Niech mi ktoś pomoże bo ja już psychicznie nie wyrabiam.
Chodzi o moich rodziców a właściwie to może o coś jeszcze...
Jestem sama więc nikt nie może na TO WSZYSTKO spojrzeć obiektywnym okiem. Piszę to teraz zdenerwowana i ze łzami w oczach - wiec z góry przepraszam jeśli jakieś blędy będą..
Więc od początku. W grudniu skończę 23 lata - studiuję dziennie i zaocznie w Warszawie, a rodzinna miejscowość jest 130 km od Warszawy.
Gdy miałam 12 lat moja mama wyjechała za granicę za pracą. Więc obowiązki jakieś tam drobne spadły na mnie. Ale wiadomo że tam ogarnąć dom to juz sie trochę powinno umieć itd.
Gdy miałam 15 lat urodziła się moja młodsza siostra. Mama wróciła za granicę gdy mała miała 2 miesiące. Obowiązki opieki nad nią spadły na mnie. Chodziłam do szkoły, po szkole zajmowałam się siostrą, spacery itd. I tak w kółko, każde wakacje z nią - bo tata w sezonie wiosenno-letnim jeździ w delegacje w Polskę. Więc od kwietnia do września. Normalnie wygląda to tak że rodzinę na codzień tworzę - ja, moja siostra - obecnie ma ona 7 lat i mój brat -16 lat. Mama przyjeżdża od tamtej pory tylko na święta, a tata na weekendy. Zakupy, gotowanie, sprzątanie, pranie, zajmowanie sie młodymi - wszystko jest na mojej głowie. Mój brat bardzo dużo pomaga prowadza teraz np. mała do szkoły gdy mnie nie ma, zajmuje sie nią ogólnie bardzo dobrze. Czyli od kilku lat, gdy ja jestem na studiach, w domu są tylko brat i siostra i muszą zająć się sobą.
Nie radzę sobie jednak z pewnym rzeczami i chce by ktoś to ocenił tak z boku.
Po pierwsze czy to jest możliwe że rodzice - wymagają ode mnie cały czas pomocy - że "łaski nie robię, że im pomagam, jak nie chce to nie muszę" . Z racji że sytuacja finansowa w domu jest jaka jest - powinnam iść do pracy, ALE JAK skoro ktoś sie musi zaopiekować rodzeństwem pod nieobecność rodziców. I koło sie zamyka. Rodzice tylko mówią żebym sie uczyła bo to teraz najważniejsze. Wiec KAŻDY ale to KAŻDY Weekend od początku studiów jestem w domu - jest tylko szkoła - dom, dom - szkoła.
Po drugie wciąż jest wojna o pieniądze - ze tyle i tyle miesięcznie trzeba mi dać na życie, tyle na opłaty akademika i musi my starczyć i koniec. Dzisiaj np pokłóciłam się z mamą przez telefon - bo twierdzi ze za dużo mi poszło w tym miesiącu już. I że oszukuje ich i w ogóle ze pewnie pieniądze odkładam sobie. Moi rodzice mają mnie za jakiegoś złodzieja. A ja czasem dołożyć musze ze swojego stypendium bo po prostu mi zabraknie. I nie to ze latam, baluje. Mi na zwykłe potrzeby żywieniowe nie starcza. Mama powiedziała że dobrze gdybym rzuciła studia i poszła do pracy, ala ja chcę skończyć studia!
