Jestem introwertykiem i przyznaję się do tego na wstępie, cenię sobie czas spędzony w samotności lub w małym gronie zaufanych ukochanych przyjaciół.
Nie jestem imprezowiczką ale lubię czasami spotkać się z ludźmi, których lubię - i tu podkreślam CZASAMI i z ludźmi których LUBIĘ. Dorosłam do tego że życie ma się jedno i nie należy robić w nim rzeczy które nie sprawiają nam przyjemności - pisząc ogólnie. Jestem w długoletnim związku ze wspaniałym facetem, mamy własny dom i życie jakie nam odpowiada z czasem dla siebie i czasem, który każdy może poświęcić na swoje hobby, potrzeby, odpoczynek. W naszym związku jest tylko jeden punkt zapalny - rodzina, jego rodzina. Jego rodzina to ludzie którzy są mi obojętni, nie żywię do nich żadnych uczuć , ot obcy ludzie, mówiąc szczerze mogłabym powiedzieć że żywię do nich więcej negatywnych i obojętnych odczuć niż pozytywnych zwłaszcza o teściową tu chodzi.
Ja z natury jestem samotnikiem ale nietypowym, mam przyjaciół i znajomych, którzy wiedzą że nie pojawię się na każdej ich imprezie - bo nie widzę takiej potrzeby ale w końcu przyjdę, oni to akceptują, akceptują mnie taką jaką jestem a ja akceptuję ich.
Rodzina mojego męża to ludzie z ADHD którzy negatywnie na mnie oddziałują, na moje samopoczucie, tłamsi mnie ich zachowanie, obsiadają mnie jak muchy miód . Zawsze trzymałam się od nich z daleka, miałam kontakt z osobami z którymi ten kontakt był niejako wymagany, niektórzy członkowie rodziny mojego męża nie wiedzą nawet jak wyglądam, lub widzieli mnie gdzieś, kiedyś tak zwanym przelotem.
Mój mąż nie jest bardzo rodzinny ale na imprezy rodzinne typu komunia, chrzest, chodzi. Zastanawiacie się zapewne czemu jego rodzina mnie nie zna, przecież był ślub, tak był, zgodziłam się na niego pod warunkiem urządzenia małej skromnej uroczystości dosłownie z garstką rodziny i znajomych, panicznie chciałam uniknąć wielkiego wesela, splendoru dalekiej "rodziny", a tak naprawdę obcych ludzi którzy są mi obojętni, a ja pewnie im. Mój mąż się na to zgodził, nie widział przeciwwskazań, podobał mu się ten pomysł.
W czasie kiedy byłam dziewczyną mogłam swobodnie unikać imprez rodzinnych i wszystkich okropności z nimi związanych, w czasie narzeczeństwa również udawało mi się uniknąć dużych imprez, bywałam na tak zwanych imieninach które wyprawiane były w ograniczonym gronie - małym gronie.
Niestety 2 lata po naszym ślubie nastąpił rozkwit rodzinnych imprez w postaci roczków, komunii, bierzmowań. Mąż dostaje zaproszenia na te uroczystości od rodziny, oczywiście wraz z żoną, nie wiem czy jest to kurtuazyjne zaproszenie - bo małżeństwo wypada zaprosić razem czy po prosty chcieli by widzieć nas tam razem ( nie zawsze jest to takie oczywiste jak się wydaje- uwierzcie mi) .
Mąż po naszym skromnym ślubie usłyszał od kuzynostwa i części niezaproszonej rodziny pewne żale, że nie zostali zaproszeni, poinformowani, że skoro nie chcieliśmy dużego wesela to mogliśmy zrobić dla pozostałej rodziny jakąś imprezę typu grill - przecież mamy duży dom i ogród, wszyscy by się zmieścili.
Teraz mamy zaproszenie na komunię a w dalszej perspektywie szykuje się chrzest, obie uroczystości od strony męża, dwie kuzynki (siostry cioteczne) wystosowały takie zaproszenie. Oczywiście powiedziałam mężowi że jeżeli chce nie widzę problemu żeby poszedł, ale on chce iść tam ze mną, a to już mi się nie podoba, bardzo mi się to nie podoba.
Rok po naszym ślubie była już w tamtej rodzinie komunia, mąż poszedł na nią sam, nasłuchał się pytań gdzie ma żonę, dlaczego nie przyszła, i aluzji że powinien mnie zmusić do przyjścia, że powinien się zacząć pokazywać z żoną - dostał zdawkowe zaproszenia żeby jeszcze po całej komunii spotkać się gdzieś w kilka osób. Na mnie te aluzje nie robią wrażenia, nie mam ochoty spotykać się z tymi ludźmi, mężowi tego nie zabraniam. Nie czuję się dobrze w gronie obcych mi osób, które atakowały by mnie swoimi pytaniami tak jak pozostała rodzina męża z którą się znam. Nie mam ochoty na zdawkowe rozmowy, sztuczne uśmiechy i odliczanie wolno płynącego na zegarze czasu. Świadomie nie chcę mieć z nimi kontaktu, nie potrzebuję tego, jeżeli mąż potrzebuje ma drogę wolną może chodzić i korzystać z wystosowanych zaproszeń. Zbliżają się kolejne imprezy a mi już na samą myśl robi się niedobrze, powiedziałam mężowi żeby poszedł sam, że jeżeli znów będą mu zadawać pytania gdzie jest jego żona, może odpowiedzieć zgodnie z prawdą że nie miałam ochoty na takie spotkanie.
Od razu napiszę że nie mam fobii społecznej, pracuję z ludźmi, mam różnych klientów z którymi współpracuję nie napawa mnie to strachem lękiem czy niechęcią, bardzo lubię moją pracę, potrafię się w niej świetnie odnaleźć, odnoszę sukcesy.
Czy dla społeczeństwa tak dziwne i trudne do zaakceptowania jest bycie innym, bycie nierodzinnym, może i jestem odludkiem lub tez nie jestem tak przebojowa jak niektórzy ale nie przeszkadza mi to, mojemu mężowi też do tej pory to nie przeszkadzało.
Wkurzają mnie określenia i stwierdzenia, że jestem odludkiem lub dzikusem, którym nie jestem, jestem po prostu nierodzinna. A ilość osób na imprezach rodzinnych w jego rodzinie mnie przytłacza. Dla mnie posiadaczki małej rodziny jest to stanowczo zbyt dużo osób i zbyt wielkie poświęcenie - spędzanie z nimi czasu.
Nie piszcie mi że mogłabym się poświęcić, życie nie polega na ciągłym poświęcaniu się, a z mężem spędzam naprawdę dużo czasu, myślę sobie że taka impreza w gronie jego rodziny na której, będzie sam dobrze mu zrobi, odpocznie od żony ;-)
No to tak się chciałam wygadać