Pisze tutaj bo czas leci a ja nie wiem zbytnio co robić i trochę się miotam..
Pracuje za granicą w firmie,która ma siedzibe również w Polsce. Wcześniej pracowałam właśnie Pl. W Pl również mam swoje mieszkanie, rodziców, znajomych no i realia są takie,że czuje się tam po prostu jak w domu.
Za granicą jestem już 4 lata, dość często jeżdżę do Pl, bo akurat praca mi na to pozwala. Wcześniej jeszcze będąc w Pl bardzo często wyjeżdżałam, chciałam mieszkać za granicą, nie jestem typem który boi się jechać gdzieś, wręcz mnie nosiło..często jeździłam poza nasz kraj.
Problem mam jednak taki,że o ile zawsze chciałam mieszkać za granicą , tak od kiedy tu
jestem, coraz bardziej chce mi się wrocic do kraju.
Wiem..wszędzie dobrze gdzie nas nie ma.
Niby jest ok, zarabiam dobrze, ale co z tego jak muszę płacić za mieszkanie, które nie jest fajne. Czuję się jak studentka a mam 38 lat i swoje piękne mieszkanie w Pl. Próbowałam już zmieniać mieszkanie tu od roku,ale bardzo ciężko jest tutaj z mieszkaniami, na dodatek musi byc niedaleko pracy ,więc to powoduje kłopot. Jak wiadomo..po.pracy człowiek chce wracać do komfortowego.mieszkania a nie jak do b&b.. wkoncu nie mam już 20 lat.
Dodatkowo.. zwiedzam, wychodzę ze znajomymi, grille u sasiadow itp więc to nie jest tak,że się nie zintegrowalam, ale czuję gdzieś w sobie.. jakby czas tutaj nie jest wykorzystany tak wiecie..na maxa, jak byłby wykorzystany w PL.
Mieszkając tu na peryferiach, ze względu na moją pracę..( nie mogę być w centrum miasta) nie prowadze takiego zycia normalnego. Tzn staram się, ale no jest to ciezkie. W Pl po swojej pracy miałam różne zajęcia czasem prozaiczne. Udzielałam korepetycji po pracy, wieczorem jakis aerobik, pracowałam dodatkowo, zajęłam się domem..cos.odmalowalam, coś wymienilam bo byłam na swoim, w swoim mieszkaniu ( a to meble przyjechaly , a to pojechałam coś kupić do mieszkania..) , wyszlam z.psem, do mechanika, cos załatwić do centrum miasta, do veta, poszłam do mamy na kawę. Normalne czynnosci, które w zasadzie każdy człowiek robi.Tutaj nie mam takiego czegoś..czuje się jak studentka na erazmusie. Idę do pracy, potem jakiś obiad, wracam do tego słabego mieszkania, potem kawa,.jogging, spotkanie ze znajomymi. Korków nie mogę dawać bo nie ma chętnych a i internet czasem tu jest slaby.
Mówię biegle w ich języku, mam znajomych,ale no czuję jakby była tu jakaś taka wegetacja. Nie jestem na swoim i chyba to mnie najbardziej uwiera...ciągle kawy ze znajomymi, tak jakby nie rozwijam się.. stoję w.miejscu a czas leci.
Mogę wrócić do Polski w sumie każdej chwili, do tej samej pracy, zarobek będzie również ok..może w zł a nie w euro,ale nie będę musiała wydawać 800 euro na wynajem bezsensownie, no i wlasnie się łamie.. czy to ma sens..
Ale z drugiej strony... Ile można tak siedzieć i wegetować w takiej stagnacji ? Człowiek chce komfortu mieszkaniowego to przede wszystkim. Nie sama ładna pogoda człowiek żyje.
Za każdym razem jak wracam do Pl to ona wydaje się przy krajach południowych tak rozwinięta, że głowa mała.
Nie wiem..nie wydaje mi się,że dobra perspektywa jest tu siedzenie bo czuje taka wewnetrzna stagnację. Mieszkanie mnie dobija, te warunki studenckie a nie ma perspektywy na jego zmianę..bo zwyczajnie mieszkan brak.
Jakośc życia w Pl mam o wiele wyższa niż tutaj.. ale tutaj klimat jest bardzo fajny, jest luzik..pytanie tylko czy jest sens tak dalej siedzieć skoro jakoś nie widzę perspektyw..i tak dni lecą..