Rozpadł się nasz związek, który trwał 8 lat. 1,5 roku temu oświadczył mi się. Wczoraj byłby nasz ślub. W grudniu zamieszkaliśmy razem, sam tego chciał. W końcu się doczekałam, po tylu latach... Spełnienie największego marzenia, pławiłam się w szczęściu! Ale nie trwało to długo.. zaczęło się psuć już po 2 tygodniach od wprowadzenia się. On zaczął się dusić w tym mieszkaniu, nie mówił tego ale widziałam i wiedziałam dlaczego tak jest. Pochodzi ze wsi, uwielbia pracować, zwłaszcza na świeżym powietrzu, pomagać bliskim. Typowy pracoholik, niezależny człowiek, bardzo związany z rodziną i swoją wsią. Z zawodu jest marynarzem, 2 miesiące jest na statku i 2 w domu. Więc ten cały czas spędzony na lądzie ma dla siebie. Codziennie rano wychodził z mieszkania, zanim ja budziłam się do pracy, jechał do siebie i wracał zwykle równo ze mną, o 16. Jakoś to znosiłam, chociaż nieraz mnie drażniło, że mógł w tym czasie w mieszkaniu zrobić to i tamto. Ale nie mówiłam tego, żeby go nie denerwować. W końcu po nawarstwieniu się wszystkich frustracji doszło do dużej kłótni, wyprowadziłam się ale oczywiście wróciłam, choć i jedno i drugie spłynęło po nim. Była rozmowa i miało być ok ale nie było.. Nadchodził czas jego wyjazdu. On bardzo nie lubi tej pracy (kiedyś kochał), kilka razy otarł się o śmierć, w bardzo młodym wieku awansował na wysokie stanowisko, przez co ciąży na nim wielka odpowiedzialność za statek i załogę. Ostatni wieczór przed wyjazdem był cudowny.. wino, świece... Bardzo się postarał. Ale odkąd zamknął za sobą drzwi, wszystko się zmieniło. Był bardzo oschły. W końcu zdecydowaliśmy, że kilka dni nie będziemy się do siebie odzywać. Z kilku dni zrobił się miesiąc.. Po czym wysłał mi wiadomość, że to koniec, że powinnam mieć kogoś lepszego bo on ma zbyt silne ego i koncentruje się tylko na sobie. Że to normalne że ja chcę ślubu i dzieci, a on jeszcze nie i nie wie czy kiedykolwiek będzie chciał. Myślał, że jak zamieszkamy razem to będzie dobrze ale było tylko gorzej (dziwne że tylko po 6 tygodniach wspólnego pomieszkiwania tak stwierdził), że widzę tylko jego zalety ale tak naprawdę to ma zbyt wiele wad, że dusi się w tym mieszkaniu, przeprosił. Rozpadłam się na kawałki. Nic nie odpisałam, czekałam aż do mnie wróci. Wrócił ale do siebie na wieś. Po jakimś czasie spotkaliśmy się. Mówiłam mu, że nie dam mu odejść, że mam całe życie z nim zaplanowane, że wiecznie go wspierałam i dalej chcę to robić i dążyć do naszych celów. Był niewzruszony, nie odzywał się. Odbyło drugie spotkanie (2 tygodnie temu). Dał mi nadzieję, chciał spróbować (mam fatalne stosunki z jego mamą, powiedziałam że chcę z nią usiąść i porozmawiać, żeby było dobrze). Ale okazało się, że ona nie chce mnie znać. Mimo to spotykaliśmy się, cudownie spędzaliśmy czas, choć z dystansem. Bez pocałunków, trzymania za rękę itd. Ciągle mieszkałam sama, czekałam aż wróci. Tydzień temu doszło do zbliżenia, a właściwie dwóch. Przyciągnął mnie do siebie, mówił że jestem cudowna, że jestem najpiękniejszą kobietą jaką spotkał w swoim życiu, że 95% mężczyzn ogląda się za mną, przez co jest strasznie zazdrosny, cały czas pytał dlaczego go tak pociągam, jak to robię. Całował namiętnie, czułam się jak w niebie. Myślałam, że po tym będzie dobrze. Ale nie.. Wczoraj napisał, że chce być sam, chce mieć czas dla siebie i nie chce ze mną być. Nie ma siły aby to wszystko ratować. Ja nalegałam. Ale on ciągle pisał NIE. Nie oczekuje ode mnie czekania w mieszkaniu i w ogóle czekania na niego. Nie chce tu wrócić. Nie wiem co robić, ryczę od 4 miesięcy, nie licząc tych chwil, które spędziłam z nim... Jak to uratować? Wybłagałam, żeby dziś się ze mną spotkał. Ciągle walczę i nie mogę przestać..
