Historia życia. Czy da się to uratować? Pomocy, proszę - Netkobiety.pl

Dołącz do Forum Kobiet Netkobiety.pl! To miejsce zostało stworzone dla pełnoletnich, aktywnych i wyjątkowych kobiet, właśnie takich jak Ty! Otrzymasz tutaj wsparcie oraz porady użytkowniczek forum! Zobacz jak wiele nas łączy ...

Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!


Forum Kobiet » MIŁOŚĆ , ZWIĄZKI , PARTNERSTWO » Historia życia. Czy da się to uratować? Pomocy, proszę

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Posty [ 47 ]

Temat: Historia życia. Czy da się to uratować? Pomocy, proszę

Pomóżcie, bo jestem w ciężkiej sytuacji, nie wiem co zrobić, nie mam z kim o tym pogadać, nie ma mi kto doradzić sad

Historia może być trochę długa, ale proszę poświęćcie chwilę, by powiedzieć mi co robić.

Wróciłem do znajomości z pierwszą miłością, Sarą właściwie po 6-7 latach nie widzenia się. W dzieciństwie bardzo się w niej kochałem, ale niestety nic z tego nie wyszło. Miesiąc temu nawiązałem z nią znajomość, na początku było różnie, ona w pierwszy dzień opowiedziała mi praktycznie całą historię swojego życia, ja natomiast słuchałem. Znajomość się rozwijała. Ja jestem pewny siebie, spontaniczny, często szalony, ona to zauważyła i polubiła. Powiedziała, że jest zauroczona moja głosem, uwielbia mnie słuchać i lubi moją pewność siebie. W trzeci dzień rozmowy zrobiliśmy sobie sex telefon, bardzo jej się to podobało. Robiło się coraz goręcej, zaczęliśmy pisać codziennie, bardzo długo rozmawiać przez telefon. Wymieniać się fotkami, filmikami. Zauważyłem, że jest mną zainteresowana. Przegadaliśmy tak dwa tygodnie i oboje wręcz nie mogliśmy się doczekać spotkania. Bardzo dużo, wręcz codziennie, mówiła mi o swojej przyjaciółce, Annie, że wiele jej pomogła, wiele zrobiła i nauczyła. Postanowiłem napisać do tej tajemniczej Anny, ale okazało się, że Sara sobie tego nie życzyła. Powiedziała mi, że mam zakaz pisania do jakichkolwiek jej znajomych. Przeprosiłem, powiedziałem, że nie napiszę więcej.
Spotkaliśmy się dwa tygodnie temu. Było cudownie od samego początku, wystroiła się dla mnie, co chwilę dawała jakieś znaki, że jest zainteresowana. Sara pracuje w barze, więc - może się wydawać śmieszne - po tylu latach nie widzenia się miałem fajną niespodziankę. Tam też spotkałem Annę (która odegra główną rolę w całym dramacie).
Potem skoczyliśmy do niej do domu, wypiliśmy dwie butelki wina i skończyliśmy w łóżku. Tutaj popełniłem błąd. Nie powiedziałem jej, że jestem prawiczkiem, wobec czego zestresowany nie mogłem nic w tym łóżku zrobić prócz pettingu i pieszczot. Nie powiedziałem jej, bo się bałem reakcji. Bałem się, że mnie odrzuci i powie, że jestem jakiś nienormalny. Cholibka, nie wiem czemu się bałem ;(
W trakcie tej nocy widziałem naprawdę dużo. Jej zaangażowanie, jej pożądanie, jej szczerość, radość, uczucie, wszystko. Była wtedy taka szczęśliwa, radosna. Jakby była najszczęśliwszą osobą na świecie. Ujęło mnie to strasznie, bo jako jedyna w całym moim życiu rozumiała mnie bez słowa, rozumiała moje żarty czy wygłupy. Akceptowała takim jakim jestem.
Po czym... w ten sam dzień, dwie godziny po tym jak jeszcze całowaliśmy się u niej na łóżku, kiedy wracałem do siebie oświadczyła mi, że dla niej to wszystko za szybko, że ja jestem porywczy, że chcę wszystko na raz. Zupełnie mnie to wybiło z rytmu, nie wiedziałem o co chodzi. Jeszcze dwie godziny wcześniej robiłem jej dobrze, a ta wyjeżdża z takimi tekstami. Bardzo się przyzwyczailiśmy do siebie. Jak nie jedna strona zawsze pisała, to robiła to druga. Nie przeszkadzało jej to, ani nie odstraszało, że może za często piszemy. A skądże znowu! Sama mi "spamowała" dosłownie skrzynkę, sama chciała rozmawiać.
Następny tydzień przegadaliśmy normalnie. W jeden dzień mieliśmy poważną rozmowę, wówczas rozmawialiśmy na ten temat, że jak ona chce faceta to musi go podniecać, a nie, że ten "nie reaguje". Wtedy jej oznajmiłem, że jestem prawiczkiem, co ją ogromnie zszokowało. Powiedziała, że nie spodziewała się tego, ale z drugiej strony bardzo ją to ujęło i powiedziała, że jest to słodkie i urocze. Zaczęła fantazjować na ten temat, mówiła mi już co będziemy robić, a czego nie. Co mi pokaże, co nauczy. Zrobiła mi tym ogromną nadzieję, przeogromną. Napaliłem się, nie powiem, ale oczywiście nie przesadzałem. Byłem u niej tydzień temu w czwartek, to jak poszliśmy do dentysty to się nie mogła ode mnie odkleić. Słodkie słówka, przytulanie, łaskotki, szkliste oczka. Normalnie jak oznaki zakochania. Widać było, że coś z tego będzie, że mam szansę być szczęśliwy.

Niestety...nie. Jej zachowanie stawało się coraz bardziej niezrozumiałe. Na żywo była zupełnie inną osobą niż przez telefon czy smsy. Na żywo energiczna, radosna, przez telefon dumna, lekko wzniosła i irytująca. Z każdą nową rozmową coraz bardziej się gubiłem, coraz bardziej wchodziłem w coś co było swego rodzaju czarną dziurą.

W tajemnicy przed Sarą, postanowiłem napisać do Anny, jej jedynej przyjaciółki (za co będę pokutował całe życie). Nie miałem wówczas do kogo się odezwać, kogo poradzić, co robić. Wszyscy mnie olali, byłem sam jak palec. Napisałem do Anny o pomoc, by doradziła mi jak postępować z Sarą, bo ta była niemożliwa, czasami wręcz odpychająca, tak, że myślało się, iż powinno się to olać. Ale nie mogłem tego zrobić, bo Sara jako jedyna pokazała mi świat z zupełnie innej strony, co dla niej jest po prostu normalną rzeczą.

Rozmawiałem z Anną przez tydzień, prosiłem ją, żeby nie mówiła nic Sarze. Głupi nie powiedziałem jej, że Sara mi zabroniła rozmawiać z nią. Ale kurde musiałem się do kogoś zwrócić.

Anna pomagała mi cały czas, powiedziała mi o wcześniejszych związkach Sary, że polegały one na bardzo częstych spotkaniach itp. bez życia prywatnego. W ten sposób zrozumiałem wiele rzeczy, zmieniłem taktykę. Gdyby nie Anna, nie miałbym o tym bladego pojęcia i wówczas nie zwolniłbym znacząco tempa... nie dając Sarze ani czasu oraz przestrzeni, bo byłbym nakręcony. Tak też zrobiłem, wrzuciłem na luz, co prawda Sara kilka razy upominała mnie, że za szybko czasem działam. Przyznałem jej rację i znowu zmieniłem taktykę, znowu zwalniając. Teksty Anny wiele mnie uświadomiły, wiele wyjaśniły i tak o to, potrzebny był tylko czas, by być z Sarą. Powolutku, spokojnie...

W tą niedzielę miałem pokaz karate. W zeszły wieczór strasznie zagrała mi na uczuciach. Powiedziała, że przyjedzie... aha zapomniałem powiedzieć, Sara w zupełności poświęciła się barowi, gdzie pracuje, dlatego nasze spotkania były okropnie ograniczone. Praktycznie nie było możliwości oprócz spotkań w barze. No i nagle wyjechała mi z tekstem, że może przyjedzie do mnie, na pokaz. To strasznie mnie uszczęśliwiło, pokazałem jej to, a ta nagle jak biczem strzelił, po 2-5 minutach, że się rozmyśliła, że miasto w którym mieszkam ją przeraża ze względu na wspomnienia i ludzi. Pokaz trwał tylko pół godziny, ale i tak uparta nie przyjechała. Narobiła kolejnych nadziei, bo nie sposób był się z nią spotkać, a tu takie coś. Oczywiście Anna powiedziała, żebym wyluzował. No i oczywiście to zrobiłem.

Ale potem stała się katastrofa. Do Sary w tą właśnie niedzielę przyjechał... były chłopak o imieniu Kuba. Ona wcześniej się w nim bardzo kochała, bardzo chciała z nim być, ale coś im nie wyszło. Ponoć wiele przepłakała w rozmowie z nim, spędzili cały dzień, a wieczorem go odprawiła i zadzwoniła do mnie. Wówczas się wszystkiego dowiedziałem... dowiedziałem, że teraz wszystko się zmieniło... zaczęła mieć wątpliwości, zagwostki. Nie wiedziała, którego wybrać. Zszokowało mnie to co niemiara. Do tej pory miałem usłaną różami drogę do serca Sary, aż nagle pojawił się on. Znikąd, od tak i zmienił jej myślenie. Powiedziała mi, że obaj wywróciliśmy jej życie do góry nogami. Nie miałem pojęcia co powiedzieć... aż nagle wystrzeliłem tak z głupa, że lepiej niech weźmie jego skoro ma wątpliwości, a ta jak biczem strzelił bez niczego powiedziała, że... Uwaga!... że szanuje moją decyzję, że jeżeli tego chcę... a mi opadły ręce. Zeszła ze mnie energia, całkowicie. Ale potem powiedziała, że nie podjęła decyzji i sama nie wie co zrobi, więc żebym się nie nastawiał, bo nie chce robić nadziei. A mi tak właśnie zależało, tak bardzo się zauroczyłem, bo tyle rzeczy przeżyłem, tyle poczułem, że nie chciałem odpuścić i powiedziałem jej to przez telefon... na tym się skończyła nasza rozmowa tego dnia.
Od tego momentu, to jest od niedzieli, całkowicie się zmieniła, już nie miała tyle entuzjazmu, tyle energii, tego czegoś co widziałem w czwartek czy podczas pamiętnej nocy. Pojawił się dystans... Przyjechałem do niej we wtorek. Pochodziliśmy po galerii, pośmialiśmy się trochę, a ten dystans... ech. I tekst typu: "Zabierz te łapy" wiele mi uświadomił. Wcześniej za nic w świecie by tego nie powiedziała... wcześniej jej się to podobało jak ją dotykałem.
W ten same dzień nastąpiła poważna rozmowa między nią a Anną. Ta jej uzmysłowiła, że ja wyglądam na kruchego, takiego, którego można łatwo zranić. I Sara przyznała jej rację w 100%. Jak zawsze. Ja wiedziałem od samego początku, że Anka ma ogromny wpływ na Sarę, tego nie trzeba była zgadywać. To było bardzo widoczne. No i Sara po tym uzmysłowieniu powiedziała mi, że musimy ograniczyć kontakt, musimy przestać tyle rozmawiać czy załóżmy widzieć się. W dodatku powiedziała, że to co zaszło między w łóżku nie powinno mieć miejsca, że żałuję tego. Ale się wkurwiłem wtedy na Ankę, że gadała o mnie w ten sposób, chociaż znała mnie tylko z chatu. Zamiast mi pomagać jak obiecała, sprawiła, że Sara się ode mnie odsuwała sad Tego samego wieczoru, kiedy Sara mi to oznajmiła, ja też jej powiedziałem jedną rzecz. Denerwowało mnie, że te zagwostki wyglądają jak jakaś gra w wybór faceta. Powiedziałem jej, że wierzę, że mnie wybierze i tego będę się trzymał. Byłem tak zauroczony, że nawet nie myślałem, że wychodzę na debila. Odebrała to jako zagalopowanie się i jako kolejny argument do ograniczenia kontaktu.

Napisałem więc do Anki, że ma na nią ogromny wpływ,że jest dla Sary jak bożek i że Sara sama by tak nie pomyślała, że jestem kruchy itp. nie po tym co widziałem w czwartek czy wcześniej.

No i tutaj zaczyna się finał!

Anka wzięła moje słowa do siebie i powiedziała Sarze, że rozmawialiśmy ze sobą. Powiedziała, że musiała pogadać z Sarą na ten temat. No i wdrożyła mnie w to ech...skutki tego były natychmiastowe(Sara zabroniła mi rozmawiać z Anką). Sara napisała mi, że ją bardzo wkurzyłem, że nie chce jej się już ze mną rozmawiać, że nie chce mnie więcej widzieć i moje zachowanie dało jej jasno do zrozumienia. Przeprosiłem, powiedziałem, że napisałem po to i po to do Anki, ale to tylko dołożyło do oliwy ognia.

