiedziec, czy doradzic.
Zmiana partnera? owszem, w sumie wydaje sie byc jakims rozwiazaniem, ale ja jestem zdania, ze nie pomoze, jesli ona nie nauczy sie samorefleksji i samoodpowiedzialnosci, zamiast probowania kierowania innymi ludzmi w celu realizowania wlasnych celow.
Z takim nastawieniem zawsze cos jej nie bedzie pasowac, co byc moze nawet na pierwszy rzut oka brzmi w miare sensownie, ale tak naprawde jest tylko wyrazem jej tendencji do zabawy w klocki z zyciem.
A wiec najpierw ma do zalatwienia jakas zmiane u siebie. Jesli nie zrozumie tego dobrowolnie, to zycie ja do tego zmusi. Jak widac na podstawie przedstawionej sytuacji, ten proces jest juz w toku.
Jak zreszta w wiekszosci tu na tym forum rozwazanych sytuacji. Zazwyczaj potrzeba do tego kopa, zeby ludzie zaczeli zajmowac sie prawdziwymi przyczynami swoich problemow. Te leza nie w innych, tylko przede wszystkim w nich samych i za te trzeba sie wziac, a wtedy rozwiazania dla zewnetrznych sytuacji beda zupelnie oczywiste, same sie nasuna.

44

Odp: Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?

Theonlyone, wybacz, że tak obcesowo - ale zemdliło mnie z lekka na ten tekst

theonlyone napisał/a:

facet sam nie potrafi ogarniać rzeczywistości-trzeba nim sterować

Żeby było po równo, tak samo w żołądku przewracało mi się, ilekroć czytałam, że Autorka uważa, że jej facetem trzeba kierować. I że usprawiedliwia to faktem, że tak samo mówią i zachowują się członkowie jego rodziny. Ja przepraszam, ale jak mi gówno śmierdzi pod nosem, a wszyscy wokoło upierają się, że pachnie fiołkami, to mam się z nimi zgodzić? I wtedy mi też zapachnie?

Jeśli faktycznie facet jest życiowo niewydolny i niezdolny do pokierowania sobą, to opcja jest jedna. Wytoczyć w sądzie powództwo o ubezwłasnowolnienie. Może nawet uda się ustanowić Autorkę jego kuratorem prawnym i wtedy będzie miała możliwość nie tylko kierować nim, ale i odwołać się do przymusu prawnego, jak on będzie nadal działał niezgodnie z jej wolą. Co prawda jest drobny mankament tego rozwiązania - osoba ubezwłasnowolniona nie może legalnie wziąć ślubu. Ale władzę Autorka już będzie miała, więc w sumie może to nie będzie problem?

A tak poważnie - nie ma ludzi, którymi trzeba sterować (chyba, że są upośledzeni intelektualnie w tak dużym stopniu - wtedy patrz wyżej). Są ludzie, którzy chowani całe życie w warunkach, w których ktoś zawsze nimi sterował (tu się kłania rodzinka i ich filozofia), zostają przez taką sytuację skrzywdzeni i upośledzeni społecznie. I to jest wina rodziny lubego - że pozwolili mu dojść do takiego stanu i jeszcze uważali, że sterowanie nim robi mu przysługę. Ludzie mają prawo żyć po swojemu, tak długo jak prawa nie łamią i ludzi nie krzywdzą (a Autorce się krzywda nie dzieje, dzieje jej się życiowa niewygoda i problem) - bezwarunkowo, koniec kropka. I ten facet chce żyć po swojemu - ale Autorce się jego wizja nie podoba (spoko, ma święte prawo). I w związku z tym Autorka szuka sposobu, jak by go ustawić po swojemu (a do tego świętego prawa już nie ma).

Autorka poszła już przecież w dobrym kierunku. Wysłała faceta w rodzinne strony, by się ogarnął i zdecydował. Ale po miesiącu sprawę spieprzyła. Bo nie trzeba było dzwonić i stawiać żadnego ultimatum - ono już było postawione. Trzeba było facetowi odesłać resztę jego rzeczy i odpis pozwu o ustalenie alimentów i zasad opieki nad dzieckiem. A jakby przybiegł ratować, to spojrzeć na sytuację trzeźwo - skoro przez siedem lat nic się nie zmieniło, to dlaczego miałoby się zmienić teraz czy kiedykolwiek w przyszłości.