Powinnaś dać mu spokój to jakiś dupek, widzi tylko siebie i nikogo więcej. Egoista. Nie byliście razem przez chwile to zatęsknił bo mu się zachciało spraw łóżkowych a później znowu kopa w dupę uważasz to za w porządku?
Jeszcze raz...to kiedy był ten ślub?
Nie pogubiłaś się trochę w opowieści?
Masz dwa wyjścia - albo ciągle będziesz się do niego odzywać i rozkładać nóżki za jego maślane oczka.
Albo dajesz sobie spokój - nie kontaktujesz się z nim, owszem, będzie ciężko, ale przynajmniej nie będzie C robił złudnych nadziei i prawił komplementów tylko dlatego żeby Cię puknąć.
Ale znając życie wystarczy że zadzwoni/napisze/powie jedno czułe słówka i autorka będzie do niego leciała w trybie pospiesznym.
5 2016-05-15 10:48:00 Ostatnio edytowany przez majkaszpilka (2016-05-15 11:04:44)
Doczytałam...byłby....sorrki.
Ale i tak na trolika mnie się wydaje.
justa123 jesteś nie tylko kobietą kochająca za bardzo, ale i kobietą kochającą za dwoje. Stąd to twoje żebranie o uczucie, bo wiesz, że trudno kochać podwójnie. Lżej by ci było, gdybyś wiedziała, że i on kocha.
A on nie kocha ciebie. Kocha siebie i swoją niezależność. Ma inne spojrzenie na swoje życie. Nie chce tego co ty sobie wyidealizowałaś w swojej głowie: dom, dwoje dzieci i samochód na podjeździe.
Jedynym lekarstwem na to jest odcięcie się od niego i danie sobie czasu. Chyba, że chcesz zmarnować parę lat życia na czekanie i łudzenie się, że wszystko ułoży się tak jak zaplanowałaś.
Wiesz są takie etapy po starcie kogoś bliskiego: najpierw szok, potem niedowierzanie, a jeszcze później zaprzeczacie, że ten ktoś odszedł, nie przyjmowanie do siebie wiadomości, że tego kogoś już nie ma. Ty jesteś w tym momencie, że ciągle nie dopuszczasz myśli do siebie, że was już nie ma. Im dłużej będziesz tkwić w tym miejscu tym dłużej będziesz wychodzić na prostą.
Chcesz żyć z kimś kto cię nie chce? Z kimś, kto cię potrzebuje do zaspakajania swoich potrzeb seksualnych? Ty każde zbliżenie traktujesz jak nadzieję na ponowne zejście ze sobą, on jak szansę na wyładowanie "energii". A że przy okazji powie parę komplementów. My kobiety lubimy się nimi karmić i przywiązywać wielką wagę do znaczenia tych słów. A to tylko słowa...
ByłBY ślub. Ale go nie było. Nie jestem żadnym trollem. Napisałam to w emocjach, bez namysłu ale też jak najkrócej umiałam.
Chlopak159 : Tak, uważam że jest totalnym egoistą ale i on się z tym nie kryje. Kiedyś był inny, nosił mnie na rękach, dlatego tak ciężko mi się z tym pogodzić. I nie jest w porządku jego zachowanie, wiem to. Wszystko jest nie tak.