Pociekłem do Anki, zapytałem co jej powiedziała, a ta że rozmawiały ze sobą. Nie napisała mi dokładnie o czym, więc ja pomyślałem, że o wszystkim, bo reakcja Sary była zbyt gwałtowna, zbyt agresywna jak na jedno zwykłe pytanie poprzedniego dnia. Można dostać opierdziel, puszczać focha, ale nie tak nagle kończyć, tak nagle. Coś było na rzeczy. Spanikowałem. Podejrzewałem, że Anka wszystko jej wygadała, że gadamy od dłuższego czasu za jej plecami. Stąd ta reakcja...
Potem dowiedziałem się, że Anka wysłała Sarze screeny, w tym jak opierdzielam Ankę za wygadanie się. Sara to wszystko widziała... wszystko... zatkało mnie... wiedziałem, że jest już prawie koniec...
Sara poprosiła mnie o moje screeny(pewnie by sprawdzić wiarygodność, zresztą co można sobie pomyśleć po smsie: Anka wysłała mi screeny jak z nią gadałeś -.-), a ja myśląc, że Anka wysłała wszystkie screeny od początku naszej rozmowy, zrobiłem to samo... i tu się pomyliłem, bo Anka nie wysłała wszystkich screenów(w sumie nie jestem tego pewien). Wysłałem Sarze wszystkie screeny, od samego początku i tu nastąpił koniec.

Sara wpadła w szał po przeczytaniu tego. Powiedziała, że odstawiam chore akcje, że góry mógłbym dla niej przenosić(bo tak pisałem do Anki), że to, że tamto. Że nigdy nie powinienem pisać do Anki, nigdy, że ją obgaduję(nie brałem już pod uwagę faktu ile razy ona mnie obgadywała z Anką, a potem się tym afiszowała do mnie), że nie rozumiem co zrobiłem.
Nie miałem żadnej linii obrony, wiedziałem, że ma rację i nie było sensu się kłócić. Zdałem sobie sprawę, że ją straciłem, przez jedną durną osobę, przez pieprzoną Ankę. Z drugiej strony wiele ryzykowałem, ale nie miałem wyjścia.

Jestem zrozpaczony. W całym moim życiu tylko Sara pośród wszystkich kobiet mnie rozumiała, pokazała mi co to znaczy być sobą w 100% i być szczęśliwy. Przy niej czułem się pewniejszy, bardziej radosny, spełniony.
Chciałbym to naprawić. Ludzie, czy to możliwe? Ja nie mogę przestać o niej myśleć, tak wywróciła mój świat do góry nogami... tak go zmieniła, że zacząłem żyć na "wariackich papierach".

Czy istnieje jakaś możliwość, by to naprawić?

Zobacz podobne tematy :

2 Ostatnio edytowany przez Krejzolka82 (2016-04-22 21:52:58)

Odp: Historia życia. Czy da się to uratować? Pomocy, proszę

Pokręcona historia.
Jak mogłeś zacząć pisać do Osoby, której w ogóle nie znasz i wypytywać Ją o inną Osobę?

3

Odp: Historia życia. Czy da się to uratować? Pomocy, proszę

Napisałem, bo nie wiedziałem co zrobić, a nie miałem się do kogo zwrócić...jestem sam...wiem, to był ogromny błąd z tym zwróceniem się do niej

4

Odp: Historia życia. Czy da się to uratować? Pomocy, proszę
georgino napisał/a:

Napisałem, bo nie wiedziałem co zrobić, a nie miałem się do kogo zwrócić...jestem sam...wiem, to był ogromny błąd z tym zwróceniem się do niej

To trzeba było napisać na forum.
Pomoglibyśmy Ci smile

5

Odp: Historia życia. Czy da się to uratować? Pomocy, proszę
Krejzolka82 napisał/a:
georgino napisał/a:

Napisałem, bo nie wiedziałem co zrobić, a nie miałem się do kogo zwrócić...jestem sam...wiem, to był ogromny błąd z tym zwróceniem się do niej

To trzeba było napisać na forum.
Pomoglibyśmy Ci smile

właśnie do jasnej ciasnej to totalnie o tym zapomniałem, ach gdzie ja miałem głowę sad myślisz, że mogę jeszcze coś zrobić, by odzyskać jej zaufanie? Myślałem nad kilkoma rzeczami...

6

Odp: Historia życia. Czy da się to uratować? Pomocy, proszę

Na początku postu pisałeś że jesteś pewny siebie. Ja tego nie widzę. Z Twojego postu faktycznie wynika że jesteś kruchy. Delikatny, słaby i ślepo zakochany.
No dobra, napiszę wprost: wynika, że jesteś zwykłą, miękką ciapą.

Twierdzisz że MUSIAŁEŚ napisać do Anki. Nie, nie musiałeś. Na miejscu Sary też bym się wkurzyła gdybym się dowiedziała że moja przyjaciółka i mój niedoszły facet namiętnie gadają w tajemnicy o drodze do mojego serca i oboje kłamią mi w oczy że tego nie robią. Niby nic złego, ale nienawidzę tajemnic, intryg, ukrywania czegoś. Napisałeś raz do jej koleżanki której nie znasz (po cholerę?!), Sara się wkurzyła i powiedziała byś tego nie robił (nawet to rozumiem), ale oczywiście musiałeś i tak znów napisać.
Samym tym że musiałeś podpierać się radami jej przyjaciółki pokazujesz swoją słabość. Co z Ciebie za facet, że nie mogłeś poradzić sobie sam, tylko musiałeś się na kimś wspierać?

Inna sprawa że Sarze najwyraźniej nie zależało na Tobie tak, jak Ty byś tego oczekiwał lub jak sobie wyobraziłeś.
Jeśli ona w ogóle zastanawia się kogo wybrać, powinieneś odejść z podniesioną głową a nie miauczeć że będziesz o nią walczył. 

Przepraszam że piszę to tak ostro.
Chcę Ci po prostu nakreślić, jakie uczucia ma wobec Ciebie teraz Sara. Jestem pewna że w jej oczach jesteś mięczakiem, do tego kłamliwym i nie jesteś dla niej już pociągający ("Zabierz te łapy"). Z każdym kolejnym Twoim jojczeniem, pisaniem, błaganiem, płakaniem by dała Ci szansę - jesteś dla niej coraz bardziej odpychający.

Moim zdaniem nie ma już czego ratować. Ona i tak nie mogła w ogóle zdecydować czy z Tobą być (bo na horyzoncie pojawił się inny), a Ty tylko przypieczętowałeś jej decyzje swoimi kłamstwami i dziecinnymi intrygami.

7

Odp: Historia życia. Czy da się to uratować? Pomocy, proszę
georgino napisał/a:
Krejzolka82 napisał/a:
georgino napisał/a:

Napisałem, bo nie wiedziałem co zrobić, a nie miałem się do kogo zwrócić...jestem sam...wiem, to był ogromny błąd z tym zwróceniem się do niej

To trzeba było napisać na forum.
Pomoglibyśmy Ci smile

właśnie do jasnej ciasnej to totalnie o tym zapomniałem, ach gdzie ja miałem głowę sad myślisz, że mogę jeszcze coś zrobić, by odzyskać jej zaufanie? Myślałem nad kilkoma rzeczami...

Moment, nad czym myślałeś?

8

Odp: Historia życia. Czy da się to uratować? Pomocy, proszę

Posłuchaj Georgino. Przeżyłeś fajną przygodę. Nabyłeś nowych doświadczeń. Zaliczyłeś doświadczoną panienkę. Ciesz się z tego i doceń to.

Niestety, dziewczyna Cię porzuciła. I nie ma tu nic do rzeczy fakt, że rozmawiałeś z jej koleżanką. Wiesz, kobiety tak czasem reagują na niedoświadczonych, nieśmiałych, delikatnych chłopców - włącza im się instynkt macierzyński... chcą troszkę pomatkować, nauczyć, przytulić, pokazać, za rączkę potrzymać.

Ale niestety, to mija. Na dłuższą metę to nigdy nie wychodzi.
Ona odeszła.

Dlatego nic już nie rób, odpuść sobie, bo tylko będziesz bardziej cierpiał.
Teraz, jak masz już swoje pierwsze doświadczenia - całkiem niezłe zresztą - i wiesz już, jak to smakuje i o co jest ta gra - pomyśl o przyszłych,  następnych.
Dobrze się do nich przygotuj!
Idź koniecznie na siłownię i na basen.
Wyszlifuj angielski do perfekcji.
Czytaj. Zdobywaj wiedzę.
Wybierz bardzo dobre studia i popracuj teraz energicznie, żeby się na nie dostać.
Zrób wszystko, żebyś następnym razem to Ty mógł rozdawać karty.

Uda Ci się. Daj sobie 2 lata. I tylko na tym się teraz skup. Powodzenia! smile

9

Odp: Historia życia. Czy da się to uratować? Pomocy, proszę
madoja napisał/a:

Na początku postu pisałeś że jesteś pewny siebie. Ja tego nie widzę. Z Twojego postu faktycznie wynika że jesteś kruchy. Delikatny, słaby i ślepo zakochany.
No dobra, napiszę wprost: wynika, że jesteś zwykłą, miękką ciapą.

Twierdzisz że MUSIAŁEŚ napisać do Anki. Nie, nie musiałeś. Na miejscu Sary też bym się wkurzyła gdybym się dowiedziała że moja przyjaciółka i mój niedoszły facet namiętnie gadają w tajemnicy o drodze do mojego serca i oboje kłamią mi w oczy że tego nie robią. Niby nic złego, ale nienawidzę tajemnic, intryg, ukrywania czegoś. Napisałeś raz do jej koleżanki której nie znasz (po cholerę?!), Sara się wkurzyła i powiedziała byś tego nie robił (nawet to rozumiem), ale oczywiście musiałeś i tak znów napisać.
Samym tym że musiałeś podpierać się radami jej przyjaciółki pokazujesz swoją słabość. Co z Ciebie za facet, że nie mogłeś poradzić sobie sam, tylko musiałeś się na kimś wspierać?

Inna sprawa że Sarze najwyraźniej nie zależało na Tobie tak, jak Ty byś tego oczekiwał lub jak sobie wyobraziłeś.
Jeśli ona w ogóle zastanawia się kogo wybrać, powinieneś odejść z podniesioną głową a nie miauczeć że będziesz o nią walczył. 

Przepraszam że piszę to tak ostro.
Chcę Ci po prostu nakreślić, jakie uczucia ma wobec Ciebie teraz Sara. Jestem pewna że w jej oczach jesteś mięczakiem, do tego kłamliwym i nie jesteś dla niej już pociągający ("Zabierz te łapy"). Z każdym kolejnym Twoim jojczeniem, pisaniem, błaganiem, płakaniem by dała Ci szansę - jesteś dla niej coraz bardziej odpychający.

Moim zdaniem nie ma już czego ratować. Ona i tak nie mogła w ogóle zdecydować czy z Tobą być (bo na horyzoncie pojawił się inny), a Ty tylko przypieczętowałeś jej decyzje swoimi kłamstwami i dziecinnymi intrygami.

Wszystko teraz zrozumiałem, dowaliłaś mi tak, że siedzę teraz z otwartymi ustami przed monitorem. Brutalne, ale prawdziwe. A czy ciapą? Po prostu nie znam życia, taka jest prawda, uczucia mnie przygniatają, to samo emocje. Nigdy nie poczułem odwzajemnionego uczucia, dlatego pchałem się w to jak debil pokazując swoje słabości i pokazując, że jestem ciapą. Ja jestem pewny siebie, silny charakterem, ale pożarła mnie desperacja ;(

10

Odp: Historia życia. Czy da się to uratować? Pomocy, proszę
georgino napisał/a:
madoja napisał/a:

Na początku postu pisałeś że jesteś pewny siebie. Ja tego nie widzę. Z Twojego postu faktycznie wynika że jesteś kruchy. Delikatny, słaby i ślepo zakochany.
No dobra, napiszę wprost: wynika, że jesteś zwykłą, miękką ciapą.

Twierdzisz że MUSIAŁEŚ napisać do Anki. Nie, nie musiałeś. Na miejscu Sary też bym się wkurzyła gdybym się dowiedziała że moja przyjaciółka i mój niedoszły facet namiętnie gadają w tajemnicy o drodze do mojego serca i oboje kłamią mi w oczy że tego nie robią. Niby nic złego, ale nienawidzę tajemnic, intryg, ukrywania czegoś. Napisałeś raz do jej koleżanki której nie znasz (po cholerę?!), Sara się wkurzyła i powiedziała byś tego nie robił (nawet to rozumiem), ale oczywiście musiałeś i tak znów napisać.
Samym tym że musiałeś podpierać się radami jej przyjaciółki pokazujesz swoją słabość. Co z Ciebie za facet, że nie mogłeś poradzić sobie sam, tylko musiałeś się na kimś wspierać?

Inna sprawa że Sarze najwyraźniej nie zależało na Tobie tak, jak Ty byś tego oczekiwał lub jak sobie wyobraziłeś.
Jeśli ona w ogóle zastanawia się kogo wybrać, powinieneś odejść z podniesioną głową a nie miauczeć że będziesz o nią walczył. 

