Witajcie.
Jestem mężatką z kilkuletnim stażem, mamy dziecko. Wszystko było w porządku (albo mi się tak wydawało) dopóki nie wplątałam się w romans emocjonalny. Trwał on kilka miesięcy. Facet okazał się największą pomyłką mojego życia. Nie byłam jedyna, w skrócie karma wraca. Od tego czasu minął już prawie rok. Okoliczności, które zakończyły mój romans były drastyczne. Mężowi od razu powiedziałam całą prawdę. Podejrzewał od dawna co jest grane, a ja byłam w takim stanie, że trudno było dalej się plątać w kłamstwach. To był najgorszy rok w moim życiu. Moja osobowość rozwaliła się w drobny pył, dalej jestem zdania, że ja nie wiem kim jestem. Ciągle czuje się taka plastyczna, taka do uformowania.
Do czego zmierzam. Zarówno podczas romansu, jak i po nim nieustannie analizuję swoje życie. Myślałam, że czas wszystko zweryfikuje, a ja ciągle tkwię w zawieszeniu. Nie wiem w którą pójść stronę. To nie tak, że nie wiedziałam że źle robię. Emocje mi przysłoniły zdrowy rozsądek, ale patrzyłam się na mojego męża i ciągle myślałam, dlaczego ja mu to robię. Pewnie dlatego też nie przekroczyłam fizycznej granicy, bo już wiedziałam że powrotu nie będzie, że dla mnie to będzie równia pochyła, po której będę musiała od męża odejść, bez względu na konsekwencje.
Mój mąż jest dobrym człowiekiem i bardzo mnie kocha, lepszego nie mogłam mieć. Owszem, gdzieś się zagubiliśmy po drodze, ale to nie jego wina, że zdradziłam. Problem tkwi we mnie. To ja nie jestem dojrzała. Odpowiedzialna i rozsądna życiowo owszem, ale emocjonalnie jestem tak popaprana, że aż boli. Do czego zmierzam? Nie wiem, sama nie wiem. Błądzę jak dziecko we mgle. Zastanawiam się, czy ja męża kiedykolwiek kochałam taką miłością jak się powinno mężczyznę kochać. Zastanawiam się, co jest dla mnie najważniejsze, jak powinnam dalej żyć. Zastanawiam się, czy mu nie zniszczę życia. Dlaczego nie potrafię docenić jak powinnam wszystkiego co mam? W sumie doceniam, ale ciągle czuję że mi czegoś brak, że jakbym mogła wrócić się kilka lat wstecz to bym była w zupełnie innym miejscu. Zastanawiam się, czy ja w ogóle potrafię kochać.
Jestem tak udręczona walką sama z sobą, że w końcu postanowiłam napisać... I nawet nie wiem czy ktokolwiek jest mi w stanie pomóc.
W czterech literach ci się przewraca, bo masz za dobrze- ot całe wyjasnienie. Dobrze, że przynajmniej miałaś na tyle oleju w głowie, że nie poszłaś na całość z tym boczniakiem , bo zamieniałabyś porządnego faceta na złodzieja cudzych zon, czyli na szuję. A na koniec zostałabyś sama z dzieckiem i ze zrujnowaną reputacją. Każdy pukałby się na twój widok w głowę, że baba obdurniała na punkcie obcego wacka, rozwaliła dla niego rodzinę, a miała wszystko, co potrzebne jest do szczęścia.
Zmądrzej dziewczyno w trybie pilnym, bo marnie skończysz, jesli dalej bedziesz myślała o głupotach. Nie rozglądaj się za boczniakami, tylko weź się do roboty w domu, zadbaj o dziecko, o dobrego męża i ciesz się rodziną, zdrowiem oraz doceniaj to, co masz. Wiele juz było durnych bab, które poszły za jakimś kurfiarzem tracąc rodzinę i dobre imię. ZMĄDRZEJ.
Jak widać jest wręcz za dobry.
Ty jesteś chyba z tych, które muszą być od czasu do czasu styrane, by mieć te swoją dawkę emocji i móc docenić te lepsze moment, co?
(Nie)dojrzałość swoją drogą, ale jak uważasz, skąd te problemy? Z różnicy temperamentów czy braku więzi między Wami?
Jeśli on jest spokojnym, zrównoważonym człowiekiem, niezbyt wylewnym i niewymagajacym, domatorem, a Ty tak zwanym "niespokojnym duchem", amatorką wrażeń i adrenaliny, pozostaje Ci poszukanie ich w innych źródłach, np. sportach ekstremalnych czy innych wysiłkowych pasjach. Warto zająć sobie czas i myśli neutralnymi rzeczami, by uszczęśliwić siebie nie krzywdząc rodziny.
Jeśli jednak masz niedosyt uczuć, zainteresowania, adoracji, to dobrze byłoby, byście znaleźli jakiś kompromis, zadbali o związek, zmienili postępowanie i popielęgnowali to, co Was łączy.
Czy ja w tym momencie rozglądam się za boczniakami? Nie i nie mam na to najmniejszej ochoty.
Czy ja kiedykolwiek się rozglądałam odkąd jestem żoną? Nie. To on mnie znalazł, ale o tej historii nie chcę pisać. To rozdział bolesny, ale zamknięty.
Czy mam za dobrze? Owszem mam dobrze. Wiele kobiet by chciało mieć tak jak ja. Wiem o tym.
Więc powiedzcie mi czemu mimo tego, że nie mam drugiej gałęzi, koła zapasowego myślę o odejściu?
RavenKnight. Naprawdę? Nie, nigdy nie należałam do kobiet, które uwielbiają być styrane. Wprost przeciwnie, wolę ludzi stabilnych. Dlatego jestem żoną swojego męża.
Okrutne jest to, co piszecie. Nie sądziłam, że od razu dostanę łatkę głupiej, durnej baby, której się w dupie przewraca i szuka wrażeń. Owszem, macie prawo odbierać to po swojemu. Tak wiem. "Drugiego takiego nie znajdziesz, on Cię kocha, i tak zostaniesz jego żoną, będziesz żałować, doceń, doceń, DOCEŃ! Bo zmarnujesz swoje życie!". Jak przeczytałam teraz Wasze posty rodzi się znowu we mnie ten bunt, co kilka lat temu, gdy odchodziłam od męża w okresie narzeczeństwa...
Posłuchałam wszystkich. Doceniłam. Zostałam żoną, matką. Jestem nią. Doceniam teraz. Wiem, co mam. A czy ktoś się w tym wszystkim zapytał, gdzie jestem ja?
6 2016-05-21 13:21:12 Ostatnio edytowany przez O'kruszynka (2016-05-21 13:23:12)
Autorko nie wiem czy uda Ci się dostać tu konkretny post. Może jak przewali się lawina osądu i rzucone zostaną wszystkie kamienie leżące nieopodal, a Ty wytrwasz w tym swoim założonym temacie, to doczytasz jakiś post pomocniczy. Może...
edit: jak widzisz lawina już ruszyła
A co było powodem Waszego pierwszego rozstania?
Suez, Twoja historia przypomina mi historię mojej koleżanki. W powiedzmy młodych latach dziewczyna była bardzo zależna od rodziców, taka trochę stłamszona. Facet ją wyhaczył, oświadczył. Raz odmówiła, drugi nie.. Pobrali się, niby fajne małżeństwo, dziecko po kilku latach, nowe mieszkanie itd. Niby sielanka. Ale ona kompletnie nie czuła się w tym sobą. Jej mąż, choć dobry, nie pasował jej jako partner. Wyraźniej zaczęła to postrzegać kiedy zaczęła pracować, rozwijać się. Mieli zupełnie inne spojrzenie na życie. Ona odnalazła siebie, będąc niezależną. Ona polubiła życie, on był domatorem. Jak się to skończyło? Rozwiedli się jakiś miesiąc temu...
(Nie)dojrzałość swoją drogą, ale jak uważasz, skąd te problemy? Z różnicy temperamentów czy braku więzi między Wami?
Jeśli on jest spokojnym, zrównoważonym człowiekiem, niezbyt wylewnym i niewymagajacym, domatorem, a Ty tak zwanym "niespokojnym duchem", amatorką wrażeń i adrenaliny, pozostaje Ci poszukanie ich w innych źródłach, np. sportach ekstremalnych czy innych wysiłkowych pasjach. Warto zająć sobie czas i myśli neutralnymi rzeczami, by uszczęśliwić siebie nie krzywdząc rodziny.
Jeśli jednak masz niedosyt uczuć, zainteresowania, adoracji, to dobrze byłoby, byście znaleźli jakiś kompromis, zadbali o związek, zmienili postępowanie i popielęgnowali to, co Was łączy.
Gagatko. Dokładnie tacy jesteśmy. Zupełnie różni
Nie wiem czy amatorką wrażeń i adrenaliny jestem. Tak to wygląda dla innych biorąc pod uwagę że miałam romans. Myślę, że nie do końca. Lubie życie, jestem towarzyska, lubię coś mieć swojego, ale skrajną amatorką na pewno nie jestem. Nie bawił mnie romans. Nie byłam szczęśliwa. Nigdy więcej bym nie podjęła się takiej huśtawki emocji. Mnie to wykańczało. Byłam wrakiem człowieka. Wiele razy od tego uciekałam i kończyłam to, zanim wyszło z wora, co wyszło.
Poszukanie czegoś w innych źródłach. Zawsze tak robiłam. Dziecko sporty, praca. Tak to wyglądało. Rozmawiałam o tym kiedyś z mężem, że z mojej strony tak to właśnie działało. Tyle się działo....
Majkaszpilka widzę siebie, kilka lat wstecz: wyjącą jak małe dziecko i krzycząca do słuchawki mamie: "Daj mi spokój! Ja go nie kocham!" Przykre.
Roxann Tego właśnie się obawiam, że tak to się skończy.
Czyli kolejny dowód na to,że małżeństwo bez miłości nie będzie szczęśliwe.
I...co tu dużo gadać,brak dojrzałości.
Nie wiem,co ludźmi kieruje,czy to presja rodziny,czy jakieś deficyty emocjonalne,czy pomroczność jasna... w stylu ślub,welon...niech koleżanki zazdroszczą?
A wracając do zdrady...to usprawiedliwienie w stylu: to on mnie znalazł,a nie ja jego,jest...przepraszam za wyrażenie,tak ujowe,jak barszcz bez uszek.Bez urazy.
Zamiast komentarza, dwa cytaty (ich kolejność przypadkowa):
Pierwszym krokiem koniecznym do uzyskania tego, czego chcesz od życia, jest decyzja – czego właściwie chcesz.
Pierwszym krokiem w każdej zmianie jest przyjęcie odpowiedzialności za swoje życie. Jak bowiem możemy je zmieniać, jeśli w ogóle nie czujemy się za nie odpowiedzialni?
12 2016-05-21 14:08:35 Ostatnio edytowany przez gagatka0075 (2016-05-21 14:10:35)
Majko, może i ujowe, ale poniekąd prawdziwe. Owszem, na tę błędną drogę wchodzi się otwartym na to, ale często bez konta na portalach, bez łażenia po klubach, więc bez bezpośrednio wpadającej okazji nie wydarzyłoby się nic. Co oczywiście niczego nie usprawiedliwia ani uniewinnia.
A wyjście za mąż... nie wszystkie marzymy o ślubie i welonie. Często są to powody innego rodzaju, jak właśnie wymienione przez Ciebie deficyty emocjonalne. U mnie np. była to ucieczka z domu. Innej możliwości nie było na tamtą chwilę. Fakt, że kiepsko jest związać się bez miłości i gorzej, gdy ona się nawet później nie pojawi. Autorko, wydawało mi się, że to, że doceniasz jego dobroć i bolą Cię wyrządzone krzywdy oznacza, że to uczucie jest, co najwyżej zaniedbane i niezbyt gorące. Jeśli jednak szanujesz go i lubisz, ale nie kochasz, to ciężko będzie ten związek reaktywowac i ulepszyć.
dlaczego coraz częściej małżeństwo nie równa się miłość? kurdekurde.
tyle było ślubów z wpadek, z poczuć obowiązków, z braku laku, z bo-co-kto-powie, i z czegokolwiek innego niż dojrzała Miłość.
A teraz epoka nieszczęśliwych małżeństw i rozwodów.
Tak Majko... ja bym nawet napisała, że NIC absolutnie bez miłości nie będzie szczęśliwe.