RavenKnight : Wiem, to jedyne wyjście. Przestać się odzywać, nie robić sobie nadziei. Tylko ciągle się łudzę, myślę sobie, że już nie będę potrafiła stworzyć związku z kolejnym mężczyzną, dlatego walczę jak popaprana (no i taki mały szczegół: wciąż go kocham)
Aniaa34 : Dziękuję za Twoją odpowiedź. Popłynęło mi kilka łez. Trafiłaś w sedno! To wszystko prawda, potrzebuję takich słów. Nikomu nie mówiłam o tym, co się stało, dlatego to dla mnie ważne czytać coś takiego, co otwiera oczy.
Jest pełno facetów, którzy traktowaliby Cię tak jak na to zasługujesz, ważne tylko żebyś dała im szansę i poprzez swój uraz z powodu jednego felernego przypadku nie skreślała wszystkich i nie traktowała jak przyszłych oprawców.
Ważne jest żebyś teraz nie dawała mu się wykorzystywać z powodu miłości, bo będziesz się tylko gorzej z tego powodu czuć, stracisz szacunek do samej siebie.
Przepraszam za płeć męską, że taka wierna kobieta musiała zostać tak okropnie potraktowana.
Jest pełno facetów, którzy traktowaliby Cię tak jak na to zasługujesz, ważne tylko żebyś dała im szansę i poprzez swój uraz z powodu jednego felernego przypadku nie skreślała wszystkich i nie traktowała jak przyszłych oprawców.
Ważne jest żebyś teraz nie dawała mu się wykorzystywać z powodu miłości, bo będziesz się tylko gorzej z tego powodu czuć, stracisz szacunek do samej siebie.
Przepraszam za płeć męską, że taka wierna kobieta musiała zostać tak okropnie potraktowana.
Trafne określenie - felerny przypadek tak to niestety wygląda. Nasz związek ewoluował, aż doszło do takiej beznadziei. Nie wiem nawet jak i kiedy. Tylko dlaczego aż 8 lat musiałam na ten przypadek zmarnować..
Faktycznie, byłam wierna i czysta jak łza. Większość swojego życia poświęciłam na czekanie. Najpierw studia na drugim końcu polski, dzieliło nas 830km. Ale wytrzymałam, bo przecież "robił to dla mnie". Później praktyki, szkolenia, kursy, w końcu ta praca na morzu. Czekałam cierpliwie, bo wierzyłam, że to dzieje się po coś. I jak widać dalej czekam
Nie czekaj, nawet jak wróci i przeprosi i będzie na kolanach błagał, to i tak prędzej czy później Ci coś wywinie, a Ty ciągle będziesz żyć w niepewności.
Szkoda tracić życia, chociaż i tak całą młodość Cię przetrzymał, narcyz jeden.
Wiem że się łatwo piszę, sam najpewniej byłbym rozdarty na dwa wiatry gdyby mi coś takiego kobieta zrobiła
Mógłby coś wywinąć, to pewne. Nawet powiedział, że tak naprawdę on sam siebie nie zna. I co by było, gdyby jemu coś nagle odbiło, rzucił by pracę, a my mielibyśmy ślub i dziecko, jakby nas wtedy utrzymał? A pracę chce rzucić, to tylko kwestia czasu.
Nie rozumiem tylko, po co mi się oświadczył, naobiecywał mi cudów. Nie wymagałam tego nigdy. To on rzucił pomysł, aby razem zamieszkać. Wprowadziliśmy się do nowego, pustego mieszkania. On zadbał o całe wyposażenie, wszystko kupił. Co teraz z tymi rzeczami? Tak się nie robi, gdy nie jest się pewnym, czego się chce. Ostatnio powiedział, że w mieście nie będzie mieszkać, nigdy nie chciał, bo go to niesamowicie męczy.
Tymbardziej ciężko się pozbierać, bo wszystko szło do przodu, wydawało się, że jest dobrze i będzie jeszcze lepiej.
Nie ogarniam tego kompletnie, dlaczego następstwem wizji o wspólnej przyszłości jest rozstanie.
Ale to bardzo dobra decyzja, dobrze się stało, ze się rozeszliśclie. Z boku to wygląda ta, że ty chcesz sobie ułożyć z nim życie a on tego nie chce. Niestety.
Moim zdaniem pomysł zabiegania o niego i wybłagiwanie kolejnych spotkań nie ma sensu, bo mu na związku z Tobą nie zależy.
