Od dłuższego czasu mam problem, który nie wiem czy wynika z mojej osobowości i charakteru czy z zaburzenia z którym sobie nie radzę.
Odkąd pamiętam byłam dzieckiem cichym, nie udzielającym się w towarzystwie, nieśmiałym, może sytuacja w domu tak na mnie wpłynęła - przez kilka lat byłam świadkiem bicia mojej mamy przez ojca. Teraz mam 24 lata, jestem introwertykiem, domatorem, nie lubię wystąpień publicznych, źle czuję się w nowym towarzystwie, natomiast chyba nie jestem typową "szarą myszą", umiem postawić na tym na czym mi zależy, postawić innym granice, jednak poczucie własnej wartości od dzieciństwa kuleje.
Obecnie zajmuję się domem i dzieckiem, które z powodu zaburzeń rozwojowych wymaga codziennej pracy i rehabilitacji. I szczerze mówiąc dobrze czuję się w tej roli, daje ogromną satysfakcję.
Problem? Czuję się pod presją, tylko nie wiem czy sama sobie ją narzucam czy otoczenie.
Praktycznie od czasu, gdy zaszłam w ciąże, wiele znajomości zaczęło się ukrócać (przestałam być atrakcyjna pod względem spędzania czasu i jego wymiaru) i zostałam z jedną przyjaciółką i może dwiema / trzema znajomymi z którymi utrzymuję kontakt przez internet. I tu pojawia się u mnie kompleks - kiedyś z przyjaciółką byłyśmy nierozłączne, teraz ja siedząca w domu zajmująca się dzieckiem, ona kończąca wymarzone studia, pracująca w zawodzie, rozwijająca się. Pewnego razu odwiedziła mnie i ze współczuciem spytała czy tak wygląda każdy mój dzień. Zrobiło mi się przykro. Wychowywanie dziecka jest niczym w porównaniu z karierą?
Powiecie, że przecież ja też mogę studiować, wrócić do pracy, itd. Tu pojawia się problem - ze studiów niedawno zrezygnowałam - stresowałam się nimi tak bardzo, że przestawałam normalnie fukncjonować, cały czas towarzyszył mi lęk, że sobie nie poradzę, że to dodatkowe obciążenie, itd. Może to brzmi dziecinnie, ale włączyła mi się blokada, której nie byłam w stanie pokonać. Praca? Dziecko pójdzie za 2 lata do przedszkola, a mnie na samą myśl o pracy napawa przerażenie. Nie wiem czy chodzi o rozłąkę z dzieckiem czy o jakiś nowy obowiązek, nie wiem. Czuję lęk i koniec. Zawsze miałam niskie poczucie własnej wartości, które nie raz podcina skrzydła - wyraz "boję się" towarzyszy mi praktycznie cały czas. Prawo jazdy, nauka języka... to wszystko jest dla mnie jakieś trudne, ciężkie do zdobycia, nawet nie podejmuję prób. Czasami tryskam pewnością siebie, wszystko robię, a czasami łapię się na tym, że wykonanie telefonu np. do urzędu jest dla mnie problemem, jakimś lękiem.
Ostatnio rozmawiałam z partnerem o przeprowadzce do mniejszego miasta - powiedziałam, że może taka zmiana w życiu wyszłaby mi na dobre - mieszkamy w Warszawie i jakoś męczy mnie ten pęd, tłumy ludzi, wyścig o lepszą pracę, lepsze wszystko. Odpowiedział, że mogłabym nie pracować i zajmować się wychowaniem dziecka, bo jak zauważył i tak mi nie zależy aby się rozwijać zawodowo. Zabolało mnie to. Podświadomie wiem, że powiedział prawdę, ale z drugiej strony jakoś mi to nie pasuje - nie jestem ambitna? Patrzę na te kobiety, które pracują, zajmują się dziećmi i je podziwiam.
Chciałabym pracować, studiować, ale jednocześnie nie chcę. Towarzyszy temu jakiś lęk, niechęć, brak komfortu psychicznego. I ta presja, że jeśli teraz w siebie nie zainwestuję to zostanę... nikim? Może to brzmi okropnie, ale właśnie to przyszło mi do głowy. Wiem, że może mój post to masło maślane, ale ciężko mi wytłumaczyć to co siedzi w mojej głowie. Może ktoś miał podobnie?