Nie będę wchodzić w spór Gagatko,ale jestem zdania,że musiała być wspólna płaszczyzna.Dlatego poszło.
Ja rozumiem,że nie musiały to być portale randkowe,czy melanże w knajpie....i nie podejrzewam Autorki o premedytację w tym względzie.
Ale tego,że ktoś kogoś wirtualnie gdzieś zaczepił,nie możemy utożsamiać z tym,że ten ktoś zawinił.Bo sobie wtedy wystawiamy laurkę,głupiutkiej,zmanipulowanej i uwiedzionej panny.
Jest możliwym, że nie wiesz co to miłość? Czym ona jest dla Ciebie?
Ciśnie się wiele pytań, nie wiem jednak na ile z nich będziesz umiała odpowiedzieć. Przypominasz mi dziewczynę na progu życia z jeszcze nie ukształtowanym charakterem, bez celów i bez wiedzy o ludziach.
Czego chciałaś od człowieka z romansu? Czego Ci brakuje?
Ben Stein napisał/a:Pierwszym krokiem koniecznym do uzyskania tego, czego chcesz od życia, jest decyzja – czego właściwie chcesz.
I to jest właśnie pytanie na które wciąż szukam odpowiedzi. Czuję bunt. Wobec wielu sytuacji i osób. Wobec tego, że zawsze żyłam jak chcieli inni.
Gagatko doceniam męża. Lubię go, szanuję. Cieszę się, że jest moim mężem, cieszę się że jest ojcem naszego dziecka. Chciałabym mu dać to wszystko na co zasługuje, chciałabym go tak kochać jak powinnam. Na swój sposób kocham. Zastanawiam się jak w ten oczekiwany sposób go pokochać... Czy można?
Apologises odpisze Tobie później
17 2016-05-21 14:44:24 Ostatnio edytowany przez gagatka0075 (2016-05-21 14:48:41)
Nie będę wchodzić w spór Gagatko,ale jestem zdania,że musiała być wspólna płaszczyzna.Dlatego poszło.
Ja rozumiem,że nie musiały to być portale randkowe,czy melanże w knajpie....i nie podejrzewam Autorki o premedytację w tym względzie.
Ale tego,że ktoś kogoś wirtualnie gdzieś zaczepił,nie możemy utożsamiać z tym,że ten ktoś zawinił.Bo sobie wtedy wystawiamy laurkę,głupiutkiej,zmanipulowanej i uwiedzionej panny.
Dlatego napisałam, że wina zdradzającej jest bezsprzeczna.
A na "głupiutką " niestety muszę tu się zgodzić. Zaczepek można mieć setki i odrzuca się je bez chwili zastanowienia, a wystarczy zlepek - słaba chwila, poczucie niespełnienia w związku i odpowiedni, chętny mężczyzna, by zdradzić. Pewnie stąd taka częstotliwość romansów w pracy. Spędzamy tam sporo życia, w różnych stanach ducha. Także w "pomroczności jasnej"
Autorko, da się naprawić małżeństwo, jeśli jest się pewnym, że mimo wszystko to mąż jest tym jedynym i najlepszym. Jeśli tego nie czujesz, może nie ma sensu?
Trudno gdybać,jak wiadomości są dość oszczędne.Wiemy,że Suez męża lubi,szanuje i docenia,jakkolwiek stoi to w jasnej sprzeczności z jej działaniami.
A do miłości droga daleka,o ile w ogóle była...no,może jakieś zauroczenie chwilowe.
Czasami,jak są dobre podwaliny,to ścianę można postawić na nowo(przenośnia,nie w celu separacji),mocną i stabilną.
Pytanie czy się tego chce,i czy wiadomo,gdzie się skopało sprawy.
19 2016-05-21 15:03:09 Ostatnio edytowany przez pop_corn (2016-05-21 15:05:06)
nieustannie analizuję swoje życie
Widać to nawet po sposobie Twojego pisania i ilości patosu, który w niego wciskasz Wydajesz mi się być taką idealistką-marzycielką, która niezależnie od tego, co ma i gdzie jest, zaczyna filozofować i rozkładać wszystko na czynniki pierwsze, doszukując się dziury nawet tam, gdzie jej nie ma. "Moja osobowość rozwaliła się w drobny pył", "błądzę jak dziecko we mle", "jestem udręczona walką sama z sobą", "jak przeczytałam teraz Wasze posty rodzi się znowu we mnie bunt", "widzę siebie, kilka lat wstecz: wyjącą jak małe dziecko i krzycząca do słuchawki mamie" - zupełnie, jakbym czytała strumień świadomości bohaterki którejś z powieści Jane Austen
Wiem, co mam. A czy ktoś się w tym wszystkim zapytał, gdzie jestem ja?
Suez, są takie mądre ludowe porzekadła, że "jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz" i że "widział gały, co brały". Piszesz, że masz świadomość, że masz super i że nie jesteś ok, ale tak naprawdę masz pretensje do wszystkich wokoło (zresztą, sama to napisałaś), bo Twoje życie jest dalekie od tego, jakie sobie wymarzyłaś. Ale spójrz prawdzie w oczy - czy ludzie zaciągnęli Cię wołami przed ołtarz? Zmusili Cię do ślubu właśnie z TYM facetem? "Wyłaś" matce do słuchawki, że go nie kochasz, ale wyszłaś za mąż. Po co? To nie jest tak, że ludzie mieli wobec Ciebie jakieś oczekiwania i zniszczyli Ci życie. To najwyraźniej Tobie się wydawało, że ludzie czegoś od Ciebie oczekują i musisz te oczekiwania spełnić. To Ty podejmowałaś te wszystkie decyzje i to Ty, na skutek swoich własnych działań, znalazłaś się tu, gdzie teraz jesteś. Więc w czym problem?
Jesteś dorosła, a dorośli ludzie podejmują dorosłe decyzje, a nie bawią w męczenników i żalą się światu, że są "zagubionymi duszami" czy "dziećmi zagubionymi we mgle". Mogę kupić babkę, która była młoda i głupia i myślała, że jak wyjdzie szybko za mąż, to reszta ułoży się jak w powieści, ale życie zweryfikowało jej marzenia, więc bierze na siebie konsekwencje błędu i wybiera świadomie inną ścieżkę życia. Babki, która próbuje wzbudzić litość literackimi hiperbolami i doszukuje się źródła swoich problemów w innych za Chiny nie kupię, bo zalatuje mi to emocjonalną manipulacją. Przepraszam.
Ruskie powiedzenie brzmi- jak się baby nie bije, to wątroba jej gnije.
Tu, jak widać, ruska racja znajduje potwierdzenie.
Moim skromnym zdaniem wszystko co napisała autorka, to takie pitu pitu, nadęła się bida i płacze. Wyszłam za mąż, bo miałam deficyty, b inni mnie do tego namówili, bo rozsądek itd. dla mnie głupie gadanie. Prawda leży zupełnie w czyms innym- autorka zakochała się w jakimś boczniaku, ale czas pokazał, że boczniak takich, jak ona miał jeszcze kilka w obwodzie. Autorka doznała szoku, bo myślała, że znalazła księcia na białym koniu i juz wyobrażała sobie, jakie to szczęśliwe zycie bedzie wiodła. Gdyby autorka była bardziej kumatą i doświadczoną osobą, to wiedziałaby, że niemożliwością jest, by jakis boczniak był porządnym człowiekiem- porządny facet nie brałby się za mężatkę- od tego należałoby zaczac. Mężatkę bałamucić bedzie tylko szuja- wyszło szydło z worka i autorka jest teraz bardzo nieszcześliwa, bo mit księcia upadł. Ona chce pogadać o boczniaku, bo nadal go kocha i potrzebuje rozmów o nim, w trudno żeby w jej otoczeniu był ktoś, kto nadawałby się do rozmów na temat boczniaka. Takie mam zdanie na ten temat.
Autorko, weź się do roboty, posiej kwiatki w ogródku, wyplew grządki, sprzątnij mieszkanie albo idź z dzieckiem na spacer, za miast rozmyślac o boczniakach.
Ruskie powiedzenie brzmi- jak się baby nie bije, to wątroba jej gnije.
Tu, jak widać, ruska racja znajduje potwierdzenie.
Moim skromnym zdaniem wszystko co napisała autorka, to takie pitu pitu, nadęła się bida i płacze. Wyszłam za mąż, bo miałam deficyty, b inni mnie do tego namówili, bo rozsądek itd. dla mnie głupie gadanie. Prawda leży zupełnie w czyms innym- autorka zakochała się w jakimś boczniaku, ale czas pokazał, że boczniak takich, jak ona miał jeszcze kilka w obwodzie. Autorka doznała szoku, bo myślała, że znalazła księcia na białym koniu i juz wyobrażała sobie, jakie to szczęśliwe zycie bedzie wiodła. Gdyby autorka była bardziej kumatą i doświadczoną osobą, to wiedziałaby, że niemożliwością jest, by jakis boczniak był porządnym człowiekiem- porządny facet nie brałby się za mężatkę- od tego należałoby zaczac. Mężatkę bałamucić bedzie tylko szuja- wyszło szydło z worka i autorka jest teraz bardzo nieszcześliwa, bo mit księcia upadł. Ona chce pogadać o boczniaku, bo nadal go kocha i potrzebuje rozmów o nim, w trudno żeby w jej otoczeniu był ktoś, kto nadawałby się do rozmów na temat boczniaka. Takie mam zdanie na ten temat.
Autorko, weź się do roboty, posiej kwiatki w ogródku, wyplew grządki, sprzątnij mieszkanie albo idź z dzieckiem na spacer, za miast rozmyślac o boczniakach.
Skoro jesteś zwolenniczka bicia kobiet to moze przenieś sie do Afganistanu? Moj znajoma zdradziła swego faceta, on w odpowiedzi ja pobił tak, ze wyładowała w szpitalu- rozumiem, ze dobrze zrobił? Niestety (dla takich jak ty) to on wyładował z wyrokiem i całe szczęście bo żadna kobieta nie jest własnością żadnego mężczyzny.
Nie jestem zwolenniczką lania kobiet i stoje w pierwszym szeregu w zwalczaniu przemocowych chamów- nie pojmuję jakim sposobem mozna było wysnuć taki wniosek na podstawie tego, co napisałam na temat powiedzenia ruskich. Mnie chodzi o to, że sa kobiety, którym z braku kłopotów merda się z lekka we łbie. Mąż porządny człowiek, dobry, kochający i opiekuńczy, to zamiast szanować to, co się ma kobieta rzuca zadkiem i oczy wypłakuje za jakąś szują, który bałamucił ją wiedząc doskonale, że jest ona mężatką i matką małego dziecka. Jakim cudem ta kobieta nie pomyślała, że tego rodzaju facet, to badziewie? Dopiero gdy dowiedziała się, że boczniak miał także inne równolegle, gdy szklił jej, to dopiero wtedy olaboga olaboga. Widocznie mąż jest za dobry. Niektórzy ludzie są jak wory bez dna, w które można ładowac tony dobroci i miłości, a oni i tak niczego nie docenią. Takich rzeczy nie lubię, a nie że jestem zwolenniczką lania kobiet przez damskich bokserów.
Odpowiadając na pytanie gdzie Ty w tym wszystkim jesteś stało się dla mnie jasne, że wybór życiowy dokonałaś pod wpływem otoczenia .I oto jest przyczyna Twojej postawy, Ty poprostu nie czujesz tego co powinna kobieta do mężczyzny jest brak emocji On jest swietnym mężem i, to wiesz i tkwisz w tym ,ale zapomniałaś ,że miłości nie da się oszukać i albo ona jest, albo jej nie ma w obu przypadkach zbiera się żniwo .Tak jest i u Ciebie.
24 2016-05-21 22:43:03 Ostatnio edytowany przez Wielokropek (2016-05-21 23:42:04)
Jeszcze dwa cytaty. Najpierw przypowieść:
Uczeń zapytał Mistrza:
- Czy długo trzeba oczekiwać zmiany na lepsze?
Mistrz odpowiedział:
- Jeśli chcesz oczekiwać - to długo.
Teraz w odpowiedzi na Twe 'chciałabym':
Niewolnikiem jest ten, kto czeka, aż ktoś inny przyjdzie i go uwolni.
Moje pytania zaczynają się od tego samego słowa "Kiedy... ?".
Kiedy zbuntujesz się? Kiedy podejmiesz samodzielną decyzję? Kiedy uznasz, że jesteś odpowiedzialna za swe życie? Kiedy odważysz się myśleć samodzielnie i robić to, na co masz ochotę?