45 Ostatnio edytowany przez Fluxies (2016-06-12 23:27:05)

Odp: Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?
Aga30 napisał/a:

Oprócz różnic w stylu życia, jego małomównosci i niedecyzyjności, czy Wy jesteście ze sobą tak zwyczajnie szczęśliwi? Jest między Wami więź, troszczycie się o siebie? Bo to są powody do brania ślubu, nie dziecko...

Byliśmy szczęśliwi. Od pewnego czasu się to zmieniło niestety. Wciąż jednak tli się we mnie nadzieja, że wróci to, co było. Nie chciałam brać ślubu z powodu dziecka. Ślub planowaliśmy albo planowałam na poważnie tylko ja (biorąc pod uwagę to jak długo mnie zwodzi) jeszcze przed zajściem w ciążę.

Marajka napisał/a:

No nic nie dociera, mozna tylko zalamac rece.
Szacunek to nie jest spelnianie wymogow drugiej strony!!!
No i nadal chcesz nim KIEROWAC bo z nim podobno tak trzeba
To jest wyraz calkowitej pogardy dla tego czlowieka.
Mnie az sie skreca zoladek, jak to czytam.
Nie masz ani pojecia o tym, co oznacza szacunek do drugiego czlowieka, ani o tym, co znaczy milosc, choc sie nia zaslaniasz.

Mnie też się skręca żołądek jak czytam takie rzeczy. To nie są moje wymogi! On też twierdzi, że jego celem w życiu jest stworzenie szczęśliwej rodziny. Od kilku lat mówi, że chce wziąć ze mną ślub, mieszkać razem, tworzyć rodzinę. Tylko czemu na gadaniu się kończy? Czemu jak dotąd np. nie odłożył grosza na ślub, na którym ponoć też mu zależy? Do niedawna zgadzaliśmy się w wizjach ślubu, obiadu weselnego; sprzedaży domu i dobrania WSPÓLNEGO kredytu; podziału obowiązków domowych etc. Dopiero od niedługiego czasu nagle zaczęło mu się zmieniać -"chce tak albo jednak inaczej, sam nie wiem; sprzedam dom, bo mieszkać tam bez sensu skoro tu pracujemy albo jednak nie sprzedam, bo mi żal; kredytu też jednak nie wezmę, bo się boję, właściwie innego planu na nasze życie nie mam, nie wiem gdzie i jak będziemy mieszkać...". Która dorosła kobieta o zdrowych zmysłach i mająca dziecko zniosłaby takie coś? Doprawdy nie rozumiecie o co mi chodzi?

theonlyone napisał/a:

To jest facet z syndromem Piotrusia pana,nigdy nie dorośnie,ani nie podejmie żadnej decyzji,trzeba to robić za niego,niańczyć go,przyzwyczajony,że to mama,albo tata będą podejmować za niego decyzje.
Ucieka przed odpowiedzialnością do rodziców,bo tam błogi spokój i zero obowiązków.
Piszcie co chcecie,ale chcąc zakładać rodzinę,facet z jajami powinien wziąć za nią odpowiedzialność i stworzyć jej warunki do życia,nikt nie mówi,że tylko za własne pieniądze.
Niestety,to Ty musisz nosić spodnie w tym związku i skoro on nie potrafi kierować związkiem,Ty musisz to zrobić,
bo niestety on nie zmieni swojego uległego charakteru na dominujący.
Pytanie jak długo to wytrzymasz,bo chciałabyś,żeby to on kierował znajomością,był inicjatorem,niestety tak nigdy nie będzie,także wydaje mi się,że czeka Was rozstanie.Chyba dopiero teraz dotarło do Ciebie jaki on jest na prawde,wcześniej tego nie widziałaś,albo Ci to nie przeszkadzało,teraz kiedy doszło dziecko,potrzeba dodatkowych cech charakteru,których on nie ma...
Jeśli on jest ze wsi,to pewnie jest przyzwyczajony starodawnym podziałem ról,kobieta sprząta,pierze,gotuje,a facet tylko chodzi do roboty...
Wg Was ile ona jeszcze ma czekać,aż on się na cokolwiek zdecyduje następne 7 lat ?

