Jestem nowa, pewnie takich tematów było sporo ale każdy przypadek jest inny, więc jeśli możesz doradź mi coś konkretnego...
Miałam romans. Trwał 6 lat. I zakończył się 3 lata temu, gdy (już wolny) kochanek po prostu znalazł sobie inną kobietę. Przez ostatnie miesiące, gdy był wolny mieszkał u mnie i totalnie mnie upokarzał na każdym kroku. Gdy zaliczył anal, zniknął - wyszedł do pracy i nie wrócił.
Wiem, sama też nie byłam uczciwa więc należało mi się. Nie mam zamiaru się z tym kłócić. Byłam młoda, naiwna, wierzyłam w jego miłość. Nie starałam się rozbić jego związku... Po prostu go kochałam. Jakkolwiek głupio i naiwnie to zabrzmi - to był dla mnie szok gdy dowiedziałam się że "nie widzi we mnie partnerki", załamałam się wtedy i chyba przez to, biernie pozwalałam się źle traktować... Nie reagować gdy upokarzał mnie w moim domu.
Niebawem miną 3 lata od momentu gdy z dnia na dzień wywalił mnie ze swojego życia a ja dalej jestem w totalnym dołku. Pierwsze dwa lata praktycznie nie wychodziłam z łóżka, przez co zawaliłam wszystko co mogłam - szkołę, straciłam pracę.. .
Dopiero w ubiegłym roku postanowiłam skoncentrować się na życiu zawodowym co dało dobry skutek - dokończyłam studia (tj. obroniłam pracę), zaczęłam pracować w zawodzie, szkolić się itp. Idzie mi całkiem nieźle, ale ta cała historia chyba nigdy nie da mi spokoju... Cały czas rzutuje na moje życie, sprawiając że nie potrafię się cieszyć że cały czas łapię doły, nienawidzę samej siebie...
Co konkretnie mnie blokuje:
1. Nie mogę wybaczyć sobie, że byłam taka naiwna i pozwoliłam się wykorzystywać facetowi, który nawet nie wie kiedy mam urodziny... Że nigdy niczego od niego nie wymagałam, tylko "dawałam" co chciał i ile chciał, nie chcąc nic w zamian. Że postawiłam się w roli kobiety o którą nie trzeba się starać. I że prawdopodobnie tym przegrałam bo jak mógł i był wolny nawet nie chciał spróbować ze mną. Bo i tak już pokorzystał... (Gdybym była mądra postawiłabym ultimatum - albo zrywasz i jesteś ze mną, albo jesteś z tamtą i zero seksu u mnie.. Ale nie... Ja wolałam wierzyć w ckliwą historyjkę) I że podczas gdy on mnie jawnie poniżał i upokarzał pozwalałam mu u siebie mieszkać i uprawiać seks...
2. Nowa wybranka.
Jest ładna i inteligentna. Uśmiechnięta, pozytywna. Żeby była jasność - nie mam do niej żadnych pretensji. Ostatnio podjęła studia i często ją widuję. Cały czas się do niej porównuję i oczywiście zawsze na moją niekorzyść. Gdy ją widzę łapią mnie totalne doły bo szczerze - gdy "stawiam" ją obok siebie to nie dziwie się, że on wybrał ją... Też bym tak zrobiła. Chciałabym być taka jak ona.
3. Anal.
Chcieliśmy obydwoje tego spróbować. Ja też. Ale gdy on zaczął mnie poniżać, komentować sposób jedzenia czy ubierania (negatywnie) to nie chciałam robić tego z nim... Nie chciałam dać się wykorzystać do końca.. Chciałam choć tą jedną rzecz zrobić z kimś kto by mnie kochał. A jednak, pewnego ranka odwróciłam się, pozwoliłam by dotykał ale by "nie wchodził", obiecał i....nie wiem jak to się stało... Nie poczułam tego... Skorzystał... Jak po tym płakałam powiedział, że "pies nie weźmie jak suka nie da".. Bardzo nie chciałam mu tego dawać, czułam ze tak może to skwitować.
