Witajcie!
W tym roku skończe 28 lat i od około 4 lat mam totalny zastój w sferze miłości, niemal jak zakonnik...dlaczego? hmm trudno powiedzieć.
4 lata temu około, poznałem dziewczynę u znajomych na domówce. Ale szybko się uczucie wypaliło, ona ostatecznie wyjechała za granicę.
Wcześniej też bywały związki z internetu, z uczelni/studiów itd..
Teraz natomiast, nie mogę znaleźć odpowiedniej kobiety, działam w internecie ale mam wrażenie że to głupi pomysł. Ciężko tam kogoś poznać. Dzisiaj już rzadziej chodze na imprezy, domówki, znajomi albo w długich związkach albo nawet w sakramentalnych - małżeństwie.
W pracy jest parę kobiet ale zajęte lub mężatki, to taka praca audio-video, dźwięk, film itd.
Martwi mnie to bo boję się, że zostane starym kawalerem, owszem facetowi łatwiej poznać kogoś, założyć rodzinę, może w wieku 30 lat poznać 23 latkę i tez będzie ok..jednak te 4 lata, zastanawiaja mnie czy czasem nie robię gdzies jakiegoś błędu. Niby miłości się nie szuka, ma ona przyjść sama ale..wg mnie nie przyjdzie, dopóki samodzielnie się nie postawi kropki nad "i".
Zastanawiam się czy kurs tańca to dobre miejsce? Czy można spotkać kogoś w kościele, w sklepie, w galerii handlowej, tylko pytanie jak? Ja mam jakieś takie dziwne podejście że w sklepie jest ktoś po to żeby zrobić i zakupy i wyjsć, niby jest czasem to spojrzenie ale nie znamy się więc kontakt zerowy, kurs tańca okej ale ciężko się samodzielnie zmobilizować, cała nadzieję pokładałem w serwisach randkowych w internecie ale te ostatnio są kiepskie, ciężko przez szklany ekran kogoś do siebie przekonać, brak kontaktu z drugiej strony itd.
Co roku w sylwestra obiecuję sobie że coś tam zrobie dla siebie oraz m.in poznam kobietę, ruszę w sferze miłości tak by coś wyniknęło na poważnie a nie zabawa jak w wieku 18 lat..
No ale co roku to się nie udaje.
Co myślicie na ten temat? czy to tak musi być? Czy warto "szukać" miłości? Żeby cokolwiek przyspieszyć?