Przepraszam że piszę to tak ostro.
Chcę Ci po prostu nakreślić, jakie uczucia ma wobec Ciebie teraz Sara. Jestem pewna że w jej oczach jesteś mięczakiem, do tego kłamliwym i nie jesteś dla niej już pociągający ("Zabierz te łapy"). Z każdym kolejnym Twoim jojczeniem, pisaniem, błaganiem, płakaniem by dała Ci szansę - jesteś dla niej coraz bardziej odpychający.

Moim zdaniem nie ma już czego ratować. Ona i tak nie mogła w ogóle zdecydować czy z Tobą być (bo na horyzoncie pojawił się inny), a Ty tylko przypieczętowałeś jej decyzje swoimi kłamstwami i dziecinnymi intrygami.

Wszystko teraz zrozumiałem, dowaliłaś mi tak, że siedzę teraz z otwartymi ustami przed monitorem. Brutalne, ale prawdziwe. A czy ciapą? Po prostu nie znam życia, taka jest prawda, uczucia mnie przygniatają, to samo emocje. Nigdy nie poczułem odwzajemnionego uczucia, dlatego pchałem się w to jak debil pokazując swoje słabości i pokazując, że jestem ciapą. Ja jestem pewny siebie, silny charakterem, ale pożarła mnie desperacja ;(

Dobrze rozumujesz - a to pierwszy, milowy krok smile
Tym bardziej, jeśli jesteś pewny siebie i silny, a i mądry - to widać po ostatnim wpisie - dasz radę podejść do tego od tej drugiej strony. Zrób tak, żeby to dziewczyny za Tobą szalały...

11

Odp: Historia życia. Czy da się to uratować? Pomocy, proszę

Ja uważam, że czym bardziej będziesz na nią napierał tym będzie to mieć odwrotne skutki. Tak więc spuść ja luz. Na siłę nikogo do siebie nie przekonasz. A nawet jak wybierze Ciebie to nie wykluczone, że cały ten Kuba też będzie o nią walczył. Niby mówią, że aby zdobyć kobietę, to trzeba przestać się starać, przestać pisać sms i sama przyjdzie, ale nie wiem czy to zda egzamin jak jest drugi mężczyzna. Aczkolwiek uważam, że za mocno się wkręciłeś.

12

Odp: Historia życia. Czy da się to uratować? Pomocy, proszę

Chyba wszystko w temacie zawarła madoja.

Zorija napisał/a:

Dobrze się do nich przygotuj!
Idź koniecznie na siłownię i na basen.
Wyszlifuj angielski do perfekcji.
Czytaj. Zdobywaj wiedzę.
Wybierz bardzo dobre studia i popracuj teraz energicznie, żeby się na nie dostać.
Zrób wszystko, żebyś następnym razem to Ty mógł rozdawać karty.

No sorry, ale co ma to do rozdawania kart? Skoro autor jest mientki psychicznie to to nie zrobi z niego casanowy. Dostanie pare razy po tyłku to się nauczy a do tego "perfekt angielski" nie jest potrzebny.

13

Odp: Historia życia. Czy da się to uratować? Pomocy, proszę

Georgino pamiętaj, że jak masz być jednym z dwóch, to od razu daj sobie spokój z taką panną.
Nie pozwól żadnej być "kołem zapasowym".

14

Odp: Historia życia. Czy da się to uratować? Pomocy, proszę
Harvey napisał/a:

Chyba wszystko w temacie zawarła madoja.

Zorija napisał/a:

Dobrze się do nich przygotuj!
Idź koniecznie na siłownię i na basen.
Wyszlifuj angielski do perfekcji.
Czytaj. Zdobywaj wiedzę.
Wybierz bardzo dobre studia i popracuj teraz energicznie, żeby się na nie dostać.
Zrób wszystko, żebyś następnym razem to Ty mógł rozdawać karty.

No sorry, ale co ma to do rozdawania kart? Skoro autor jest mientki psychicznie to to nie zrobi z niego casanowy. Dostanie pare razy po tyłku to się nauczy a do tego "perfekt angielski" nie jest potrzebny.

heh po tym tyłku dostaję już kolejny raz, trudno się nauczyć. Pierwsze co muszę zrobić to znaleźć jakichś znajomych,przyjaciół, bo za dużo myślę, kombinuję i przez to rozpierdzielam wszystko co osiągam w relacjach damsko-męskich. Miękki psychicznie? Nie no bez przesady, chyba nie aż tak...
Ale i tak wiele wyciągnąłem już z waszych wypowiedzi.

15

Odp: Historia życia. Czy da się to uratować? Pomocy, proszę
georgino napisał/a:
Harvey napisał/a:

Chyba wszystko w temacie zawarła madoja.

Zorija napisał/a:

Dobrze się do nich przygotuj!
Idź koniecznie na siłownię i na basen.
Wyszlifuj angielski do perfekcji.
Czytaj. Zdobywaj wiedzę.
Wybierz bardzo dobre studia i popracuj teraz energicznie, żeby się na nie dostać.
Zrób wszystko, żebyś następnym razem to Ty mógł rozdawać karty.

No sorry, ale co ma to do rozdawania kart? Skoro autor jest mientki psychicznie to to nie zrobi z niego casanowy. Dostanie pare razy po tyłku to się nauczy a do tego "perfekt angielski" nie jest potrzebny.

heh po tym tyłku dostaję już kolejny raz, trudno się nauczyć. Pierwsze co muszę zrobić to znaleźć jakichś znajomych,przyjaciół, bo za dużo myślę, kombinuję i przez to rozpierdzielam wszystko co osiągam w relacjach damsko-męskich. Miękki psychicznie? Nie no bez przesady, chyba nie aż tak...
Ale i tak wiele wyciągnąłem już z waszych wypowiedzi.

Skoro dostałeś po tyłku to się nie uczysz. Kobiety wbrew temu co ogólnie myśli facet nie są tak skomplikowane w obsłudze. Wystarczy umieć je do siebie nie zrazić wink

16 Ostatnio edytowany przez madoja (2016-04-22 22:12:39)

Odp: Historia życia. Czy da się to uratować? Pomocy, proszę

Znacie się dość krótko, a tu takie kombo:

- nieudany seks (może i to byłoby słodkie, gdyby nie kolejne wydarzenia, które słodki nieudany prawiczkowy seks zamieniły w obrzydliwe wspomnienie)
- Twoje kłamstwa
- robienie czegoś czego Ci zabroniła
- bieganie za nią choć nie jest pewna czy Cię chce
- piękny Kuba na horyzoncie

Przypominasz mi mojego jednego ex (krótko z nim byłam). Też prawiczek, też nieudany seks (który teraz wspominam raczej z dreszczem obrzydzenia, choć wtedy ten facet wydawał mi się słodko nieporadny i też fantazjowaliśmy czego go nauczę). Także ślepo zakochany we mnie, wchodził w mój "teren prywatny", zdobywał o mnie pewne informacje, choć nie wyraziłam na to zgody, wszystko tłumaczył wielką miłością do mnie. Wściekałam się a on mnie osaczał. Wtedy powoli przestawałam widzieć go jako kogoś męskiego, stawał się desperatem, zaczęłam zapominać co ja właściwie w nim widziałam. Omawiał nasze problemy na forum. Płakał, błagał, widziałam że się miota i nie wie w którą stronę iść, a ja coraz bardziej się go brzydziłam. W końcu raz na zawsze przestałam od niego odbierać telefony i odpisywać na wiadomości.

17

Odp: Historia życia. Czy da się to uratować? Pomocy, proszę

Pytanie jest też: bo ja za dużo myślę... o wiele za dużo... jak sobie z tym poradzić? Jakiś specjalista? Często mnie bardzo męczy, nawet wyniszcza...

18

Odp: Historia życia. Czy da się to uratować? Pomocy, proszę

Jeszcze dodam, że on też karateka i wtedy był w Twoim wieku...
Szok jakie podobne historie.

19 Ostatnio edytowany przez Elle88 (2016-04-22 22:18:17)

Odp: Historia życia. Czy da się to uratować? Pomocy, proszę

Madoja trafiła w sedno z oceną faktyczną tego na jakim etapie osobowościowo i charakterologicznie jesteś, a na jakim wydaje Ci się, że jesteś. Jak każdemu odrzuconemu - każdy jest super pewny siebie, silny psychicznie itp., tylko reaguje jak przeciwieństwo takiej osoby - "przypadek" oczywiście wink Mhm.

Także to, że jesteś pewny siebie to mrzonki i myślenie życzeniowe to już wiesz, teraz co robić, a raczej czego nie robić.

Częściowo napisał Ci yellowflow: im bardziej włazisz w tyłek, tym większe prawdopodobieństwo, że ktoś cię z niego 'wypierdzi' (delikatnie mówiąc) przy pierwszej możliwej okazji.
Co robić? Paradoksalnie popracuj nas pewnością siebie, poczuciem własnej wartości konkretnie, tak żeby żadne 'odrzucenie' -ZWŁASZCZA od gościówy, którą znasz głównie z wyidealizowanego filmu na jej temat w swojej głowie, nie robiło na Tobie wrażenia. Naucz się 'zakochiwać' świadomie, tzn. zanim totalnie popłyniesz po godzinie rozmowy z kimś, najpierw chciej tą osobę bliżej poznać i daj sobie/wam na to czas. Wcale nie musi się z uczuciami deklarować w 5 min. tylko po to żeby Ci ktoś nie czmychnął, jak się nie pospieszysz.
Tak samo z seksem.. nie byłeś na niego gotowy psychicznie, ale tak bardzo chciałeś jej zaimponować, a raczej nie zawieść jej oczekiwań, że bałeś się powiedzieć prawdę.
Podstawowa zasada żeby bycie niedoświadczonym nie wyszło 'creepy' to samemu nie traktować tego jako wadę i problem. W innym wypadku takie myślenie w naturalny sposób projektujesz na wrażenia drugiej osoby i ona też uważa, że jesteś creepy wink

Jak jesteś prawiczkiem, to tym bardziej powinieneś szukać partnerki przy której możesz być 100% sobą, a nie udawać jakąś "lepszą" wersję siebie żeby tą akceptację zyskać, a dopiero POTEM być sobą, jeśli jej to będzie pasowało oczywiście i liczyć na to, że ona się nie połapie, że ta pierwsza wersja była na pokaz..no kaman.

20

Odp: Historia życia. Czy da się to uratować? Pomocy, proszę
georgino napisał/a:

Pytanie jest też: bo ja za dużo myślę... o wiele za dużo... jak sobie z tym poradzić? Jakiś specjalista? Często mnie bardzo męczy, nawet wyniszcza...

Kolokwialnie mówiąc, zacznij mieć na niektóre rzeczy wyjebane.

Porada od specjalisty = gratis big_smile

21

Odp: Historia życia. Czy da się to uratować? Pomocy, proszę
Harvey napisał/a:

Chyba wszystko w temacie zawarła madoja.

Zorija napisał/a:

Dobrze się do nich przygotuj!
Idź koniecznie na siłownię i na basen.
Wyszlifuj angielski do perfekcji.
Czytaj. Zdobywaj wiedzę.
Wybierz bardzo dobre studia i popracuj teraz energicznie, żeby się na nie dostać.
Zrób wszystko, żebyś następnym razem to Ty mógł rozdawać karty.

No sorry, ale co ma to do rozdawania kart? Skoro autor jest mientki psychicznie to to nie zrobi z niego casanowy. Dostanie pare razy po tyłku to się nauczy a do tego "perfekt angielski" nie jest potrzebny.

To tylko przykłady Harvey. Wyluzuj. Chodzi o to, żeby gość nabrał pewności siebie. A do tego najlepsza droga, to poczuć swoja wartość... że jestem w czymś bardzo dobry...
Wtedy nawet braki w innych dziedzinach nie przeszkadzają.
Nie zrozumiałeś tego? Trzeba Ci to tłumaczyć?

22

Odp: Historia życia. Czy da się to uratować? Pomocy, proszę
Zorija napisał/a:

Chodzi o to, żeby gość nabrał pewności siebie. A do tego najlepsza droga, to poczuć swoja wartość... że jestem w czymś bardzo dobry...
Wtedy nawet braki w innych dziedzinach nie przeszkadzają.

Tu się nie do końca zgodzę.. No dobra ni zgadzam się z tym wcale tongue

Takie uzależnianie poczucia własnej wartości od czynników zewnętrznych (ilość zarabianej kasy, tytuł naukowe, znajomość języków czy piękne ciało itp.) powoduje jedynie wejście w samonakręcającą się 'spiralę' warunkowania akceptacji i szacunku do siebie w zależności od akceptacji i szacunku z zewnątrz.
To nie tak powinno działać - au contraire wink

23 Ostatnio edytowany przez Zorija (2016-04-22 22:58:20)

Odp: Historia życia. Czy da się to uratować? Pomocy, proszę
Elle88 napisał/a:
Zorija napisał/a:

Chodzi o to, żeby gość nabrał pewności siebie. A do tego najlepsza droga, to poczuć swoja wartość... że jestem w czymś bardzo dobry...
Wtedy nawet braki w innych dziedzinach nie przeszkadzają.