Choć teraz przyszło mi do głowy, że bardziej adekwatna w tychże pytaniach byłaby partykuła "Czy?"
Pamiętaj też, że brak decyzji też jest decyzją.
Odwagi życzę, bo jeśli odważysz się na samodzielność, to może stwierdzisz, że żyjesz tak, jak chcesz żyć i z człowiekiem, z którym chcesz żyć.
Jest możliwym, że nie wiesz co to miłość? Czym ona jest dla Ciebie?
Ciśnie się wiele pytań, nie wiem jednak na ile z nich będziesz umiała odpowiedzieć. Przypominasz mi dziewczynę na progu życia z jeszcze nie ukształtowanym charakterem, bez celów i bez wiedzy o ludziach.
Czego chciałaś od człowieka z romansu? Czego Ci brakuje?
Myślę, że nie mam pojęcia czym jest miłość. W teorii owszem, ale chyba zawsze miałam zaburzoną wizję.
Bardzo trafny jest opis mojej osoby:
Widać to nawet po sposobie Twojego pisania i ilości patosu, który w niego wciskasz
Wydajesz mi się być taką idealistką-marzycielką, która niezależnie od tego, co ma i gdzie jest, zaczyna filozofować i rozkładać wszystko na czynniki pierwsze, doszukując się dziury nawet tam, gdzie jej nie ma. "Moja osobowość rozwaliła się w drobny pył", "błądzę jak dziecko we mle", "jestem udręczona walką sama z sobą", "jak przeczytałam teraz Wasze posty rodzi się znowu we mnie bunt", "widzę siebie, kilka lat wstecz: wyjącą jak małe dziecko i krzycząca do słuchawki mamie" - zupełnie, jakbym czytała strumień świadomości bohaterki którejś z powieści Jane Austen
Już dawno u siebie zauważyłam pod względem emocjonalnym syndrom "wiecznej dziewczynki". Nie jestem kompletnie bezmyślna i nie jest to skrajna odmiana na szczęście, bo mam okropny nawyk analizowania wszystkiego
Ale jestem idealistką, zawsze wierzyłam w miłość, ludzi, dobro, etc. Paskudny rys biorąc pod uwagę dzisiejszy świat.
Czego chciałam od człowieka z romansu? Nie przyszłam tu rozpisywać się na temat romansu. Myślę, że na dzień dzisiejszy to nie ma znaczenia.
Istotniejsze jest pytanie co mnie do tego skłoniło?
Samotność. Męża mam dobrego, ok, ale nie jest bez winy. Czułam się tylko jak matka, sprzątaczka i kucharka. Wiecznie sama, mąż wiecznie nieobecny, a jak był w domu to nie pomagał w niczym, nie zajmował się dzieckiem, kanapa i TV, zawsze musiał odpoczywać a wszystko było na mojej głowie. A ja pani idealna (to następna cecha, którą sobie uświadomiłam) muszę i świat mieć idealny, a takim nie był.
Po moim romansie mąż się zmienił, stara się, uzupełnione zostało to czego mi brakowało, a jednak dalej mi czegoś brakuje...
Na dzień dzisiejszy chyba takiej pewności, ze tak, to ja chciałam aby mąż był moim mężem. Takiego mojego wewnętrznego przekonania, że go kocham i to jest właśnie ten człowiek, z którym chcę przeżyć życie.
Po co? To nie jest tak, że ludzie mieli wobec Ciebie jakieś oczekiwania i zniszczyli Ci życie. To najwyraźniej Tobie się wydawało, że ludzie czegoś od Ciebie oczekują i musisz te oczekiwania spełnić. To Ty podejmowałaś te wszystkie decyzje i to Ty, na skutek swoich własnych działań, znalazłaś się tu, gdzie teraz jesteś. Więc w czym problem?
Jesteś dorosła, a dorośli ludzie podejmują dorosłe decyzje, a nie bawią w męczenników i żalą się światu, że są "zagubionymi duszami" czy "dziećmi zagubionymi we mgle". Mogę kupić babkę, która była młoda i głupia i myślała, że jak wyjdzie szybko za mąż, to reszta ułoży się jak w powieści, ale życie zweryfikowało jej marzenia, więc bierze na siebie konsekwencje błędu i wybiera świadomie inną ścieżkę życia. Babki, która próbuje wzbudzić litość literackimi hiperbolami i doszukuje się źródła swoich problemów w innych za Chiny nie kupię, bo zalatuje mi to emocjonalną manipulacją. Przepraszam.
Tak, jestem dorosła. Wszystkie decyzje ostateczne sama podejmowałam. Czemu jest we mnie złość i żal? Bo dostrzegłam ile decyzji było uzależnionych od otoczenia. I to akurat temat jak rzeka. Tu jest postęp. Stałam się bardziej asertywna, zaczęłam stawiać granice.
Kiedy zbuntujesz się? Kiedy podejmiesz samodzielną decyzję? Kiedy uznasz, że jesteś odpowiedzialna za swe życie? Kiedy odważysz się myśleć samodzielnie i robić to, na co masz ochotę?
Choć teraz przyszło mi do głowy, że bardziej adekwatna w tychże pytaniach byłaby partykuła "Czy?"
Pamiętaj też, że brak decyzji też jest decyzją.
Widzisz Wielokropku to nie jest takie proste. Pytanie dla mnie brzmi: czy mam prawo? Czy decyzja, którą podejmę będzie dobrą decyzją? I czego ja właściwie chcę.
Obecnie próbuję odpowiedzieć sobie na pytanie, jaka właściwie jestem. I jest we mnie tak wiele skrajności, że ja nie wiem. Nie wiem jaka jestem i kim jestem. Kryzys tożsamości?
Na forum nie powinno się robić takich rzeczy jak terapia. Nie będzie komu wziąć za nią odpowiedzialności. Może też pójść w złym kierunku. To co ja znam z podobnych przypadków to zaburzone relacje w domu rodzinnym (ty i ojciec, ty i matka to podstawa, wynoszenie wzorców i budowanie psychiki) i brak komunikacji z mężem. Ty sobie bez przekazu w jego stronę żyjesz swoimi wyobrażeniami, on bez bladego pojęcia o swojej roli w rodzinie, związku. Docenienie męża to jeszcze nic. Przebudowa Twojego świata będzie wyzwaniem.
Apologises dziękuję i wiesz ja doskonale o tym wiem
Tylko nie wiem jak ten świat na nowo zbudować. Właśnie tego się boję, że pójdę w złym kierunku. Runęły moje podstawy, fundamenty i nie umiem się określić i nie wiem gdzie pomocy szukać. Problemem na dzień dzisiejszy nie jest do końca moje małżeństwo, tylko właśnie ja.
Dużo rozmawiam z mężem i wie o wszystkim, nie wiem czy tym też krzywdy nam nie wyrządzam. Mąż twierdzi, ze nie zna drugiej osoby takiej jak ja.
Mimo wielu trudności w moim życiu, jakimś cudem uchowałam się pod szafą i siedziałam do tej pory w swoim kokonie I tu się z tym zgadzam.
Bujam się na tęczy i wypatruję jednorożców Kryzys może jest wynikiem dorastania? Jeśli tak to moja psychika zawzięcie się przed tym broni i kurczowo się trzymam siebie dawnej, a z drugiej strony już taka nie potrafię być...
28 2016-05-23 16:06:04 Ostatnio edytowany przez Wielokropek (2016-05-23 16:06:22)
Po latach okazało się, że drzwi klatki są otwarte od dawna, że wszystko możesz, że to Ty decydujesz, że możesz realizować swe marzenia, że możesz robić, co lubisz.
Marzenia? Co lubię? Rany! Nie wiem.
Bycie wolnym dla osoby tego niezwyczajnej, jest trudne. Na początku.
Poza tym
Zmiana nie jest bolesna. Bolesny jest opór przed zmianą.
Początki chyba już za mną, teraz tkwię gdzieś pośrodku Tak mi się wydaje. Myślałam, że sobie sama z tym poradzę, ale stanęłam w miejscu i kręcę się w kółko.
Wiem na przykład, że rozmowy z mężem i nasz różny światopogląd to jak wpadnięcie z jednej skrajności w drugą. Brutalne zderzenie z rzeczywistością, dla mnie nie do zaakceptowania. Być może tylko w tej chwili, ale na dzień dzisiejszy, wobec wielu pytajników w moim życiu uważam, że nie potrafię i nie chcę patrzeć na świat tak twardo Szukam jakiegoś półśrodka chyba
Wiele razy myślałam o terapii, ale się boję. Terapeuta też człowiek, może popełnić błąd. Oprócz terapii nie mam pomysłów, co jeszcze może mi pomóc. Wiem, że trzeba ze mną ostrożnie, nie zawsze jestem gotowa na coś. Brakuje mi tym momencie jakiegoś punktu zaczepienia, aby iść dalej. Brakuje mi czasami gruntu pod nogami?
Ogólnie ciężka sprawa, tak dorastać, przewartościować swój świat, gdy się wydawało samemu sobie, że już jest się dawno dorosłym i ukształtowanym
Byłam jakaś i siebie lubiłam A teraz samą mnie mdli, jak patrzę czasami na siebie, że bywam taka nijaka miejscami
30 2016-05-23 16:56:45 Ostatnio edytowany przez Wielokropek (2016-05-23 16:59:02)
Te wszystkie Twoje 'chciałabym', 'powinnam', są charakterystyczne dla dziecka. Może najwyższy czas, byś zaczęła mówić, myśleć, działać, adekwatnie do wieku?
Boisz się terapii. Można ją podjąć z lękiem i o tym lęku powiedzieć terapeucie. Można (moim zdaniem to konieczność) znaleźć sprawdzonego, doświadczonego terapeutę. Można też szukać powodów dla pozostania w stanie zawieszenia.
Szukasz punktu zaczepienia? Proszę bardzo.
Wyszłaś za mąż, bo mama naciskała? Na ile Twoja mama sterowała Twoim życiem, na ile spełniałaś jej wyobrażenia o jej życiu? Szkoła, ubiór itd. Czy nie chciała byś spełniła jej marzenia?
Co z prawem do przyznania się do własnych błędów, do własnej niedoskonałości? Nie jesteś przypadkiem bardzo poukładaną osobą na zewnątrz? Np pedantyczną? Dom na wysoki połysk?
To są wszystko schematy, musisz znaleźć swój.
Przemądre słowa buddy o zmianach, dokonywaniu wyborów. Czasem trzeba przewrócić swoje myślenie do góry nogami. Jeśli możesz, przeczytaj "przebudzenie" Anthony de Mello. O byciu sobą ,szukaniu siebie właśnie.
Wielokropku masz rację, ale ja chyba potrzebuję więcej czasu. Nie działa na mnie terapia wstrząsowa. Kilka miesięcy temu wywoływała bunt, dzisiaj niesmak.
Apologises spróbuje odpowiedzieć. Głownie samej sobie, może mi usystematyzowanie tego co wiem już o sobie pomoże.
Nie wyszłam za mąż, bo mama naciskała. To nigdy nie były bezpośrednie naciski w każdym razie. Mama miała ciężkie życie. Kobieta bita, zdradzana, żona alkoholika (nie skrajnego) i kryminalisty, tak naprawdę samotnie nas wychowała, mimo, że rodzice się rozwiedli jak ja już byłam pełnoletnia. Słaba i zarazem silna kobieta. Ojciec maluje się strasznie źle po tym opisie, ale też tylko taki do końca nie był. Bardzo niedojrzały człowiek, Piotruś Pan z bardzo niską moralnością. Klasyczny przykład związku kat-ofiara. Zależnego.
Mama od kiedy pamiętam do dzisiaj: Nie radziła sobie z sytuacją, często wyżywała się na nas, kochała na swój sposób, ale nie potrafiła tego okazać. Same skrajności. Jednak zawsze chciała dla nas jak najlepiej i to na zawsze mi w głowie właśnie utkwiło "żebyś miała lepiej ode mnie, nie zmarnuj życia, dokonuj właściwych wyborów, miłość przemija, liczy się człowiek, potem i tak będziesz tylko kochać dzieci, " Jednocześnie ta czasami słaba osoba, jest i elitą gestapo. Chodzący żandarm, kontrolujący za bardzo. Tak jakby musiała się upewnić, że my nie zmarnujemy życia jak ona. Do tej pory kontroluje, ale ja już zaczęłam stawiać granice, aczkolwiek nie potrafię do końca przeciąć pępowiny. Jeszcze. Plusem jest to, że nie zaburzyła mojego poczucia własnej wartości, wprost przeciwnie.