Dziękuję za obronę. Jesteś chyba jedną z nielicznych osób, które zrozumiały co chciałam przekazać. Jak już wcześniej pisałam, jak urodziło się dziecko to wiele rzeczy dopiero wyszło i przy okazji spadły mi klapki z oczu. Dokładnie o to mam największy żal - że nie potrafi wziąć odpowiedzialności za rodzinę, którą założył i WSPÓLNIE ze mną zapewnić jej byt, bo nie potrafi podjąć żadnych decyzji i kroków. Chciałabym go pchnąć w dobrym kierunku, ale już naprawdę nie wiem jak to zrobić. Jak to się mówi - ani prośby, ani groźby nie działają. Z tego właśnie powodu tu piszę.

ruda102 napisał/a:

Myślę, że według większości, Autorka i dotychczasowych siedmiu lat czekać nie powinna była.
Gdyby faktycznie Autorka była nastawiona na poważny, partnerski związek, to z obecnego układu ewakuowałaby się już dawno. Bo przecież od dawna widzi, że jej facet nie zachowuje się tak, jak ona tego oczekuje (a że jej oczekiwania są całkiem sensowne - dla tego problemu to nie ma żadnego znaczenia). Tymczasem Autorka nie jest w stanie przyswoić podstawowej prawdy - że KAŻDY człowiek PRZEZ CAŁE ŻYCIE ma prawo żyć PO SWOJEMU. I że w związku sztuką nie jest złapać partnera za kark i sterować nim tak, by szedł tam, gdzie mu się każe. Sztuką jest znaleźć takiego człowieka, z którym będzie nam po drodze i sterowanie ręczne nie będzie do niczego potrzebne.

Przyznaję rację. Powinnam chyba ewakuować się juź dawno. Gdym parę lat wcześniej wiedziała to, co wiem teraz i patrzała na to w ten sposób jak dziś to zapewne bym to zrobiła.

gagatka0075 napisał/a:

Na mnie właśnie partner Autorki sprawił wrażenie, że on ma ten swój konkretny plan na życie, tylko się z nim nie wychyla, bo on się jej nie podoba. Ona nic nie wspominała  o jego" stawaniu okoniem przeciwko babie", a  o niechęci zamieszkania w mieście i innym scenariuszu wesela i owszem.  Stąd przychylam się do zdania,  że mają inne pomysły na życie.

Złe odniosłaś wrażenie. On nie ma konkretnego planu. Nawet jego wypowiedzi nie są na ogół konkretne. Ani w sprawach poważnych, ani często tych błahych (stąd ten przykład z herbatą). Te inne scenariusze to zaczęły się pojawiać dopiero niedawno - po urodzeniu dziecka, kiedy coraz bliżej było do podjęcia finalnej decyzji. Wcześniej byliśmy zgodni.

theonlyone napisał/a:

Jest jeszcze jeden problem,ten facet sam nie potrafi ogarniać rzeczywistości-trzeba nim sterować,tylko,że wtedy odzywają resztki jego męskości,a raczej ego i staje okoniem-"co, kobieta będzie mną rządzić" ?
Więc dalej trwa w nijakości.

Trafiłeś w sedno. Lepiej bym chyba tego nie ujęła.

theonlyone napisał/a:

Jego pomysł na życie,to nie podejmowanie decyzji i strach przed odpowiedzialnością,doprawdy imponujący pomysł !
Typowy Piotruś pan.

Niestety, to chyba prawda. Bardzo żałuję, że nie potrafiłam dostrzec tego wcześniej.

Marajka napisał/a:

Natomiast widac na pierwszy rzut oka problemy autorki i tu mozna cos na ten temat powiedziec, czy doradzic.
Zmiana partnera? owszem, w sumie wydaje sie byc jakims rozwiazaniem, ale ja jestem zdania, ze nie pomoze, jesli ona nie nauczy sie samorefleksji i samoodpowiedzialnosci, zamiast probowania kierowania innymi ludzmi w celu realizowania wlasnych celow.
Z takim nastawieniem zawsze cos jej nie bedzie pasowac, co byc moze nawet na pierwszy rzut oka brzmi w miare sensownie, ale tak naprawde jest tylko wyrazem jej tendencji do zabawy w klocki z zyciem.
A wiec najpierw ma do zalatwienia jakas zmiane u siebie. Jesli nie zrozumie tego dobrowolnie, to zycie ja do tego zmusi.

