Długa historia, jesteśmy razem prawie 20 lat.
Zdradziłam go po 3 latach związku, z "przyjacielem". O tego przyjaciela był zawsze zazdrosny, byliśmy wtedy w kryzysie.
Przyznałam się, rozstalismy się, choć ja o niego walczyłam. Traktował mnie jak śmiecia, spotykał się z kimś innym, ale kiedy powiedziałam po długiej walce, że odpuszczam zapragnął do mnie wrócić.
Było w miarę ok, pojawiła się ciąża, ślub. Po kilku latach zaczelismy się starać o drugie dziecko, w miedzy czasie poronienie, w końcu drugi synek, który ma teraz 4 lata.
Rok temu kryzys i to ogromny. On ściąga obrączkę, mówi, że zniszczyłam mu życie. Jestem dda, mam problemy z okazywaniem i przyjmowaniem uczuć, nie byłam dobrą żoną... Brakowało mu uczuć, czułości. Tylko, że mi też. W tym czasie oboje byliśmy na stanowiskach kierowniczych, u mnie w pracy mobbing, do tego kupno domu i remont, gdzie on nie czuł mojego wsparcia a ja jego. Proponuję terapię, on nie chce, mówi, że chce rozwodu. Miotamy się, ale po jakimś czasie temat ucicha... Staram się dla niego bardziej, jesteśmy na finiszu remontu, mam nadzieję, że już będzie ok. W tym czasie on zakłada konto na portalu randkowym i zaczyna romans. Pracuje poza miejscem zamieszkania, po powrocie do domu po weekendzie gdzie nie było kontaktu z nim, każę mu pokazać telefon. I tak się wydało, że jest ktoś. W domu był tydzień, tydzień płakaliśmy rozmawialiśmy, obiecał że to skończy.
Znowu wyjeżdża do pracy, ja szaleję, nie umie mi napisać, że kocha, choć mówi że tak jest, ale przez moje lata nie wyrażania uczuć, on ponoć też nie potrafi. O niej mówi, że go dowartościowała, że dostał to czego nie miał odemnie. Wraca na święta, jest w domu trzy tygodnie, jest między nami cudownie, tak jak nie było nigdy... Ale teraz nie ma go znowu, a ja nie wiem czy to wszystko ma sens. Czy nie lepiej odciąć się po tylu latach krzywd robionych sobie nawzajem...?