Szkoła, wybór studiów tak naprawdę faktycznie był jej wyborem. Na szczęście tego nie żałuję, zawodowo czuję się spełniona i ciesze się, że robię w życiu co robię. Bardzo naciskała na wykształcenie i za to jej chwała. Dzięki temu jestem ambitna i wiem, że mogę w życiu zawodowym osiągnąć wszystko.
Inne rzeczy? To zależy. Całkowicie nigdy nie byłam pod jej kontrolą, co ją doprowadzało do szału Jeśli miałam własne zdanie i byłam do tego w 100% przekonana to nikt nie był w stanie zmienić mojej decyzji. Tak też jest do tej pory. Jednak jeśli miałam wątpliwości bądź nie wiedziałam co dalej to zawsze mnie kierowała, miała wpływ na moją decyzje i miała/ma do tej pory. Co ciekawe ludzie zawsze mnie odbierali, jako osobę, która i tak chodzi własnymi ścieżkami i robi to co chce. Jest we mnie i buntowniczka.
Ojciec, aby go nie pominąć. Dla mnie albo go nie było, a jeśli już był to był w stosunku do nas normalny. Matkę krzywdził, nie nas, jeśli już to nas swoją nieobecnością. Jako młoda dziewczyna nie widziałam i nie rozumiałam za bardzo ich relacji, był czas że nienawidziłam matki i tego jaka była dla mnie. Myślę, że normalnemu człowiekowi trudno byłoby przyjąć słowa, które do nas kierowała, a co dopiero dziecku.
Byłabym klasyczną wieczną dziewczynką, gdyby nie to, że byłam najstarsza, obarczona dodatkowymi obowiązkami i niby ta mądrzejsza, w której mama pokładała wszelkie nadzieje. Wzoru miłości u mnie w domu na pewno nie było. Długo nie wiedziałam, że matka nas kocha i przed tym wszystkim, co było w domu zamykałam się w swoim świecie, stąd tęcze i jednorożce
Część życia spędziłam też u dziadków i ogólnie miałam dużo szczęścia w życiu, dużo życzliwych ludzi na mojej drodze spotkałam. Zawsze spadałam jak kot na cztery łapy.
Patrząc na dom rodzinny, wiem że mogę być zaburzona. Był czas, że zadawałam sobie pytanie, czy ja nie mam jakieś choroby bordeline lub afektywnej-dwubiegunowej Jednak wykluczyłam chorobę psychiczną. Ewentualnie częściowy narcyzm zostaje do przepracowania.
Czy jestem poukładana na zewnątrz? Raczej zwyczajna. Ja po prostu uwielbiałam być sobą Nie udawałam, nie zakładałam masek. Po prostu byłam. Teraz nie zawsze jestem i mi to przeszkadza. Nie zawsze wiem jaka powinnam być. Kiedyś nad tym się nie zastanawiałam.
Doszłam już sama do wielu różnych wniosków: jaka jestem, jaka bym chciała być, nad czym powinnam popracować. Obecnie być może najlepszą drogą, skoro na terapię nie jestem gotowa (jeszcze tego nie czuję) jest właśnie usystematyzowanie wiedzy o sobie, to co odkryłam i spróbowanie połączenia tego wszystkiego w całość. Potem przyjdzie czas, aby decydować co dalej. Najpierw powinnam dookreślić siebie. Co ciekawe bardziej wiem jaka nie chcę być lub czego nie chcę, niż to czego chcę
Książkę oczywiście przeczytam, dziękuję za polecenie
33 2016-05-23 21:55:48 Ostatnio edytowany przez apologises (2016-05-23 21:57:19)
Zrobiłaś Suez tym jednym wpisem kawał porządnej roboty. Nie widzę w Tobie poważnych zaburzeń typu borderline, czy wręcz choroby jaką jest dwubiegunówka. Na zaburzenia osobowości trzeba sobie solidnie zapracować.
Co z Tobą jest nie tak? Klasyczne dda/ddd. I tych raczej sama nie przepracujesz. Raczej oswoisz. Klasyczna terapia ddd to połączenie terapii psychodynamicznej i behawioralnej. Na necie są dość przystępne opisy.
To co możesz zrobić dobrego dla siebie i męża to zająć się np zapoznać się z potęgą teraźniejszości. Pozwoli trochę uregulować relacje między wami. Masz lęk, niechęć przed psychologami. Nic dziwnego, nauczona być twardą, iść do celu. Mama też sobie radziła sama. Jeśli spojrzysz na nią, zobaczysz siebie. Dobry temat do rozmów z mężem, zapytaj go.
Swoją drogą ludzie z syndromem dda łączą się w pary w zadziwiający sposób. Jestem niemal pewny, że Twój mąż ma również swoją przeszłość nierozwiązaną.
Jesteś świadoma swoich niedoskonałości, choć nie całkiem z nimi sobie radzisz. To dobry początek.
De Mello przewrócił moje myślenie, fajnie się czyta, ciężko przyjmuje.
34 2016-05-24 11:16:21 Ostatnio edytowany przez Suez (2016-05-24 11:21:07)
Znowu masz rację
DDD. Zapomniałam o tym jakoś ostatnio, skupiłam się na czymś innym. Jakiś czas temu zaczęłam sama z sobą przepracowywać ten temat, nie dokończyłam.
Mój mąż z pewnością nie ma zaburzeń z domu. Zawsze zazdrościłam mu tego jakie miał dzieciństwo. Jego jedyna trauma to to, że kolega miał więcej zabawek. Ale była kiedyś taka rozmowa… powiedziałam mu, że jestem toksyczna i że jest ode mnie uzależniony i na jego miejscu bym uciekała. Dalej mu to mówię, chociaż już teraz widzę dla siebie światełko w tunelu.
Za to toksycznym człowiekiem był ten, z którym się uwikłałam w romans. Jestem świadoma, że relacja z tą zaburzoną jednostką spowodowała u mnie kryzys, dając mi jednocześnie możliwość wyjścia z własnych problemów. Pisałam, że koniec był drastyczny. Dla mnie już nie ma znaczenia co było i jak się skończyło, tylko jaki to wszystko wpływ na mnie miało. Zdrada to zupełnie inny temat.
Przeżyłam szok, taki prawdziwy, nie zwykłe zdziwienie. PST, depresje. Obyło się bez leków, ale lekko nie było. Moja psychika nie była sobie w stanie poradzić z tym wszystkim na raz. Nie chcę wchodzić w szczegóły. To już za mną. Powiem tylko tyle, że byłam w takim stanie, że myślałam o szpitalu psychiatrycznym i miałam myśli samobójcze. Był dzień, gdy ja twarda babka zawołałam o pomoc, tak bardzo mój stan zagrażał mojej egzystencji. Nie liczył się nikt i nic, tylko moje cierpienie. Nabrałam dużo pokory do życia przez to.
To również źródło mojego lęku przed psychologami. Wtedy się wybrałam po pomoc. Kobieta potraktowała mnie tak samo jak w tym wątku Oliwia. Z całym szacunkiem, nie mam zamiaru nikogo obrażać czy się czepiać. Jestem już uodporniona na taką krytykę. Na jednego może te metody podziałają, u mnie wtedy pogłębiły depresję. Nie byłam na to gotowa. Chciałam pomocy, a psycholożka mnie zrównała z ziemią. Dzień po wizycie sięgnęłam dna. Emocjonalna agonia. Uratował mnie mąż i najlepsza przyjaciółka. Mąż obecnością, przyjaciółka rozmowami. Teraz rozumiem, czemu najlepsza Też DDD… Koniec końców wyszło mi to na dobre, miałam się od czego odbić, lecz trudno mi sobie wyobrazić co by było gdybym została wtedy sama. Wtedy uświadomiłam sobie jedną rzecz. Ja też potrzebuje wsparcia, pomocy, troski. Spadła ze mnie odpowiedzialność za szczęście tego świata. Przestałam być dzielna, zdjęłam pancerz, bo w nim bym eksplodowała. Zaskoczyłam siebie. Jestem też krucha? Ciężko się z takimi rzeczami pogodzić.
Mąż. Czasami czuję się kompletnie przez niego niezrozumiana. Dla niego to, co ja mówię to abstrakcja ( to jego określenie do wielu naszych rozmów). Słucha, niby rozumie, ale nie rozumie. Nie potrafi pojąć, dlaczego dla mnie to takie ciężkie, czemu mi to tyle zajmuje, co jest tego przyczyną. Zastanawiam, jak to się stało, ze tyle lat jesteśmy z sobą i nigdy nie było większych zgrzytów. Dla męża wszystko jest czarne lub białe, proste, ma logiczne podstawy. Nasze widzenie jest zupełnie inne. Przykład z rozmów z wczoraj. Na ulicy bije mężczyzna kobietę, obok przelatuje motylek. Ja pobiegnę za motylkiem, nie widząc tego co się dzieje, mąż by motylka nie zauważył. Inny: rozmawiamy o dzieciństwie moim, o tym jak matka mnie katowała (bo to bicie nie było). Nigdy nie pozwolę uderzyć naszego dziecka, mąż jest zdania że klaps od czasu do czasu nie zaszkodzi, bo on tez dostawał i żyje. Dla mnie to byłby koniec małżeństwa. Nie wybaczyłabym, bo nikt nie będzie poniewierał mojego (nagle tylko mojego, no nie? ) dziecka.
Jego zdaniem, mając taki dom powinnam być w takim samym stopniu realistka jak on, bo widziałam jaki świat jest brutalny. Jego zdaniem za wiele uwagi przypisuję temu co było w dzieciństwie, przecież wszystko powinno być proste, jest tak i tak. Dla mnie nie jest. Nie rozumie, dlaczego to wszystko dla mnie jest takie ważne. Jednak stara się bardzo, a ja już też nie proszę go o zrozumienie, ale o akceptację. Nie wiem, czy sobie z tym poradzi. Żal mi go i nas, bo chcąc nie chcąc robi za mojego terapeute. Nie wiem czy to udźwignie, ja staram się pilnować i jego granic, aby się nie zapętlić. Nie robię z siebie ofiary, a i on nie ma tendencji aby ją ze mnie robić.
Terapia. Z jednej strony mam świadomość, że powinnam. Nie tylko boję się na kogo trafię, ale i samej terapii. Panicznie. Lepiej gówna nie ruszać. Nie sądzę, abym sobie z tym poradziła. Okaleczyłoby mnie to na całe życie. Już straciłam swoją beztroskość i nie mogę się z tym pogodzić, natomiast to mnie zniszczy. I chyba nie nadaje się na terapię oko w oko z człowiekiem. Jestem zbyt spontaniczna, a takie sprawy wymagają mojego czasu. Musze przemyśleć, dojść do swoich najgłębszych zakamarków, aby być szczera. Poza tym nie umiałabym wybaczyć mamie. Pewnych rzeczy się nie wybacza, a ona mnie jednak potrzebuje. Wtedy to ja bym ją zniszczyła, już zbyt wiele wycierpiała. Lepiej się od tego odciąć. Mówić o tym, tak jak wczoraj pisałam posta. Bez emocji. Robię to całe życie. Odcinam się, aby ratować siebie.
Miejscami jestem bardzo podobna do rodziców. W pewnych sprawach całkowite ich przeciwieństwo. Jakbym wybierała z wora to, co mi pasuje. Niestety nie ze wszystkiego jestem zadowolona. Mam wiele osobowości, jest postęp, jest spójniej, częściowo nałożyły się na siebie, ale nadal czuję braki, rozdarcie. Nie wiem czego szukać. Mogę był aniołem, albo arcydiabłem. Mogę wszystko. Drogowskazu nie ma, a ja stoję na rozdrożu. Ahh te moje hiperparabole Nigdy się w pewnych kwestiach nie zmienię
Wydaje mi się, że ciężką harówkę mam za sobą. Nie raz jestem tak zmęczona, ze odcinam się na 2-3 tygodnie, rzucam w wir czegokolwiek. Nie jestem tylko pewna, czy gdzieś nie błądzę, I co tu dużo mówić. Boję się.
Dziś malutko czasu mam. Ale. ..
