Nie lubię ludzi, którzy twierdzą, że są wierzący... tak w 100%ach, a swoim życiem nie dają temu świadectwa. Chodzi mi o konkretną sytuację, którą postaram się wam zobrazować.
Było nas czworo... mój M, ja i już wspomniany w innym poście brat mojego M. i jego laska. Chcialam im pokazać filmik na youtubie (kaka demona), jest tak głupi, że aż śmieszny, nie jest on w żadnym wypadku obraźliwy, jest to kpina z muzyki heavymetalowej. Włączyłam. po 5 sekundach "laska" wybiegła z pokoju stwierdzając, że ona nie będzie tego oglądała... malo tego poryczała się. P. stwierdził tylko: - bo A. jest bardzo wierząca.
Chciałam zapytać ale oczywiście powstrzymalam się : a co ma piernik do wiatraka.
Co niedzielę zapierdziela do kościoła... jak dżinks. Jest taka Bogobojna, że aż mnie ściska jak jej słucham. Biblia, Testamenty to jej lektura... nie wyobraża sobie jak można żyć bez ślubu kościelnego, przecież to takie... yhh... szkoda słów.
I wszystko było by fajnie, ale... jeśli mam być wierząca i taka kościelna to stosuję się do wszystkiego o czym mówi Pismo Święte i inne tam przykazy... a nie wybieram sobie to z czym żyje mi się wygodniej- bynajmniej ja tak rozumiem wiarę!
Więc nie rozumiem jak można być taką hipokrytką... wszystko na pokaz a mi się scyzoryk w kieszeni otwiera....
I na koniec tekst P.: "bo homoseksualizm nie jest zgodny z wiarą kościoła!"
a ja na to: " a to, że ja bzykam się z M. a ty z A. przed ślubem to jest zgodne z wiarą kościoła?!"
P: "(chłopak zaniemówił)...