Cześć wszystkim. Muszę się wygadać komuś zupełnie obcemu, może znajdę inne spostrzeżenia na moją sytuację.
Lekko ponad miesiąc temu rozstałam się z partnerem, z którym byłam 10 lat. Ostatnie lata były słabe, nie dogadywaliśmy się, wymagaliśmy od siebie zupełnie czego innego, brakowało komunikacji przede wszystkim. Był o mnie zazdrosny a jednocześnie kompletnie obojętny. Przez 8 lat byłam dla niego na wyłączność, tylko on i ja. W tamtym roku Wyszłam na dzień kobiet z przyjaciółkami, wróciłam do domu na godz 2 i nie odzywał się do mnie przez kolejne 5 tygodni. Mijaliśmy się w domu bez słowa, wyniósł się z sypialni i spał osobno. A mimo to przychodziłam do niego żebrząc o jakąkolwiek bliskość i odrobinę zainteresowania. Wstawałam wcześniej robiłam śniadanka do pracy, później obiadki i kolacje. Prałam, sprzątałam, gotowałam, prasowałam i chodziłam do pracy. Wiem, że strasznie mu matkowałam, ale chciałam być doceniona i zauważona. Nie byłam nigdy. Telefon za to był czerwony od wiadomości od koleżanek z pracy, sprawdziłam to kiedyś i intuicja mnie nie myliła - flirtował z wieloma, obiecał im spotkania a małolaty brnęły w to. Dostawał od nich atencję, ale nie wiem czy mnie zdradził fizycznie. Wiem, że niejednokrotnie - co wynikało z wiadomości - pisały jak to cudownie je przytulał i jak czekają na kolejny raz.
A on uciekał w pracę, etat, własna firma - pomagałam mu cały czas, w tygodniu i w weekendy. W litym zapisałam się na prawo jazdy na motocykl i z tym też miał problem, bo po co mi to, że się zabije etc. Chodziło głównie o to, że w końcu będę miała coś tylko dla siebie, wyjdę z domu i będę spełniać pasję. Nigdzie nie wyjeżdżaliśmy bo nie miał na to czasu, cały czas praca i pieniądze. Cudownie, że jest ambitny i dbał o to, ale nie mieliśmy kiedy z tego korzystać. Postanowiłam odejść. Czułam, że się wypaliłam, że nie czuje tego co kiedyś do niego, że nie czuję już niczego. Zwłaszcza, że pojawił się ktoś nowy, ale o tym napiszę niżej. Nie obyło się bez płaczu z obu stron, błagania, żebym wróciła, tłumaczenia mi, ze robił to wszystko dla mnie, dla nas żebyśmy mogli spokojnie żyć. Że kocha tylko mnie, że jestem miłością jego życia, że nie chce zaczynać z nikim od nowa. Przynosił mi kwiaty do pracy, zostawiał karteczki z wyznaniami miłości. Kontakt mieliśmy ale mieszkaliśmy osobno, nie spotykaliśmy się.
Ale.. no właśnie. Wracając do tego nowego - Twierdził, że zobaczył mnie już w kwietniu i zakochał się od pierwszego wejrzenia. Nasza miejscowość ma jakieś 7 tys mieszkańców, więc jest niewielka. On widział gdzie spędzam czas na działce z moim ówczesnym partnerem, jeździł za mną bardzo długo. Ja tego nie widziałam, aż do lipca, kiedy będąc na działce podjechał motocyklem i zagadał do mnie. Wymieniliśmy się instagramem i zaczęliśmy rozmawiać. Spotkaliśmy się po jakimś czasie, dużo rozmawialiśmy - tutaj nie było problemu z komunikacją i docenieniem mnie. Dodatkowo ''połączyła'' nas pasja do moto. Wiadomo jak wyglądają nowe znajomości - cud miód malina, motylki w brzuchu, cała ekscytacja, mnóstwo pozytywnych emocji. Szybko powiedział, że mnie kocha, może po kilku tygodniach. Nie było to wtedy dla mnie dziwne, czułam się cudownie. W końcu jest ktoś dla kogo jestem najważniejsza, kto o mnie zabiega, kto wie, że jestem w związku ale deklaruje chęć czekania. Wiem, że to przez to również nie walczyłam o związek z poprzednim tylko weszłam w nowy. Niestety bardzo szybko. ale on też nalegał, mówił, że aktualny źle mnie traktuje, że na to nie zasługuję, że jest toksyczny a on będzie dla mnie cudowny. Wprowadziłam się do niego bardzo szybko - wyszłam z mieszkania eksa prosto do nowego. Dosłownie. Nie widziałam w tym nic złego, chciałam uciec od poprzedniego i tworzyć cos nowego. O ja naiwna.. Eks nie wiedział, że jestem. Pytał ale nie powiedziałam. Cały czas prosił żebym wróciła, że to naprawimy, ale ja wiłam sobie już nowe gniazdko. Dzisiaj mijają prawie cztery tygodnie odkąd mieszkam z nowym i jutro się od niego wyprowadzam.
Wpadłam z deszczu pod rynnę.. Z eksem miałam minimum zainteresowania i pomocy a z tym mam maksimum, wszystkiego. Wyręcza mnie we wszystkim, nie pozwala nic zrobić w domu, herbatki i obiadki podstawia pod noc, łazi za mną krok w krok jak szczeniak. Zalewa falą miłości, w ciągu 10 min 12 razy powie jak to mnie kocha i jaka jestem wspaniała. swoje pasje odstawił na bok, cały czas chciałby spędzać przy mnie przyklejony i zapewniać jak mnie kocha. Już mnie zagłaskał.
Nie mam możliwości nijak się wykazać, bo on daje z siebie 100%. Przez co w tym domu czuję się jak gość a nie domownik. Dodatkowo cztery dni temu powiedział, że w NAJBLIŻSZYM czasie chciałby zrobić ten krok i szuka pierścionka. Oniemiałam.. Po trzech tygodniach wspólnego mieszkania ?!
Powiedziałam, że nie czuję tego co myślałam, że czuję, że to wszystko było za szybko, za dużo, że strasznie mnie osacza i ja nie mogę tak żyć. Musimy się rozstać. Kolejny błagał, płakał, obiecywał poprawę, bo jestem miłością jego życia, nie chce nigdy więcej nikogo innego. Ale jestem nieugięta. Od trzech dni rozmawiamy, ale brakuje mi już argumentów kiedy mi mówi, że czuję, że go kocham i tak łatwo mnie nie odpuści i będzie o mnie walczył. Pytam Z kim będziesz walczył ? Ze mną ? Nie czuję tego po prostu, poza tym jego zachowania też sa turbo toksyczne. Nie wiem ile w tym miłości a ile desperacji.
Dodatkowo myślę, żeby jednak dać szansę byłemu, wiem, że też ma toksyczne zachowania, to karanie ciszą, ale 10 wspólnych lat ciężko przekreślić. Wiem, że zawaliłam i zrobiłam to wszystko za szybko.
Wiem, że mam problem i muszę iść na terapię po pomoc. Z jakiegoś powodu wybieram toksyczne relacje.
Jeśli ktoś dobrnął do końca to serdecznie dziękuję i proszę o szczere opinie.