Niesamowite szczęście, że masz takiego męża. W jego świecie istnieje równowaga. Dzieli wszystko na ważne, ważniejsze i nieistotne. Ludziom zaburzonym brakuje tej umiejętności, są skupieni na sobie i swoich lekko skrzywionych wyobrażeniach.
Spotkasz się z różnymi komentarzami. Część tych nieprzychylnych jest poparta wielkim doświadczeniem. Olivia w innym miejscu i innym czasie uratowała mi dupę. Przeczytaj jej komentarze jakby skierowane do innej osoby. Olivia może też wiele Ci powiedzieć dlaczego tak poszłaś w romans z psychopatą.
A terapia? Mąż może cię wspomagać i nic poza tym. Jesteście zbyt blisko, by ci mógł ci pomóc bez szkody dla siebie. Nie myślałaś o grupie wsparcia dla dda/ddd?
Wiem, że mam szczęście W końcu zawsze spadam jak kot na cztery łapy. Jeśli bym trafiła na świra, sama bym została świrem. Nie uratowałabym się mając takie fundamenty. Zniszczyłabym nasze dziecko.
Nie mam żalu do Olivii. Każdy ocenia innych poprzez własne doświadczenia, lub poprzez ich brak. Ja też potrafię zacząć temat od d.. strony i to nieświadomie. Sama muszę do czegoś dojść.
Mechanizm związku z psychopatą przerobiłam. Przeczytałam wszystko co dostępne na ten temat. Myślę, że już jestem od tego wolna. Wreszcie. Zdystansowana. Nie wiem do końca czy był psychopatą, ale na pewno DDA, skrajnie zaburzony. Odcięłam go, jak kupon lotka. To już nie mój cyrk, nie moje małpy.
Nie przejmuję się niepochlebnymi komentarzami. Zawsze było ważne dla mnie to co inni myślą. Teraz mam to gdzieś…. I to dla mnie ważne zwycięstwo. Przestałam się przejmować, w tym odnajduję swoją dawną beztroskę, którą gdzieś zgubiłam. Bardzo mi pomagają lektury. Muszę przeczytać to co poleciłeś. Koniecznie.
Mąż wątpie, że da się namówić. To ja pilnuję i go uświadamiam, mówię o mechanizmach. Nie zdaje sobie sprawy ze skali problemu. Uważa, że jak nie ma takich rozmów przez jakiś czas to już wszystko w porządku. Za każdym razem, gdy wracam jest zaskoczony, chociaż ostatnio coraz mniej. Lepszym rozwiązaniem na początek będzie jak mu podsunę książkę, ale może się skończyć tak, że ja będę sama naciskać na niego aby przeczytał, albo czytać mu na głos.
Bardzo dziękuję. Myślę, że wiesz jak bardzo.
Pia Mellody "toksyczna miłość" . Przystępnie napisana , w dużej mierze o Tobie. Jak znalazł dla Ciebie i potem podsuń mężowi. Napisała parę fajnych rzeczy.
Kiedyś czytałam, ale przeczytam raz jeszcze. Wtedy emocjonalnie siedziałam w tamtej relacji, teraz z pewnością nabiorę innego spojrzenia, skupiając się bardziej tylko na sobie i na relacji z mężem. Przeczytam wszystko, co poleciłeś, nie wiem ile to mi zajmie, bo będę musiała to poukładać sobie w głowie. Na tą chwilę znowu się czuję potwornie zmęczona. Muszę się oderwać. Dalej mam tendencje do uciekania w beztroski świat. Błędne koło, ale chyba pozwala mi to jakoś normalnie funkcjonować. Mechanizm obronny, jestem tego świadoma, ale potrzebuję czasu. Jedynie co w takich momentach robić to otaczać tym co dobre, normalne, żeby się gdzieś nie zgubić.
Jejuuu ale porypana jestem
Podziwiam to, jak potrafisz opisać swoje uczucia, myślę, że robisz to niezwykle umiejętnie. Mogłabym się podpisać pod 99% z tego, co napisałaś, wszystko to jest mi tak strasznie bliskie. Ja po 3 latach chodzenia do różnych psychologów w końcu trafiłam na terapię dla DDA i ufam, że odnajdę się dzięki niej. Jak pewnie wiesz, jest wiele ośrodków pomagających osobom uzależnionym i ich rodzinom i przeważnie pracują tam dobrzy specjaliści, możesz się wcześniej podowiadywać. Wątpię, abyś została potraktowana tak jak poprzednio, musiałabyś mieć wyjątkowego pecha. Gdybyś miała jakieś pytania, chętnie odpowiem czy to tutaj, czy w prywatnej wiadomości.
40 2016-05-25 15:00:49 Ostatnio edytowany przez Suez (2016-05-25 15:03:20)
Przykro mi, że i Ty miałaś smutne dzieciństwo. Chociaż ja nie postrzegam mojego strasznie. Mogło być gorsze. Było też dużo radości, owszem poza domem w większej części, ale było Naprawdę miałam i tak dużo szczęścia w życiu.
Możesz mi powiedzieć na czym terapia polega?
Mnie obrazuje się ona następująco:
1. Zrozumienie mechanizmu, że dzieciństwo miało na nas wpływ, że nie uciekniemy przed tym. Możemy wydawać się sobie, ze jesteśmy całkowicie odmienni i postępować zupełnie odwrotnie, ale mamy skłonności do bycia dokładnie takimi samymi lub podobnymi, w zależności także od innych doświadczeń w życiu i tego, co nas spotyka. Przykładowo: mój ojciec uciekał wybierając zdradę i alkohol. Ja też stosuję pewne formy ucieczki, nie muszą być takie same, ale schemat ten sam.
2. Zrozumienie, że słowa powtarzane przez rodziców często tkwią nieuświadomione w naszej psychice.
Przykładowo: moja mama całe życie mi mówiła, że mogę wszystko i jestem wspaniała, więc ja jestem pewna siebie ze skłonnościami narcystycznymi.
3. Akceptacja dzieciństwa polegająca na rozdrapywaniu przeszłości, wspominaniu, zmierzeniu się ze złem, które nas spotkało. Pogodzenie się z tym.
4. Budowanie siebie świadomie.
Dla mnie punkt 3 rysuje się okropnie. Po co wspominać? Ja pamiętam, zbyt dokładnie. Z pewnością nie wszystko i to czego nie pamiętam wole sobie nie przypominać. Czy ja muszę dokładnie analizować każde niesprawiedliwe słowo lub każde zdanie? Czy ja muszę się rozdrabniać? Dla mnie tak się zachowywała, bo sobie nie radziła. W danej chwili, gdy wypowiadała jakieś okrutne słowa reagowała emocjonalnie, bezmyślnie, egoistycznie nie myślała jaki to wpływ na mnie wywrze, nie rozumiała że całą złość kierowała na nas, mimo że to nie my byliśmy winni.
Akceptuję swoja przeszłość, rozumiem dlaczego ona się tak zachowywała, rozumiem dlaczego ja jestem taka, czy taka i jak pewne rzeczy wywarły na mnie wpływ. Akceptuję to, co się stało, bo tego już nic nie zmieni. Ale czy ja muszę roztrząsać np to, że słyszałam, że szkoda, że mnie nie usunęła, bo wtedy ojciec by z nią był, a nie szukał innych kobiet? Co to zmieni? Tego nie rozumiem w terapii i wydaje mi się całkiem zrozumiałe, dlaczego odczuwam przed nią lęk. Ja pamiętam, wybaczyłam jako całość, nie rozczulam się nad sobą, ale nie wybaczę pojedynczych zdarzeń, czy zdań. Łatwiej wsadzić mi to do wora, zamknąć jako całość i odciąć. Jaki jest sens w roztrząsaniu tego?
41 2016-05-25 15:14:22 Ostatnio edytowany przez Wielokropek (2016-05-25 15:45:43)
Pozwolę sobie wtrącić się.
Pytasz o cel terapii, bo wg Ciebie sensu ona nie ma, bo zrozumiałaś, zaakceptowałaś, wybaczyłaś. Rzecz w tym, że wszystko to co napisałaś, świadczy o jednym: wszelkie emocje związane z trudnymi doświadczeniami z dzieciństwa upchnęłaś w najodleglejsze zakamarki ciała, udając sama przed sobą, że ich nie ma. A one, jak to, one, dają o sobie znać niemal non stop.
Po co terapia? By poradzić sobie z tymi trudnymi emocjami i przestać być ich niewolnikiem.
Jednak, na szczęście, terapia nie jest obowiązkowa; podjęcie jej, wbrew sobie, nie ma sensu.
Edycja:
Wklejam to, co o terapii napisałam kiedyś w innym wątku:
Terapia to przyjemność inaczej, a raczej odroczona przyjemność. W jej trakcie na ogól przyjemnie nie jest, bo dotyka się spraw trudnych, przeżywa odłożone, upchnięte w kąt, nieprzyjemne emocje.
Z terapią jest tak, jak z wizytą u dentysty - rzadko kto siada na fotelu z wielką ochotą, ale jak wspaniale jest, gdy ząb przestaje boleć.
Wielokropku wypowiadaj się jeśli masz ochotę. Nie rozumiem, czemu postrzegasz to jakie wtrącanie się Ja jestem wdzięczna za każdą wypowiedź
Nie jest tak, że nie widzę sensu. Widzę, ale powiedzmy szczerze szukam sama dla siebie powodu, aby się wymigać. Dlaczego? Bo wiem, że będzie bolało. Nie wkłada się ręki w ogień, bo wiesz, że parzy. Zdaję sobie sprawę, że przez odcinanie emocji np. trudno mi pogodzić się ze stratą lub porażką. Nie umiem przeżywać bólu. Być może terapia to jedyny sposób, aby się nauczyć. Ja szukam powodu i sposobu, aby ominąć babranie się w dzieciństwie.
Ps. Nie należy brać wszystkiego, co napiszę dosłownie. Ja mam milion myśli na sekundę, potrafię wiele razy mieć skrajny pogląd na coś zanim znajdę swoją równowagę.
By nie wyważać otwartych drzwi ponownie (nie wiem, czy przeczytałaś mój poprzedni post, po edycji) wkleję to, co napisałam kiedyś.
Jakakolwiek terapia to praca klienta nad sobą samym, praca klienta pod okiem i przy wsparciu terapeuty.
Nie nastąpią żadne zmiany w Twym sposobie myślenia, w Twym funkcjonowaniu w związku, w Twym myśleniu o sobie samej, od samego spotykania się z najlepszym nawet terapeutą.
Praca nad sobą nie jest straszna.
Praca nad sobą jest trudna, bo prowadzi do odkrycia i przeżycia, zepchniętych gdzieś w kąt, różnych swych uczuć.
Praca nad sobą nie należy do rozkosznych, ale przynosi znakomite efekty.
To właśnie ze względu na te efekty, moim zdaniem, należy podjąć się tej pracy.
Każdy z nas (przepraszam za generalizację) przeżył/przeżywa różne trudne sytuacje, często, by przetrwać je bagatelizujemy to, co z nami się dzieje. Często też, zwłaszcza w dzieciństwie słyszeliśmy o tym, że nic się nie stało, że nie wolno płakać, krzyczeć, złościć się. Jednym słowem większość z nas ma wdrukowany przekaz, że uczucia są "be" a ich okazywanie (zwłaszcza tych nieprzyjemnych) źle świadczy o człowieku. System zaprzeczeń został uruchomiony, a dalsze sytuacje tylko ten system wspierają. Pomocnym w odwróceniu tych sytuacji, "zrobieniu porządków" z uczuciami upchniętymi w odległe zakamarki, jest przeżycie tych sytuacji na nowo, w bezpiecznych (psychicznie) warunkach. Dzięki temu można zminimalizować późniejsze skutki ukrywania uczuć, ich zaprzeczania. To przekłada się też na obecne zachowanie, czyli na bycie świadomym przeżywanych obecnie uczuć (najczęściej z gatunku tych nieprzyjemnych) i odreagowaniu, czyli pozbyciu się ich oraz załatwianiu spraw na bieżąco. "Na bieżąco", czyli np. gdy ktoś mnie złości, mówię mu jak jego zachowanie na mnie wpływa, a nie po jakimś czasie wywalam wszystkie brudy i zamieniam się w wulkan ziejący ogniem.
Szukasz powodu, by się od terapii wymigać (patrz drugie zdanie mej sygnatury ). Nie prościej i lepiej przyznać, że jej nie podejmujesz, bo nie chcesz?
