Hej, zdecydowałam się tu napisać, gdyż nie wiem jak traktować te znajomość i co z nią począć. Ważne - dotyczy mojego kolegi z pracy, firma w której pracujemy to firma jego ojca. Przez cały wątek owego gościa, którego ten temat dotyczy będę nazywać kolegą.
Znamy się od 5 lat, od kiedy zaczęłam pracować w tej firmie. Wtedy miałam partnera - z kolegą raczej stosunki były poprawne, chociaż ja za nim nie przepadałam i z tego co pamiętam, starałam się go unikać w pracy, wydawał mi się bufonem. Potem z czasem jakoś ta relacja się uklepała i tak o sobie była. W między czasie rozstałam się z ówczesnym chłopakiem, a kolega, gdy się o tym dowiedział, zaczął się mną interesować i nawiązywać kontakt. Tu już widziałam, że coś się święci - z czasem pojawiło się zaproszenie na wyjście do kawiarni, którego odmówiłam podając jakiś mało istotny jak pamiętam powód.
Potem pojawił się w moim życiu gość, w którym byłam bezgranicznie zakochana, ale relacja jak życie pokazało, była toksyczna. Niemniej początek oczywiście był cudowny i wspaniały, ja chodziłam z głową w chmurach, byłam wiecznie uśmiechnięta, doenergetyzowana i pewnie też tym przyciągałam uwagę. Kolega właśnie w tym momencie mojego życia miał do mnie tysiąc spraw, choć głównie zawodowych - bardzo często dzwonił pod byle pretekstem, a mój ówczesny partner jak się dowiedział, kto wydzwania - był wkurzony i kilkakrotnie były o kolegę drobne spięcia. Niemniej nie przyjaźniliśmy się z kolegą zanadto, więc potrafiłam go szybko zbywać, teraz z perspektywy czasu myślę sobie, że było to bardzo ostentacyjne i okrutne. W końcu przy jakiejś sposobności towarzyskiej w większym gronie, m.in. przy koledze opowiadając jakąś historyjkę nadmieniłam o swoim obecnym wtedy partnerze i zapamiętałam jego - głowa w dół, wzrok wbity w ziemie, ręce założone na siebie. I tak sobie przeleciało 1.5 roku w relacji, w której poszargałam sobie nerwy, morale i poczucie wartości. Ta relacja zakończyła się ostatecznie we wrześniu 2023.
Płynęła jesień, kontakt z kolegą zyskał nieznacznie na sile, ja dużo czasu spędzałam w pracy - on czasem wpadał towarzysko kiedy ja siedziałam po godzinach, pojawiło się zaproszenie do kina. Po 3 tygodniach męczenia buły, chociaż nie napastliwej, raczej delikatnych napomknięć - wyszliśmy wspólnie do kina i było to nasze pierwsze, wspólne wyjście, którego się obawiałam - do tego stopnia, że ubrałam się na to wyjście w dresy i wyszłam bez make up'u, by nadać jak najzwyklejszy ton temu spotkaniu. I okazało się, że było ok, poszliśmy na film, potem jakoś dziwnie wyszło, że również na spacer po parku i było po prostu miło. Czy ZAWSZE wyjście do kina kobiety i mężczyzny musi być randką? Ot takie retoryczne pytanie. Niemniej na zakończenie spotkania on chciał mnie przytulić, a ja go ostentacyjnie zgasiłam pytając, o co mu chodzi i odchodząc... No cóż, od tego czasu sporo się zmieniło. Od tego pamiętnego dla mnie wyjścia w listopadzie, zaliczyliśmy kilka innych wspólnych wyjść, niezliczone ilości godzin wspólnie przesiedzianych w pracy włącznie z tymi po godzinach (a on nie musi, często gdy ja muszę coś zrobić i jest to czasochłonne to on mi pomaga), siedzenie po godzinach w robocie do nocy, uzewnętrznianie się, opowiadanie o swoich prywatnych aspektach życia, wymianę myśli na różne tematy, mamy zaplanowanych kilka wycieczek jednodniowych tu i tam, pieszych i na rower i inne rzeczy, które przynależą do relacji przyjacielskich (?). W między czasie kolega wychodził z różnymi drobnymi, dobrymi gestami - od codziennych telefonów i zapytań jak się czuję i czy czegoś potrzebuję gdy byłam chora, po kupowanie mi czasem jedzenia w pracy i odwożenie do domu. I zawsze daje mi sygnały, że jeśli bym czegoś potrzebowała to on jest. Jesteśmy też w codziennym kontakcie, piszemy, dzwonimy do siebie - głównie on, jeśli nie jesteśmy sami w pracy lub nie mamy przestrzeni by porozmawiać prywatnie do zdarza się, że dzwoni do mnie po pracy i wtedy rozmawiamy. Wyjazdy - od projektów po bzdury typu zakupy do pracy - zawsze ze mną. Nigdy nie padła żadna sugestia ani propozycja, która byłaby nacechowana dwuznacznie na jakimkolwiek polu.