Tu się nie do końca zgodzę.. No dobra ni zgadzam się z tym wcale tongue

Takie uzależnianie poczucia własnej wartości od czynników zewnętrznych (ilość zarabianej kasy, tytuł naukowe, znajomość języków czy piękne ciało itp.) powoduje jedynie wejście w samonakręcającą się 'spiralę' warunkowania akceptacji i szacunku do siebie w zależności od akceptacji i szacunku z zewnątrz.
To nie tak powinno działać - au contraire wink

Ale to nie są wcale "czynniki zewnętrzne". Tylko nasza głowa. Dajemy z siebie wszystko, pracujemy nad sobą, podejmujemy wysiłek... w efekcie czujemy się dobrze sami ze sobą.
Chyba o to tu - w tym naszym "ziemskim" doświadczeniu chodzi? Żeby działać i przeżywać.

Idąc Twoim Elle tokiem rozumowania - to w zasadzie możemy sobie wszystko odpuścić... żreć co popadnie, przesiedzieć na kanapie, bo w zasadzie i tak niczym nie będziemy się różnić np. od tych, którzy ćwiczą, pracują, uczą się... będziemy tak samo "wartościowi" - między innymi sami dla siebie... ale to tak nie działa, niestety...

24 Ostatnio edytowany przez Elle88 (2016-04-22 23:04:37)

Odp: Historia życia. Czy da się to uratować? Pomocy, proszę

Zorija, tak - w naszym ziemskim doświadczeniu chodzi o to żeby się rozwijać i doskonalić, ALE w zgodzie z tym co nas autentycznie inspiruje i co sami chcemy osiągnąć, a nie po to żeby robić tym na kimś wrażenie wink Bo takie podejście prowadzi zwykle do niekończących się porównań na niekorzyść, a w razie porażki miłosnej koncentrowania się na "brakach" w wykształceniu, zasobach itp. niż prawdziwym źródle problemu - uzależnianiu poczucia własnej wartości od zewnętrznych czynników i spełnienia szeregu innych warunków.

I rezultat taki, że potem przychodzi taki piękny Kuba czy inny Roman i całe poczucie wartości takiego georgino pada na cycki. Na nic jego "pewność siebie" oparta o znajomość perfecto języka czy opanowanie skoku w dal wink

Więc jak widzisz, nie chodzi mi o to by siedzieć na kanapie i pierdzieć, ale żeby starać się robić rzeczy w życiu w oparciu o to co nam 'w duszy gra' niż starać się całe życie grać to co chcieliby usłyszeć inni, a w razie braku ich zadowolenia padać na kolana w geście rozczarowania i bezradności, skomląc o "szanse" i uwagę obcych ludzi.

25

Odp: Historia życia. Czy da się to uratować? Pomocy, proszę

A pamiętasz Elle taki temat - dotyczący seksualności kobiety/mężczyzny w oczach płci przeciwnej?
To tam postawiona była teza, że dla kobiety nawet "nieseksualny" (wizualnie, wiekowo) facet nabiera wartości, gdy np. ma jakieś inne osiągnięcia, które są trochę "ponad" normę... ma dobry zawód, kasę, jest kimś znanym...

26

Odp: Historia życia. Czy da się to uratować? Pomocy, proszę
Zorija napisał/a:
Harvey napisał/a:

Chyba wszystko w temacie zawarła madoja.

Zorija napisał/a:

Dobrze się do nich przygotuj!
Idź koniecznie na siłownię i na basen.
Wyszlifuj angielski do perfekcji.
Czytaj. Zdobywaj wiedzę.
Wybierz bardzo dobre studia i popracuj teraz energicznie, żeby się na nie dostać.
Zrób wszystko, żebyś następnym razem to Ty mógł rozdawać karty.

No sorry, ale co ma to do rozdawania kart? Skoro autor jest mientki psychicznie to to nie zrobi z niego casanowy. Dostanie pare razy po tyłku to się nauczy a do tego "perfekt angielski" nie jest potrzebny.

To tylko przykłady Harvey. Wyluzuj. Chodzi o to, żeby gość nabrał pewności siebie. A do tego najlepsza droga, to poczuć swoja wartość... że jestem w czymś bardzo dobry...
Wtedy nawet braki w innych dziedzinach nie przeszkadzają.
Nie zrozumiałeś tego? Trzeba Ci to tłumaczyć?

No właśnie nie!

Ja nie jestem dobry, nawet nie jestem przeciętny... mało tego, jestem maluczkim człowieczkiem pracującym na rachunki i co? Moja wartość siebie jest pierwszorzędna. Wciskając kity by być w czymś najlepszym, gnać do przodu, być w czymś lepszym od innych bo mi to poprawi samoocenę? W zadku to mam. Zawsze się znajdzie ktoś lepszy, ktoś ładniejszy, ktoś bogatszy, ktoś kto pociągnie cię w dół bo osiągnąłeś już swoje maximum i nadal będziesz słabym człekiem.

Żyj tak by niczego nie żałować, bądź energiczny, miej tą siłę by zarażać innych, bądź empatyczny - to dla mnie sprawia, że jestem tym kim jestem. Akceptuję swoje wady ale wiem jakie mam zalety i jestem tego świadomy. Udowadnianie sobie bym mógł się nauczyć "perfekt englisz" to dla mnie niziny tego co ja chce od życia smile

27

Odp: Historia życia. Czy da się to uratować? Pomocy, proszę
Elle88 napisał/a:

Zorija, tak - w naszym ziemskim doświadczeniu chodzi o to żeby się rozwijać i doskonalić, ALE w zgodzie z tym co nas autentycznie inspiruje i co sami chcemy osiągnąć, a nie po to żeby robić tym na kimś wrażenie wink Bo takie podejście prowadzi zwykle do niekończących się porównań na niekorzyść, a w razie porażki miłosnej koncentrowania się na "brakach" w wykształceniu, zasobach itp. niż prawdziwym źródle problemu - uzależnianiu poczucia własnej wartości od zewnętrznych czynników i spełnienia szeregu innych warunków.

I rezultat taki, że potem przychodzi taki piękny Kuba czy inny Roman i całe poczucie wartości takiego georgino pada na cycki. Na nic jego "pewność siebie" oparta o znajomość perfecto języka czy opanowanie skoku w dal wink

Więc jak widzisz, nie chodzi mi o to by siedzieć na kanapie i pierdzieć, ale żeby starać się robić rzeczy w życiu w oparciu o to co nam 'w duszy gra' niż starać się całe życie grać to co chcieliby usłyszeć inni, a w razie braku ich zadowolenia padać na kolana w geście rozczarowania i bezradności, skomląc o "szanse" i uwagę obcych ludzi.

Ależ Elle, ptrzecież ja wcale nie kazałam mu tego robić, żeby wywoływać na kimś wrażenie! tongue
On ma to robić dla siebie. Przecież wyraźnie napisałam - ma zrobić w swoim życiu takie rzeczy, które podniosą JEGO poczucie wartości.
Ma się poczuć dobrze sam ze sobą. I tyle wink

28 Ostatnio edytowany przez Elle88 (2016-04-22 23:10:04)

Odp: Historia życia. Czy da się to uratować? Pomocy, proszę
Zorija napisał/a:

A pamiętasz Elle taki temat - dotyczący seksualności kobiety/mężczyzny w oczach płci przeciwnej?
To tam postawiona była teza, że dla kobiety nawet "nieseksualny" (wizualnie, wiekowo) facet nabiera wartości, gdy np. ma jakieś inne osiągnięcia, które są trochę "ponad" normę... ma dobry zawód, kasę, jest kimś znanym...


Patrząc powierzchownie można by pomyśleć, że faktycznie chodzi 'status' takiego faceta, ale spójrz głębiej, co czujesz przy takim facecie? Bo ja odbieram jego energię i pewność siebie. Ona zapewniam Cię nie wynika u niego TYLKO z osiągnięć, a jeśli - to byłaby bardzo krucha, bo zależna od utrzymania obecnego statusu.

Zwróć też uwagę czy nie odbierasz podobnie faceta w typie 'artysty' (bez dobrego 'statusu' finansowego, za to z dobrym zapleczem społecznym powiedzmy = ludzie lubią to co on robi ALE on robi to co się jemu podoba i to co chce.. przy okazji tylko innym się to podoba - jako "efekt uboczny" wink

Który z nich ma wg Ciebie mniejszy stres żeby utrzymać to co osiągnął?
Oczywiście to dość uproszczone przykłady, ale chodzi mi o źródło poczucia własnej wartości i jak to się przekłada na mniejszą zależność od czynników zew.

29

Odp: Historia życia. Czy da się to uratować? Pomocy, proszę

Dzielenie włosa na cztery.
Ja to wszystko wiem - nasza wartość nie zależy od innych ani od czynników zewnętrznych... możemy teraz dyskutować na poziomie wyższej psychologii, duchowości czy czego tam jeszcze...

Tylko, że nie o to chodzi, bo takie dyskusje nie są Autorowi do niczego potrzebne, ani mu się nie przydadzą.
Ja mu zwyczajnie poradziłam, by odpuścił dziewoję i popracował nad sobą - w dowolny sposób - bo z jego wpisów widać przede wszystkim, że jest niepewnym, delikatnym, zbyt delikatnym... chłopakiem... nie wierzącym w siebie za grosz...

Jeśli masz Elle dla niego inne rady - jak wzmocnić poczucie własnej wartości, ale bez tych "czynników zewnętrznych" to mu je wypisz. Nie sądzę jednak, że Autor jest na takim etapie rozwoju własnej świadomości, by zrozumiał tego typu wywody - że to wszystko jest tylko w jego głowie... że to on kreuje własne odczucia, doświadczenia... że może to zmienić wyłącznie pracą nad swoją psychiką, duchowością itd.

Ale próbuj - sama też chętnie poczytam smile

30

Odp: Historia życia. Czy da się to uratować? Pomocy, proszę
Elle88 napisał/a:
Zorija napisał/a:

A pamiętasz Elle taki temat - dotyczący seksualności kobiety/mężczyzny w oczach płci przeciwnej?
To tam postawiona była teza, że dla kobiety nawet "nieseksualny" (wizualnie, wiekowo) facet nabiera wartości, gdy np. ma jakieś inne osiągnięcia, które są trochę "ponad" normę... ma dobry zawód, kasę, jest kimś znanym...


Patrząc powierzchownie można by pomyśleć, że faktycznie chodzi 'status' takiego faceta, ale spójrz głębiej, co czujesz przy takim facecie? Bo ja odbieram jego energię i pewność siebie. Ona zapewniam Cię nie wynika u niego TYLKO z osiągnięć, a jeśli - to byłaby bardzo krucha, bo zależna od utrzymania obecnego statusu.
.

Pytanie tylko - co było wcześniej? Miał energię i pewność siebie i dzięki temu coś osiągnął.
Czy jego osiągnięcia dały mu tę energię i pewność.

W przypadku Autora raczej nie ma od czego zacząć... bo ani jednej, ani drugiej strony jakoś nie widać...

31

Odp: Historia życia. Czy da się to uratować? Pomocy, proszę

Autor zniknął.

32 Ostatnio edytowany przez Elle88 (2016-04-22 23:39:34)

Odp: Historia życia. Czy da się to uratować? Pomocy, proszę

Zorija, dobre pytanie: co było pierwsze? smile

Ja to widzę tak - zawsze źródłem niezachwianego poczucia wartości jest Świadomość (nie mylić ze świadomością swoich osiągnięć). Tylko dochodzi się do niej różnymi drogami. My wzięliśmy tu pod uwagę akurat te 2 sposoby: "na artystę" wink i na tzw. szczura w korporacji, czy innej tam mentalności nastawionej typowo na awans/wynik/bycie "Perfect".

W tym pierwszym przypadku to poczucie wartości idzie 'liniowo' i spokojnie, bo i ze sławą i podziwem kiepsko z początku, a czasem nie ma przez długie lata, a człowiek i tak robi swoje - w tzw. 'międzyczasie' wzrasta jego Świadomość. Mówimy oczywiście o Artystach artystach, a nie komercyjnych tworach, gdzie sukces jest algorytmiczne obliczony na wszystkie sposoby od początku i o nic więcej nie chodzi, inna bajka.

W drugim przyp. - ludek korpo, albo tzw. perfekcjonista dostaje wzwodu na mózgu ( i pewności siebie) ilekroć dostaje awans albo szef go pochwali, to mu się oczywiście projektuje na życie towarzyskie i takich też ludzi przyciąga, dla których 'status' jest wyznacznikiem wartości człowieka. Równolegle jednak Świadomość korpoludka również wzrasta i zaczyna widzieć, że jego "przyjaciele" to nie przyjaciele, że nie ma partnera albo ten partner to nie to o co mu chodziło i zaczyna powątpiewać w wartość tych wszystkich swoich 'osiągnieć' jako fundamentu pod udane relacje międzyludzkie i damsko-męskie i że może nie o to do końca w tym chodzi.


Bleblablo..temat rzeka,wiadomo.

Piszesz, że lepiej dać autorowi konkretne rady, co robić żeby tę pewność siebie w sobie wykształcić. Ale potem przytomnie zauważasz, że on nie jest na tym etapie żeby 'zajarzyć' co i jak, tylko raczej weźmie wszystko dosłownie.

