postanowiłam napisać tutaj, ponieważ nic mi już nie pomaga...ani rozmowa z psychologiem, ani przyjaciele, nic. minął miesiąc a ja nadal płaczę codziennie, a dodatkowo jestem w trakcie matur. Swego wybranka poznałam w pierwszej klasie liceum. Byłam po jakiejś wakacyjnej miłoścy, przy której serce mi zabiło mocniej po raz pierwszy, ale zosawił mnie po miesiącu, więc też nie byłam skora do nawiązywania znajomości. Aczkolwiek do niego cały czas mnie coś ciągnęło i zaczęliśmy coraz więcej pisać i częściej spotykać. Aż w wyjątkowych okolicznościach zaczęliśmy być razem. To co nas połączyło było czymś niesamowitym i niepowtarzalnym, zarówno dla mnie, jak i dla niego. było super w sumie cały czas. codziennie spędzaliśmy razem czas. Mamy tyle wspomnień, zdjęć, piosenek, wierszy......każdy kto nas znał, zawsze nam zazdrościł i mówił że nigdy nie wiedział aby jakieś osoby mogły się tak bardzo kochać. Ja niestety byłam osobą zamkniętą po wydarzeniach z gimnazjum i nie miałam przyjaciół. On natomiast był bardzo otwarty i po roku zaczęliśmy razem wychodzić z jego znajomymi, ale faceci też potrzebują pójść gdzieś tylko w męskim gronie. na początku było mi ciężko, ale po jego słowach i po jakimś czasie przestałam w ogóle do niego pisać jak gdzieś był. jedynie do czego się przyczepiałam to, to że nie pisał mi że wrócił do domu. W związku z tym że nie miałam nikogo bliskiego oprócz niego, wszystkie moje problemy spadały na niego....a że dodatkowo jestem osobą która bardzo się przejmuje wszystkim niepotrzebnie zupełnie, to było mu jeszcze ciężej. Też nie potrafiłam jeszcze panować nad "kobiecymi emocjami" i wybuchałam tylko gdy mnie coś naszło i mówiłam rzeczy, których nie chciałam. Teraz po rozstaniu mogę powiedzieć że nauczyłam się nad nimi panować, tylko...szkoda że tak późno. Oczywiście to są już moje przemyślenia po rozmowe z psychologiem i ocenie na chłodno wszystkiego. Było w porządku do czasu aż nie poszedł na studia, a ja do klasy maturalnej...przestaliśmy się widywać. rosła cały czas frustracja i nie mogliśmy się dogadać pisząc, codziennie był jakieś sprzeczki i nieporozumienia. to wszystko zaczęło się nawarstwiać, a my już nie potrafiliśmy na spokojnie podejść do problemów, bo było ich całe mnóstwo i codziennie, przynajmniej tak nam się wydawało. po ponad 2 latach, on zamiast mnie wspierać zaczął mówić że jestem beznadziejna i z niczym sobie nie radzę. Teraz potrafię na to spojrzeć obiektywnie i powiedzieć, że on po prostu już był wyczerpany tym wszystkim, ciągłym wsparciem na wszystkie problemy jakie tylko istniały i on sam musiał to dźwigać. pod koniec tak naprawdę zaczęło być ze mną lepiej i zaczęłam cześciej rozmawiać z ludzmi z klasy, ale już było za późno. po 2 latach i 4 miesiącach zerwał ze mną. A ja nie potrafię się z tym pogdzić że tak łatwo się poddał, ja pod koniec próbowałam wprowadzić trochę radości, ale jego to tylko denerwowało i uważał że tylko próbuję udawać że jest wszystko dobrze. Przy rozstaniu jeszcze powiedział że nie chce abym myślała że mnie nie kocha, tylko on czuje się wypruty ze wszystkiego, wyczerpany. Nie chciał mnie zostawiać, powiedział że nie wie co ma zrobić i nie chce tego robić, ale tak będzie dla nas obojga lepiej, bo przestał wierzyć że coś się zmieni. Oczywiście ja pod koniec też już nie mogłam znieść tego napięcia ciągłego, ale nie chciałam zrywać. owszem