Historia jak wiele innych.. - Netkobiety.pl

Dołącz do Forum Kobiet Netkobiety.pl! To miejsce zostało stworzone dla pełnoletnich, aktywnych i wyjątkowych kobiet, właśnie takich jak Ty! Otrzymasz tutaj wsparcie oraz porady użytkowniczek forum! Zobacz jak wiele nas łączy ...

Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!


Forum Kobiet » ROZSTANIE, FLIRT, ZDRADA, ROZWÓD » Historia jak wiele innych..

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Posty [ 14 ]

Temat: Historia jak wiele innych..

Od kilku tygodni czytam to forum, pozwala mi przejść przez bardzo trudny dla mnie okres. W końcu chyba przyszedł na to czas i chciałabym się podzielić swoją historią.

A jest ona.. jak wiele innych. Niby taka sama, ale dla mnie jest to osobista tragedia.

Na początku czerwca dowiedziałam się, że mój, były już teraz partner, ojciec mojego dziecka mnie zdradził. Niby sam się przyznał. Ale od 2 tygodni czułam, że coś się dzieje. Czułam, że jest coś nie tak. Był inny do mnie, ale ogólnie jakoś bardzo zadowolony z życia. On oczywiście udawał, że wszystko jest ok. Wyjeżdżał do pracy na tydzień, powiedziałam do niego, żeby się zastanowił, żeby nic nie odwalił. Powiedział do mnie "będzie dobrze". Dla kogo? Chyba dla niego. (Nawiasem mówiąc, jak mu to ostatnio przytoczyłam, to on nawet tego nie pamiętał. Wiadomo, nie to mu było wtedy w głowie). Później wrócił. Nigdy nie zapomnę tych słów. Leżeliśmy wieczorem w łóżku i mówię do niego już wkurzona, żeby w końcu powiedział, co mu leży na sercu, bo widzę przecież. Znam go na tyle, żeby wiedzieć. Zebrał myśli i wycedził "Ogólnie to mamy zajebisty problem, bo zakochałem się w kobiecie, którą znam dwa tygodnie". Jakbym dostała obuchem w łeb. Zapytałam się tylko, czy już się z nią przespał. Tak, dwa razy. W tym właśnie tygodniu, kiedy mi mówił, że będzie dobrze. Zapytałam tylko jak mógł mi to zrobić.. I powiedział, że jechał do domu z zamiarem powiedzenia mi od razu. Może i tak, ale miałam wrażenie, że musiałam to mocno z niego wyciągać. Tak już mam, czując co mi powie, i tak musiałam się dowiedzieć, po co żyć w kłamstwie.
Szczerze nie pamiętam wiele z tamtego wieczoru. Wiem, że gadaliśmy do późna, do rana. Płakaliśmy razem. Wtedy najgorsze było dla mnie, że chce odejść, do niej. Do baby, którą zna dwa tygodnie. Bo, jak twierdzi to miłość jego życia, bratnia dusza... nawet chciał mi jej zdjęcie pokazywać. A my? byliśmy razem już chyba tylko z przyzwyczajenia.. Kolejne dwa dni przeszły jak na automacie. Udawanie przed dzieckiem, rodziną, normalne niby dni. A wieczorem rozpacz. Generalnie ja byłam w takim szoku, że wiadomo, szukałam winy w sobie, analizowaliśmy trochę nasz związek, sporo przytakiwałam, stanęło na tym, że nie będę go trzymać na siłę, skoro mnie już nie kocha.. sprawił, że zwątpiłam w siebie całkowicie, nigdy mu tego nie wybaczę. Ale trwało to dwa dni. Później znowu wyjechał na delegacje i tego mi trzeba było, oddechu. A on miał taki tupet, żeby na drugi dzień do mnie zadzwonić, jak byłam w pracy i zapytać się mnie jak mi tam wieczór minął.. rozłączyłam się i rozbeczałam jak dziecko. W PRACY! Dobrze, że koleżanka z pokoju szybko zareagowała i pozamykała drzwi, bo ja po prostu szlochałam, zaciągałam się. Nie chciałam w robocie nikomu o tym opowiadać, ale jej się wygadałam, pomogło mi to bardzo.