I właśnie dlatego uważam, że lepiej jak będzie czytał nawet tego rodzaju dyskusje, jakby 'wokół sedna' niż gotowe porady, bo dzięki temu 'rozwali' mu to trochę system, w sensie konstrukcję postrzegania pewnych kwestii, jaką żył do tej pory i uruchomi mu się myślenie smile Z gotowych rad i tak nic by nie zrobił, bo on jest na etapie dzwonienia do koleżanki dziewczyny, która mu się podoba i pytanie co zrobić żeby ona chciała z nim chodzić wink

33

Odp: Historia życia. Czy da się to uratować? Pomocy, proszę

Tak Elle... to jest oczywiście najlepsza rada - nie trzeba szukać sensu życia, tylko samemu ten sens życiu nadawać...
Ale problem własnie w tym, że Autor jest w tej chwili poza zdolnością zrozumienia tej zawiłości... przynajmniej tak myślę. Jego cele są teraz inne. On ma przemyślane "strategie działania" typu wysłać pocztą kwiaty z liścikiem zapewniającym o swej miłości i oddaniu...
I od tego trzeba go w każdy możliwy sposób odwieść...

Zgodzę się jednak, że jeśli będzie czytał tego typu dyskusje, to jest szansa, że wcześniej czy później jakaś lampka pt "o co w tym tak naprawdę chodzi" w głowie mu się zaświeci.

34

Odp: Historia życia. Czy da się to uratować? Pomocy, proszę

Czytam komentarze i wydaje mi się jakbym był z niektórymi życiowymi faktami 100 lat do tyłu.
Swoją pewność siebie wyrobiłem na przykładzie znajomości z pewnym kolegą(mającym na mnie ogromny wpływ) oraz osiągnięciom życiowym, które popchnęły mnie do robienia wielu różnych rzeczy.
U mnie problem leży gdzieś w głowie: za dużo myślę, za dużo chcę na raz, nie potrafię się uspokoić. Denerwuję się, bo jestem nie pewny wielu rzeczy. Gdy jestem pewny czegoś od razu jestem spokojny, wiem, że panuję nad tym, idzie po mojej myśli... nigdy nie byłem nikogo pewny-stąd takie myślenie. Stąd takie dziecinne dzwonienie do koleżanki dziewczyny, bo nie byłem jej pewny i za dużo rozkminiałem. Nie potrafię mieć "wyjebane". Moje poczucie wartości jest strasznie zachwiane, zależne od tego czy nad czymś panuję czy też nie.

35 Ostatnio edytowany przez Elle88 (2016-04-23 00:11:48)

Odp: Historia życia. Czy da się to uratować? Pomocy, proszę
georgino napisał/a:

Nie potrafię mieć "wyjebane". Moje poczucie wartości jest strasznie zachwiane, zależne od tego czy nad czymś panuję czy też nie.

Dokładnie.
Z wiekiem i z czasem(a jest na to szansa, bo wydajesz się inteligentnym gościem) zrozumiesz, że cały 'myk' w pewności siebie polega na 'rozdzieleniu' odczuwania tego stanu od zewnętrznych okoliczności, przy jednoczesnej pełnej zgodzie na brak kontroli nad nimi.
Kolejny pozorny paradoks wink a tak naprawdę zasada 'dobrego życia', tyle że w totalnej opozycji do tego czego uczą nas w szkołach, w pracy i co powtarzają nam Rodzice i Dziadkowie - najczęściej uczą nas, że im więcej dóbr zgromadzimy i im bardziej 'odetniemy się' od zależności z innymi ludźmi w każdym sensie, tym lepiej.
Praktyka pokazuje, że jest raczej odwrotnie i potem musimy na nowo uczyć się, że często lepiej dać i rozdać niż mieć dla samego 'mienia' wink, albo być z kimś o "niższym statusie społ." za to o wyższym rozwoju duchowym np. niż z rekinem byznesu, ale kosztem jego nie ogarniania podstawowych zasad empatii i współpracy np. itd. etc.

36 Ostatnio edytowany przez georgino (2016-04-28 00:40:44)

Odp: Historia życia. Czy da się to uratować? Pomocy, proszę

Hej, piszę ponieważ widzę, że nie daję rady. Po prostu nie mogę chyba sobie poradzić z obecną sytuacją. Przeczytałem wszystkie wasze posty i starałem się z całych sił to sobie uświadomić, ale jest to dla mnie za trudne. Nie ma wokoło mnie nikogo, kto by mnie zrozumiał, kto przegadał, opierdzielił, pocieszył. Zostałem sam,zupełnie sam z waszymi radami...

Sara tak zmieniła moje życie, że trudno mi funkcjonować. Przez wiele lat byłem przyzwyczajony do tego samego życia, bez emocji, bez większej radości czy energii. Tylko ból, cierpienie i pesymizm. Z Sarą moje życie się odmieniło, było kolorowe, pełne optymizmu, radości, szczęścia, wszystkiego... czułem, że żyję i że mam dla kogo żyć. Wpuściła wiele kolorów do mojego świata, ożywiła go.
A teraz, kiedy jej nie ma... wróciłem ponownie do tej samotności, szarówki, do tego wieloletniego "samodoskonalenia się", które już mi bokiem wychodzi (wcześniej też to robiłem, ale nie z takim natężeniem). Tyle osiągnąłem co mało kto w moim wieku, tyle rzeczy robię, by jakoś zająć sobie czas. Sprawia mi to radość, ogromną, ale właśnie zrozumiałem, że nijak ma się to do tego co przeżywałem z Sarą. Dla tamtych chwil mogłem poświęcić wszystko, bo nigdy w życiu nie otrzymałem od nikogo tyle dobra czy ciepła.

I ok, jestem pewnie słaby psychicznie. Sara była wszędzie, w każdym etapie mojego życia, prywatnym, intymnym, dotyczącym przeszłości, słabości, sekretów, hobby. Nie jestem w stanie sobie tego odpowiednio przetłumaczyć, odpowiednio się przełączyć, odciąć od przyszłości, bo...

gdy pojawia się na horyzoncie pierwsza - w końcu po tylu latach pierwsza - osoba...

która Cię rozumie, rozmawia z Tobą, oo tak rozmawia i to normalnie, szanuję Cię etc.

to tracisz głowę, zupełnie. Działasz na wariackich papierach. Ja właśnie straciłem głowę, walczę po tym co wszyscy napisaliście. Zmieniam swoje życie, podejście, które było takie dziecinne, nie poważne. Podejmuję odpowiednie kroki, wiele przemyślałem, ustaliłem kilka nowych zasad. Chcę pozbyć się nadgorliwości, nabrać dystansu, to strasznie trudne jak nie masz przyjaciół, nikogo, kumulują się w Tobie myśli, przeczucia i nie masz z kim pogadać. Jesteś zdany na siebie.

Każdego dnia wmawiam sobie, że tak musiało być, że również swoim durnym zachowaniem, takim zacofanym(sami mi to pokazaliście) dołożyłem cegiełkę do tej porażki. Słucham muzyki, by uciszyć poczucie winy, przekierowuję świadomość na nowe cele, ale zaraz zdaję sobie sprawę, że to nie działa długo. Za chwilę znowu moje zasady znikają, by ustąpić miejsca wspomnieniom. To mnie zjada... od środka. Straciłem kogoś cennego, bardzo cennego. Kogoś, kto mnie rozumiał jak nikt inny w życiu. Ktoś kto akceptował mojego "wewnętrznego wariata". W końcu mogłem być sobą, na 100%, a spieprzyłem jak dzieciak, głupi, infantylny, jak to ktoś zacytował "kłamliwy mięczak".
Może i brutalne, ale to mnie zamurowało, tak mocno uświadomiło, że znikła we mnie nadzieja na naprawienie czegokolwiek. Nie wiem... podniszczyło mnie to.

Nie chcę już taki być. Nigdy nie chciałem, zawsze walczyłem o lepsze jutro. Tyle przeciwności losu pokonywałem, tyle cierpienia przeszedłem, tyle scen widziałem, że powinienem już dawno wylądować w wariatkowie. To wyrobiło u mnie taki, a nie inny charakter: porywczy, nieprzewidywalny, energiczny, ale też kruchy i delikatny.

Ktoś wspomniał o takim jednym zdaniu, że ja wciąż jestem na etapie pytania innych o rady dotyczące kobiety z którą chcę być. Mocne.
Prawda jest taka, że ja nie mam bladego pojęcia o tym jak i co robić. Po prostu nie wiem, boję się wielu rzeczy, muszę się upewnić, gdyż strata bardzo negatywnie na mnie wpływa.
W młodości musiałem walczyć o przetrwanie, nie było miejsca na miłość, w ogóle- zostałem tego uczucia całkowicie pozbawiony (ojciec pijak, dziadek pijak, burdy, znęcanie się nade mną w szkole, rozwód rodziców, monotonne przeprowadzki, tragiczny udar ojczyma i długa walka o jego życie, narkotyki siostry i ratowanie jej, problemy z policją i nie tylko, bieda w domu, moja dodatkowa praca plus studia - wszystko na rzecz domu, poważna choroba matki i opieka nad nią, nagła śmierć ojca potem śmierć babci, która tak wiele nam pomagała, rozwód matki z ojczymem czego skutkiem był rozpad całej rodziny).   
Ja mam tylko 23 lata :-( a moje życie usłane jest różami bólu i cierpienia. Nie ma w nim ani deka szczęścia, radości czy jakiejkolwiek przyjemności. Jak chciałem być szczęśliwy, zawsze kończyło się na odwrót(telefon, burda czy co innego). Na randce byłem może raz, a tak ani razu nie miałem nigdy bliższej styczności z płcią przeciwną. Już nawet nie płcią przeciwną, bo nawet na żadne spotkania z innymi nie wychodziłem. Jeśli relacja się przeciągała, była dłuższa zaczynałem się bać jak dziecko. Tak się bałem, że tego kogoś stracę bo nigdy nikogo nie było oprócz prowizorycznego "przyjaciela". Tak bardzo marzyłem, by ktoś przy mnie był. Marzyłem by przychodził, pocieszał mnie, objął i nawet powiedział, że jest okej. I tak wiele, wiele długich lat nie pojawiał się nikt. Nikt nigdy nie poświęcał mi ani odrobiny czasu, a jak już chciałem musiałem się narzucać, żeby ktoś mnie wysłuchał, żeby mi ulżyło. Wówczas nie stać nas było na psychologów a i ja byłem nieśmiały. Także ani razu nie byłem u psychologa, ani razu. I nie zwariowałem...cudem. A powinienem. O dziwo okazałem się silny i jakoś odporny. Jednakże, gdybym miał umierać jutro, nie miałbym co wspominać...oprócz właśnie Sary.

Ona jest dla mnie tak ważna jak nikt inny, bo zrobiła jedną rzecz: zupełnie była. I tyle... Ona tego nie rozumie.
Teraz, kiedy to wiem moje życie obróciło się o 360 stopni. Widzę, jak wstaję każdego poranka, że wielu ludzi mnie lubi, podziwia za to co robię i osiągnąłem - w życiu prywatnym, w pracy czy podczas uprawiania hobby. Jestem przez to pewniejszy siebie, silniejszy, bardziej charyzmatyczny i przedsiębiorczy. Spełniam się, pnę się do góry w zastraszająco szybkim tempie, ale to tylko praca... jestem dobry, bo w dzieciństwie zamiast spotykać się z ludźmi, bawić się, korzystać z życia to siedziałem w domu robiąc dwie rzeczy: pomagając rodzinie przetrwać kolejny dzień i ucząc się godzinami. Tyle było z mojego życia, a jak się ktoś pojawiał to był cud nad Wisłą. Dlatego tak wiele rzeczy sprawia, że robię głupoty. Najzwyczajniej w świecie boję się straty, chcę kogoś utrzymać przy sobie, by rozświetlił mój świat choć odrobinę... przez to odstraszałem innych. I wiem, zachowuję się przy tym desperacko, głupio... jak mięczak.
Nie przekonują mnie argumenty, że jest wiele innych dziewczyn, że mam wybór. Moja historia ukształtowała mnie takiego jaki jestem, tyle tragedii zbudowało takiego a nie innego człowieka. Te tragedie sprawiły, że ja kocham w jeden jedyny sposób: aż do śmierci. Wyłącza się we mnie myślenie o innych, jest tylko ta jedyna.

Czytałem dzisiaj smsy, wiadomości, Sara wcześniej pisała tyle rzeczy, że według was, powinienem dawno o niej zapomnieć. Nie potrafię, nie mogę, wiem, że coś do mnie czuła, na 100%, a ja to spieprzyłem, jak zawsze ;( Tak bardzo chciałbym jej o tym powiedzieć, o tym co mi się przytrafiło w życiu i dlaczego tak się zachowywałem, jakie są powody mojego zachowania... tak bardzo chciałbym to naprawić... czuję, że nie znajdę już nikogo podobnego. Ona rozumiała mnie w każdym aspekcie, dosłownie każdym, lubiła to samo co ja, robiła to samo co ja. Tyle wspólnych rzeczy ;/

Proszę was, nie nazywajcie mnie jakiś słabiakiem, mięczakiem że dramatyzuję jak diabli, że przeżywam jak nie wiadomo kto. To mnie znowu dobije. Dla mnie to poważna sprawa, cierpię, jestem sam jak palec i potrzebuję jakiejś porady, czegokolwiek.