Teraz po krótce o nas:
Ja - zwykła, swojska dziewczyna po 30tce, z poturbowanej, biednej rodziny z problemem alkoholowym, traumami i brakiem normalnej komunikacji, zamiataniu problemów pod dywan, dda z wiecznym poczuciem braku wsparcia, męskiego wzorca, ogromnym poczuciu bezpieczeństwa, potrzebie akceptacji, atencji i opieki. Utrzymuję się sama, od lat zarabiam na siebie, bardzo dużo pracuję, żeby zabezpieczyć się finansowo, staram się mieć też przy tym jakieś hobby i przyjemności typu zagraniczne wyjazdy czy uprawianie sportów. Staram się żyć aktywnie, uczęszczam na terapie dda, staram się rozumieć mechanizmy, które ukierunkowują moje czyny. Jestem bez bagażu życiowego typu były mąż czy dziecko, mam kilka 1-2letnich związków na koncie.
Kolega - 40tka na karku, intelektualista, z dobrej, poukładanej, zamożnej rodziny, po rozwodzie, ma już 15 letnie dziecko, z którym z tego co wiem, ma utrudniony kontakt przez beznadziejną byłą żonę, która bardzo ogranicza mu kontakt z synem. Z tego co mówił rozwód był dla niego koszmarem i przypłacił to załamaniem nerwowym. Jest bardzo skryty, dopiero tak naprawdę go poznaje pomimo kilku lat znajomości. Bardzo ciężko się też z nim rozmawia o uczuciach. Jest też jednak bardzo spokojny, dobrze działa na mnie jego aura, uspokaja mnie, jednak pod wieloma życiowymi kwestiami uważam, że on przez to swoje urodzenie i wychowanie jest mało życiowy i nieco odklejony. No i mieszka z rodzicami, co prawda w wielkim domu, ale jednak to mieszkanie z rodzicami w tym wieku nasuwa nieco negatywny obraz w aspekcie chęci bycia niezależnym.
Nie wiem co mam zrobić z tym wszystkim. Idzie to sobie obecnie takim torem nieokreślonym. Myślę o tym, by z nim wprost poważnie porozmawiać, bo jak wiadomo - mężczyźni raczej nie szukają przyjaciółek.
Kiedyś korzystając z okazji kiedy przyjechał do pracy z obiadem dla nas i byliśmy akurat sami, zapytałam się go wprost dlaczego jest dla mnie taki troskliwy, dobry i tak dba o mój komfort. W odpowiedzi uzyskałam głuchą ciszę, wzrok wbity w stół i po chwili powiedział, żebym sobie nałożyła, bo będzie zimne Temat nie poszedł dalej, ja odpuściłam, bo widziałam, jak się spiął.
Czuję, że się do niego przywiązuję. Jestem klasycznym przykładem dda, która łaknie opieki, atencji, poczucia bezpieczeństwa. Nie umiem być w zwykłych, przyjacielskich relacjach z mężczyznami. W przeszłości nawet jeśli na początku uważałam, że koleś dla mnie odpadał jako partner to potem z czasem, jeśli dawał mi poczucie bezpieczeństwa i pokazywał, że mu zależy to wymiękałam i prędzej czy później wychodziła z tego relacja romantyczna.
Co również ważne - kolega podoba mi się fizycznie, więc tym bardziej wkręca mi się do romantycznego wizualizowania jego osoby. Obecnie mam ochotę się do niego przytulać, poza tym łapiemy drobny kontakt fizyczny - częściej już z mojej inicjatywy - poklepanie ramienia, jakiś pretekst do dotknięcia dłoni. Wcześniej w innych relacjach z mężczyznami bardzo często to ja robiłam pierwszy krok, ale tu wiem, że z uwagi na pracę nie powinnam. Już sama nie wiem co się ze mną dzieje, ale jak widzę jak on potrafi być dla mnie dobry i opiekuńczy to zaczyna mi odwalać. Zdecydowałam się w końcu opisać te sytuację, po tym jak dziś spędziłam kolejny dzień z nim i zaliczyłam wspólny obiad z jego rodzicami u niego w domu. Czyli też ze swoim szefem.
Myślałam, by z nim porozmawiać na takiej zasadzie, że powiem mu o swoich przemyśleniach i odczuciach, o tym rodzącym się we mnie przywiązaniu, lękach odnośnie tej relacji - i niech on się do tego ustosunkuje. Napewno nie zamierzam zwalniać się narazie z tej pracy, napewno nie chce psuć w niej atmosfery ani statusu, jaki na przestrzeni czasu sobie wypracowałam.
Czy ktoś zechce ze mną przeanalizować ten galimatias? To forum mnie jeszcze nigdy nie zawiodło w trafności opinii