mam 27 lat. jestem sama i zawsze byłam. nigdy nie układało mi sie w relacjach z mężczyznami, czasem z mojej winy. kilka nie udanych krotkotrwalych związkow nic szczególnego. chociaz za kazdym razem duoz od siebie dawałam, wiązałam nadzieje... zawsze kończyło sie tak samo. Jedna prawdziwa milosc...pierwsza milosc. Do tej pory kiedy o nim mysle serce szybciej bije. ale nie ma do czego.
kim jestem? nie wiem, zyje z dnia na dzien. nie mysle o jutrze. boje sie co przyniesie. Praca. dom, praca, dom... całe moje zycie.
mieszkam z rodzicami pracuje dla zabicia czasu. ta praca mnie nie cieszy.
o czym marze??? chyba juz o niczym. i tak wiem ze marzenia sie nie spełniaja.
czego oczekuje??? zmiany, której nie umiem osiagnac.
cyz ja zbyt duzo oczekuje??? Milosc. tylko ona moze mi pomóc, zmienic moje zycie... zmienic mnie...
codzien prosze BOGA aby mi pomógł, abym mogła spotkac moja połowke jabłka... Chociaz coraz czesciej mysle ze dla mnie istneie.
czasem sobie mysle ze milosc jest nie dla mnie... zbyt piekna dla kogos takiego jak ja,,,
pisze ten post akurat dzis w walentynki, bo w tym dniu wszyscy krzycza to magiczne słowo "kocham cie" a mnie nikt nie powie tego nawet szeptem...
które są już za nami"...