Kolejne dni próbował dzwonić, ale ja nie odbierałam. Zadecydowałam, że tyle mi się myśli kłębi, że muszę je wyrzucić. Usiadłam do kompa i zaczęłam pisać. Do niego. Wszystko co czuję, po kolei, bez omijania. Inaczej bym na głowę dostała. I jak znowu próbował się dodzwonić, mimo że mówiłam żeby tego nie robił to mu to po prostu wysłałam mejlem. Pisałam ogólnie, że czuję się potraktowana niesprawiedliwie, bez szacunku, że dla kogoś kogo nawet nie zna, nic o niej nie wie, przekreślił 10 lat naszego wspólnego życia. Odstawił mnie jak tobołek, a dziecku zgotował nieciekawy czas. Że ja sobie na to nie zasłużyłam, zasłużyliśmy natomiast my jako para na szansę. Szansę uratowania tego wszystkiego. Ale on się po prostu poddał. Mieliśmy lekki kryzys kilka miesięcy wcześniej (bez zdrady), ale ugadaliśmy, że naprawiamy. I na prawdę było lepiej. Jeszcze jakieś 2 tygodnie zanim się poznali normalnie był seks, rozmowy, śmiechy. Przynajmniej ja to tak widziałam. Od niego później się dowiedziałam, że owszem była poprawa, ale on tylko czekał aż wszystko wróci do starego. No to sorry, z takim podejściem..

On mi następnego dnia odpisał. i też schemat, jak wiele tu czytanych na forum. Że on był nieszczęśliwy, że raz czy dwa próbował gadać, ale nie wyszło, bo ja bagatelizowałam, więc olał, że już ze 3 lata temu myślał o rozstaniu. Zaczął mi wypominać co zrobiłam 5 lat temu, a co 2 lata temu, co go ruszyło. Raz dostał spóźniony prezent na urodziny, bo po prostu nie miałam kasy, żeby mu kupić na czas, a nie chciałam od niego brać na jego prezent - i on mi to wypomina, że to w nim też siedzi. Ale o wszystkich innych prezentach na urodziny, święta, dni ojca, chłopaka to już nie pamięta. Taka to wybiórcza pamięć.

Później już pisałam sobie co kilka dni, czasem mu wysyłałam, czasem nie. Ogólnie pomogło mi to bardzo. Wyrzucałam te myśli i emocje z siebie.

On chciał zostać w mieszkaniu i mieszkać dalej razem. W przyjaźni wychowywać dziecko. Dobre sobie.  Plus jest taki, że wyjeżdża w delegacje na cały tydzień więc w domu bywał tylko na weekend. Po miesiącu powiedziałam mu, że nie ma takiej opcji. że mam do siebie jeszcze trochę szacunku. Nie będzie tak, że tam sobie jedzie w tygodniu do niej/do pracy, bawi się, wraca do domu na weekend jak do hotelu, pranie, obiadki, spanie, golenie jaj w naszej wannie, po to żeby się jej przypodobać. Powiedziałam, że nie może tu mieszkać, że ja muszę się od niego odciąć. Bo jak go nie ma to funkcjonuję w miarę normalnie, wraca na dwa dni a ja kolejne trzy dochodzę do siebie. Odebrał to jako atak, dopiero po nocy zrozumiał, że to jest coś, czego ja potrzebuję. Powiedział mi, że rozumie, wyprowadzi się, bo nie chce ze mną walczyć. Nadal uważa nasz związek za udany pod względem przyjacielskim. I chce pozostać w dobrych stosunkach. Ja natomiast uważam, że przyjaciel nie wbiłby mi noża w plecy. W serce. I nie chodzi o to, że mnie nie kocha. Tylko o to, że mnie zdradził. Nie mogę tego przeżyć po prostu. Wystarczyło jak człowiek powiedzieć, słuchaj to jednak nie działa. Poznałem kogoś, rozejdźmy się. A on chodził, żalił się jakimś obcym laskom, jak to ze mną źle ma w domu i jak bardzo czuje się nie kochany. No masakra. Zwłaszcza, że wiedział dobrze jakie mam podejście do zdrady, że dla mnie jest to coś najgorszego w związku, co mogło mnie spotkać. Wiedział. I mimo to się tego dopuścił. Bo uważał, że w końcu pomyśli o sobie, że chce być szczęśliwy. Unieszczęśliwiając mnie. Szkoda, że ja nie wiedziałam, że tak się ze mną męczył..