A Ty też za bardzo sobie to wszystko zaplanowałaś.
Pomyśl, chcesz mieć takiego faceta, którego będziesz zmuszać do ślubu, potem do dzieci, potem do tego aby się zajmował dziećmi, potem aby poświęcał ci trochę czasu...itd
iLe tak wytrzymasz?
Długo bym nie pociągnęła. Mimo iż teraz myślę, że wszystko mi jedno jak by się zachowywał, ważne tylko aby ze mną był. Choć wiem, że nie ma to najmniejszego sensu i racji bytu.
A poza tym tak.. Właśnie tak to wszystko na chwilę obecną wygląda.
Dlaczego ciągle chcę wierzyć, że to tylko kryzys, który minie...
Długo bym nie pociągnęła. Mimo iż teraz myślę, że wszystko mi jedno jak by się zachowywał, ważne tylko aby ze mną był. Choć wiem, że nie ma to najmniejszego sensu i racji bytu.
A poza tym tak.. Właśnie tak to wszystko na chwilę obecną wygląda.
Dlaczego ciągle chcę wierzyć, że to tylko kryzys, który minie...
Czego ci dokładnie brakuje?
- często go nie było z powodu pracy
- jak już był w domu, to dusił się w nim
- powiedział, że nie jest gotowy na ślub itd i nie wie czy będzie kiedykolwiekj gotowy
- wysłał, Ci wiadomość, żebyś sobie poszukała kogo innego, bo to nie dla niego taki związek
- Ciągle pisał NIE
To czego Ci brakuje, że nie chcesz od niego odejśc?
15 2016-05-15 13:40:58 Ostatnio edytowany przez justa123 (2016-05-15 13:54:27)
Chyba już niczego, wszystko zostało powiedziane. Powinnam to przyjąć w końcu do wiadomości, że już nigdy nic nie będzie. (Chociaż napisał mi wczoraj, że NA RAZIE nic nie chce).
Prawda jest taka, że okropnie się od niego uzależniłam.
Moi przyjaciele się rozjechali, a jego znajomi stali się moimi znajomymi. Teraz, jak nie jesteśmy razem, nie mam nikogo. Siedzę codziennie sama i się zadręczam.
napisał mi wczoraj, że NA RAZIE nic nie chce
Ocieplil bo mu trujesz i trujesz.
Nie masz swojego życia dlatego się go kurczowo trzymasz. A o swoje ma i cie nie potrzebuje.
Dlaczego byłaś kimś 8 lat bez decyzji z jego strony?
Bo byłam zaślepiona, a on skutecznie mydlił mi oczy. Z resztą nie potrafiłabym odejść, nigdy by to z mojej strony nie wyszło.
(...) Nasz związek ewoluował, aż doszło do takiej beznadziei. Nie wiem nawet jak i kiedy. Tylko dlaczego aż 8 lat musiałam na ten przypadek zmarnować.
(...)Faktycznie, byłam wierna i czysta jak łza. Większość swojego życia poświęciłam na czekanie. Najpierw studia na drugim końcu polski, dzieliło nas 830km. Ale wytrzymałam, bo przecież "robił to dla mnie". Później praktyki, szkolenia, kursy, w końcu ta praca na morzu. Czekałam cierpliwie, bo wierzyłam, że to dzieje się po coś. I jak widać dalej czekam
Justa, to w jakim jesteście wieku, bo ja myślę, że bliżej już 30-tki.
Jak dla mnie, to czas i pora założyć rodzinę.
Ufff... 8 lat czekania!
Na forum jest dużo historii, o "przechodzonych" związkach.
Poczytaj, schemat jest taki sam: stwierdził, że nie jest jeszcze gotowy, miłości już nie ma tylko "przyzwyczajenie"... i takie tam podobne pitu, pitu, slogany rzucane na odchodnym.
U ciebie dochodzi jeszcze temat jego matki, bo piszesz, że jest ci przeciwna.
Dopóki nie było tematu ślubu, to tolerowała wasz związek. Po jego deklaracji, przepuściła sztorm na syna - tak myślę.