chciałam odpocząć, ale nie się rozstawać. Za dużo w to oboje włożyliśmy, a ja zrozumiałam swój błąd i chciałam go naprawić. Jego przyjaciółka też mnie pocieszała i mówiła że dla niego też nie jest to łatwe i mnie bardzo kocha. Tylko ciężko się z tym pogodzić, bo naprawdę oddałam mu wszystko co tylko miałam. Mówiłam mu że on musi najpierw mieć jakieś inne dziewczyny, pobyć w związkach które nie wymagają zaangażowania, ale on powiedział że nigdy takiego czegoś nie chciał i czekał na mnie 17 lat. oczywiście był zakochany, ale dopiero ze mną mu się udało być. Dlatego tak ciężko mi się z tym wszystkim pogodzić i z jego słowami które usłyszałam po 2 tyg. które powiedział w złości, bo tak naprawdę naszłam go i był kompletnie zaskoczony i nie chciał mnie widzieć. powiedział że pomału wyrzuca mnie z głowy i że znajdzie dziewczynę która lepiej rozumie pewne sytuacje. A ja poczułam się jak potwór....który go tylko zniszczył....Oczywiście nie uważam go za ideał miał również wady, jak każdy człowiek przez które i ja nie czułam się dobrze czasami ze sobą, czy też dobrze w tej relacji. Najbardziej boli to że on odczuwa teraz wielka ulgę i cieszy się wolnością, gdy ja ryczę codziennie. wiem że faceci mają strasznego świra na tym pukncie. Niełatwo się tego słucha po ponad 2 latach związku, który był bardzo obiecujący, ponieważ poznaliśmy oboje swoje rodziny. był ze mną u rodziny na święta...wspólny pierwszy wyjazd do innego miasta i tak dalej....Wiem że każdy powie że będzie lepiej, że będzie lepszy i tak dalej i tak dalej. Nie jestem jedyną osobą która takie coś przeżywa, czy przeżyła. Tylko, ja nie chcę z nikim innym układać sobie życia. To nie jest tak że sobie tego nie wyobrażam, ale wiem że już z nikim nie będzie tak samo. A moje serce będzie bić jeszcze długo dla niego i modlę się tylko o drugą szansę.
1 2016-05-09 21:42:16 Ostatnio edytowany przez Dzelma (2016-05-09 22:24:45)
w Twoim wieku to jedynie "klin klinem"
ale czas leczy rany- naprawde, moge Ci to powiedziec jako starsza kolezanka, leczy je szcególnie w Twoim wieku, tylko niektórzy potrzebuja go mniej, niektórzy wiecej. Mój sposób na cierpienie- ciezka praca, a ze masz do tego okazje, popisz sie, pokaz ze jestes lepsza i ze na CIebie niezasługuje, dostan sie na wymarzone studie, i dziewczyno żyj bo okres studiów to czas aby sie wyszalec , nei jak mówia niektórzy czegos nauczyc hehe
Nic wiecej Ci niepotrzeba jak czasu.Wiem pewnie sobie myslisz ze latwo powiedziec czy napisac ale taka jest prawda.Nie masz 40 czy 50 lat zeby rece zalamywac a takich jak ty jest tutaj wielu I ja tez wsrod nich bylem.Bylo minelo a czas zrobil swoje.Nic sie nie udaje bo narazie zyjesz emocjami I przeszloscia ktora trzyma cie w garsci.Uwierz mi ze spacery bardzo ci pomoga I nawet zwykle gadanie do nieba czesto pomaga bo sie wygadasz.Nie szukaj wsrod znajomych pocieszenia bo ich zanudzisz.Uszka do gory I jeszcze sie ponownie zakochasz.
Na swoim przykladzie powiem, ze czas jest jedynym lekarstwem. Wiem, ze to wydaje Ci sie teraz niemozliwe, bo caly swiat sie wali i juz nigdy nie bedzie dobrze, ale bedzie. Tez nie wierzylam, ze sobie poradze. Ale to jest mozliwe... Nie poddawaj sie tylko!
Zapewne wszystkie rady, które tutaj przeczytasz, wydadzą Ci się banałem, nieprzekładalnym na ból, który czujesz. Ale taka jest prawda, potrzeba czasu. Zobaczysz... za jakiś czas.