Tutaj chce nadmienić, że jak na sytuację to zachował się całkiem w porządku - wyprowadził się ze swojego mieszkania, płaci alimenty i robi opłaty. Nalega na dokładanie się do innych wydatków, ale na to już się nie zgodziłam. Opłaty też planuję przejąć, tylko muszę zacząć gdzieś dorabiać, nie chcę być na jego łasce. Jak wraca to zajmuję się dzieckiem normalnie, chce w domu pomagać - na to też się nie godzę, ale czasem coś naprawi.

Kolejne dni żyłam jak we śnie, a raczej koszmarze. Wszystkie etapy chyba przeszłam. Smutek, żal, gniew, wk**w, rozpacz, pogodzenie się z tym, spokój wewnętrzny i od nowa smutek, żal.. jak na jakiejś karuzeli. Nie utrudniałam mu kontaktu z dzieckiem, ale tez go nie ułatwiałam. Czułam w sobie ogromną niesprawiedliwość. Kochałam go jednocześnie nienawidząc. Nie chciałam go widzieć jednocześnie oczekując na kontakt i marząc, że wraca i mówi, że się pomylił, że chce do mnie wrócić, że mnie kocha. Żałosne nie? Byłabym wtedy w stanie mu wszystko wybaczyć, aby tylko wrócić do siebie i wszystko naprawić. Żałosne.

Zajęło mi to dwa miesiące. Doszłam do wniosku, że dość. Dość tego wewnętrznego jadu, bo mnie to zżera od środka i do niczego nie prowadzi, a odbija się na dziecku niestety, bo widziało jak jest źle, próbowało mnie rozśmieszyć codziennie, samo też płakało czasem. Powiedziałam na mu na początku tygodnia, że jak wróci na weekend to będę chciała z nim o czymś porozmawiać. Domagał się, żebym przez telefon mu powiedziała, ale powiedziałam, że to nie jest coś, co się mówi przez telefon. Może to trochę małostkowe, ale uznałam "a pomęcz się przez ten tydzień, zastanawiaj się co chcę Ci powiedzieć". No cóż...

Powiedziałam wszystko to, co wyżej, że mam dość, że mnie to zżera. Że próbowałam sobie z tą sytuacją poradzić na różne sposoby, żadnego nie żałuję, bo to jak etapy żałoby. Każdy musiałam przejść. I że, jak mu mówiłam - muszę to zrobić po swojemu, bo inaczej nigdy mi się nie uda. Powiedziałam mu, że oczywiste jest, że inaczej rozumiemy sytuację, dlaczego nasz związek się zakończył, ale mimo że widzimy nasz związek inaczej, to ja wiem, co czułam, że go kochałam i kochać będę nadal - może już nie taką miłością jak wcześniej, ale zwyczajnie jako ojca mojego dziecka. I, że może kiedyś mnie zrozumie, moje podejście do tego wszystkiego, może ja kiedyś zrozumiem jego. Ale na tą chwilę wiem, co muszę zrobić. Muszę pozwolić mu odejść. I..muszę pozwolić sobie na to, żeby ode mnie odszedł. Żeby poszedł i był szczęśliwy, skoro ja go tak unieszczęśliwiałam. Płakaliśmy jak dzieci. Dziękował mi. Jak wyszedł to mi jeszcze pisał, że leży i płacze. Tylko to były łzy ulgi. Moje w sumie też, bo odpuściłam sobie. Nie chciałam się karmić nienawiścią i tymi złymi emocjami. Następnego dnia nawet jeszcze koalcję zjedliśmy wieczorem. Dla mnie to było takie symbolicznie pożegnanie. Nie będę przecież na siłę trzymać przy sobie faceta, który mnie już nie kocha, za to twierdzi, że kocha inną (nie skomentuję), a ze mną był nieszczęśliwy. I to był ostatni raz, kiedy mnie zobaczył słabą i płaczącą, cierpiącą.

To było 3 tygodnie temu. Zaczęłam z nim normalnie rozmawiać, odbierać telefony i odpisywać jak coś chciał. Byłam z dzieckiem na wakacjach i mu nawet wysyłałam fotki, w sumie bardziej na prośbę dziecka. Zwykła relacja, ale już inna niż wcześniej.