Teściowej potrzebna jest siła robocza na gospodarce, a ty panna z miasta.
Tym bardziej, że syn zamierza porzucić dotychczasowa pracę i osiąść na wsi.
Była rozmowa między wami, że razem tam zamieszkacie?
A może matka ma "na oku" pannę z okolicy dla niego?
Ja sugeruję, że to nie jest jego samodzielna decyzja.
Działa pod wpływem i naciskiem rodziny, ale to i tak dobrze o nim nie świadczy i o jego 8-letniej miłości do ciebie.
Kolejna osoba trafiła w sedno.
ja mam 26 lat, on 25.
Dobrze, poczytam o przechodzonych związkach, już kiedyś zaczęłam podpatrywać różne strony na ten temat ale przestawałam czytać, bo przecież nasz związek na pewno nie jest przechodzony. A jest. Był.
Matka.. Myślę, że to jeden z głównych powodów naszych nieporozumień. Była przeciwna naszemu związkowi, chociaż milczała właśnie do czasu rozmowy o ślubie. Jak dowiedziała się, że sala jest zarezerwowana, wówczas zaczęła się mała wojna. Bo to jej nie pasuje, bo to. Chciała nam zorganizować imprezę (czyt. płacę wam, ustalam miejsce wesela, menu i wybieram gości). Już wtedy robiło się źle. Ale on był ciągle po mojej stronie, nie chciał abym się nią przejmowała, tylko abyśmy robili swoje.
Co do mieszkania. W związku z poglądami jego mamy, wiedziałam że wspólne zamieszkanie możliwe jest dopiero po ślubie. Ale on twierdził: po co czekać? Że chce już, że to odpowiedni moment. Pytałam, co z jego mamą. Wtedy z pewnością odpowiadał, że to jest nasze życie i musi się z tym pogodzić.
I właśnie po tej przeprowadzce zaczęła się prawdziwa wojna. Przyszła do nas tylko raz, jak mnie nie było. Z różdżką.. I co się okazało? Że żyła wodna płynie centralnie przez nasze łóżko. Tylko w tym miejscu. Pokłóciłam się z nim o to, bo już nie chciał tam spać. I tak poleciało... Moja niedoszła teściowa nie rozmawiała ze mną, ale skutecznie buntowała narzeczonego za moimi plecami. I udało jej się. Jeszcze zostaje mi jej pogratulować.
To kobieta, która jest zazdrosna o to, że zabrałam jej syna, który wiecznie jej pomagał. Który był jej prawą ręką.
Teraz nie chce się ze mną 'pogodzić', bo wie, że jak się dogadamy to On znowu będzie ze mną i już wtedy nie na każde jej zawołanie.
I wiem, że jej marzeniem jest i było, aby jej syn miał gospodarną dziewuchę z ich wsi, a nie "panią z miasta", pracującą w biurze.
20 2016-05-15 16:14:07 Ostatnio edytowany przez Byla_Narzeczona (2016-05-15 16:15:34)
I wiem, że jej marzeniem jest i było, aby jej syn miał gospodarną dziewuchę z ich wsi, a nie "panią z miasta", pracującą w biurze.
Jakbym czytała o swojej niedoszłej teściowej. "Gwiazda", "damesa" i "pani z miasta" były określeniami na porządku dziennym. Jeśli pracowałam w jakiejś niefizycznej robocie, to nic jej to nie interesowało, a namawiała mnie na pracę na kurzej fermie przy zbieraniu jaj 10h dziennie. Na szczęście wtedy zginął Kaczyński i bali się kogokolwiek przyjmować - tak mi wierciła o to dziurę w brzuchu, że w końcu pojechałam się zapytać o robotę; co mi strzeliło do łba, to nie wiem. Też nam chciała wyznaczać datę ślubu i miejsce wesela, do tego nalegała, byśmy mieszkali u niej (wtedy mój już-były-facet mógłby się nią zajmować do końca życia, z czym się nawet nie kryła). Straszne jest życie z maminsynkiem.
I jak się skończył wasz związek? Mama twojego byłego partnera była powodem rozstania?