Mam za sobą też inne związki i wierzcie mi lub nie - nie musiałam kierować facetem, by wszystko szło po mojej myśli. Ba! Nie raz było inaczej i nie robiłam z tego powodu awantury. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie ma druguego identycznego człowieka jak ja i że czasem trzeba pójść na ustępstwa, ale trzeba ze sobą rozmawiać, docierać się. W moim obecnym związku tego brakuje, w zasadzie obecnie w ogóle tego nie ma. Tzn. ja od zawsze próbuję rozmawiać, naprawiać coś co się psuje, otwarcie mówić co mi leży na sercu i z jakiego powodu jest mi źle. Tego samego oczekuję od drugiej strony. O problemach należy rozmawiać. O tych dużych i o tych małych, by nie urosły do rangi ogromnych. Trzeba wspólnie próbować znaleźć rozwiązanie. Mimo, że tłumaczyłam to wiele razy, też nie odniosło to skutku. Kilka razy usłyszałam - "myślałem, że samo się ułoży".

Jeśli faktycznie facet jest życiowo niewydolny i niezdolny do pokierowania sobą, to opcja jest jedna. Wytoczyć w sądzie powództwo o ubezwłasnowolnienie. Może nawet uda się ustanowić Autorkę jego kuratorem prawnym i wtedy będzie miała możliwość nie tylko kierować nim, ale i odwołać się do przymusu prawnego, jak on będzie nadal działał niezgodnie z jej wolą. Co prawda jest drobny mankament tego rozwiązania - osoba ubezwłasnowolniona nie może legalnie wziąć ślubu. Ale władzę Autorka już będzie miała, więc w sumie może to nie będzie problem?

No to się uśmiałam...

A tak poważnie - nie ma ludzi, którymi trzeba sterować (chyba, że są upośledzeni intelektualnie w tak dużym stopniu - wtedy patrz wyżej). Są ludzie, którzy chowani całe życie w warunkach, w których ktoś zawsze nimi sterował (tu się kłania rodzinka i ich filozofia), zostają przez taką sytuację skrzywdzeni i upośledzeni społecznie. I to jest wina rodziny lubego - że pozwolili mu dojść do takiego stanu i jeszcze uważali, że sterowanie nim robi mu przysługę.

Chyba nie sposób się nie zgodzić co do tej rodzinki. Też uważam, że to jaki jest to zasługa w dużej mierze ich zasługa. Coraz częściej odnoszę wrażenie, że oni nadal nim sterują i coś czuję, że już się to nie zmieni...

Autorka poszła już przecież w dobrym kierunku. Wysłała faceta w rodzinne strony, by się ogarnął i zdecydował. Ale po miesiącu sprawę spieprzyła. Bo nie trzeba było dzwonić i stawiać żadnego ultimatum - ono już było postawione. Trzeba było facetowi odesłać resztę jego rzeczy i odpis pozwu o ustalenie alimentów i zasad opieki nad dzieckiem. A jakby przybiegł ratować, to spojrzeć na sytuację trzeźwo - skoro przez siedem lat nic się nie zmieniło, to dlaczego miałoby się zmienić teraz czy kiedykolwiek w przyszłości.

Tak, wiem. Spieprzyłam to.

46 Ostatnio edytowany przez truskaweczka19 (2016-06-14 22:39:53)

Odp: Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?

Ja też jak osoby wyżej uważam, że za wiele Was dzieli. Chciałabyś, by z niezdecydowanego faceta, który nie potrafi oszczędzać zmienił się w rozsądnego, potrafiącego oszczędzać i zadbać o swoją rodzinę, ale on taki nie jest, a takie zmiany nie są łatwe. On coś pewnie do Ciebie czuje, ale jest zupełnie inny i jak widać nie za bardzo próbuje się zmienić. Gdy był z dala od Was nie walczył też za bardzo o ten związek. To wszystko jest za bardzo wymuszone, a nie ma sensu tak się męczyć. Rozumiem, że macie dziecko, ale wtedy tym bardziej i tak lepiej rozstać się niż, żeby dziecko dorastało w domu, gdzie jest taka atmosfera. A Ty sama też możesz sprawić, że dziecko będzie żyło w dobrym środowisku, naprawdę jak nie będziecie razem to niczego nie przekreśla, by dziecko było szczęśliwe. Zwłaszcza małe dziecko jak sądzę szybko to zaakceptuje. Macie inne wizje życia, czasem nie da się tego pogodzić. On jest zbyt mocno związany z rodziną, ma inny sposób myślenia, wolałby pewnie mieszkać na wsi. Nie jest też na tyle dojrzały, by wziąć odpowiedzialność za Ciebie i dziecko.