Po trzecie - i chyba to jest dla mnie najcięższe - nie umiem sobie tego wytłumaczyć jakoś racjonalnie. W kwietniu 2022 roku po krótkiej znajomości - ale z miłości, oświadczył mi się mój BYŁY już niestety chłopak. Jak prosił rodziców o rękę - to że oni się zgadzają ale po studiach - no okej. Wiadomo że juz inny wiek, inne podejście do życia, niezależność. Rozumiałam i tez tak myślę. I od tamtej pory zaczęło się psuć między rodzicami a mną - od tych oświadczyn. Było, że on taki i taki - wcześniej nie było nic. "Że on z takiej boooooogatej rodziny, to czemu sobie innej nie znajdzie tylko mnie. Że całe życie będę dla niego nikim bo za biedna dla niego jestem. Ze skoro to związek taki krótki sie rozpadnie nawet jak ślub weźmiemy. Że on jest młody jeszcze się nie wyszalał. Że jak jesteśmy w związku na odległość - to pewnie mnie zdradza itd. Że jak zdecyduje na spanie z nim, to żebym się nie zdziwila, ze mnie zostawi za jakis czas, ze jestem tylko jego zabawka". Słuchałam tego wszystkiego przez telefon od mamy , bo tata -nic sie nie wypowiadał o nim. Widział jak przyjeżdża, jak jest pomiędzy nami miał swoje zdanie. Widział że to jest "coś" prawdziwego. A mama widywała mojego narzeczonego tylko jak była w Polsce - a jak jej nie było to bardzo często próbowała mnie jakby odwieść od niego . Nie mówiła tego , ale ja tak wlasnie czylam. Ja słuchałam tego i sama zaczelam jakies rozne jego wady dostrzegac, pozniej zaczelismy sie klocic o byle co tak naprawde - bo mi wciaz cos nie pasowalo. On sam Mi powiedział - ze od tych zareczyn sie zmieniłam. I ja teraz dopiero to widze - zaczelam byc taka jak moja matka. Zaczelam go krytykowac, docinac mu - zaczelam ranic czlowieka którego Kocham. BOŻE!!! OSobie mi najblizszej zaczelam wbijac noz w plecy...
ROZSTALISMY SIE POL ROKU PO OSWIADCZYNACH bo on nie wytrzymal,tak jak ja nie wytrzymuje teraz. Tego co sie dzieje.
I teraz ??.co z tego ze nie jestem juz z nim. Jak rodzice wciaz go wspominaja ja probuje zapomniec o milosci mojego zycia a oni, ze jak on przyjezdzal to cos tam. Ze jak cos sie im przypomni jakas sytuacja to ze on zachowal sie tak wspaniale. Ze mial smieszne zarty. Ze go widzieli ostatnio, ze napewno zaluje ze mnie zostawil tak z dnia na dzien bo bylo widac ze mnie kocha itd. Niby nie jestem z nim a wciaz czuje jego obecnosc... Po co mówią o nich w superlatywach, skoro sami doprowadzili do naszego rozstania? A przy tym bez przerwy zarzucaja mi - że to ze mnie zostawil, to moja wina bo mam taki charakter a nie inny.
I konczac te opowiesc mojego beznadziejnego zycia zastanawiam sie... Czy to normalne, abym wychowywalam wlasna siostre, nie majac swojego zycia__.. JA dla niej poswiecilam tak naprawde swoj zwiazek, nie moglismy pojechac tu czy tam bo kto zostanie z malymi, nie moge sie z nim spotkac bo kto z mala zostanie itd.
Czy moi rodzice przypadkiem nie pozwolili mi za niego wyjsc wtedy, bo jestem dla nich tania sila robocza wiem ze nie powinnam tak myslec ale TAK SIE CZUJE.
Jest mi teraz w tym momencie bardzo ciężko, po pierwsze sytuacja w domu po drugie nadal kocham tego człowieka, ale juz nic sie nie da zrobić. Jestem sama moje zycie towarzyskie legło w gruzach bo najbliższe koleżanki maja swoje 2 polowy wiec i czasu mniej.. Czuje ze NIE MAM NIC tak naprawde, coraz czesciej zastanawiam sie nad sensem swojego zycia i stwierdzam ze mnie przy zyciu juz nic nie trzyma, oprocz mojego rodzenstwa bo to ich kocham najbardziej, Co do rodziców to czuje ze wiecznymi pretensjami, zrzuceniem na mnie odpowiedzialności za rodzenstwo, przez to swoje rozstanie, rozwalenie mojego zwiazku ZNISZCZYLI mi zycie. I nie wiem jak sobie mam z tym zalem radzic, bo on z miesiaca na miesiac narasta, ja trace checi do życia. Czuje cholerna pustke ..
NIECH KTOS ODPISZE!!!