Nie, "teściowa" to wręcz próbowała ratować ten nasz chory związek, ale niekoniecznie z sympatii do mnie - jej psychiczny synalek był ostatnim synem, który został bez żony, a na wsi ponad 30-letni bezdzietny kawaler to coś nienormalnego. Ona była straszną kobietą. Dało się z nią wytrzymać, gdy się przyjechało na weekend, ale do mieszkania się nie nadawała. Taka typowa wiejska baba (przepraszam za określenie, ale jednak się w ten stereotyp wpasowała bardzo dobrze), całe życie pracowała fizycznie i usługiwała swojemu mężowi i synom, do tego darła się o byle co i płakała, że nikt jej nie szanuje. Toksyczny człowiek na maksa. Wszystko musiało być po jej myśli, bo inaczej awantura. Dwa razy próbowałam tam mieszkać i dwa razy się wyprowadzałam po 3 miesiącach, bo raz z dnia na dzień straciłam pracę i przez to zostałam nazwana przez nią "zerem" i "dz...ką", drugi raz jej synowa mieszkająca wtedy w pokoju obok ze swoim mężem zaszła w ciążę i coś jej się ubzdurało, że jestem o to zazdrosna i w ogóle "krowa" ze mnie. Na szczęście za tym drugim razem pracowałam i bywałam w domu tylko na weekendy i żeby się przespać, więc "dz...ką" po raz drugi nie zostałam
A rozstaliśmy się dlatego, bo mnie notorycznie okłamywał, bił i zdradzał. Nawet wiedząc o tym wszystkim dalej próbowała mi go wcisnąć, nawet mnie samą do siebie zaprosiła na piwo i jęczała kilka godzin
justa im starsza jestem tym bardziej mam problem z poprawnością polityczną. Dlatego często zdarza mi się walić prosto z mostu bez owijania w bawełnę. A że kogoś to zaboli? Jeśli uleczy to dobrze. Jeśli spowoduje, ze otworzy oczy... tym lepiej.
Ważne jest teraz byś znalazła siłę w sobie i wydostała się z tej czarnej dziury, żeby nie napisać doopy, w której teraz jesteś.
Te emocje - od euforii po totalny dół będą na porządku dziennym. Musisz nauczyć się żyć w nowym INNYM życiu. To jakie te życie będzie miało barwę i smak zależy od ciebie jak sobie z tym wszystkim poradzisz.
"Sprzedałaś" wszystko dla tego związku: siebie, przyjaciół, swoje marzenia i czas. Może potraktowałaś to trochę jak "inwestycję", która okazała się przeinwestowana. Zgubiłaś siebie dla kogoś kto nie był tego wart, kto nie zasłużył i nie docenił. Teraz musisz poszukać siebie na nowo, by w innym związku nie popełnić tego samego błędu: zgubieniu siebie.
Nie masz możliwości zadzwonić do dawnej koleżanki, kuzynki? Kogoś komu mogłabyś opowiedzieć to głośno. Żeby wydobyć te myśli z głowy, żeby usłyszał je świat?
Może ta okropna niedoszła teściowa właśnie zrobiła ci najlepszą przysługę jaką mogła ci dać: szansę na lepsze jutro. Na szansę na poznanie kogoś kto cię pokocha, kto ci da dziecko bo będzie tego pragnął jak nic innego na świecie, byś to właśnie ty była matką jego dziecka.
Przeżyj swój ból, popłacz sobie zrób tarczę ze zdjęcia ex i porzucaj w jego facjatę rozgotowanym makaronem. Tylko nie zatrać się w tej żałobie, bo możesz przegapić najlepszy czas w swoim życiu na wspominaniu kogoś, kto nie był wart nawet jednej łzy.
Byla_Narzeczona, ja zawsze uważałam, że jedynymi "burakami" jakimi warto się interesować, to te w sałatce.
Byla_Narzeczona, ja zawsze uważałam, że jedynymi "burakami" jakimi warto się interesować, to te w sałatce.