Dziękuję

37

Odp: Historia życia. Czy da się to uratować? Pomocy, proszę
georgino napisał/a:

Hej, piszę ponieważ widzę, że nie daję rady. Po prostu nie mogę chyba sobie poradzić z obecną sytuacją. Przeczytałem wszystkie wasze posty i starałem się z całych sił to sobie uświadomić, ale jest to dla mnie za trudne. Nie ma wokoło mnie nikogo, kto by mnie zrozumiał, kto przegadał, opierdzielił, pocieszył. Zostałem sam,zupełnie sam z waszymi radami...

No ale czekaj, nie jesteś sam. Parę osób tutaj wykazało zainteresowanie twoim losem.
Moja rada? Znajdź ludzi sobie. Przyjaciół. Znajomych. Pooddychaj w towarzystwie innych. Popatrz na kogoś kto cierpi - zainteresuj się tą osobą, jej historią, poradź komuś, pociesz kogoś. Wyjdź z tej klatki "ja, ja, ja". Dużo łatwiej wtedy spojrzeć z dystansu na własne życie, kiedy ma się perspektywy pochodzące od innych osób.
Nie masz pomysłu na poznanie ludzi? Masz kumpli, idź na piwo. Zapisz się na zajęcia z języka czy związane z jakimś hobby. Zacznij uprawiać inny sport. Zagadaj do starych znajomych na facebooku. Siedzenie samemu we własnej głowie szkodzi.

Sara tak zmieniła moje życie, że trudno mi funkcjonować. Przez wiele lat byłem przyzwyczajony do tego samego życia, bez emocji, bez większej radości czy energii. Tylko ból, cierpienie i pesymizm. Z Sarą moje życie się odmieniło, było kolorowe, pełne optymizmu, radości, szczęścia, wszystkiego... czułem, że żyję i że mam dla kogo żyć. Wpuściła wiele kolorów do mojego świata, ożywiła go.
A teraz, kiedy jej nie ma... wróciłem ponownie do tej samotności, szarówki, do tego wieloletniego "samodoskonalenia się", które już mi bokiem wychodzi (wcześniej też to robiłem, ale nie z takim natężeniem). Tyle osiągnąłem co mało kto w moim wieku, tyle rzeczy robię, by jakoś zająć sobie czas. Sprawia mi to radość, ogromną, ale właśnie zrozumiałem, że nijak ma się to do tego co przeżywałem z Sarą. Dla tamtych chwil mogłem poświęcić wszystko, bo nigdy w życiu nie otrzymałem od nikogo tyle dobra czy ciepła.

Tak działa zakochanie. Szaleństwo, magia, kolory, milion uczuć, wszystko piękne.
Tylko to mija. Zawsze. To nie miłość.
No i teraz - jeśli chcesz znów tych uczuć, to idź poznawać inne dziewczyny. Na pewno któreś z tych uczuć wróci, a może będą mocniejsze? Tak to jest.
I moje pytanie - czy po to chcesz żyć? Dla kogoś, kto będzie wyzwalał w tobie piękne, magiczne i nietrwałe uczucia? No bo nie powiesz, że to co mieliście, było trwałe i miało szanse na długi wspaniały film zakończony "i żyli długo i szczęśliwie" (skoro dziewczyna nie wiedziała czy cię chce... i "łapy precz"?).
Chodzi ci o dobro i ciepło? Czy do tego potrzeba dziewczyny? Odpowiedz mi na pytanie - po co ci potrzebny związek? Do czego ci potrzebna dziewczyna?

I ok, jestem pewnie słaby psychicznie. Sara była wszędzie, w każdym etapie mojego życia, prywatnym, intymnym, dotyczącym przeszłości, słabości, sekretów, hobby. Nie jestem w stanie sobie tego odpowiednio przetłumaczyć, odpowiednio się przełączyć, odciąć od przyszłości, bo...

gdy pojawia się na horyzoncie pierwsza - w końcu po tylu latach pierwsza - osoba...

która Cię rozumie, rozmawia z Tobą, oo tak rozmawia i to normalnie, szanuję Cię etc.

to tracisz głowę, zupełnie. Działasz na wariackich papierach. Ja właśnie straciłem głowę, walczę po tym co wszyscy napisaliście. Zmieniam swoje życie, podejście, które było takie dziecinne, nie poważne. Podejmuję odpowiednie kroki, wiele przemyślałem, ustaliłem kilka nowych zasad. Chcę pozbyć się nadgorliwości, nabrać dystansu, to strasznie trudne jak nie masz przyjaciół, nikogo, kumulują się w Tobie myśli, przeczucia i nie masz z kim pogadać. Jesteś zdany na siebie.

Ja tam nie widzę w tym słabości. To nowe doświadczenie, które wykracza poza twoje dotychczasowe. Nie wiem jak to powiedzieć, żeby nie zabrzmieć jak zgred, ale powinieneś wziąć co najlepsze z tego doświadczenia - jesteś wartościowym człowiekiem, do którego jest w stanie ktoś czuć coś dobrego; skoro znalazł się jeden taki człowiek, to znajdą się kolejni. Nauczyłeś się z tego wiele, co robić, czego nie, poznałeś siebie, poznałeś drugą osobę. Zobaczyłeś, jak to jest "stracić dla kogoś" głowę i teraz już wiesz, jak to wygląda. Możesz teraz to kontrolować, bo wiesz, co w tobie się dzieje, jakie to wyzwala emocje.
I znów mówię - znajdź ludzi do pogadania. Nie czekaj, aż ktoś przyjdzie i cię uratuje.

Każdego dnia wmawiam sobie, że tak musiało być, że również swoim durnym zachowaniem, takim zacofanym(sami mi to pokazaliście) dołożyłem cegiełkę do tej porażki. Słucham muzyki, by uciszyć poczucie winy, przekierowuję świadomość na nowe cele, ale zaraz zdaję sobie sprawę, że to nie działa długo. Za chwilę znowu moje zasady znikają, by ustąpić miejsca wspomnieniom. To mnie zjada... od środka. Straciłem kogoś cennego, bardzo cennego. Kogoś, kto mnie rozumiał jak nikt inny w życiu. Ktoś kto akceptował mojego "wewnętrznego wariata". W końcu mogłem być sobą, na 100%, a spieprzyłem jak dzieciak, głupi, infantylny, jak to ktoś zacytował "kłamliwy mięczak".
Może i brutalne, ale to mnie zamurowało, tak mocno uświadomiło, że znikła we mnie nadzieja na naprawienie czegokolwiek. Nie wiem... podniszczyło mnie to.

Nie chcę już taki być. Nigdy nie chciałem, zawsze walczyłem o lepsze jutro. Tyle przeciwności losu pokonywałem, tyle cierpienia przeszedłem, tyle scen widziałem, że powinienem już dawno wylądować w wariatkowie. To wyrobiło u mnie taki, a nie inny charakter: porywczy, nieprzewidywalny, energiczny, ale też kruchy i delikatny.

Ale każdy tego chce! O tym marzymy sobie, jedni głośno, inni skrycie. I to jest dobre, i piękne, i fajne, i super się ma uczucia przy tym, gdy się marzy o kimś, kto byłby dla nas idealny. Ale... powiedzmy sobie szczerze, znasz kogoś idealnego? Bo ja nie. Disney nam wyświadczył niedźwiedzią przysługę i tak czekamy na kogoś, kto byłby nam pisany. Kto byłby tą "drugą połówką" i nas dopełniał i rozumiał bez słów. Ale to tylko na filmach. Prawdziwy związek to 50% pięknych uczuć i 50% pracy nad sobą i nad relacją, nad komunikacją, nad docieraniem się, poznawaniem swoich oczekiwań, dopasowywaniem ich,  pracą nad akceptowaniem w drugiej osobie tego, co nas mierzi.

Damn, jak piszesz o sobie to wiem, że jest dla ciebie nadzieja, masz dużo samoświadomości, z kagańcem takiego szukać wink Wiem, że przeżywasz trudne chwile. Że jest ci ciężko. Masz złamane serce. Ja to doskonale rozumiem, to boli. Traci się nadzieję. I za nic w świecie nie chcę umniejszać twojego doświadczenia. Chociaż to jedno z wielu. Przed tobą są inne. To jedno nie musi być dla ciebie powodem do ostatecznego załamania. To doświadczenie będzie takie, jakim zechcesz je wziąć.

Ktoś wspomniał o takim jednym zdaniu, że ja wciąż jestem na etapie pytania innych o rady dotyczące kobiety z którą chcę być. Mocne.
Prawda jest taka, że ja nie mam bladego pojęcia o tym jak i co robić. Po prostu nie wiem, boję się wielu rzeczy, muszę się upewnić, gdyż strata bardzo negatywnie na mnie wpływa.
W młodości musiałem walczyć o przetrwanie, nie było miejsca na miłość, w ogóle- zostałem tego uczucia całkowicie pozbawiony (ojciec pijak, dziadek pijak, burdy, znęcanie się nade mną w szkole, rozwód rodziców, monotonne przeprowadzki, tragiczny udar ojczyma i długa walka o jego życie, narkotyki siostry i ratowanie jej, problemy z policją i nie tylko, bieda w domu, moja dodatkowa praca plus studia - wszystko na rzecz domu, poważna choroba matki i opieka nad nią, nagła śmierć ojca potem śmierć babci, która tak wiele nam pomagała, rozwód matki z ojczymem czego skutkiem był rozpad całej rodziny).   
Ja mam tylko 23 lata :-( a moje życie usłane jest różami bólu i cierpienia. Nie ma w nim ani deka szczęścia, radości czy jakiejkolwiek przyjemności. Jak chciałem być szczęśliwy, zawsze kończyło się na odwrót(telefon, burda czy co innego). Na randce byłem może raz, a tak ani razu nie miałem nigdy bliższej styczności z płcią przeciwną. Już nawet nie płcią przeciwną, bo nawet na żadne spotkania z innymi nie wychodziłem. Jeśli relacja się przeciągała, była dłuższa zaczynałem się bać jak dziecko. Tak się bałem, że tego kogoś stracę bo nigdy nikogo nie było oprócz prowizorycznego "przyjaciela". Tak bardzo marzyłem, by ktoś przy mnie był. Marzyłem by przychodził, pocieszał mnie, objął i nawet powiedział, że jest okej. I tak wiele, wiele długich lat nie pojawiał się nikt. Nikt nigdy nie poświęcał mi ani odrobiny czasu, a jak już chciałem musiałem się narzucać, żeby ktoś mnie wysłuchał, żeby mi ulżyło. Wówczas nie stać nas było na psychologów a i ja byłem nieśmiały. Także ani razu nie byłem u psychologa, ani razu. I nie zwariowałem...cudem. A powinienem. O dziwo okazałem się silny i jakoś odporny. Jednakże, gdybym miał umierać jutro, nie miałbym co wspominać...oprócz właśnie Sary.

Ona jest dla mnie tak ważna jak nikt inny, bo zrobiła jedną rzecz: zupełnie była. I tyle... Ona tego nie rozumie.

Nie dajmy się zwariować, każdy kiedyś i gdzieś musiał zacząć, nikt nie rodzi się mistrzem. Ani w relacjach, ani w miłości, ani w przyjaźni. Trzeba po prostu COŚ robić, poznawać ludzi, nawiązywać romanse, rozwiązywać konflikty, poznawać swoje emocje, poznawać emocje innych ludzi. Daj sobie czas, skoro nie było na to czasu wcześniej. To nie jest tak, że to jest stracone, że szansa przepadła. Nie daj sobie tego wmówić. Jak trafisz na wartościowe osoby, to im będzie wszystko jedno, jakie są twoje poprzednie doświadczenia - po prostu będą razem z tobą budować coś innego. Jesteś młody. Masz prawo do błędów, do poznawania nowych rzeczy.

Wiesz co ja słyszę? Nie potrzebujesz dziewczyny, tylko przyjaciela. W tej kolejności.
Słyszę twoją samotność.
Ty też musisz robić jakiś krok w relacji i zaryzykować. W relacji - związku czy przyjaźni - to obie osoby muszą wykonać krok i spotkać się na środku. Jeśli się boisz i czekasz, aż ktoś przyjdzie... Możesz czekać bardzo długo.

Jeśli czujesz potrzebę, to idź do tego psychologa, zanim twoje problemy się nawarstwią i w końcu coś pęknie. Serio!