Był teraz znowu na weekend. Jak go zobaczyłam, to poczułam.. nic. Zobaczyłam przed sobą obcego człowieka. Nie mojego, tego co kiedyś. Dzięki temu forum zrozumiałam, że tamtego faceta już nie ma. Nie ma mojego przyjaciela, ani nie ma tamtego związku, że to za tym tęskniłam najbardziej. On myślał, że po tamtym jak mu odpuściłam, to chyba będzie jak dawniej, w sensie przyjacielsko. Powiedziałam mu, że to że odpuściłam wiele rzeczy nie znaczy, że będzie jak kiedyś. Musimy przedefiniować naszą relację na nowo, głównie na opiekę nad dzieckiem. Nie będziemy sobie dzwonić po przyjacielsku i pytać jak minął dzień, grać razem w planszówki jak dawniej, czy chodzić na spacerki. No bez przesady. (Zjeść ciastko i mieć ciastko..).

Jak znowu wyjeżdżał, chciał się przytulić na do widzenia jak wcześniej. Nie zrobiłam tego. Nawet niedoszła teściowa obok, mnie nie przekonała. Po prostu nie.

Nie jest jeszcze idealnie tak jakbym chciała, wiadomo mam lepsze i gorsze dni. Czasem jeszcze się nawet popłaczę. Ale jak tylko czuję, że nadchodzi smutna fala to odpalam to forum i czytam, czytam, aż mi jest lżej lub aż nie usnę. Zdaję sobie sprawę, że to jeszcze potrwa, dlatego sobie daję ten czas. Dużo czytam, chodzę na siłownie, oglądam seriale, gram w gry w wolnym czasie. Nie mam ochoty - nie sprzątam kuchni. Mam ochotę - robię porządek po kolei w szafkach, czy myję wszystkie okna. Słucham siebie, odkrywam na nowo. Chcę płakać to płaczę, chcę rzucić soczystym epitetem pod jego adresem (oczywiście do siebie) to tak robię. Daję sobie czas. Ale wiem, że wyjdę z tego silniejsza.

Najbardziej jeszcze w sobie czuję poczucie niesprawiedliwości. Zwyczajnie, tak się po prostu nie robi.

Na szczęście teraz już nie widzę możliwości powrotu. Wybrał, niech idzie wolno. Nie będę planem B, jak mu się tam gdzieś nie uda. Jak się nagle obudzi, że OMG rodzina! Mi to jeszcze pewnie trochę zajmie, ale dojdę do siebie, będę silniejsza i kto wie, może nawet kogoś poznam? Kogoś, kto mnie pokocha, może odkryję jakiś nowy rodzaj miłości, inny poziom? Wcześniej, przed nim, byłam zakochana dwa razy, za każdym razem było inaczej, więc kto wie.

Na ta chwilę po prostu żyję. Dbam o siebie, dbam o dziecko. Pozwalam sobie czuć, dziecku zresztą też bo różnie znosi odejście taty z donu. Ale mam juz umówionego psychologa.

Przecież życie toczy się dalej prawda? Moja sytuacja jak tysiące innych - jak nie miliony. Inne dały radę to ja też dam!

"Co nie może zabić to wzmocni... baczność, przemyśl, spocznij".

Pozdrawiam Was serdecznie i dziękuję za tak aktywne forum, bo na prawdę pomogło mi wiele rzeczy przemyśleć i zrozumieć.

Zobacz podobne tematy :

2 Ostatnio edytowany przez jjbp (2023-08-18 20:16:17)

Odp: Historia jak wiele innych..

Firebloom niby, historia jakich wiele, ale to chyba jeden z dojrzalszych opisów zachowania po zdradzie o jakim słyszałam lub czytałam - stawianie własnych granic, dawanie sobie czasu na różne emocje, troska o dziecko w tym balaganie, żadnych błagań o powrót, wypisywania do kochanki, czy czegoś w tym stylu. Czytając Twoja historię w duchu po cichu trzymalam kciuki, żeby nie było nagle jakiegoś zwrotu typu przyjęcie go spowrotem albo jakieś krzywe akcje. I nie zawiodłam się i jestem z Ciebie bardzo dumna smile Życzę Ci żeby z czasem było tylko lepiej

3

Odp: Historia jak wiele innych..

Firebloom,
chylę czoła!

4

Odp: Historia jak wiele innych..