No pewnie, że nie chcę. Kto dobrowolnie kładzie głowę pod topór? Chyba wariat
Wiem, że powinnam. Toczę ze sobą wewnętrzną walkę, a że mam wiele mechanizmów wypierania w sobie to może to potrwać. Terapia jawi mi się jako ostateczność. Jestem nadwrażliwa. Doskonale sobie zdaję sprawę, że mi pomoże, ale pytanie brzmi czy mnie najpierw nie zabije.
Dużo mnie kosztował ostatni rok, jestem przeorana, nie czuję się na siłach. Potrafi mnie zranić wszystko, jak tylko sobie odpuszczę. Bardzo długo dążyłam do równowagi, aby nie być wrakiem człowieka. Dziwne, ze nie chce do tego wracać?
Zaraz, zaraz. O jakiej równowadze mówisz?
Nie chcesz wracać? Nie wracaj. Mnóstwo osób żyje bez terapii, mnóstwo osób ukrywa przed sobą trudne emocje, mnóstwo osób udaje, że nie przeżywa tego, co przeżywa. Naprawdę, nie musisz komukolwiek (ze sobą włącznie) udowadniać słuszności swej decyzji. Jesteś dorosłą osobą, możesz zdecydować się iść na terapię, możesz zdecydować się nie iść na terapię. Wolna wola.
Cały czas uważasz, że 'powinnaś'. Nic nie powinnaś, nic nie musisz. To Ty decydujesz o swoim życiu.
Faktycznie śmiesznie brzmi słowo "równowaga" w stosunku do mojej osoby To raczej wyrażenie na stan, w jakim byłam w stosunku do obecnego.
Przepraszam, nie odpiszę nic sensownego na to już dzisiaj. Nie potrafię. Chwila słabości i już włączam wypieranie. Dzisiaj tak muszę.
47 2016-05-25 16:41:16 Ostatnio edytowany przez Wielokropek (2016-05-25 16:41:38)
Czasem warto wypuścić z siebie te 'bezsensowne' myśli, warto przestać się kontrolować.
Przytulam Cię wirtualnie.
Pewnie, że warto. Nie zaprzeczam, ale dzisiaj nie jest odpowiednia pora i nie czas na to.
Jestem żoną, mamą , córką, przyjaciółką, kimkolwiek kim muszę być. Narzuconą sobie rolą.
Jestem żoną, mamą , córką, przyjaciółką, kimkolwiek kim muszę być. Narzuconą sobie rolą.
Przede wszystkim to jesteś sobą, i nie jest to rola narzucona.
Suez napisał/a:Jestem żoną, mamą , córką, przyjaciółką, kimkolwiek kim muszę być. Narzuconą sobie rolą.
Przede wszystkim to jesteś sobą, i nie jest to rola narzucona.
Miałam akurat edytować swój ostatni post, ale doskonale się wkomponuje w odpowiedź.
Mogę być kim kimkolwiek zechcę. Mogę wszystko
Z wyjątkiem bycia sobą.
Jak szukałam w sobie chorób psychicznych to czytałam o osobowości mnogiej. Tak się czuję czasami, na dodatek jestem w pełni tego świadoma.
A może wyjaśnienie jest zwyczajne i proste? Jestem wariatem
51 2016-05-25 17:53:05 Ostatnio edytowany przez WaltonSimons (2016-05-25 17:54:38)
Wiesz, każdy chyba, gdy poszuka, znajdzie co najmniej kilka chorób bądź zaburzeń, które pasują do niego opisem...
Spytam jeszcze przewrotnie: co powstrzymuje Cię przed byciem sobą?
Nie mam pojęcia. Czasami wydaje mi się, że jestem sobą i bardzo siebie lubię. Taką jaka wtedy jestem
Chyba jest jakiś wzór na to... Przemyślę to przez długi weekend
(...) Mogę być kim kimkolwiek zechcę. Mogę wszystko
Z wyjątkiem bycia sobą. (...)
Obyś się nie zagrała w tym teatrze swego życia.
Przed czym to granie ról Cię chroni?
Mnie pozostaje jedynie zgodzić się z Wielokropkiem. Osobiście jestem dopiero na początku terapii, także super wielkiego doświadczenia nie mam. Ja też rozumiem motywację mojej rodziny, ale to ja w tej terapii jestem najważniejsza, nie oni. Nie mam już takiego przekonania, że to nic nie da, bo ja jestem przecież mądra i dzielna. Tak, to miejsce, w którym w poczuciu bezpieczeństwa można przeżyć różne uczucia, można być. Ja czułam (nadal czuję), że jestem mało w świecie, i że tak właściwie to kim. Myślę, że to dobre miejsce, żeby odnaleźć siebie tak po prostu.
No tak, zaoferowałam się odpowiedzieć na pytania, a tu niewyrażalność mnie dopadła jak zwykle. Sorry
Autorko... Po przeczytaniu Twoich wypowiedzi …chyba nie jestem w stanie napisać ani jednego pomocnego dla Ciebie posta .
Pierwsza myśl, która mi przyszła do głowy jest natomiast taka: gdybym miała możliwość udzielenia rady Twojemu mężowi, byłaby ona następująca:
Bierz człowieku nogi za pas, póki ona nie wyssie z Ciebie całej energii życiowej.
Ty sobie bez niego spokojnie poradzisz, wiele razy podkreślasz, że zawsze spadasz jak kot na cztery łapy.
Mój post nie jest z tych, „żeby dokopać”, ustalmy to na początku. Uważam jednak, że od czasu do czasu warto zanurzyć rozgorączkowaną głowę w zimnej wodzie.
Pisałaś, że "boisz się terapii", a już jak Cię Oliwia9195 i pani psycholog "zjechały" stosując tę wstrząsową, to już w ogóle się "zniechęciłaś". Ja jednak też z tych, które "rozkminiać" tego typu rozterek nie potrafią.
Wydaje mi się, że najlepszym psychoterapeutą dla Ciebie może okazać się Twój mąż. Załóżmy, że spotka takiego faceta, jak imponderabilia na przykład, który mu doradzi:
czas pomyśleć o sobie a nie bujać się z rozhisteryzowaną dziołchą, która sama nie wie czego chce
Tak to wygląda z boku, niestety...
Jest spore prawdopodobieństwo, że wiele z Twoich emocjonalnych rozterek, które obecnie przeżywasz, wtedy zniknie.
Pisałaś, że jesteś wdzięczna za każdy komentarz, buntowniczko.
Powodzenia "w zmaganiach z samą sobą" (jeden z moich ulubionych tekstów ). Ja zaglądać na Twój wątek raczej nie będę - aczkolwiek prognozuję pokaźne zainteresowanie innych
Bystre i wykształcone z Ciebie dziewczę, co widać po sposobie pisania i formułowania myśli. Sama już się kilkakrotnie trafnie zdiagnozowałaś.
Wierzę też, że jest Ci ciężko z samą sobą -a piszę to bez szyderstwa, naprawdę.
Dlatego też jeszcze raz - powodzenia!
: gdybym miała możliwość udzielenia rady Twojemu mężowi, byłaby ona następująca:
Bierz człowieku nogi za pas, póki ona nie wyssie z Ciebie całej energii życiowej.
Doskonale rozumiem. Podobną ode mnie usłyszał.
Postanowiłam się przyjrzeć swoim emocjom i zapisywać przez ten długi weekend. Aby wiedzieć, co mnie wkurza, o co chodzi, żeby znaleźć ten wzór
Przepraszam za formę. Przydługa, ale w ten sposób mi się dobrze pisało. Mogłabym skrócić i zinterpretować po swojemu, ale może coś umknęłoby mojej uwadze. I nie, nie siedzę jak ten filozof w fotelu i nie dumam cały dzień To luźne myśli jakoś tak ujęte w całość z ostatnich dwóch dni. Sama czytając stwierdziłam"Dzień świra!"Ale nie było tak źle
Skupiałam się raczej na tych złych emocjach. I nie, nie jestem trollem, ani to nie debiut literacki
Może tak po prostu wygląda obłąkanie.
"Moment, w którym włączyłam wypieranie. Po wizycie u psychologa, w totalnej agonii spojrzałam na siebie z perspektywy trzeciej osoby. Zaczęłam się śmiać. On patrzył jak na wariatkę. Nie rozumiał. Stałam bezbronna i zraniona dogłębnie. Ból nie do zniesienia. Chcę to skończyć. Tak chyba czują się samobójcy tuż przed. Śmiałam się głośno. Oto wariatka. Takich jak ja zamykają w psychiatryku, tacy jak ja kończą z pętla na szyi.
Czy wyłączając emocje tracimy człowieczeństwo? Czy mogę wyłączyć wszystko?
Kilka miesięcy wcześniej stałam przed lustrem i mówiłam do siebie "Za 5 minut będzie w domu. Uśmiechnij się." Nie zauważył, że chwilę wcześniej byłam wrakiem człowieka. Robiłam zakupy w sklepie i plotkowałam z sąsiadką. Usłyszałam "Pani to zawsze taka pogodna". Nie zauważyła, że gdy wracałam, wchodząc po schodach leciały łzy, których nie mogłam zatrzymać. Potrafię tak doskonale udawać. Jedynie oczy mnie zdradzały.
Czy ja mam zadatki na psychopatę? Może nie trzeba się nim urodzić, może człowiek się nim staje. Zaczyna wyłączać ból, potem smutek, żal, strach. Leci jak burza. Pierwszy krok za nim. Poznaje mechanizmy i schematy. Uzbrojony w tą wiedzę przygląda się innym jak zwierzątkom w klatce. Z fascynacją. Jego to już nie dotyczy. Za to doskonale pamięta jakie one były. Wie, jak kogoś boli. Czy ja jestem psychopatą? Przerażenie. Decyzja zapadła. Idę na terapię. Muszę czuć ból, aby być człowiekiem.
Ale jeszcze chwila. Czy ja taka jestem? Czy jestem zła? Czy potrafiłabym być? Co ja właściwie lubię? Kiedy czuję spokój? Co mnie fascynuje? Myślę.
Lubię zapach powietrza tuz po burzy, czuć wiosenny powiew wiatru na twarzy, lubię stać w oknie z kubkiem gorącej kawy i przyglądać się pięknu tego świata, lubię szczery śmiech dzieci i jak sąsiad tarmosi psa. Czuję ból, gdy widzę obdartą, zgarbioną babcię. Czuję ból gdy jakaś mama krzyczy na dziecko. Mrużę czoło i próbuje zrozumieć dlaczego to dziecko tak się zachowuje, z czym się nie zgadza. Uff, jeszcze czuję. Nie jestem zła. Nie jestem psychopatą. Jeszcze coś boli. Więc w czym problem? Co jest ze mną nie tak?
Rozmawiam z mężem. Opowiadam wszystko. Pyta się mnie, czy to nie jest tak, że ja na siłę robię z siebie wariatkę. Powinnam przestać analizować, żyć jak kiedyś. Mówi, że gdyby odszedł to wszystko by mi się rozwiązało, że nie potrafię być z nim blisko, nigdy nie byłam, że nie kocham. Myślę.
Kiedy jestem sobą? Jak się wtedy czuję? Gdzie taka jestem? Przy kim?
Jestem sobą w pracy, z córką z przyjaciółką, z sąsiadką, w tłumie. Jestem pogodna, otwarta, serdeczna, beztroska. Wtedy siebie lubię.
Czuję zagrożenie przy mężu, mamie, z inną przyjaciółką. Chcą dotknąć za bardzo. Dotknąć duszy. Naruszają autonomie. Gram.
Myślę. Może to jego, ich wina? Kij z tym co było w dzieciństwie, kij z tym co mnie spotkało w zeszłym roku i z tym całym bólem. Wyłączyłam to, nie boli. Przy nich mam poczucie winy, obowiązku, czuję się obsadzona w ramy, zniewolona. Muszę, powinnam, jestem coś winna. Duszę się. Decyzja zapadła, odchodzę. Uśmiecham się do siebie w lustrze. Uff, w końcu zostawiam to za sobą. Niech myślą, co chcą. Idę spać. Czuję spokój.
Mam sen. Śni mi się dom. Duży, szary, bez drzwi i okien, solidny. Wchodzę, jestem na piętrze, siedzę. Pokój jest pusty, gdzieś w kącie stoi skrzynka, wiatr pogania kępkę siana po drewnianej podłodze. Wychodzę. Właściwie po co ja tam przyszłam? Już tu nie wrócę. Już wszystko wiem.