47

Odp: Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?
Fluxies napisał/a:
Marajka napisał/a:
Fluxies napisał/a:

To jest człowiek, którym trzeba kierować


No to chyba wszystko jasne w tym zwiazku!

Wiesz so Fluxies, w tym zdaniu nie ma ani odrobiny szacunku do tego czlowieka, ktorego nazywasz swoim partnerem.
Kup sobie lepiej pieska i nim kieruj! Tego Ci potrzeba. Ten bedzie tez lepiej Cie sluchal, jesli zastosujesz odpowiednie metody.

Czyli nikt go nie szanuje skoro zewsząd to słyszę? Nawet od jego rodziny... Słyszałam też, że raz na jakiś czas trzeba porządnie nogą tupnąć na niego. To słowa jego siostry. Ja nie decyduje za niego. To nie tak. Może źle coś opisałam że to tak odbieracie. Nie mówie "robimy tak i się nie odzywaj!". To wygląda tak że podpowiadam, że trzeba to czy tamto, że powinno to wyglądać tak i pytam go o zdanie. Tylko co zrobić skoro wiecznie słyszysz "nie wiem"/"nie myślałem o tym"...?

Jak doczytałam, że on nawet w tak prostych sprawach nie umie się zdecydować, to faktycznie niefajnie. Nie chciałabym takiego faceta. Takiego niezdecydowanie i to w każdej dziedzinie życia jest dla mnie odrzucające i to zarówno u kobiet jak i mężczyzn. Wyobrażasz sobie dalej takie życie, że byś nim tak kierowała? Ja sobie nie wyobrażam być z kimś takim. Chyba, że Ty lubisz kogoś namawiać, wszystko ustalać, tylko tak po cichu marzyć, że on w końcu będzie zdecydowanym facetem. No, ale niestety takie osoby się raczej nie zmieniają.

48 Ostatnio edytowany przez Marajka (2016-06-15 10:32:25)

Odp: Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?
truskaweczka19 napisał/a:

Jak doczytałam, że on nawet w tak prostych sprawach nie umie się zdecydować, to faktycznie niefajnie. Nie chciałabym takiego faceta. Takiego niezdecydowanie i to w każdej dziedzinie życia jest dla mnie odrzucające i to zarówno u kobiet jak i mężczyzn. Wyobrażasz sobie dalej takie życie, że byś nim tak kierowała? Ja sobie nie wyobrażam być z kimś takim. Chyba, że Ty lubisz kogoś namawiać, wszystko ustalać, tylko tak po cichu marzyć, że on w końcu będzie zdecydowanym facetem. No, ale niestety takie osoby się raczej nie zmieniają.


A autorka to taka zdecydowany osoba? Jak na razie sprawila sobie tylko dziecko, ale jesli chodzi o przejecie odpowiedzialnosci za wlasne zycie i tego dziecka, to woli przerzucic to na partnera.
Nasi partnerzy obnazaja zazwyczaj tylko nasze wlasne niedomagania. Zeby je wyleczyc, powinno sie na nie popatrzec i zaczac od siebie, zamiast zwalac wine na partnera.

49

Odp: Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?

Autorko, po pierwsze chcąc tworzyć dojrzały związek z mężczyzną należy traktować go z szacunkiem. U Ciebie tego szacunku nie ma. Prawdopodobnym tego powodem jest brak należytego szacunku Ciebie samej do siebie co może wynikać z przeszłych wydarzeń, losu życiowego czy sytuacji w domu rodzinnym (wzorce). Po drugie z Twojego opisu wynika, że jest to związek "z przypadku" bo pojawił się "królewicz" który przez pewien czas Cię adorował. Nie na samej adoracji jednak związek polega ale na partnerstwie lub układzie w sensie pełnienia określonych ról. Podstawowy błąd polega na tym, że oboje brnęliście uparcie w ten związek, Ty z powodu braku innej alternatywy, On podobnie oraz On z poczucia zobowiązania. To co się u was rzuca w oczy to kompletny brak kompromisu i porozumienia. Winę za ten stan rzeczy ponosicie na równi oboje. Szczerze? Nikt rozsądny w takiej sytuacji nie podejmował by poważnych decyzji życiowych a jednak kilka zostało podjętych. Świadczy to o niedojrzałości was obojga.