I jak już zaliczył odszedł..
4. Nerwica.
W spadku po nim i tych ogromnych negatywnych emocjach mam nerwicę. Stale boli mi brzuch. Czasem tak mocno, ze nie jestem w stanie wyjść z domu. Codziennie rano toczę walkę by w ogóle wstać z łóżka. To bardzo utrudnia mi normalne funkcjonowanie.
Nie mam przyjaciół. Nie mam koleżanek, może przez nerwicę (bo jak z kimś wyjść na piwo jak brzuch boli tak, że wymiotujesz w toalecie?)a może przez to, że przestałam lubić ludzi. Tylko zawodzą. Czuję się mega samotna i oczywiście chciałabym mieć kogoś bliskiego... Ale sama myśl o facecie przyprawia mnie o mdłości a zważywszy na ten nieudany anal nie wyobrażam sobie seksu z kimkolwiek... Cały czas siedzi mi to w głowie. Już wtedy spotykał się z tą kolejną dziewczyną a do mnie przychodził by to zaliczyć... I udało mu się. Nie mogę znieść tej myśli - że chodzi gdzieś tam zadowolony i na mnie może splunąć bo i tak do niczego nie jestem mu potrzebna. Że po tylu latach nie powiedział mi nawet "do widzenia". Nie umiem się z tym pogodzić.
Do wszystkiego się zmuszam. W pracy mam duże pole do popisu a jakoś robię wszystko z wielkim trudem. Nie mam energii, nic mi się nie chce. Poznałam dużo ludzi, ale nikt jakoś nie jest zainteresowany znajomością ze mną. Być może dlatego ze wyglądam jak "chodzącą cierpiętnica". Nie pamiętam kiedy się śmiałam tak naprawdę. Nie potrafię. To wszystko trwa już tak długo a ja nie mam siły już z tym walczyć.
W ostatnim roku próbowałam - żyć tak jakby "on był" tylko gdzieś daleko, żyć tak jak ktoś kogo podziwiam... Działa ale na krótko. Zainteresowania? Tańczę, chodzę na warsztaty bębnowe, do kina, galeri, koncerty - wszędzie sama. Nie pomaga. Rozwija ale nie powoduje że się uśmiecham, wręcz to wszystko dobija mnie jeszcze bardziej bo widzę ludzi z przyjaciółmi, w parach a ja sama... Zawsze sama. Nie mam już siły..
Boli mnie to wszystko. Nie umiem sobie tego w głowie poukładać i iść do przodu. Pogodzić się z tym co było i wybaczyć sobie (i jemu). Tym bardziej, że jakieś pół roku temu, gdy on zobaczył mnie na przejściu to momentalnie przyśpieszył tak bardzo bylebym go nie dogoniła... A ja wcale tego nie chciałam.. Więc tym gorzej się czuję.. Tak naprawdę to chciałabym by mnie przeprosił i byśmy byli normalnymi znajomymi. Ale to niemożliwe. Był moim pierwszym i jedynym partnerem seksualnym i wielką miłością.
Co powinnam zrobić by wreszcie zapomnieć i wybaczyć przede wszystkim sobie (i jemu)?
Nie chcę rad typu - znajdź hobby (bo mam!), zajmij pracą (właśnie to robie!) lub ogarnij się bo to nic nie znaczy i nie pomaga... Takie ogólniki..
Miałam wczoraj urodziny i gdy się położyłam to jedynym moim życzeniem było abym odeszła z tego świata. Niczego bardziej nie pragnę, nie mam siły żyć... Jednocześnie wiem że muszę coś zrobić, że to ostatni dzwonek by jeszcze sobie to życie ułożyć, mieć dzieci, męża... A jak? Jak przestać się obwiniać i porównywać z tą nową dziewczyną?