Kątem oka dostrzegam mężczyznę, nie zwraca na mnie uwagi. Chyba jest niewidomy. Trzyma dwa psy. Czuję lęk. Psy podchodzą za blisko, przewracam się, jestem przerażona. Nie są agresywne, obwąchują mnie. Przestaję się bać. Właściwie dlaczego ja tu chodzę sama po nocach? Czy nie bałabym się mniej będąc z kimś? Budzę się.
Już tam parę razy byłam. Było bezpiecznie i samotnie, ale ja ostatnio lubię samotność. Intensywnie próbuję sobie przypomnieć jak wyglądał dom. Taki szary? Wyobrażam sobie jak mógłby wyglądać. Jest piękny. Myślę o mężczyźnie. Kilka miesięcy temu, gdy zastanawiałam się nad terapią szukałam gdzie. Już wiem, tak to on. Decyzja podjęta. Idę na terapię. Nauczę się przeżywać ból. Kroczkami. Bardzo małymi, ale muszę poznać całą paletę barw. Czuję spokój.
Lęk. Czy ja będę umiała zaufać? Wyrzucić z siebie to wszystko? Spiszę na kartce, aby niczego nie pominąć. Poproszę, aby mnie wysłuchał, nie oceniał, nie przerywał. Na końcu zapytam czy jest w stanie mi pomóc. Jeśli nie to niech wskaże do kogo mam się udać. Jednak wiem gdzieś w głębi serca, że tylko jeszcze jeden jedyny raz będę się potrafiła tak otworzyć. A jeśli się nie uda? Co wtedy? A jeśli ja już jestem szalona? Co jeśli mnie zamkną w tym psychiatryku? Wyłączam myślenie. Dzisiaj beztroski dzień. Jestem jak dziecko, ktoś by powiedział, że w moim wieku tak nie wypada. Nie wypada w ten sposób odczuwać radości. Naprawdę?!
Wieczór. Czuję jego oddech na plecach, ona burzy mi spokój. Odejdę, zostawię to za sobą.
Lęk. Mam dobre życie. Niczego mi nie brakuje. Moje dziecko. Co z nim? Jak to na niego wpłynie? Zostanę. Przestanę o tym myśleć. Jakoś to będzie. Odnajdę szczęście w czymś innym.
On przychodzi. Chce rozmawiać. Daj mi spokój. Teraz lubię samotność. Rozmawiam. Wyłączam myślenie. Jest w porządku.
Wyszedł. Wreszcie.
Wraca. Nie wytrzymuję. Pytam "Czemu mi burzysz spokój?".
Wychodzi. Jestem szalona? Co ze mną nie tak? Widzę, że mu przykro. Wstaję, myję zęby. Kładę się obok. Znowu gram.
Chwilę przed zaśnięciem widzę twarz swojego dziecka wołającego "Tatusiu!". Nie, chyba nie gram.
Dotyka mnie. Sztywnieję. Gram. Myślę. On mnie tak potrzebuje...
Przytula się jeszcze bardziej. Jeeezu jak ja rozpaczliwie potrzebuję bliskości drugiego człowieka.
Obudzili mnie. Od samego rana słyszę "zrobiłaś? dlaczego? na co? po co?czy?"
Zaczyna mi się podnosić tętno, ale idę, robię, wszystko jak trzeba.
Wracamy, znowu to samo. To nie matka ale brzmi jak ona. Eksploduję. Chcę uciec. Mam dość.
Sprzątam, gotuję, dziecko bawi się z kimś innym, aby nie zauważyło, że mama nerwowa. Uspokajam się.
Normalny dzień. Jest w porządku.
Czytam artykuł o żonie po romansie. Może to o to chodzi? Że ja tamtego kocham i dlatego tak wszystko mnie irytuje, frustruje?
Próbuje go sobie przypomnieć. Nie! O nie! Dla mnie umarł. Podchodzę do męża i się przytulam. Jak dobrze jak jest.
Zasypiam dzisiaj w jego objęciach spokojnie. Tylko dlaczego dostrzegam w swoich oczach smutek? Czemu one znowu mnie zdradzają?"
Jak siebie czytam teraz sprzed miesiąca to nie mogę uwierzyć jaka byłam.
Jak jest dziś? Dobrze, naprawdę dobrze Patrzę z uśmiechem na męża, na swoją rodzinę. To fascynujące, że cieszy mnie jak mąż całuje mnie w czoło i że to właśnie On. Zmieniliśmy się oboje. Proces nie jest całkowicie dokończony, ale wszystko jest na dobrej drodze.
Co moim zdaniem nam najbardziej pomogło? Zmiana mojego myślenia. Miłość już nie jest dla mnie stanem uniesienia, motylkami. Coś pod tym względem się we mnie zmieniło. Inaczej patrzę na świat, na ludzi, na życie. Bardziej realnie. Cały czas ewoluuje, ale w końcu jakaś jestem Nauczyłam się dużo rzeczy doceniać. Groteskowo to zabrzmi, ale "zdrada kochanka" szarpnęła mną jakby to mój własny mąż mnie zdradził. Paradoks. Nie oceniajcie. Wiem, jak to brzmi, ale nic nie poradzę na to, że tak to ja przeżyłam. Tak było, a najtrudniej i tak ostatecznie się przyznać do prawdy przed samą sobą.
Długo się zastanawiałam czy męża kocham. I kocham Nie miłością z "Przeminęło wiatrem", ale taką normalną, zwyczajna, codzienną i co najważniejsze jestem z tym szczęśliwa. Jesteśmy coraz silniejsi. Ja to widzę i mój mąż też. Jeszcze tak niedawno byłam milion lat świetlnych od niego, a teraz tak naprawdę dzięki Jego walce o mnie jest tak zupełnie inaczej. Najgorsze już za nami, najgorsza ja za nami.
Ciągle dorastam, ale już się nie boje tego, co ze mnie wyrośnie. Jestem stabilniejsza, spójniejsza. Straciłam moją dawną beztroskę, ale umiem cieszyć się życiem. Nie ufam już tak ludziom. Nie kontroluję już swojego życia, ale też nie płynę z prądem. Czuję jedynie, że jestem jeszcze przyblokowana w dawaniu miłości, ale tu myślę, że czas zrobi swoje. Nie narzucam już sobie żadnej roli.
O terapii DDD na razie nie myślę. Nie chcę. Może do tego kiedyś wrócę w życiu. Obym nie miała takiej potrzeby.
Dziękuję wszystkim, którzy się wypowiadali w tym wątku. Naprawdę. Czasami po prostu dobrze się wygadać komuś zupełnie obcemu.
Suez zdrada kochanka poruszyła tobą, bo zostałaś odrzucona przez osobę na której tobie zależało , miałaś wobec niego oczekiwania (chciałaś by ciebie kochał), a on, no cóż, śnił swój własny sen. On wykorzystał ciebie.
Odrzucenie bardzo boli i jest tym samym, czego doznałaś w dzieciństwie od rodziców.
Czy już wiesz, ze zasługujesz na miłość, że można ciebie kochać tak zwyczajnie bez powodu, za to że po prostu jesteś... i nie musisz prosić i spełniać niczyich oczekiwań byś była kochana?
Piszesz że "odkrywasz" uczucia do swojego meża, że kochasz go chociaż nie ma motylków. Miłość cierpliwa jest, i nie jest litością, jest bliższa współczuciu- to zrobił twój mąż, cierpiał po cichu, nie zazdrościł, nie robił tobie scen po tym, co mu szczerze wyznałaś, był dobry dla ciebie. Zraniłaś go tym bardzo, ale on akceptuje ciebie z całym twoim "bagażem", chce być z tobą.
Czy masz świadomość że konsekwencje i odpowiedzialność za swoje myśli, słowa które mają moc i uczynki zawsze poniesiesz ty?
Nie przegap tej lekcji, bo jeśli nie wyciągniesz wniosków z tego doświadczenia będziesz powtarzać ten sam błąd i tyle samo razy poniesiesz tego konsekwencje.
Egoizm i lęk są wrogami miłości. Miłość nie ma oczekiwań i nie ma żadnego "jeśli", ona nie stawia warunków.
By osiągnąć bliskość z partnerem, trzeba ryzykować, zaufać, porozmawiać szczerze, odsłonić siebie i być gotowym również na zranienie. Twój mąż tego dokonał, pozwolił tobie na to bo chce być z tobą blisko.
Siła miłości tkwi w szacunku, spokoju, w poczuciu bezpieczeństwa i harmonii. Gdy nie będziesz sama siebie kochała, szanowała, to nigdy nikogo nie pokochasz. I nie można też brać do siebie tego że jakaś inna osoba nas nie kocha. Każdy człowiek jest odrębną istotą, która śni swój własny sen i która wyłącznie odpowiada sama za siebie.
W związku, w małżeństwie wszyscy stanowią drużynę, zespół w którym nie ma rywalizacji, nie ma wygranych i przegranych. każdy w tej drużynie jest ok. W zdrowej relacji wszystkim wszystko chce się i nie ma przymusu, nie jest to poświęcenie, robi się wszystko dla "zabawy" i radości.
Dawania miłości nie nauczyłaś się od rodziców, więc wiesz na czym ma polegać twoje zdrowienie- na braniu tej miłości od innych którzy ją tobie ofiarują bez twojego poświecenia, jak i na dawaniu jej innym, choćby poprzez drobne gesty, słowa. Wiekszość ludzi żyje w nieświadomości i cierpi, wielu przeszło trudne dzieciństwo bez miłości i dlatego nie potrafią tworzyć zdrowych związków. Ty docierasz do źródła swojego cierpienia, zaczynasz mieć świadomość tego dlaczego robisz to co robisz, i chcesz się zmieniać dla siebie samej.
Proces zmiany zarówno w tobie, jak i w twoim mężu trwa i będzie trwać aż do końca.... tak jak w każdym człowieku.
Ważnym tematem w uzdrawianiu siebie jest radykalne wybaczenie.
Terapia może tobie pomóc wejść głębiej w procesie zdrowienia, ale to twój wybór czy tego chcesz, czy chcesz to przeżyć po to by oczyścić siebie z raniących wspomnień i uporządkować stare sprawy. Poszerzanie swoich horyzontów nawet przez czytanie jest również rozwijające i uleczające.
W swoim wcześniejszym poście napisałaś również o emocjach. Nie da się ich wyłączyć, one po prostu są a ty świadomie możesz je obserwować, bo one mijają.
Twój mąż "walczył" ale o siebie, i ty też to robisz, z tych samych powodów co on- robisz to dla siebie.
To twój wybór czego chcesz od życia i z kim chcesz je przejść. Zawsze masz wybór, tak jak twój mąż- on nie musi z tobą być. Pamiętaj o tym.
Zdrada kochanka mnie prawie zabiła. Durne, śmieszne, ale i prawdziwe niestety. Dostałam od życia taką karę jaką większość zdradzonych żon życzy kochance. Bądźmy szczerzy On mnie użył jak tanią szmatę, a skala rażenia była porównywalna do tornada EF5. Najgorsza nie była zdrada. Najgorsza była utrata siebie, zwątpienie we własny osąd rzeczywistości.
Czy już wiesz, ze zasługujesz na miłość, że można ciebie kochać tak zwyczajnie bez powodu, za to że po prostu jesteś... i nie musisz prosić i spełniać niczyich oczekiwań byś była kochana?
Trochę pokręcone to dla mnie, bo w odpowiedzi mnóstwo sprzeczności. Jako narcyz, czy Bóg wie co tam jeszcze we mnie tkwi, ja zawsze uważałam, że zasługiwałam na miłość. Spełniałam czyjeś oczekiwania to fakt, ale najczęściej sama sobie stawiałam taką poprzeczkę. Moje poczucie własnej wartości jest mimo wszystko nienaruszalne. Nadal uważam, że jestem fajna, mądra, ładna, etc. i jestem zdziwiona jak można mnie nie lubić i nie kochać Szczerze to nie wiem jak z tym walczyć i chyba w tym przypadku wcale nie chcę być inna. Zawsze byłam bardzo wymagająca nie tylko w stosunku do siebie, ale i do innych. Jednak odpuściłam trochę. Przestałam spełniać oczekiwania i przestałam oczekiwać. Ja już nic nie muszę i ktoś inny też nie musi, może ewentualnie chcieć. Odrzucenie, zdrada też nie uderzyło w moje ego. Mój chory umysł sobie to wytłumaczył, sama się dziwię, że tak można.