Podsumowując. Nie da się "dzieciom" wytłumaczyć jak być dorosłymi. Muszą się one same nauczyć poprzez chęć zmiany siebie, doświadczenie, wyciąganie wniosków. Bez tego tacy ludzie stoją w miejscu.

W tym przypadku sprawy materialne są tylko tłem czegoś co jest istotniejsze, czego nie dostrzegacie. To jest kwestia wzajemnych relacji i ich jakości.

50 Ostatnio edytowany przez gagatka0075 (2016-06-15 14:02:47)

Odp: Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?
truskaweczka19 napisał/a:

Jak doczytałam, że on nawet w tak prostych sprawach nie umie się zdecydować, to faktycznie niefajnie. Nie chciałabym takiego faceta. Takiego niezdecydowanie i to w każdej dziedzinie życia jest dla mnie odrzucające i to zarówno u kobiet jak i mężczyzn. Wyobrażasz sobie dalej takie życie, że byś nim tak kierowała? Ja sobie nie wyobrażam być z kimś takim. Chyba, że Ty lubisz kogoś namawiać, wszystko ustalać, tylko tak po cichu marzyć, że on w końcu będzie zdecydowanym facetem. No, ale niestety takie osoby się raczej nie zmieniają.

A ja właśnie znam takiego, co się zmienił.  Pierwsza jego żona i jej rodzina też zawsze powtarzali, że "trzeba nim kierować,  bo sam z siebie nic nie wymyśli, nie zrobi". Problem w tym, że nawet jeśli wymyślił,  im nie pasowało. Fakt, nie był bardzo lotny i obrotny, raczej spokojny, małomówny i ugodowy. Ale traktowanie go przez tamtych było okropne. Wiecznie narzekanie, wyzwanie, poniżanie. Wtrącali się we wszystko, robili po swojemu, potem mieli pretensje o brak inicjatywy. Do tego żonka wspominająca byłego, "prawdziwego faceta", szczegół,  że od niego  odeszła,  bo kilka razy oberwała.
Skończyło się tym, że ona spiknęła się z eks, on z jakąś babką w pracy, i się rozwiedli. I teraz on jest fajnym, pewnym siebie, szczęśliwym facetem, zmężnial. Bo jego obecna, już żona, ma do niego cierpliwość,  akceptuje go i widać, że kocha. W takiej atmosferze i najgorsza niemota życiowa rozkwitnie. A ona...z ukochanym  się rozstała, przez tzw.  "powtórkę z rozrywki ", i jakoś nie może sobie życia ułożyć. I nie dziwię się, bo to hetera jest smile zawsze wie lepiej, nikt nie jest dość dobry.
Nie to, że to przytyk do autorki, ale jak pisze przedmówca, nie ma tu szacunku. Ani miłości. A bez tego się nie da.

51

Odp: Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?
Marajka napisał/a:
truskaweczka19 napisał/a:

Jak doczytałam, że on nawet w tak prostych sprawach nie umie się zdecydować, to faktycznie niefajnie. Nie chciałabym takiego faceta. Takiego niezdecydowanie i to w każdej dziedzinie życia jest dla mnie odrzucające i to zarówno u kobiet jak i mężczyzn. Wyobrażasz sobie dalej takie życie, że byś nim tak kierowała? Ja sobie nie wyobrażam być z kimś takim. Chyba, że Ty lubisz kogoś namawiać, wszystko ustalać, tylko tak po cichu marzyć, że on w końcu będzie zdecydowanym facetem. No, ale niestety takie osoby się raczej nie zmieniają.


A autorka to taka zdecydowany osoba? Jak na razie sprawila sobie tylko dziecko, ale jesli chodzi o przejecie odpowiedzialnosci za wlasne zycie i tego dziecka, to woli przerzucic to na partnera.
Nasi partnerzy obnazaja zazwyczaj tylko nasze wlasne niedomagania. Zeby je wyleczyc, powinno sie na nie popatrzec i zaczac od siebie, zamiast zwalac wine na partnera.