Zwróć uwagę, jak istotne jest, aby obie strony związku miały swój kawałek świata niezależny od partnera. Twój facet to miał. Ty nie. Z pewnością to w jakiś sposób przyczyniło się do waszego rozstania. Pomyśl o odbudowaniu poczucia własnej wartości (po wydarzeniach z gimnazjum?) i zbudowaniu kręgu własnych znajomych, przyjaciół. To zaprocentuje nie tylko teraz, ale i w przyszłości, kiedy z kimś się zwiążesz.
Pozdrawiam Cię ciepło.
Za rok ci przejdzie Pół żartem pół serio napisałem. Wiem, że ci nie do śmiechu. Ale od tego się nie umiera, młoda jesteś, popłaczesz teraz, porozpaczasz, a potem poznasz kogoś innego. Życie toczy się dalej. Dorosłe życie na tym polega, że są problemy. Związki takie są, że się niektóre rozpadają. Spokojnie możesz płakać, tęsknić, czarno widzieć przyszłość, że on był idealny, że żyć bez niego nie możesz, że już takiego nie spotkasz, że życie nie ma sensu - normalna reakcja młodej dziewczyny. Ale uwierz taka "żałoba" przechodzi z czasem. Zobaczysz, że jeszcze się uśmiechniesz
Ja ci kibicuję
w Twoim wieku to jedynie "klin klinem"
ale czas leczy rany- naprawde, moge Ci to powiedziec jako starsza kolezanka, leczy je szcególnie w Twoim wieku, tylko niektórzy potrzebuja go mniej, niektórzy wiecej. Mój sposób na cierpienie- ciezka praca, a ze masz do tego okazje, popisz sie, pokaz ze jestes lepsza i ze na CIebie niezasługuje, dostan sie na wymarzone studie, i dziewczyno żyj bo okres studiów to czas aby sie wyszalec , nei jak mówia niektórzy czegos nauczyc
hehe
Wiesz, teraz to klin klinem się nie przyda. nie czułabym się dobrze ze sobą gdybym zaczęła się z kimś spotykać i udawała że jest super i się cieszę z tych spotkań, bo tak by nie było. nie mogłabym udawać, że nie myślę o poprzednim. Chyba że źle zrozumiałam.
Za rok ci przejdzie
Pół żartem pół serio napisałem. Wiem, że ci nie do śmiechu. Ale od tego się nie umiera, młoda jesteś, popłaczesz teraz, porozpaczasz, a potem poznasz kogoś innego. Życie toczy się dalej. Dorosłe życie na tym polega, że są problemy. Związki takie są, że się niektóre rozpadają. Spokojnie możesz płakać, tęsknić, czarno widzieć przyszłość, że on był idealny, że żyć bez niego nie możesz, że już takiego nie spotkasz, że życie nie ma sensu - normalna reakcja młodej dziewczyny. Ale uwierz taka "żałoba" przechodzi z czasem. Zobaczysz, że jeszcze się uśmiechniesz
Ja ci kibicuję
Wiem że się nie umiera od tego. zdaję sobie z tego sprawę że może i będzie lepiej później. Tylko właśnie wydaje mi się że o to chodzi w miłości, że co z tego że ktoś inny może i będzie lepszy pod jakimś względem, ale i tak chce się budować i poznawać świat z tą jedną osobą. Pisząc oddałam mu wszystko miałam na myśli naprawdę wszystko. Był moim pierwszym partnerem seksualnym, a ja jego pierwszą partnerką. To była dla mnie bardzo ważna decyzja i czekałam z nią bardzo długo. Ta sfera jest dla mnie ważna, jak dla każdej innej kobiety o prawidłowej psychice, szczególnie młodej.
Pierwsza miłość i poważne zaangażowanie w młodym wieku nie zawsze kończy się,,żyli długo i szczęśliwie''
Być może to nie był ten czas ani ten człowiek .
nie napiszę nic nowego.
Potrzebujesz czasu ,dużo chusteczek i porządnej przyjaciółki aby przejść ten trudny okres.
Życie serwuje nam różne sytuacje jedne przyjemne inne mniej ale dając nam czas uczy nas też czegoś i pozwala wyciągnąć wnioski.
popadanie w skrajności w skrajność
Dałam wszystko z siebie w ten związek i nic nie otrzymałam tylko smutek i łzy.
On jest też młody i wystraszył się Twojego zaangażowania być może uznał iż jest zbyt młody na poważny związek.