Haha ja niestety musiałam dojść do tego wniosku okrężną drogą. Grunt, że w końcu jestem tu gdzie jestem
25 2016-05-16 15:32:13 Ostatnio edytowany przez justa123 (2016-05-16 15:35:18)
Dwa razy próbowałam tam mieszkać i dwa razy się wyprowadzałam po 3 miesiącach, bo raz z dnia na dzień straciłam pracę i przez to zostałam nazwana przez nią "zerem" i "dz...ką", drugi raz jej synowa mieszkająca wtedy w pokoju obok ze swoim mężem zaszła w ciążę i coś jej się ubzdurało, że jestem o to zazdrosna i w ogóle "krowa" ze mnie. Na szczęście za tym drugim razem pracowałam i bywałam w domu tylko na weekendy i żeby się przespać, więc "dz...ką" po raz drugi nie zostałam
A rozstaliśmy się dlatego, bo mnie notorycznie okłamywał, bił i zdradzał. Nawet wiedząc o tym wszystkim dalej próbowała mi go wcisnąć, nawet mnie samą do siebie zaprosiła na piwo i jęczała kilka godzin
O kurczę... jestem w szoku. W tym wypadku nie masz zupełnie czego żałować, a wręcz skakać z radości, że masz to za sobą. Wstrętne persony z Twojego byłego i z tej kobiety... Jeden i ten sam ohydny typ.
usta im starsza jestem tym bardziej mam problem z poprawnością polityczną. Dlatego często zdarza mi się walić prosto z mostu bez owijania w bawełnę. A że kogoś to zaboli? Jeśli uleczy to dobrze. Jeśli spowoduje, ze otworzy oczy... tym lepiej.
Ważne jest teraz byś znalazła siłę w sobie i wydostała się z tej czarnej dziury, żeby nie napisać doopy, w której teraz jesteś.
Te emocje - od euforii po totalny dół będą na porządku dziennym. Musisz nauczyć się żyć w nowym INNYM życiu. To jakie te życie będzie miało barwę i smak zależy od ciebie jak sobie z tym wszystkim poradzisz.
"Sprzedałaś" wszystko dla tego związku: siebie, przyjaciół, swoje marzenia i czas. Może potraktowałaś to trochę jak "inwestycję", która okazała się przeinwestowana. Zgubiłaś siebie dla kogoś kto nie był tego wart, kto nie zasłużył i nie docenił. Teraz musisz poszukać siebie na nowo, by w innym związku nie popełnić tego samego błędu: zgubieniu siebie.
Nie masz możliwości zadzwonić do dawnej koleżanki, kuzynki? Kogoś komu mogłabyś opowiedzieć to głośno. Żeby wydobyć te myśli z głowy, żeby usłyszał je świat?
Może ta okropna niedoszła teściowa właśnie zrobiła ci najlepszą przysługę jaką mogła ci dać: szansę na lepsze jutro. Na szansę na poznanie kogoś kto cię pokocha, kto ci da dziecko bo będzie tego pragnął jak nic innego na świecie, byś to właśnie ty była matką jego dziecka.
Przeżyj swój ból, popłacz sobie zrób tarczę ze zdjęcia ex i porzucaj w jego facjatę rozgotowanym makaronem. Tylko nie zatrać się w tej żałobie, bo możesz przegapić najlepszy czas w swoim życiu na wspominaniu kogoś, kto nie był wart nawet jednej łzy.
Dziękuję za odpowiedź. Jeszcze nie umiem myśleć, że ta cała sytuacja wyjdzie mi na dobre.. Ale dziękuję, każde słowo pomaga. Czuję tak, że oddałam całą siebie, on z tego skorzystał, wziął moje serce oraz kawał dotychczasowego i przyszłego życia. Tylko nie może mi tego już oddać, bo odszedł sobie razem z tym. Boże, jak to boli... Gdyby ktoś jeszcze pare miesięcy temu powiedziałby mi, że nie będziemy razem-parsknęła bym śmiechem. Przecież to my byliśmy wzorem dla innych, przykładna para. Wiele razy słyszeliśmy takie słowa. Słyszeliśmy też, że pasujemy do siebie jak nikt na świecie i jeśli nasz związek kiedykolwiek się skończy-to te osoby przestają wierzyć w miłość. Ale ja byłam spokojna, przecież kochamy się najbardziej na świecie i żadnego rozstania w życiu nie będzie.
