Ok, przyszedł czas, żeby prosić o chłodne spojrzenie. Mam dość mojej rodziny i oto moja historia w skrócie:
moi rodzice całe życie się kłócą. Pamiętam z dzieciństwa wieczne darcie japy, ciche dni, ale za chwilę oczywiście było dobrze. Po latach wiem, że nerwica, którą mam, jest pewnie wynikiem m. in. tego, że w domu brak był stabilnej sytuacji w relacjach, a ja dosłownie fizycznie odczuwałam zarówno stres gdy była kłótnia, jak i wielkie odprężenie i radość gdy nagle była zgoda. To pewnie powszechne w wielu domach. Rodzice kłócili się tak, że nieraz wyprowadzałam się z matką do babci na kilka dni/tygodni, by potem powrócić bo rodzice się dogadali. Oczywiście ze mną nikt nigdy na ten temat nie rozmawiał, to co podsłuchałam, to była moja cała wiedza na temat tego, dlaczego sytuacja jest jaka jest. O co się kłócili? Ogólnie o większe sprawy, jakieś swoje żale i pretensje, ale też o pierdoly (oboje są osobami nerwowymi, które od razu podnoszą głos, wybuchają). Doszedł też alkohol, bo ojciec popijał/ popija. Nie jest to stan zaawansowanego alkoholika, ale tego typu, że wieczorem czy w nocy lubi sobie wypić. Były też sytuacje, które pamiętam z czasu, jak u nich mieszkałam, chyba dwie takie, kiedy ojcu coś nie poszło w pracy i widziałam go pijanego w dzień. Raz po tym jak wróciłam do domu a on stał pijany i zaczął za mną chodzić po domu, czepiając się mnie o coś, spakowałam walizkę i wyprowadziłam się na dwa miesiące do mojego ówczesnego chłopaka. Nie miałam wtedy pieniędzy na wynajem czegokolwiek, bo byłam na marnym stażu po studiach i zarabiałam niecałe 900 zł. Wtedy nikt się nie fatygował żeby zadzwonić do mnie (mówię tu o dziadkach od strony ojca którzy wiedzieli, jaka jest sytuacja). Matka dzwoniła do mnie bo się pogodziła z ojcem i wtedy nagle już uznała że chyba pora żebym wróciła, bo tematu nie ma. To było kilka lat temu. Przez ten czas się wyprowadziłam, mam normalną pracę, żyję swoim życiem, ale … no właśnie nie do końca. Brat wyjechał daleko i nie wie, jak tu jest, bo nie przebywa z nimi, wie tyle ile mu powiedzą oni lub ja. Ma swoje życie. Moje relacje z rodzicami były różne przez ten czas, ale ogólnie wydawały się w miarę dobre. Choć przez cały ten czas oczywiście oni wciąż się kłócili, tylko już mnie to tak nie dotykało, bo nie widziałam tego na co dzień. Moja matka wyprowadziła się z domu w tym czasie na trzy miesiące „by ojciec zobaczył co może stracić”. Bo podobno wciąż popija. W tym czasie ja zostałam z ojcem w sensie, że to ze mną na co dzień się kontaktował, przyjeżdżał, dawałam mu czasem obiad, pomagałam coś ogarnąć w domu. Potem matka wróciła, niby było ok, ale za chwilę znów kłótnie, w jeden dzień się odzywają, w drugi już nie rozmawiają. Zauważyłam u siebie, że te sytuacje wciąż wpływają na moje życie, stresują mnie, zamiast skupić się na sobie, to ciągle myślę jaka atmosfera jest w domu i czy znów matka wyjedzie. Jak jest dobrze to jest dobrze, jak się pokłócą to ja już mam ścisk w żołądku. Apogeum to były święta na które przyjechałam, a że nas jest zawsze max 5 osób, to nie da się nie zauważyć jaka panuje atmosfera. A panowała ciulowa bo oni oczywiscie byli pokłóceni. Powiedziałam że więcej nie chce tak spędzać świąt i od tego czasu z nimi nie rozmawiam. Postanowiłam się odciąć od nich i utrzymywać tylko konieczny kontakt (z ojcem mam też średnie relacje wynikające z różnych codziennych sytuacji, nieporozumień, więc nie jesteśmy jakoś zżyci ). Drugi problem to babcia (od strony ojca), która podczas tych sytuacji związanych z alkoholem, podczas wyjazdu matki itd. nigdy nie zadzwoniła do mnie zapytać jak ja sie z tym czuje, co u mnie, no ogólnie nigdy nie dzwoniła. Ja dzwoniłam do niej (mieszka w innym mieście), ale te rozmowy brzmiały z jej strony tak, jakby chciała się szybko rozłączyć, albo jakby miała jakąś pretensję. Doszlo do tego, ze myśl o tym, że powinnam do niej zadzwonić (bo mieszka sama, bo daleko itd.) napawała mnie wręcz stresem, bo wiedziałam ze to będzie taka szybka rozmowa, z jej strony niechciana. W końcu przestałam dzwonić, uznałam ze nie chce całe życie patrzeć na członków swojej rodziny jak na osoby z którymi TRZEBA mieć kontakt i wybaczać wszystkie zachowania, które mnie straumatyzowaly, a nikt w tym czasie nigdy za nic mnie nie przeprosił, nie wytłumaczył, nie pomyślał że może ja też mam prawo do swoich odczuć. Piszę to, bo dowiedziałam się, że babcia ma wielki żal, że wnuczka do niej nie dzwoni. Zaczęłam o tym myśleć i doszłam do wniosku, że wnuki są dla babć ale babcie też są potrzebne wnukom i fajnie byłoby mieć babcię, która w trudnych chwilach nie patrzy na rodziców tylko wspiera wnuczkę, a nie zamiata sprawy pod dywan. Nie chcę takich relacji, choć teraz babcia się pochorowała i leży w szpitalu i codziennie ją odwiedzam oraz wożę potrzebne jej rzeczy (matka z ojcem nie gada więc się babcią nie interesuje). Robię to, bo uważam że powinnam i nie mam z tym problemu, ale nie chce wysłuchiwać jakichś wyrzutów na swój temat. Chciałabym też nie mieć wyrzutów że nie lubię swojej rodziny i że mam ochotę zniknąć i nie mieć z nimi kontaktu żeby móc żyć w końcu swoim życiem u skupić się na swoim rozwoju. Ale wtedy mam myśli że przecież tyle im zawdzięczam bo kasy nigdy mi nie brakowało, poszłam na studia itd. Jako dorosły człowiek wiem, że to nie wszystko w życiu i wolałabym żyć w skromnej rodzinie która mnie wspiera a nie przerzuca na mnie swoje problemy i pretensje. Ale mimo to mam wyrzuty, że może jestem zwyczajnie niewdzięczna. Przepraszam że tak długo