Może i to lepiej dla Ciebie że tego nie ciągnął dalej.
Pierwsza miłość i poważne zaangażowanie w młodym wieku nie zawsze kończy się,,żyli długo i szczęśliwie''
Być może to nie był ten czas ani ten człowiek .
nie napiszę nic nowego.
Potrzebujesz czasu ,dużo chusteczek i porządnej przyjaciółki aby przejść ten trudny okres.
Życie serwuje nam różne sytuacje jedne przyjemne inne mniej ale dając nam czas uczy nas też czegoś i pozwala wyciągnąć wnioski.
popadanie w skrajności w skrajność
Dałam wszystko z siebie w ten związek i nic nie otrzymałam tylko smutek i łzy.
On jest też młody i wystraszył się Twojego zaangażowania być może uznał iż jest zbyt młody na poważny związek.
Może i to lepiej dla Ciebie że tego nie ciągnął dalej.
nie wystraszył się, sam planował przyszłe kilka miesięcy razem i ogólnie. Ja mu nigdy niczego nie narzucałam jeżeli chodzi o jakieś małżeństwo albo coś takiego. Zawsze mieliśmy podejście takie że mamy nadzieję iż wytrzymamy długo ze sobą i tego chcemy, ale nigdy nie wiadomo co się stanie. Tak jak napisałam, zmęczył się moim ciągłym stresem i tym że za bardzo się przejmowałam rzeczami różnymi i z czasem coraz mniej się uśmiechałam. powiedział tego ostatniego dnia, że gdy przyszedł do mnie i zobaczył mnie taką zmęczoną tym wszystkim, że nawet się nie uśmiechęłam do niego, to wtedy podjął decyzję i uznał że nic się nie zmieni. Z drugiej strony ciężko mi było się uśmiechnąć gdy czułam że on ma wątpliwości i cały czas o czymś myśli. Aczkolwiek tak jak napisałam tydzień przed zerwaniem było coraz lepiej....tylko wybuchłam tymi kobiecymi emocjami i wtedy stracił chęci, a następnego dnia zerwał.
Cześć! Pewnie Ci mega trudno, ale nie wmawiaj sobie, że on się cieszy, bo Ciebie nie ma.
Ja też, gdy rozstawałam się z chłopakiem, to miałam wrażenie, że on dopiero teraz ma zajebiście, a ja? Płacząca w podusie.
Nie myśl, że jesteś beznadziejna bo tak nie jest.
W każdym związku są wzloty i upadki. Czasem jest nagromadzenie tych złych chwil, dlatego niektórzy wolą odejść.
Kto wie, czy czas Was znów nie połączy, jeśli byliście tak zakochani. :*
Sprawa jest jeszcze świeża. Daj mu zatęsknić, ale nie zaniedbuj się...
Pokaż Mu, że ma za kim tęsknić.
12 2016-05-10 19:56:35 Ostatnio edytowany przez madoja (2016-05-10 20:01:25)
Brutalnie muszę napisać: za bardzo się nad sobą roztkliwiasz autorko. To aż bije z Twojego postu. Myślę że właśnie to go odepchnęło od Ciebie. Osaczałaś go swoimi problemami, łzami, biadoleniem. Jesteś zbyt przewrażliwiona i za bardzo chcesz skupiać uwagę innych na swoich problemach. Samo to, że chodzisz do psychologa z powodu rozstania - a masz... ile? 18 lat? - jest trochę dziwne. Rzeczy (nawet przykre) których doświadczają miliony ludzi na świecie dla Ciebie urastają do rangi problemu nie do pokonania. W dodatku chyba zakładasz, że sama sobie z niczym nie poradzisz, skoro najpierw osaczałaś swoimi problemami swojego ex, a teraz musisz korzystać z pomocy psychologa.
Oczywiście, wrażliwość to piękna cecha, tylko u Ciebie chyba przekracza to już pewne granice i mam wrażenie że Ty zamiast pracowac nad tym (a da się!), starać się umocnić, być twardsza, lub przynajmniej nie obnosić się z tym aż tak, z uporem pielęgnujesz i podlewasz tę cechę.