Teraz, kiedy to wiem moje życie obróciło się o 360 stopni. Widzę, jak wstaję każdego poranka, że wielu ludzi mnie lubi, podziwia za to co robię i osiągnąłem - w życiu prywatnym, w pracy czy podczas uprawiania hobby. Jestem przez to pewniejszy siebie, silniejszy, bardziej charyzmatyczny i przedsiębiorczy. Spełniam się, pnę się do góry w zastraszająco szybkim tempie, ale to tylko praca... jestem dobry, bo w dzieciństwie zamiast spotykać się z ludźmi, bawić się, korzystać z życia to siedziałem w domu robiąc dwie rzeczy: pomagając rodzinie przetrwać kolejny dzień i ucząc się godzinami. Tyle było z mojego życia, a jak się ktoś pojawiał to był cud nad Wisłą. Dlatego tak wiele rzeczy sprawia, że robię głupoty. Najzwyczajniej w świecie boję się straty, chcę kogoś utrzymać przy sobie, by rozświetlił mój świat choć odrobinę... przez to odstraszałem innych. I wiem, zachowuję się przy tym desperacko, głupio... jak mięczak.
Nie przekonują mnie argumenty, że jest wiele innych dziewczyn, że mam wybór. Moja historia ukształtowała mnie takiego jaki jestem, tyle tragedii zbudowało takiego a nie innego człowieka. Te tragedie sprawiły, że ja kocham w jeden jedyny sposób: aż do śmierci. Wyłącza się we mnie myślenie o innych, jest tylko ta jedyna.

To jasne, że tak się czujesz, z tą jedyną miłością aż po grób. Tylko wiesz, to może być tak, że skoro jest to pierwsze twoje zakochanie, to do czego je porównujesz? Skąd wiesz, że za rogiem nie czai się uczucie, które to doświadczenie zmiecie z nóg? Skoro masz niewiele doświadczeń w relacjach z ludźmi, daj sobie czas na poznawanie ludzi. Nie było czasu wcześniej - znajdź go teraz, żebyś umiał oceniać sam dla siebie - co to za emocje, których doświadczam? Czy są one trwałe? Ile minie czasu zanim przejdzie mi zauroczenie? Ile czasu wkurzam się na kogoś, kto mnie zdenerwował? Czy umiem i czy chętnie wybaczam zdrady (małe i duże)? Poznaj siebie, znajdź siebie, zanim zaczniesz szukać osoby, z którą chciałbyś spędzić resztę życia.
Bo inaczej... co tej osobie oferujesz? Sam nawet nie wiesz.

Czytałem dzisiaj smsy, wiadomości, Sara wcześniej pisała tyle rzeczy, że według was, powinienem dawno o niej zapomnieć. Nie potrafię, nie mogę, wiem, że coś do mnie czuła, na 100%, a ja to spieprzyłem, jak zawsze ;( Tak bardzo chciałbym jej o tym powiedzieć, o tym co mi się przytrafiło w życiu i dlaczego tak się zachowywałem, jakie są powody mojego zachowania... tak bardzo chciałbym to naprawić... czuję, że nie znajdę już nikogo podobnego. Ona rozumiała mnie w każdym aspekcie, dosłownie każdym, lubiła to samo co ja, robiła to samo co ja. Tyle wspólnych rzeczy ;/

Proszę was, nie nazywajcie mnie jakiś słabiakiem, mięczakiem że dramatyzuję jak diabli, że przeżywam jak nie wiadomo kto. To mnie znowu dobije. Dla mnie to poważna sprawa, cierpię, jestem sam jak palec i potrzebuję jakiejś porady, czegokolwiek.

Dziękuję

Nie patrz na to wszystko przez pryzmat "co ja zrobiłem". Tylko "doświadczyłem". Nie wiem, czy masz czego szukać u tej Sary czy nie - to wiecie tylko wy, na ile ona chce i na ile ty chcesz. I co z tym razem zrobicie.
przechodzę do końca mojego wywodu. W tej relacji jakby nie patrzeć zawsze są dwie osoby i nigdy nie jest tak, że wina za coś leży tylko po jednej stronie. Nigdy. Nawet w przypadku zdrady. Można robić głupstwa, to dozwolone. Bądź dla siebie wyrozumiały i DAJ SOBIE SZANSĘ na poznanie siebie i świata i ludzi.

38 Ostatnio edytowany przez Secondo1 (2016-04-28 08:42:34)

Odp: Historia życia. Czy da się to uratować? Pomocy, proszę
georgino napisał/a:

Hej, piszę ponieważ widzę, że nie daję rady.

..............

W młodości musiałem walczyć o przetrwanie, nie było miejsca na miłość, w ogóle- zostałem tego uczucia całkowicie pozbawiony (ojciec pijak, dziadek pijak, burdy, znęcanie się nade mną w szkole, rozwód rodziców, monotonne przeprowadzki, tragiczny udar ojczyma i długa walka o jego życie, narkotyki siostry i ratowanie jej, problemy z policją i nie tylko, bieda w domu, moja dodatkowa praca plus studia - wszystko na rzecz domu, poważna choroba matki i opieka nad nią, nagła śmierć ojca potem śmierć babci, która tak wiele nam pomagała, rozwód matki z ojczymem czego skutkiem był rozpad całej rodziny).   
Ja mam tylko 23 lata :-( a moje życie usłane jest różami bólu i cierpienia. Nie ma w nim ani deka szczęścia, radości czy jakiejkolwiek przyjemności. Jak chciałem być szczęśliwy, zawsze kończyło się na odwrót(telefon, burda czy co innego). Na randce byłem może raz, a tak ani razu nie miałem nigdy bliższej styczności z płcią przeciwną. Już nawet nie płcią przeciwną, bo nawet na żadne spotkania z innymi nie wychodziłem. Jeśli relacja się przeciągała, była dłuższa zaczynałem się bać jak dziecko. Tak się bałem, że tego kogoś stracę bo nigdy nikogo nie było oprócz prowizorycznego "przyjaciela". Tak bardzo marzyłem, by ktoś przy mnie był.

georgino,
sedno problemów które przeżywasz, nie leży w Sarze, Annie czy przyjacielu.
To sedno leży w Twoim dzieciństwie.
Dysfunkcyjność rodzin w których sie wychowywałes była wieloraka.
Chocby to, ze było ich ...kilka.
Z tej racji masz typowe objawy Dorosłego Dziecka Rozwidzionych Rodziców - rózwód matki z ojcem, potem rozwód matki z ojczymem.
To nauczyło Ciebie braku ufnosci w stabilne relacje, obaw że to co łaczy Cie z innymi jest tylko na krótki moment.
Nie miałeś wzorca w domach jak rozwiązywac problemy w relacjach, jak dbać o siebie, druga osobe.

Tragedia która dotknęła Twoją siostre, pewnie ma te same podłoże.

Ponadto masz syndrom DDA - Dorosłego Dziecka Alkoholika - ojciec, dziadek ( ojczym ?).

Dysfunkcyjność rodzin w których sie wychowywałeś jest ogromna.

Daj sobie TERAZ na luz z wszelkimi związkami.

POtrzebujesz najpierw otrząsnąć się, nabrać sił, wiary, nauczyć się relacji z ludzmi, nauczyc zaufac, nauczyć być sobą, akceptować siebie.

Sam tego nie osiągniesz.
Potrzebujesz fachowej porady.

Poszukaj psychoterapeuty, ale dobrego.
Zrozum siebie, to co Ciebie ogranicza.

39 Ostatnio edytowany przez georgino (2016-04-29 00:24:13)

Odp: Historia życia. Czy da się to uratować? Pomocy, proszę

Zapisałem się już do psychologa, wizytę mam po długim weekendzie majowym. Zamierzam z nim porozmawiać o moim dotychczasowym życiu, przeanalizować moje zachowanie oraz jak powinienem postępować. Nie chcę popełniać tych samych błędów, muszę się uczyć na poprzednich.
Za dużo przykrych rzeczy mnie spotkało, bym mógł sam sobie z tym poradzić. Teraz widzę, że cierpię na DDA oraz DDRR. Kurczę wydaję mi się jakbym był przez to jakiś "nienormalny" sad
Jest jeden największy, prze największy lęk, który towarzyszy mi każdego dnia. Boję się, że zanim dojdę do tego stanu, że będę kiedykolwiek w miarę szczęśliwy to minie wielka kupa czasu. A do tego czasu zestarzeję się, zrobię zgorzkniały, nienawistny i Bóg wie co jeszcze.
Mam 23 lata a na swoim koncie żadnych większych doświadczeń, żadnego oparcia. Zaczynam się naprawdę wstydzić tego kim jestem. Mogę się pochwalić jedynie pracą czy hobby. Zero doświadczenia życiowego. I ta trauma narasta, no bo co mam powiedzieć napotkanym kobietom? Że jestem zaradny, odpowiedzialny, nieco szalony. Potrafię zaczarować, wyrwać bez problemu, ale jak przychodzi co do czego to jestem kruchutki, delikatny jak kwiateczek, jak gówniarz bawiący się w dorosłego. O tym właśnie chcę pogadać z psychologiem. O tym, że praca nad samym sobą może mi zająć lata. To co napisał Secondo to już w ogóle wykracza poza moje dotychczasowe rozumowanie samego siebie.

Bo jakby nie patrzeć, prawie wszyscy w moim otoczeniu chodzą się bawić, zakochują się, wchodzą w związki, potem związki małżeńskie, dzieci, a ja nawet pierwszego z tych etapów nie mogę zaliczyć jakim jest zakochanie. Nawet nie wiem dokładnie jak to jest. Pomimo wieku czuję się jak 14-letnia dojrzewająca dziewczynka, nie mająca pojęcia o hormonach, seksie itp.
Wiem tylko, że z każdym dniem robię się coraz dziwniejszy. Niepokoi mnie to, zwłaszcza, że pracuję z dziećmi w szkole, a muszę uważać, by nie wybuchać złością, gniewem itp. Do tego zauważyłem u siebie jedną znaczącą rzecz: jestem normalny, nie myślę, nie rozkminiam, nie zachowuję się jak tępak, kiedy wiem, że nie muszę się angażować. W ten sposób wyrabiam u siebie bezpieczną przestrzeń, której nikt nie narusza a ja czuję się pewniejszy i szczęśliwszy. Dziwne, bo to powstrzymuje mnie przed wejściem w związek. A to nie znaczy, że się boję jakichś relacji.
Kiedyś też, jak byłem młodszy wmawiałem swojej świadomości i to codziennie, że nie potrzebuję związków oraz seksu. Wraz z każdym nieszczęściem te etapy pogłębiały się w mojej psychice. Wcześniej pociągały mnie kobiety jeśli chodzi o wygląd, a teraz świadomość zupełnie to wypaczyła. Kiedy mijam kobiety, zwłaszcza ta piękne, to może coś mnie ruszy, ale na pewno nie na tyle, by wzbudzić "emocje".
Cały czas czuję, że nie podołam. Przeraża mnie wizja tak długiej, wręcz niekończącej się drogi zrozumienia samego siebie. Wydawać by się mogło, że ta droga nie ma końca, bo i co czekać mnie będzie na końcu... Widzę siebie jako tego, który będzie pracował do końca życia, dawał innym przykład jako nauczyciel, dawał siebie innym ponad wszystko i poświęcał się dla ich dobra i szczęścia... zupełnie nie widzę się teraz w roli "partnera" (jest to dla mnie tak odległe jak słońce od Ziemi, wręcz postrzegam to jako marzenie), ba! tym bardziej męża, ojca... jak to zmienić? Te nazwy mnie... przerażają sad
Chciałem być silny, marzyłem o tym, okazałem się okruchem...

40

Odp: Historia życia. Czy da się to uratować? Pomocy, proszę

Po części wiem jak się czujesz i zgodzę się z poprzednikami, że przyda tu się wizyta u specjalisty, więc dobrze, że podjąłeś już ten krok. Jednak zgadzam się również z tym, że potrzeba Ci przyjaciela. Kogoś, w kim będziesz widział oparcie, z którym nauczysz się budować więź, jaka może łączyć dwoje ludzi. Żebyś potem, przy okazji poznania kogoś nowego, nie musiał panikować, desperacko chwytać się tej jednej jedynej osoby. Po prostu przestaniesz czuć się tak paskudnie samotny, a to pomoże.

41

Odp: Historia życia. Czy da się to uratować? Pomocy, proszę

hah chciałem się porywać na związki, a to dopiero muszę przyjaciela sobie znaleźć ;d no to zaczynamy życie od początku. Ech, ale to życie wydaje się posrane

42

Odp: Historia życia. Czy da się to uratować? Pomocy, proszę

Po prostu bycie z drugą osobą nie jest takie łatwe, jak się wydaje, gdy ogląda się to z boku, albo na filmach. Człowiek musi do tego dorosnąć. Do ciężaru, jakim jest odpowiedzialność za siebie, drugą osobę i związek. Sam już zrozumiałeś, że emocjonalnie nie jesteś w stanie tego póki co ogarnąć, a nie chcesz też być wiecznie samotny, więc rozwiązanie w formie przyjaciela na tym etapie będzie idealne. Przynajmniej moim zdaniem. Bo ani nie będziesz kompletnie sam, ani też nie będziesz w związku, którego mógłbyś nie udźwignąć.