Wyprowadziłam się wczoraj z naszego mieszkania. Muszę dzisiaj zabrać jeszcze kilka rzeczy. Nie dam rady wszystkiego wziąć na raz-bo wtedy to będzie definitywny koniec, a na razie mi zbyt ciężko, żeby takimi sprawami dodatkowo się obarczać.
justa123 musiałabyś być z kamienia albo bez serca gdybyś potrafiła to uciąć z jednym razem. Gorzej jest w drugą stronę: przeciągać, odwlekać i czekać i karmić się nadzieją.
No tak, że zacytuję wieszcza: "ideał sięgnął bruku". Strasznie nudne są takie idealne związki. A ile odpowiedzialności jest za pokazywanie tego idealizmu. Będziesz musiała stoczyć nie jedną rozmowę i odpowiedzieć setki razy na pytanie: A co się stało? Byliście taką idealną parą?" No chyba, że masz dość asertywności w sobie by powiedzieć: nie wsadzaj nosa w nie swoje sprawy.
Daj sobie czas justa. Byle nie za długo, bo powtórki z życia nie będzie.
Na razie nie poruszam z nikim tematu zerwania.. jest zbyt ciężki. Mój były też milczy. Wszyscy znajomi, rodzina snują jedynie domysły. Nawet gdyby ktoś pytał, co się stało, to co miałabym powiedzieć? Chyba wtedy musiałabym wszystko zrzucić na byłego. Że się wypalił, że chce być sam i tylko sam, chce zająć się sobą, wychodzić z kumplami (to wszystko wielokrotnie mi powtarzał).
Źle mi dzisiaj. Mam ochotę zasypywać go wiadomościami. Ale nie mogę. Chociaż już dzisiaj raz napisałam. Głupia ja... to nie jest dobry sposób, aby pójść do przodu. Ale nie mam żadnego pomysłu, aby to zmienić. Paraliżuje mnie strach przed tym, że sobie kogoś znajdzie a ja długo nie będę mogła się pozbierać.
Ehh Justa, jak ja Cię rozumiem, ileż analogii do mojej sytuacji... Ten sam typ faceta, pieprzony Piotruś Pan i kobieta, która szczerze go kocha, dba o niego, myśli o wspólnej przyszłości, a na końcu zostaje z niczym, a mimo to szamota się, próbując walczyć z wiatrakami.
Z tego co piszesz, to i tak sobie lepiej radzisz niż ja- ja potrzebowałam TRZECH razy zostawiania mnie (w tym raz miesiąc po zaręczynach, a dwa razy już niestety po ślubie), żeby dojść do momentu, kiedy jestem w stanie mimo ogromnego bólu i przerażenia "co dalej" jakoś funkcjonować, nie szukać z nim kontaktu i bardziej lub mniej udolnie próbować zatroszczyć się o siebie...
Ciesz się, że jesteś młodziutka i nie jesteście po ślubie, mnie niestety czeka ból rozwodu i budowanie życia od nowa po 7 wspólnych latach.
Niestety nie radzę sobie wcale:( mam takie dni, kiedy jest w miarę dobrze ale wiem, że to pozorny spokój. Poza tymi dobrymi chwilami, jestem totalnie rozwalona i nie potrafię spojrzeć w przyszłość, która miałaby być bez niego. Nie widzę swojego życia bez niego..
Napiszesz więcej, co się u was w związku działo?
Justyna masz jakieś zainteresowania, hobby?
Jeśli nie to pasuje to zmienić, zagospodarować jakoś czas żeby nie mieć czasu myśleć o głupotach
Pojeździj rowerem, przebiegnij się, troszkę oszukasz umysł wytwarzając endorfiny, lepiej się poczujesz.
Pojedź w góry, wycisz się, naprawdę masz tyle możliwości, nie pozwól żeby Ci ten facet odebrał radość z życia.
Rozumiem że to musi być bardzo ciężkie dla Ciebie, ale dopóki nie podejmiesz żadnych działań, to może być kiepsko, ale wcale tak być nie musi