Pozostań silna

5 Ostatnio edytowany przez ulle (2023-08-18 21:28:09)

Odp: Historia jak wiele innych..
Firebloom napisał/a:

Od kilku tygodni czytam to forum, pozwala mi przejść przez bardzo trudny dla mnie okres. W końcu chyba przyszedł na to czas i chciałabym się podzielić swoją historią.

A jest ona.. jak wiele innych. Niby taka sama, ale dla mnie jest to osobista tragedia.

Na początku czerwca dowiedziałam się, że mój, były już teraz partner, ojciec mojego dziecka mnie zdradził. Niby sam się przyznał. Ale od 2 tygodni czułam, że coś się dzieje. Czułam, że jest coś nie tak. Był inny do mnie, ale ogólnie jakoś bardzo zadowolony z życia. On oczywiście udawał, że wszystko jest ok. Wyjeżdżał do pracy na tydzień, powiedziałam do niego, żeby się zastanowił, żeby nic nie odwalił. Powiedział do mnie "będzie dobrze". Dla kogo? Chyba dla niego. (Nawiasem mówiąc, jak mu to ostatnio przytoczyłam, to on nawet tego nie pamiętał. Wiadomo, nie to mu było wtedy w głowie). Później wrócił. Nigdy nie zapomnę tych słów. Leżeliśmy wieczorem w łóżku i mówię do niego już wkurzona, żeby w końcu powiedział, co mu leży na sercu, bo widzę przecież. Znam go na tyle, żeby wiedzieć. Zebrał myśli i wycedził "Ogólnie to mamy zajebisty problem, bo zakochałem się w kobiecie, którą znam dwa tygodnie". Jakbym dostała obuchem w łeb. Zapytałam się tylko, czy już się z nią przespał. Tak, dwa razy. W tym właśnie tygodniu, kiedy mi mówił, że będzie dobrze. Zapytałam tylko jak mógł mi to zrobić.. I powiedział, że jechał do domu z zamiarem powiedzenia mi od razu. Może i tak, ale miałam wrażenie, że musiałam to mocno z niego wyciągać. Tak już mam, czując co mi powie, i tak musiałam się dowiedzieć, po co żyć w kłamstwie.
Szczerze nie pamiętam wiele z tamtego wieczoru. Wiem, że gadaliśmy do późna, do rana. Płakaliśmy razem. Wtedy najgorsze było dla mnie, że chce odejść, do niej. Do baby, którą zna dwa tygodnie. Bo, jak twierdzi to miłość jego życia, bratnia dusza... nawet chciał mi jej zdjęcie pokazywać. A my? byliśmy razem już chyba tylko z przyzwyczajenia.. Kolejne dwa dni przeszły jak na automacie. Udawanie przed dzieckiem, rodziną, normalne niby dni. A wieczorem rozpacz. Generalnie ja byłam w takim szoku, że wiadomo, szukałam winy w sobie, analizowaliśmy trochę nasz związek, sporo przytakiwałam, stanęło na tym, że nie będę go trzymać na siłę, skoro mnie już nie kocha.. sprawił, że zwątpiłam w siebie całkowicie, nigdy mu tego nie wybaczę. Ale trwało to dwa dni. Później znowu wyjechał na delegacje i tego mi trzeba było, oddechu. A on miał taki tupet, żeby na drugi dzień do mnie zadzwonić, jak byłam w pracy i zapytać się mnie jak mi tam wieczór minął.. rozłączyłam się i rozbeczałam jak dziecko. W PRACY! Dobrze, że koleżanka z pokoju szybko zareagowała i pozamykała drzwi, bo ja po prostu szlochałam, zaciągałam się. Nie chciałam w robocie nikomu o tym opowiadać, ale jej się wygadałam, pomogło mi to bardzo.

Kolejne dni próbował dzwonić, ale ja nie odbierałam. Zadecydowałam, że tyle mi się myśli kłębi, że muszę je wyrzucić. Usiadłam do kompa i zaczęłam pisać. Do niego. Wszystko co czuję, po kolei, bez omijania. Inaczej bym na głowę dostała. I jak znowu próbował się dodzwonić, mimo że mówiłam żeby tego nie robił to mu to po prostu wysłałam mejlem. Pisałam ogólnie, że czuję się potraktowana niesprawiedliwie, bez szacunku, że dla kogoś kogo nawet nie zna, nic o niej nie wie, przekreślił 10 lat naszego wspólnego życia. Odstawił mnie jak tobołek, a dziecku zgotował nieciekawy czas. Że ja sobie na to nie zasłużyłam, zasłużyliśmy natomiast my jako para na szansę. Szansę uratowania tego wszystkiego. Ale on się po prostu poddał. Mieliśmy lekki kryzys kilka miesięcy wcześniej (bez zdrady), ale ugadaliśmy, że naprawiamy. I na prawdę było lepiej. Jeszcze jakieś 2 tygodnie zanim się poznali normalnie był seks, rozmowy, śmiechy. Przynajmniej ja to tak widziałam. Od niego później się dowiedziałam, że owszem była poprawa, ale on tylko czekał aż wszystko wróci do starego. No to sorry, z takim podejściem..