No też nie jest, ale chociaż wie, że chce ślubu, mieć rodzinę, wie gdzie chce mieszkać. Sama tego nie pociągnie. Jednak pewnie, że sama też powinna przemyśleć, bo nie piszę, że ona też jest bez winy. Jednak 7 lat związku i gdzie on żadnych konkretów nie chce podać, to można się zdenerwować. Po prostu nie sądzę, by oni do siebie pasowali. Też bym nie chciała faceta, który nie wie co robić praktycznie w żadnej sytuacji, tylko szybciej bym z nim zerwała. Może innej dziewczynie by to odpowiadało. Nie ma co się męczyć na siłę.

52

Odp: Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?
gagatka0075 napisał/a:
truskaweczka19 napisał/a:

Jak doczytałam, że on nawet w tak prostych sprawach nie umie się zdecydować, to faktycznie niefajnie. Nie chciałabym takiego faceta. Takiego niezdecydowanie i to w każdej dziedzinie życia jest dla mnie odrzucające i to zarówno u kobiet jak i mężczyzn. Wyobrażasz sobie dalej takie życie, że byś nim tak kierowała? Ja sobie nie wyobrażam być z kimś takim. Chyba, że Ty lubisz kogoś namawiać, wszystko ustalać, tylko tak po cichu marzyć, że on w końcu będzie zdecydowanym facetem. No, ale niestety takie osoby się raczej nie zmieniają.

A ja właśnie znam takiego, co się zmienił.  Pierwsza jego żona i jej rodzina też zawsze powtarzali, że "trzeba nim kierować,  bo sam z siebie nic nie wymyśli, nie zrobi". Problem w tym, że nawet jeśli wymyślił,  im nie pasowało. Fakt, nie był bardzo lotny i obrotny, raczej spokojny, małomówny i ugodowy. Ale traktowanie go przez tamtych było okropne. Wiecznie narzekanie, wyzwanie, poniżanie. Wtrącali się we wszystko, robili po swojemu, potem mieli pretensje o brak inicjatywy. Do tego żonka wspominająca byłego, "prawdziwego faceta", szczegół,  że od niego  odeszła,  bo kilka razy oberwała.
Skończyło się tym, że ona spiknęła się z eks, on z jakąś babką w pracy, i się rozwiedli. I teraz on jest fajnym, pewnym siebie, szczęśliwym facetem, zmężnial. Bo jego obecna, już żona, ma do niego cierpliwość,  akceptuje go i widać, że kocha. W takiej atmosferze i najgorsza niemota życiowa rozkwitnie. A ona...z ukochanym  się rozstała, przez tzw.  "powtórkę z rozrywki ", i jakoś nie może sobie życia ułożyć. I nie dziwię się, bo to hetera jest smile zawsze wie lepiej, nikt nie jest dość dobry.
Nie to, że to przytyk do autorki, ale jak pisze przedmówca, nie ma tu szacunku. Ani miłości. A bez tego się nie da.

Rozumiem, no na pewno trzeba cierpliwości, mnie by jej raczej nie starczyło, więc raczej bym się rozstała, tylko dużo szybciej z takim facetem. No, ale o to chodzi, by najlepiej sobie wybierać kogoś kto nam w pełni pasuje. Innej kobiecie może taki facet odpowiadać i może też on się zmieni, ok. To już jak komu odpowiada. Tutaj jest 7 lat bycia razem, mało konkretów, nerwy autorki i faktycznie może na spokojnie dałoby się to wyjaśnić, autorka nie powinna też pisać, że trzeba nim kierować. No, ale nie wiemy też ile spokojnych rozmów już z nim może przeprowadziła. Na pewno też są różni ludzie i jeden facet się zmieni, a inny nie i zawsze będzie wolał życie, gdzie o niczym nie decyduje. Są też kobiety, które same będą chciały kierować facetem, a on na to pozwala. Nie dla mnie takie życie, ale takie kobiety też są. Jego znam tylko z tego co pisze autorka, więc jak z nim jest dokładnie to ciężko powiedzieć.

Posty [ 52 ]

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Forum Kobiet » TRUDNA MIŁOŚĆ, ZAZDROŚĆ, NAŁOGI » Życiowy dylemat... Odejść czy dać kolejną szansę?

Zobacz popularne tematy :

Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności



© www.netkobiety.pl 2007-2024