Cześć,
poprosiłabym o ocenę sytuacji, bo ja wczoraj spadłam z krzesła.
Moja przyjaciółka zarzuca mi, że za długo się do niej nie odzywałam i wczoraj stworzyła ogromną dramę. Mamy po 34 lata. Ona we wrześniu wyszła za mąż.
Znamy się od 2010 roku- nasza znajomość miała wzloty i upadki, były lata kiedy nie byłyśmy blisko, ale od jakiś 2-3 lat znowu stałyśmy się bliższe.
Zawsze mogłam na nią liczyć, ona na mnie też.
Mam jednak wrażenie, że coś się stało, coś jest nie tak od momentu jej ślubu. Nie przyjechałam na jej ślub we wrześniu ze względu na to, że odbywał się w miejscu powodzi. Nie mam auta, a pociągi nie dojeżdżały wtedy na Dolny Śląsk ( ślub i wesele odbywały się blisko większego miasta), ani Blablacar ani nic. Ona z rodziną mieszkają w innym mieście niż ja obecnie i wszyscy oni + goście dojechali na miejsce autami. Miałam spędzić tam kilka dni i wynajęłam sobie airbnb, ale musiałam z tego zrezygnować - nawet właściciel kwatery dowiedziawszy się po co jadę spytał się mnie czy na pewno chcę jechać jeśli nie ma dojazdu do miejsca ślubu. Ja rozumiem X - przyjaciółkę, że nie mogła nic zrobić. Sama była w stresie, że tak skrzętnie planowane wydarzenie może się nie udać... Był to zbieg wielu czynników. Później na zdjęciach widziałam, że goście chodzili w kaloszach a cały teren był podmokły. Też dziwie się właścicielowi obiektu, że pozwolił gościom przyjechać w tamtym momencie, bo to nie był czas po powodzi, ale w trakcie. Ale już przestałam się zastanawiać nad tym.
Bardzo mi było głupio, że nie przyjechałam, przepraszałam X, zaoferowałam spotkanie z nią i z jej lubym, wręczyłam im prezenty ślubne i miło spędziliśmy czas. Był to październik, pod koniec października jechałam na ok 1.5 tyg za granicę na wypoczynek. W międzyczasie okazało się, że koleżanką z pracy X szuka kogoś kto mógłby jej coś zaprojektować- X poleciła mnie. Tak zdobyłam klientkę i zlecenie, które koniec końców nie wypaliło.
Po powrocie zachorowałam na ok 2 tygodnie i nie wstawałam z łóżka i fakt, nie poinformowałam X o tym, nie napisałam. Ale poinformowałam klientkę i przeprosiłam, że właśnie w tym momencie jestem naprawdę niedyspozycyjna. Nie byłam fizycznie w stanie dojść do biurka. Jednak ona tego nie zrozumiała i poinformowała mnie , że zrywa współpracę po moim email z wyceną- zarzucając mi że zbyt wolno podchodzę do pracy. Co jest nieprawdą, ale było wiele okoliczności, które w tamtym momencie uniemożliwiały mi szybsza pracę- nie chciałam się tłumaczyć i podziękowałam jej za wcześniejszą współpracę.
Nie pracuję 8-16 ale mam wolny zawód i to ja naganiam sobie klientów. PO mojej chorobie i zleceniu, które nie wypaliło zostałam wybrana do innego projektu - bardzo dobrze płatnego. Wyjechałam do innego miasta, w którym teraz jestem. Jest to praca dość szybka i codziennie mam urwanie głowy- ale ja to lubię i $$ się zgadza- i nie muszę codziennie siedzieć 8h za biurkiem. Jestem zadowolona.
Wczoraj napisałam do X co u niej słychać, bo dawno nie rozmawiałyśmy. To co dostałam w zamian było wiadomością z zarzutami. Byłam w szoku. Pisze ten post, bo nadal jestem. Wymieniłyśmy wiele wiadomości.A o 22:00 napisała mi ostatni, wielki elaborat, na który nie odpisałam, bo musiałam ochłonąć. Odpisze na niego dzisiaj. Czuję się jakby Zaborcza kobieta pisała do kochanka, który nie chce z nią być. Nie wiem co robić, bo wydawało mi się, że przyjaźń nie polega na tym aby spowiadać się sobie na komunikatorach i przez telefon co kilka dni jak minął dzień? Czy trzeba w przyjaźni mówić co się dzieje, co się robi w danym momencie? Jestem w szoku, bo w tym tygodniu miałam kupić X upominek świąteczny, ale zaczynam się zastanawiać czy w ogóle to robić i czy to ma sens.
Oskarżyła mnie, że zerwałam z nią kontakt (??) i że jest wiele spraw między nami do omówienia twarzą w twarz. Zarzuciła mi, że ja mam do niej pretensje, że moje zlecenie z jej koleżanką nie wyszło. Nic nie rozumiem.
Dlaczego przyjaźnie są takie trudne? Czy naprawdę to, że nie napisałam jej od razu po powrocie z urlopu skreśla mnie jako przyjaciółkę? Przecież to ma być luźna relacja, bliska znajomość. Jesteśmy dorośli, ona jest na zupełnie innym etapie życia niż ja. Jest stateczna, ma wielkie mieszkanie w kredycie, męża, którego zna od 7 lat, stabilną pracę. Ja jestem jej przeciwieństwem. Ale nigdy to nie było dla mnie problemem. Kilka lat temu zrozumiałam, że nie dla mnie są prace biurowe od 8-16, korporacyjne. Jestem wolnym strzelcem i to ja kontroluję ile i jak pracuję. Na razie mi się to udaje, jestem zadowolona z mojego życia MIMO tego, że nie mam partnera. Wiele razy było tak, że ona mi nie odpisywała a to ja ją bombardowałam 10 razy pod rząd wiadomościami i jakoś nie obrażałam się i nie kalkulowałam kto powinien kiedy pierwszy się odezwać. Czuję się źle , wprowadziła mnie w poczucie winy, co jej napisałam , to wytknęła mi, że to ja jestem ta zła bo mam w sobie chłód i jej nie rozumiem. Oprócz mnie X ma jeszcze 2-3 inne koleżanki, które zna i z którymi się kontaktuje z tego co wiem bardzo często. Każda z nich w związkach, w ciąży lub z dziećmi.
Nie wiem co mam robić. Czy to może być zadra spowodowana tym, że ni przyjechałam na jej ślub w czasie powodzi? I tyle w sobie to trzymała? Muszę dodać, że nic nie straciła na moim niepojawieniu się, ponieważ i tak sama bym sobie wykupiła kwaterę ( ona mi tego nie proponowała - kwatery przez nią opłacane były tylko dla rodziny) a na moim miejscu usiadł ktoś inny, kto miał być tylko na ceremonii a nie na kolacji. Więc nic się nie zmarnowało.