On mi następnego dnia odpisał. i też schemat, jak wiele tu czytanych na forum. Że on był nieszczęśliwy, że raz czy dwa próbował gadać, ale nie wyszło, bo ja bagatelizowałam, więc olał, że już ze 3 lata temu myślał o rozstaniu. Zaczął mi wypominać co zrobiłam 5 lat temu, a co 2 lata temu, co go ruszyło. Raz dostał spóźniony prezent na urodziny, bo po prostu nie miałam kasy, żeby mu kupić na czas, a nie chciałam od niego brać na jego prezent - i on mi to wypomina, że to w nim też siedzi. Ale o wszystkich innych prezentach na urodziny, święta, dni ojca, chłopaka to już nie pamięta. Taka to wybiórcza pamięć.

Później już pisałam sobie co kilka dni, czasem mu wysyłałam, czasem nie. Ogólnie pomogło mi to bardzo. Wyrzucałam te myśli i emocje z siebie.

On chciał zostać w mieszkaniu i mieszkać dalej razem. W przyjaźni wychowywać dziecko. Dobre sobie.  Plus jest taki, że wyjeżdża w delegacje na cały tydzień więc w domu bywał tylko na weekend. Po miesiącu powiedziałam mu, że nie ma takiej opcji. że mam do siebie jeszcze trochę szacunku. Nie będzie tak, że tam sobie jedzie w tygodniu do niej/do pracy, bawi się, wraca do domu na weekend jak do hotelu, pranie, obiadki, spanie, golenie jaj w naszej wannie, po to żeby się jej przypodobać. Powiedziałam, że nie może tu mieszkać, że ja muszę się od niego odciąć. Bo jak go nie ma to funkcjonuję w miarę normalnie, wraca na dwa dni a ja kolejne trzy dochodzę do siebie. Odebrał to jako atak, dopiero po nocy zrozumiał, że to jest coś, czego ja potrzebuję. Powiedział mi, że rozumie, wyprowadzi się, bo nie chce ze mną walczyć. Nadal uważa nasz związek za udany pod względem przyjacielskim. I chce pozostać w dobrych stosunkach. Ja natomiast uważam, że przyjaciel nie wbiłby mi noża w plecy. W serce. I nie chodzi o to, że mnie nie kocha. Tylko o to, że mnie zdradził. Nie mogę tego przeżyć po prostu. Wystarczyło jak człowiek powiedzieć, słuchaj to jednak nie działa. Poznałem kogoś, rozejdźmy się. A on chodził, żalił się jakimś obcym laskom, jak to ze mną źle ma w domu i jak bardzo czuje się nie kochany. No masakra. Zwłaszcza, że wiedział dobrze jakie mam podejście do zdrady, że dla mnie jest to coś najgorszego w związku, co mogło mnie spotkać. Wiedział. I mimo to się tego dopuścił. Bo uważał, że w końcu pomyśli o sobie, że chce być szczęśliwy. Unieszczęśliwiając mnie. Szkoda, że ja nie wiedziałam, że tak się ze mną męczył..

Tutaj chce nadmienić, że jak na sytuację to zachował się całkiem w porządku - wyprowadził się ze swojego mieszkania, płaci alimenty i robi opłaty. Nalega na dokładanie się do innych wydatków, ale na to już się nie zgodziłam. Opłaty też planuję przejąć, tylko muszę zacząć gdzieś dorabiać, nie chcę być na jego łasce. Jak wraca to zajmuję się dzieckiem normalnie, chce w domu pomagać - na to też się nie godzę, ale czasem coś naprawi.