Piszesz że "odkrywasz" uczucia do swojego meża, że kochasz go chociaż nie ma motylków. Miłość cierpliwa jest, i nie jest litością, jest bliższa współczuciu- to zrobił twój mąż, cierpiał po cichu, nie zazdrościł, nie robił tobie scen po tym, co mu szczerze wyznałaś, był dobry dla ciebie. Zraniłaś go tym bardzo, ale on akceptuje ciebie z całym twoim "bagażem", chce być z tobą.
Czy masz świadomość że konsekwencje i odpowiedzialność za swoje myśli, słowa które mają moc i uczynki zawsze poniesiesz ty?
Nie przegap tej lekcji, bo jeśli nie wyciągniesz wniosków z tego doświadczenia będziesz powtarzać ten sam błąd i tyle samo razy poniesiesz tego konsekwencje.
Myślę, że cały czas uczę się czym jest miłość i bez przerwy jestem swoimi spostrzeżeniami zaskoczona Widzę ją tam, gdzie wcześniej były stawiane moje wymagania? Ta kwestia wiąże się też z wpisem wyżej. Pozwalam ludziom być tylko ludźmi.
Postawę męża bardzo doceniam, gdyby nie On to nas by już nie było. Jednak, czy to nie chore, że jakiś diabeł we mnie zastanawia się, jak mógł to wszystko znieść i tak naruszyć swoje granice? Szczerze to zazdroszczę mu tej bezwarunkowej miłości. Ja chyba nie umiem kochać pomimo wszystko. Kojarzy mi się to z syndromem ofiary. On bije i pije, a Ty dalej kochasz. Jaka postawa w miłości jest tak naprawdę właściwa?
Lekcji nie przegapię. Staram się nie przegapić. Wiem, że jeszcze dużo muszę się nauczyć: prawidłowych wzorców, siebie, siebie nawzajem.
Dawania miłości nie nauczyłaś się od rodziców, więc wiesz na czym ma polegać twoje zdrowienie- na braniu tej miłości od innych którzy ją tobie ofiarują bez twojego poświecenia, jak i na dawaniu jej innym, choćby poprzez drobne gesty, słowa. Wiekszość ludzi żyje w nieświadomości i cierpi, wielu przeszło trudne dzieciństwo bez miłości i dlatego nie potrafią tworzyć zdrowych związków. Ty docierasz do źródła swojego cierpienia, zaczynasz mieć świadomość tego dlaczego robisz to co robisz, i chcesz się zmieniać dla siebie samej.
Proces zmiany zarówno w tobie, jak i w twoim mężu trwa i będzie trwać aż do końca.... tak jak w każdym człowieku.
Ważnym tematem w uzdrawianiu siebie jest radykalne wybaczenie.Terapia może tobie pomóc wejść głębiej w procesie zdrowienia, ale to twój wybór czy tego chcesz, czy chcesz to przeżyć po to by oczyścić siebie z raniących wspomnień i uporządkować stare sprawy. Poszerzanie swoich horyzontów nawet przez czytanie jest również rozwijające i uleczające.
W swoim wcześniejszym poście napisałaś również o emocjach. Nie da się ich wyłączyć, one po prostu są a ty świadomie możesz je obserwować, bo one mijają.Twój mąż "walczył" ale o siebie, i ty też to robisz, z tych samych powodów co on- robisz to dla siebie.
To twój wybór czego chcesz od życia i z kim chcesz je przejść. Zawsze masz wybór, tak jak twój mąż- on nie musi z tobą być. Pamiętaj o tym.
Dawanie miłości... Do niedawna miałam puste zbiorniki. Wypłukana całkowicie z pozytywnych uczuć, ale widzę poprawę. Nie tylko dzięki mężowi, ale dzięki wszystkim wkoło. Bardzo pocieszającym jest dla mnie fakt, że ta cała sytuacja zweryfikowała moje najbliższe otoczenie i praktycznie wszyscy się sprawdzili. Naprawdę dobrze mieć wspaniałych przyjaciół
Terapia. Brr. Kojarzy mi się z matką. Ostatnio strasznie zalazła mi za skórę. Aktualnie moja czara goryczy przelała się. Może jestem bez serca, ale nie jestem w stanie jej wybaczyć, przetrawić, zrozumieć, współczuć. Wprost przeciwnie. Obecne relacje są tylko ze względu na dziecko, unikam jej jak ognia, bo nie mam zamiaru męczyć się dłużej z tą osobą. Weszłam w stan, że ja już nic nie muszę, że nie jestem jej nic winna, że ona się nie zmieni, że chce mnie zniszczyć do końca. I tu jeśli już myślę o terapii to w pewien sposób przestałam się bać siebie, tego bólu nawet, ale za dużo złości, zaciętości jest we mnie w stosunku do jej osoby. Musiałabym jej wybaczyć, a nie umiem i przede wszystkim nie chcę, bo moim zdaniem na to nie zasługuje.
Dziwnie tak siebie czytać z dystansu. Pytania zmuszają do odpowiedzi i znowu wszystko mi się takie niejasne wydaje. Jakbym nie mogła być tylko czarna lub biała. Dobra lub zła. Mam wrażenie, że im bardziej się w siebie zagłębiam tym bardziej nic nie wiem i dzisiaj odbieram siebie jako złą.
Ogarnęły mnie dzisiaj wątpliwości co do wszystkiego.
Wydawało mi się, że jestem mądra, a dzisiaj uświadomiłam sobie, że ciągle głupia. Może dopiero zaczyna to wszystko do mnie docierać.
Zbieg okoliczności - poczyniania kogoś zupełnie innego uświadomiły mi jak ja naprawdę jestem widziana.
Dobry, kochający mąż, stabilna rodzina. Ok, zagubiliśmy się gdzieś po drodze, ale czy to mnie tłumaczy że ja, mężatka, jak ostatnia wywłoka umawiałam się z żonatym mężczyzną? Dlaczego mam tak chory umysł, że czułam się lepsza od tamtej (nie żony) co z nim sypiała? W czym niby byłam lepsza? Że nie sypiałam z nim? Może właśnie byłam gorsza, bo ja chciałam wszystkiego? Bo w moich oczach to była czysta miłość? Jaka w ogóle miłość?! Jak bardzo moje emocje, zakochanie przysłoniły mi zdrowy rozsądek?
Tak właśnie wygląda życie zdradzającego po zdradzie.
Dzisiaj mi tak potwornie wstyd za siebie. Za to co zrobiłam mężowi, swojemu dziecku, sobie, wszystkim dookoła, bo każdemu się rykoszetem oberwało i za to, że dla kogo... Czasami chciałabym po prostu zniknąć. Jestem tak beznadziejne żałosna. A wczoraj pisałam, że nie uderzyło w moje poczucie własnej wartości. A jednak.
Dzisiaj mi tak potwornie wstyd za siebie. Za to co zrobiłam mężowi, swojemu dziecku, sobie, wszystkim dookoła, bo każdemu się rykoszetem oberwało i za to, że dla kogo... Czasami chciałabym po prostu zniknąć. Jestem tak beznadziejne żałosna. A wczoraj pisałam, że nie uderzyło w moje poczucie własnej wartości. A jednak.
Nareszcie brzmisz jak dorosła, odpowiedzialna za swe wybory, osoba, a nie jak, bez urazy, infantylna romantyczka
Nie cofniesz już czasu i zdarzeń, więc katowanie się poczuciem winy nic nie da. Przyjmij z pokorą, że bywasz niedoskonałą istotą, ale walcz z tym, nie poddawaj się. Paradoksalnie ten wstyd jest dobroczynny - to najlepszy pas cnoty i kubeł zimnej wody na głowę. Jedyne co możesz zrobić, to wynagrodzić im to będąc najlepszą żoną i matką, jaką potrafisz. Nawet gdyby miało nie wyjść. Czego nie życzę
62 2016-07-01 18:59:45 Ostatnio edytowany przez Lilka787 (2016-07-01 20:00:07)
Terapia. Brr. Kojarzy mi się z matką. Ostatnio strasznie zalazła mi za skórę. Aktualnie moja czara goryczy przelała się. Może jestem bez serca, ale nie jestem w stanie jej wybaczyć, przetrawić, zrozumieć, współczuć. Wprost przeciwnie. Obecne relacje są tylko ze względu na dziecko, unikam jej jak ognia, bo nie mam zamiaru męczyć się dłużej z tą osobą. Weszłam w stan, że ja już nic nie muszę, że nie jestem jej nic winna, że ona się nie zmieni, że chce mnie zniszczyć do końca. I tu jeśli już myślę o terapii to w pewien sposób przestałam się bać siebie, tego bólu nawet, ale za dużo złości, zaciętości jest we mnie w stosunku do jej osoby. Musiałabym jej wybaczyć, a nie umiem i przede wszystkim nie chcę, bo moim zdaniem na to nie zasługuje.
Suez jeśli chodzi o Twoją relację z matką, to jest to toksyczna osoba i Ty wręcz nie powinnaś się z nią kontaktować,
po pierwsze ona się nigdy nie zmieni i Ty nie masz na to wpływu, nawet jeśli Ci się wydaje że coś jej udowodnisz, wyjaśnisz swój punkt widzenia, że kiedyś zrozumie jak bardzo Cię skrzywdziła - to tylko Ci się wydaje, bo to nigdy nie nastąpi i nie licz na to , musiałaby najpierw sama pójść na terapię;
po drugie - musisz wyrwać się spod jej manipulacji, ona ma na Ciebie wpływ, na Twoje decyzje, żyjesz z jej oddechem na plecach, wchodząc z nią w jakiekolwiek interakcje zawsze przegrasz;
po trzecie - kto Ci powiedział że Ty musisz jej wybaczyć, nie musisz i może nawet nie powinnaś (chyba że poczujesz taką potrzebę), przeczytaj książki "Toksyczni rodzice" i "Koniec współuzależnienia" to zrozumiesz o czym mówię
po czwarte - zaakceptuj to, że nie masz wpływu na Twoja matkę ani wtedy ani teraz i uwolnij się wreszcie od niej, w waszych kontaktach ze względu na dziecko niech będzie jedynie tak - tak, nie - nie , ewentualnie nie wiem, to są jedyne relacje obowiązujące z toksykiem, żadnych dyskusji, kawek, podarunków broń Boże, bo zawsze znajdzie powód by cię zmanipulować.
Zastosuj to co mówię choćby na próbę na 1 miesiąc, a przekonasz się, że wolność i obojętność jest na wyciągnięcie ręki.
Droga Suez, zrobiłaś błąd ale to nie koniec świata, masz prawo do błędu i jeśli go w ogóle dostrzegłaś, żałujesz i ponosisz konsekwencje w postaci bólu- to jest OK, tak ma być, bo inaczej twoja przemiana nie była by możliwa, a krzyżować się już nie musisz i tak już wystarczająco cierpisz i zawsze cierpiałaś.
Suez poszukaj dobrego terapeuty, a jak już skończysz terapię to zaczniesz w końcu żyć, wyrwiesz się z tej matni w której trwasz od lat. Poczujesz wreszcie jak smakuje życie.
I to jest również najlepszy prezent jaki możesz dać mężowi i dzieciom. Tak pokażesz im że ich kochasz i zależy Ci na nich. Zrób to dla siebie i dla nich.
Spróbuj przynajmniej, bo to najszybsza i najpewniejsza droga.
Ja Ciebie Suez rozumiem aż za dobrze i jeszcze jedno, nie stawiaj sobie sama diagnozy.
Pozdro i głowa do góry, bo najlepsze wciąż przed Tobą
Suez, podpisałam się pod Twoją wypowiedzią na wątku Bolesna zdrada emocjonalna .
Teraz podpiszę się pod wypowiedzią gagatka0075 powyżej. Z małą zmianą - usunęłabym dwa ostanie zdania
I postem Lilki w całości
Beyond, niestety dla autorki, po lekturze tego forum i innych, mam wrażenie, że umiejętność życia z inną osobą niż tą, którą się kocha, posiadają wyłącznie mężczyźni.
Dla kobiet to trudne do udźwignięcia.
Życzę jej zapomnienia i spokoju, bo nie sądzę, że na więcej się odważy.
Xymena a Ty wciąż o jednym.
Zaczynam myśleć, że to właśnie Twój problem - brak miłości do męża i tęsknota za kochankiem.
Nie mówię tego złośliwie, po prostu takie wrażenie sprawiasz.