Wciągałaś go w swój przewrażliwiony, smutny świat, pewnie sprawiałaś wrażenie pesymistki. Nikt nie lubi takich ludzi. Żaden facet nie chce spędzać życia z osobą która emocjonalnie go ciągnie w dół. Zwłaszcza że przecież nie masz zdiagnozowanej depresji czy czegoś takiego, po prostu lubisz się taplać w swoim smutku i analizach. Faceci lubią kobiety delikatne, ale nie egzaltowane.
Brutalnie muszę napisać: za bardzo się nad sobą roztkliwiasz autorko. To aż bije z Twojego postu. Myślę że właśnie to go odepchnęło od Ciebie. Osaczałaś go swoimi problemami, łzami, biadoleniem. Jesteś zbyt przewrażliwiona i za bardzo chcesz skupiać uwagę innych na swoich problemach. Samo to, że chodzisz do psychologa z powodu rozstania - a masz... ile? 18 lat? - jest trochę dziwne. Rzeczy (nawet przykre) których doświadczają miliony ludzi na świecie dla Ciebie urastają do rangi problemu nie do pokonania. W dodatku chyba zakładasz, że sama sobie z niczym nie poradzisz, skoro najpierw osaczałaś swoimi problemami swojego ex, a teraz musisz korzystać z pomocy psychologa.
Oczywiście, wrażliwość to piękna cecha, tylko u Ciebie chyba przekracza to już pewne granice i mam wrażenie że Ty zamiast pracowac nad tym (a da się!), starać się umocnić, być twardsza, lub przynajmniej nie obnosić się z tym aż tak, z uporem pielęgnujesz i podlewasz tę cechę.
Wciągałaś go w swój przewrażliwiony, smutny świat, pewnie sprawiałaś wrażenie pesymistki. Nikt nie lubi takich ludzi. Żaden facet nie chce spędzać życia z osobą która emocjonalnie go ciągnie w dół. Zwłaszcza że przecież nie masz zdiagnozowanej depresji czy czegoś takiego, po prostu lubisz się taplać w swoim smutku i analizach. Faceci lubią kobiety delikatne, ale nie egzaltowane.
A to w sumie ciekawe co mówisz, bo on uważał że właśnie za bardzo skupiam się na potrzebach innych a nie swoich. że robię tak aby to inni czuli się dobrze, mimo że mi nie jest z tym fajnie. Tylko powiem tak na początku wcale taka nie byłam przygnębiona wszystkim, byłam radosna i cieszyłam się ze wszystkiego, a później było coraz gorzej i gorzej. Sama nie wiem czemu. A chodzenie do psychologa to żadna dziwna rzecz. każdy czasem potrzebuje pomocy nawet w takiej błahej sprawie i myslę że też aż tak odważnie nie można stwierdzać, bo też niedawno umarła mi bliska osoba i dla mnie to było nagromadzenie dużej ilości negatywnych uczuć i jeszcze dodatkowo byłam 2 tyg przed maturami. A co depresji to miałam ją stwierdzoną kilka lat temu, tylko że było w porządku później. A dwa poszłam tam aby zrozumieć też swoje zachowanie i pracować nad sobą. Żałuję jedynie że tak późno na to zareagowałam i nie zrobiłam czegoś w tym kierunku wcześniej, bo teraz nie wiem czy dostanę drugą szansę kiedyś.
madoja napisał/a:Brutalnie muszę napisać: za bardzo się nad sobą roztkliwiasz autorko. To aż bije z Twojego postu. Myślę że właśnie to go odepchnęło od Ciebie. Osaczałaś go swoimi problemami, łzami, biadoleniem. Jesteś zbyt przewrażliwiona i za bardzo chcesz skupiać uwagę innych na swoich problemach. Samo to, że chodzisz do psychologa z powodu rozstania - a masz... ile? 18 lat? - jest trochę dziwne. Rzeczy (nawet przykre) których doświadczają miliony ludzi na świecie dla Ciebie urastają do rangi problemu nie do pokonania. W dodatku chyba zakładasz, że sama sobie z niczym nie poradzisz, skoro najpierw osaczałaś swoimi problemami swojego ex, a teraz musisz korzystać z pomocy psychologa.
Oczywiście, wrażliwość to piękna cecha, tylko u Ciebie chyba przekracza to już pewne granice i mam wrażenie że Ty zamiast pracowac nad tym (a da się!), starać się umocnić, być twardsza, lub przynajmniej nie obnosić się z tym aż tak, z uporem pielęgnujesz i podlewasz tę cechę.
