Ostatnio znalazłam się w dość niezręcznej sytuacji.
Otóż czekałam na koleżankę w pracy, a że była ładna pogoda przysiadłam na ławeczce na skwerku przed budynkiem. Tak się składa, że jest to również jedyne wydzielone miejsce dla palaczy więc nie było żadnym zaskoczeniem, że już po chwili miałam towarzystwo.
No i tu pojawia się mój "problem-nieproblem". Tak się złożyło, że byli to dwaj panowie, obaj Polacy, nieznani mi wcześniej nawet z widzenia. Podeszli, rzucili "Hi!" i zajęli się rozmową. Rozmawiali oczywiście po polsku, z góry chyba zakładając, ze ja nic nie rozumiem. Rozumiałam i chcąc, nie chcąc wysłuchałam niezłej litanii o problemach małżeńskich jednego z nich. (Byli braćmi lub bliskimi kuzynami.) Poczułam się trochę głupio wysłuchując czyichś rodzinnych problemów, ale z drugiej strony nie czułam obowiązku ujawniania, ze rozumiem co mówią - wiec dalej zajmowałam się swoimi sprawami.
I w zasadzie nie byłoby sprawy gdyby nie to, ze wczoraj ten sam osobnik widział jak rozmawiam z inną koleżanką po polsku własnie.
Poczułam się trochę niezręcznie, bo facet musiał sobie uświadomić, że mimowolnie "wtajemniczył" mnie w swoje małżeńskie kłopoty.Gdyby to było jednorazowe spotkanie, nie byłoby sprawy, ale teraz czuję się jakbym zataiła przed nim fakt, ze jestem Polką (co się zgadza) żeby podsłuchać jego rozmowę (co się nie zgadza). Poza tym w obecnej sytuacji nawet nawiązanie kurtuazyjnej znajomości nie wchodzi w grę, bo mam przecież gdzieś w pamięci o czym wtedy mówił i nie udam, ze nie wiem. A fakt, że wiem, może być dla niego bardzo niekomfortowy. Z drugiej strony to nie jest pierwsza taka sytuacja, kiedy stałam się mimowolnym "podsłuchiwaczem" bo się komuś wydaje, ze jak mówi po polsku to nikt wokół go nie rozumie.
Absolutnie nie mam ochoty informować każdego Polaka, ze też jestem Polką, ale też wkurza mnie, że mimo, że w mieście, w którym mieszkam jest masa Polaków, cześć z nich zachowuje się jakby byli jedynymi Polakami. A już nagminne i wszechobecne przeklinanie mężczyzn (zwłaszcza tych młodszych oraz panów po 50 ) "bo przecież nikt nie rozumie" woła o pomstę do nieba.
I teraz pytanie do Was - Czy zdarzają Wam się sytuacje, że słyszycie więcej niżbyście chciały? Czy jest to dla Was sytuacja niezręczna?
Czy czujecie się w obowiązku poinformowania, że rozumiecie co taki/a delikwent/ka mówi?
Czy same będąc za granicą, podczas rozmowy w miejscu publicznym, bierzecie pod uwagę, że możecie być rozumiane przez otoczenie?
Że osoba siedząca w restauracji przy sąsiednim stoliku może nie chcieć słuchać o Waszych hemoroidach lub o tym jaka okazała się w łóżku ta Dorotka, co od miesiąca sprzedaje w Starbucksie? Albo czy zastanawiacie się podczas kłótni z mężem na ulicy, że rozumie Was co druga osoba i w duchu śmieje się ze sceny, która własnie urządziliście będąc przekonanymi, że jesteście jedynymi Polakami w tym miejscu?
A może macie nie tylko złe skojarzenia, ale tez byliście świadkami jakichś zabawnych zdarzeń?