Kolejne dni żyłam jak we śnie, a raczej koszmarze. Wszystkie etapy chyba przeszłam. Smutek, żal, gniew, wk**w, rozpacz, pogodzenie się z tym, spokój wewnętrzny i od nowa smutek, żal.. jak na jakiejś karuzeli. Nie utrudniałam mu kontaktu z dzieckiem, ale tez go nie ułatwiałam. Czułam w sobie ogromną niesprawiedliwość. Kochałam go jednocześnie nienawidząc. Nie chciałam go widzieć jednocześnie oczekując na kontakt i marząc, że wraca i mówi, że się pomylił, że chce do mnie wrócić, że mnie kocha. Żałosne nie? Byłabym wtedy w stanie mu wszystko wybaczyć, aby tylko wrócić do siebie i wszystko naprawić. Żałosne.

Zajęło mi to dwa miesiące. Doszłam do wniosku, że dość. Dość tego wewnętrznego jadu, bo mnie to zżera od środka i do niczego nie prowadzi, a odbija się na dziecku niestety, bo widziało jak jest źle, próbowało mnie rozśmieszyć codziennie, samo też płakało czasem. Powiedziałam na mu na początku tygodnia, że jak wróci na weekend to będę chciała z nim o czymś porozmawiać. Domagał się, żebym przez telefon mu powiedziała, ale powiedziałam, że to nie jest coś, co się mówi przez telefon. Może to trochę małostkowe, ale uznałam "a pomęcz się przez ten tydzień, zastanawiaj się co chcę Ci powiedzieć". No cóż...

Powiedziałam wszystko to, co wyżej, że mam dość, że mnie to zżera. Że próbowałam sobie z tą sytuacją poradzić na różne sposoby, żadnego nie żałuję, bo to jak etapy żałoby. Każdy musiałam przejść. I że, jak mu mówiłam - muszę to zrobić po swojemu, bo inaczej nigdy mi się nie uda. Powiedziałam mu, że oczywiste jest, że inaczej rozumiemy sytuację, dlaczego nasz związek się zakończył, ale mimo że widzimy nasz związek inaczej, to ja wiem, co czułam, że go kochałam i kochać będę nadal - może już nie taką miłością jak wcześniej, ale zwyczajnie jako ojca mojego dziecka. I, że może kiedyś mnie zrozumie, moje podejście do tego wszystkiego, może ja kiedyś zrozumiem jego. Ale na tą chwilę wiem, co muszę zrobić. Muszę pozwolić mu odejść. I..muszę pozwolić sobie na to, żeby ode mnie odszedł. Żeby poszedł i był szczęśliwy, skoro ja go tak unieszczęśliwiałam. Płakaliśmy jak dzieci. Dziękował mi. Jak wyszedł to mi jeszcze pisał, że leży i płacze. Tylko to były łzy ulgi. Moje w sumie też, bo odpuściłam sobie. Nie chciałam się karmić nienawiścią i tymi złymi emocjami. Następnego dnia nawet jeszcze koalcję zjedliśmy wieczorem. Dla mnie to było takie symbolicznie pożegnanie. Nie będę przecież na siłę trzymać przy sobie faceta, który mnie już nie kocha, za to twierdzi, że kocha inną (nie skomentuję), a ze mną był nieszczęśliwy. I to był ostatni raz, kiedy mnie zobaczył słabą i płaczącą, cierpiącą.

To było 3 tygodnie temu. Zaczęłam z nim normalnie rozmawiać, odbierać telefony i odpisywać jak coś chciał. Byłam z dzieckiem na wakacjach i mu nawet wysyłałam fotki, w sumie bardziej na prośbę dziecka. Zwykła relacja, ale już inna niż wcześniej.

Był teraz znowu na weekend. Jak go zobaczyłam, to poczułam.. nic. Zobaczyłam przed sobą obcego człowieka. Nie mojego, tego co kiedyś. Dzięki temu forum zrozumiałam, że tamtego faceta już nie ma. Nie ma mojego przyjaciela, ani nie ma tamtego związku, że to za tym tęskniłam najbardziej. On myślał, że po tamtym jak mu odpuściłam, to chyba będzie jak dawniej, w sensie przyjacielsko. Powiedziałam mu, że to że odpuściłam wiele rzeczy nie znaczy, że będzie jak kiedyś. Musimy przedefiniować naszą relację na nowo, głównie na opiekę nad dzieckiem. Nie będziemy sobie dzwonić po przyjacielsku i pytać jak minął dzień, grać razem w planszówki jak dawniej, czy chodzić na spacerki. No bez przesady. (Zjeść ciastko i mieć ciastko..).