Wciągałaś go w swój przewrażliwiony, smutny świat, pewnie sprawiałaś wrażenie pesymistki. Nikt nie lubi takich ludzi. Żaden facet nie chce spędzać życia z osobą która emocjonalnie go ciągnie w dół. Zwłaszcza że przecież nie masz zdiagnozowanej depresji czy czegoś takiego, po prostu lubisz się taplać w swoim smutku i analizach. Faceci lubią kobiety delikatne, ale nie egzaltowane.A to w sumie ciekawe co mówisz, bo on uważał że właśnie za bardzo skupiam się na potrzebach innych a nie swoich. że robię tak aby to inni czuli się dobrze, mimo że mi nie jest z tym fajnie. Tylko powiem tak na początku wcale taka nie byłam przygnębiona wszystkim, byłam radosna i cieszyłam się ze wszystkiego, a później było coraz gorzej i gorzej. Sama nie wiem czemu. A chodzenie do psychologa to żadna dziwna rzecz. każdy czasem potrzebuje pomocy nawet w takiej błahej sprawie i myslę że też aż tak odważnie nie można stwierdzać, bo też niedawno umarła mi bliska osoba i dla mnie to było nagromadzenie dużej ilości negatywnych uczuć i jeszcze dodatkowo byłam 2 tyg przed maturami. A co depresji to miałam ją stwierdzoną kilka lat temu, tylko że było w porządku później. A dwa poszłam tam aby zrozumieć też swoje zachowanie i pracować nad sobą. Żałuję jedynie że tak późno na to zareagowałam i nie zrobiłam czegoś w tym kierunku wcześniej, bo teraz nie wiem czy dostanę drugą szansę kiedyś.
To zalezy, jak i DLACZEGO skupiasz sie na potrzebach innych.
Jesli robisz to w stylu - ja dalam mu wszystko, a on mnie teraz zostawil, albo - jestem mila i uczynna i oczekuje w zamin odpowiedniego traktowania i wdziecznosci - to nie jest zadne dawanie innym, tylko proba handlu zamiennego.
Tego oducz sie mozliwie szybko, to zazwyczaj konczy sie fiaskiem. Albo zacznij to nazywac po imieniu.
Poza tym sama piszesz, ze on czul sie przytloczony Toba i twoimi problemami, wiec tu widocznie Ty bylas biorca a nie dawca.
Podpisuje sie pod Madoja, za duzo tu Twojego egocentryzmu i roztkliwiania sie nad soba sama.
Ludzie, ktorzy naprawde bardziej interesuja sie innymi i pomoca innym, nie reaguja tak jak Ty, bo po prostu nie sa tak na sobie skupieni.
Wiele w Tobie żalu, to zrozumiałe, bo przeżywasz swoją stratę. To trochę tak jakbyś miala wielką rane, którą boli kazde dotknięcie. Choć jest to trudny moment, pozwól sobie na przezywanie tego smutku. Dużo rozmawiaj z przyjacióolkami, bliskimi o tym co czujesz. Jest to długi i bolesny proces do zagojenia Twojej rany. Możesz dowiedzieć się o tym jak wygląda proces żalu i jakie sa jego etapy w moim artykule "Etapy żalu po rozstaniu". Czasami zrozumienie tego co się dzieje daje ukojenie. Choć trudno w to uwierzyć, rana sie zagoi, zrobi się strupek i odpadnie, może pozostanie ślad.
Ja z kolei przysięgam, że to co poniżej napisał Sted jest prawdą, nawet jak ciężko w to z początku uwierzyć .
"(...)Przysięgam ci, że płynie czas!
Że płynie czas i zabija rany!
Przysięgam ci, przysięgam ci,
Przysięgam ci że płynie czas!
Że zabija rany- przysięgam ci!
Tylko daj mu czas
Daj czasowi czas.
I zwól czarnym potoczyć się chmurom
Po tobie, przez ciebie i między ustami,
I oto przychodzi, nowy dzień,
One już daleko, daleko za górami!
Tylko daj mu czas,
Daj czasowi czas
Bo bardzo, bardzo
Bardzo szkoda
Byłoby nas! "