W każdym razie nie załamuj się. Tyle już przeszedłeś, to i z tym dasz sobie radę! smile

43 Ostatnio edytowany przez georgino (2016-04-29 00:39:14)

Odp: Historia życia. Czy da się to uratować? Pomocy, proszę

Ciężko to będzie zrobić, bo od roku za bardzo polubiłem swoją samotność. Teraz właśnie się z tego otrząsnąłem i próba znalezienia przyjaciela będzie moim największym wyzwaniem teraz. Żeby go znaleźć muszę szukać albo w internecie albo u starych znajomych. U starych znajomych to trochę lipa bo to ludzie już w małżeństwach, z dziećmi, zajęcia... nie pójdą na coś takiego, bo mają swoje towarzystwa, problemy na głowie. Nawet jeśli psycholog mi poradzi szukanie, to nie wiem jak zacząć

Internet to trzeba spędzać dużo czasu pisząc. A ja nienawidzę pisać, tylko rozmawiać, spotykać się hmm
Poza tym na miano przyjaciela trzeba walczyć dobre kilka miesięcy jak nie lat, jestem zbyt znerwicowany na to

44

Odp: Historia życia. Czy da się to uratować? Pomocy, proszę

Niemniej idąc tym tropem, na związek też byłbyś zbyt znerwicowany, bo to też bardzo dużo czasu i pracy, aby ludzie sobie zaufali, zaprzyjaźnili się, pokochali i tak dalej. Nikt nie twierdzi, że znajdziesz kogoś bliskiego od razu, ale bycie w ciągłej pustce, samotności, z własnymi myślami, sprawia, że wariujemy. Nawet fakt, że sobie z kimś popiszesz od czasu do czasu już sprawi, że będziesz czuł się inaczej. Chociaż skoro preferujesz spotkania, to możesz przecież się spotykać. Nie każdy chce dużo pisać. Znam osoby, z którymi pogadasz dzień, czy dwa i są chętne na spotkanie. Jeśli masz ciekawe hobby, w którym możesz się spełniać również w towarzystwie innych osób, to możesz szukać w jakichś grupach zainteresowań i tak dalej.

45

Odp: Historia życia. Czy da się to uratować? Pomocy, proszę

Dzisiaj o 12 mam wizytę u psychologa w tej sprawie. Mam nadzieję, że rozświetli mi on nieco moją sytuację i naprowadzi na odpowiednią ścieżkę. Podjąłem już wiele decyzji oraz powziąłem w tym kierunku zmiany. Zacząłem się otwierać, poznawać ludzi, spotykać. Co prawda na początku pójdzie ciężko, ale mam nadzieję, że się uda. I tak jest sukces, ponieważ zauważyłem, że przyciągam ludzi jak magnes. Zwłaszcza po stylu oraz zachowaniu smile
Postanowiłem, że dojdę do celu, malutkimi kroczkami i choćby trwało to latami osiągnę to. Zamierzam poznać siebie, swoje słabości, niedoskonałości oraz walczyć z nimi, by sprawić, żeby każdy następny dzień był lepszy. Będę walczył, by zamknąć przeszłość, żeby nie wpływała ona na mnie w tak znaczący sposób. Życie kopnęło mnie tak wiele razy w tyłek, że w końcu muszę się otrząsnąć i coś z tym robić.
W piątek jadę do Sary, by porozmawiać z nią. Nie wiem, siedzi to we mnie i nie odpuści dopóki nie wyjaśnię jej kilku rzeczy. Dlaczego tak się zachowywałem, skąd wynikały wszystkie te moje zachowania, jakie zmiany we mnie zaszły, co zrobiłem w tym kierunku itp. Pewnie zadacie sobie pytanie: Po co? Otóż nie potrafię tego wyjaśnić... to siedzi głęboko w moim umyśle. Wygląda to też tak, jakbym wciąż miał nadzieję... nadzieję na jakieś zmiany(Sara jak tylko poznawała wcześniej więcej prawdy o mnie, zupełnie zmieniała o mnie zdanie-wpływ Anny czy kogoś innego nie miał wtedy znaczenia, dlatego wierzę, że coś to może zmienić-wiem, wygląda to okropnie naiwnie, ale ciężko mi tak zapomnieć o kimś, kto pokazał mi jak wygląda życie, dosłownie). Wiem jedno, jeśli nic nie zrobię to będę się winił za bierność do końca życia. Sara możliwe, że mnie spławi, lecz zrobię wszystko by doszło do rozmowy nawet krótkiej. Może robię z siebie głupca, debila, ale mam dwie opcje: muszę zamknąć ten rozdział na dobre(bo jest niedokończony naprawdę w wielu kwestiach-tak naprawdę wszystko znikło przez facebooka) albo otworzyć go z nowymi wytycznymi.

46

Odp: Historia życia. Czy da się to uratować? Pomocy, proszę

I jak tam sytuacja na froncie? smile
Jak spotkanie u psychologa i przede wszystkim, czy udało się porozmawiać z Sarą? wink

47 Ostatnio edytowany przez georgino (2016-05-11 00:21:02)

Odp: Historia życia. Czy da się to uratować? Pomocy, proszę

Wizyta u psychologa wyszła pomyślnie i szczerze powiedziawszy poczułem się o wiele lepiej. Porozmawialiśmy na wiele tematów, głównie przez większość czasu opowiadałem psychologowi o swoich problemach i przeszłości, a on wszystko notował, by na następnym spotkaniu zacząć terapię i omawiać po kolei moje lęki, uprzedzenia i seksualność. Okazało się, że problem leży również u podstaw mojej seksualności, gdyż potrzeby są ograniczone, mocno wyparte i wręcz znikome. Nie czuję potrzeby odbywania seksu, nie jest on dla mnie ważny z powodu przeszłości oraz naprowadzania swojej świadomości na inne cele. W związku z tym poradził mi również wizytę u psychiatry, bym i z nim podjął temat seksu, uczuć oraz potrzeb.
Rozmawiałem też z Sarą, ale to spotkanie odmieniło mnie bardziej niż przypuszczałem. Rozmawialiśmy nie dłużej niż 20 minut przed jej pracą, bo więcej czasu nie chciała poświęcić. Dowiedziałem się o sobie wszystkiego co inni forumowicze tu napisali, że jestem świnią, psycholem, bo piszę do innych i pytam o nią czy żałosnym typkiem. Przeprosiłem, nie prosiłem o drugą szansę, powiedziałem, że podjąłem w swoim życiu wiele decyzji, wprowadziłem wiele zmian, że chodzę do psychologa i buduję siebie na nowo. Głównie chciałem przekazać, iż pracuję nad sobą i to dla mnie stanowi kluczowy punkt. Ją to i tak za przeproszeniem gó*no obchodziło, bo tylko bawiła się paznokciami, nie patrzyła mi prosto w oczy i wywracała głową używając sarkazmu przez cały czas. Czułem się wtedy jak gówniarz, dziesięcioletni dzieciak siedzący obok nie wiadomo jakiej księżniczki. Gdy powiedziałem jej jakie mi się przytrafiły tragedie(oczywiście bez większych szczegółów) to niemal się śmiała ze mnie. Twierdziła wówczas, że tak wyolbrzymiam swoje tragedie, że są one najbardziej drastyczne i nikt inny nie przeszedł podobnych. Jej wyniosłość wtedy sięgała zenitu, dlatego się nie spierałem. Gdy przeszliśmy do wątku, gdzie omawialiśmy swoje dołki nagle pokazała mi coś, co mnie zamurowało i całkowicie uświadomiło. Ba! wręcz stało się "oświeceniem".
W chwili, gdy opowiadałem o swoim dołku, Sara wystawiła rękę i pokazała mi B R U T A L N I E zmasakrowaną rękę przez sznity. Było ich tam więcej niż 30, głębokie, długie, przerażające. Jako, że nie widziałem nigdy czegoś takiego to przeraziłem się nie na żarty. W sekundzie zdałem sobie sprawę, że to definitywny koniec. Nie toleruję czegoś takiego. Jest to psychiczne, chore i ciężkie do opisania. Nawet trudne do wyobrażenia, że można siąść w łazience, wziąć nóż, żyletkę i ciąć tak głęboko. Najgorsze, że te sznity były świeże, wykonane niedawno i widok... takich...ran przyprawił mnie o mdłości.
Skończyłem z nią definitywnie, napisałem jej na koniec, że jeśli ja jestem psycholem to kim ona jest, niszcząc swoje ciało. Poradziłem więc, żeby coś z tym zrobiła.
I tak wątek Sary zostaje zamknięty.

*

Oczywiście dzień potem(czyli w sobotę) zabrałem się sam z zupełnie nowo poznaną ekipą (ledwo ich znałem dzień) na imprezę. Krzysiek, 19 lat, Agata, 18, ja oraz Ania 21 lat-siostra Agaty. Wszyscy młodsi ode mnie, zachowania typowo szczeniackie(oprócz Ani-studentka politechniki na tej samej uczelni co ja), ciężko było się dogadać, cokolwiek zrobić, bo wariacje Krzyśka wypełniały całe spotkania. Zauważyłem, że moja energia ostygła, spoważniałem po wątku Sary. Już nie szaleję, nie dbam o to, czy jestem w centrum czy też nie. Moje wypowiedzi są konkretne, klarowne, bardziej interesujące, pociągające. Zrobiłem swego rodzaju wymianę, transformację. Moje dawne wygłupy, ciągłe gadanie wymieniłem na jeszcze większą pewność siebie, tak, że teraz mój poziom strachu obniżył się. Mam więcej dystansu do wielu spraw, nie przejmuję się tak bardzo(choć jak to mówią, nie da się w jedną noc wyleczyć nałogu,dlatego pracuję nad tym cały czas), nie idealizuje, podchodzę do każdej sytuacji na trzeźwo i dojrzale, podejmując stanowcze i przemyślane kroki. Nie wariuję, nie popisuję się i daję przestrzeń.
Na owej imprezie pokazałem się z innej strony, ukazując nowego siebie. Zainteresowałem tym Anię i tej samej nocy już się całowaliśmy, obściskiwaliśmy(dzień po skończeniu z Sarą tongue). Byłoby fajniej, gdyby jej siostra z chłopakiem nam nie przeszkodzili. Na następny dzień spotkaliśmy się całą czwórką niedaleko lasku, pogadaliśmy, pośmialiśmy się, lecz Ania była oschła, zimna, niedostępna, co mnie zdziwiło. Tłumaczyła to potem w smsie, że musimy trzymać pozory. Skumałem, że chce ukryć fakt przed siostrą, ale tylko głupi by się nie domyślił, że coś jest między nami. Wieczorem tego samego dnia spotkaliśmy się ponownie na bilardzie. Gdy Krzysiek z Agą poszli zapalić zostałem z Anią no i oczywiście jak to ja i moja transformacja, prędziutko przeszedłem do całowania. Podobało nam się i to bardzo, sama chciała więcej. Dodam też, że bardzo lubi rządzić, trzeba ją czasami powstrzymywać tongue
Odprowadziłem dziewczyny z Krzyśkiem i na koniec Ania znowu do mnie przylgnęła i wtedy tak mnie pobudziła jak nigdy dotąd żadna kobieta. W jednej chwili poziom podniecenia sięgnął zenitu, tak, że miałem ochotę robić heh głupie, szalone rzeczy.
Następnego dnia chciałem się spotkać bez "dzieciaków" czyli Krzyśka i Agi, ale nie ma czasu. Od tej pory cicho, zero smsów, telefonów, zobaczymy potem. Czekam teraz na jej ruch.

Zauważyłem, że po przygodzie z Sarą, nie angażuję się już tak jak wcześniej, nie zależy mi i teraz jest taka sytuacja z Anią, że jeśli nic się nie stanie, to nie zrobi to na mnie większego wrażenia. Dostrzegłem też, że moje relacje z kobietami są na bardzo specyficznym poziomie tzn. jak poznaję jakąś nową dziewczynę to w czasie nie dłuższym niż tydzień bądź dwa się z nią całuję, jestem bardzo blisko i nadaję na tych samych falach albo ograniczam kontakt do czysto służbowych. Nie jestem w stanie zawiązać dłuższej znajomości, byle tylko sobie tak pogadać, wyjść itp. Nie umiem. Moja kreatywność, wiedza, doświadczenia, inteligencja, dykcja, energia, nieprzewidywalność oraz sposób poruszania są tak ukierunkowane, że często świadomie bądź nieświadomie podrywam, przyciągam uwagę, daję poczuć smak emocji. Weszło mi to w krew, nie boję się porażki, tylko prę do przodu wierząc, że dam radę. I ta wiara mnie napędza do działania. To też nie tak, że myślę, iż mogę mieć każdą czy uważam się za narcyza. Nic bardziej mylnego. Sprawa ma się następująco: wiele się nauczyłem, wiele wycierpiałem i długo pracowałem nad sobą, że udaje mi się osiągać wyżyny.

Nie mam pojęcia co ze mną będzie. Relacje z kobietami i moja seksualność są głównym aspektem u psychologa.
W realu podrywam, komplementuję, intryguję jak leci. Nie mogę zawiązać normalnej znajomości z płcią przeciwną bez podtekstów. Czy to źle?
Głupieję troszkę...

Posty [ 47 ]

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Forum Kobiet » MIŁOŚĆ , ZWIĄZKI , PARTNERSTWO » Historia życia. Czy da się to uratować? Pomocy, proszę

Zobacz popularne tematy :

Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności



© www.netkobiety.pl 2007-2024