Jak znowu wyjeżdżał, chciał się przytulić na do widzenia jak wcześniej. Nie zrobiłam tego. Nawet niedoszła teściowa obok, mnie nie przekonała. Po prostu nie.

Nie jest jeszcze idealnie tak jakbym chciała, wiadomo mam lepsze i gorsze dni. Czasem jeszcze się nawet popłaczę. Ale jak tylko czuję, że nadchodzi smutna fala to odpalam to forum i czytam, czytam, aż mi jest lżej lub aż nie usnę. Zdaję sobie sprawę, że to jeszcze potrwa, dlatego sobie daję ten czas. Dużo czytam, chodzę na siłownie, oglądam seriale, gram w gry w wolnym czasie. Nie mam ochoty - nie sprzątam kuchni. Mam ochotę - robię porządek po kolei w szafkach, czy myję wszystkie okna. Słucham siebie, odkrywam na nowo. Chcę płakać to płaczę, chcę rzucić soczystym epitetem pod jego adresem (oczywiście do siebie) to tak robię. Daję sobie czas. Ale wiem, że wyjdę z tego silniejsza.

Najbardziej jeszcze w sobie czuję poczucie niesprawiedliwości. Zwyczajnie, tak się po prostu nie robi.

Na szczęście teraz już nie widzę możliwości powrotu. Wybrał, niech idzie wolno. Nie będę planem B, jak mu się tam gdzieś nie uda. Jak się nagle obudzi, że OMG rodzina! Mi to jeszcze pewnie trochę zajmie, ale dojdę do siebie, będę silniejsza i kto wie, może nawet kogoś poznam? Kogoś, kto mnie pokocha, może odkryję jakiś nowy rodzaj miłości, inny poziom? Wcześniej, przed nim, byłam zakochana dwa razy, za każdym razem było inaczej, więc kto wie.

Na ta chwilę po prostu żyję. Dbam o siebie, dbam o dziecko. Pozwalam sobie czuć, dziecku zresztą też bo różnie znosi odejście taty z donu. Ale mam juz umówionego psychologa.

Przecież życie toczy się dalej prawda? Moja sytuacja jak tysiące innych - jak nie miliony. Inne dały radę to ja też dam!

"Co nie może zabić to wzmocni... baczność, przemyśl, spocznij".

Pozdrawiam Was serdecznie i dziękuję za tak aktywne forum, bo na prawdę pomogło mi wiele rzeczy przemyśleć i zrozumieć.

Oczywiście, że dasz sobie radę.
Z tego, co napisałaś wnioskuje, że od rozstania minęlo kilka miesięcy.
Jesteś porzeczka, prawda?
Radzisz sobie, jak możesz i na ile Cię stac na ten moment.
Idziesz więc w dobrym kierunku, jednak widać wyraźnie, że ciągle żyjesz ta sprawa.
Fajnie, że całkiem nieźle nauczyłaś się żyć z takim wrzodem, a właściwie ciągle się tego uczysz, ale to nie jest jeszcze prawdziwe wyzwolenie.
Ono przyjdzie, rzecz jasna, ale niestety jeszcze na to poczekasz.
Na razie, a przynajmniej ja tak Cię odbieram, jesteś na etapie odrętwienia, jakbyś zamroziła wszystkie swoje emocje i funkcjonujesz na zasadzie automatu, jakbyś realizowała jakiś program, który sobie ustaliłas.
Do etapu prawdziwego smutku, rozpaczy jest Ci jeszcze daleko, już nie mówiąc o oczyszczającej i dającej prawdziwa ulgę żałobie.
Chociaż wydaje Ci się, że masz już z górki, to tak naprawdę ciągle jesteś w fazie szoku.
Blokujesz prawdziwe emocje.
Moim skromnym zdaniem nie powinnaś tyle
temu człowiekowi o sobie mówić, a już na pewno nie powinnaś mówić mu o swoich uczuciach.
Im więcej mu wyrzucasz i niby mu wybaczasz, tym bardziej sama siebie pograzasz w iluzji.
Czynisz z tego faceta ogromną, potężna figurę w swojej głowie.
Robisz sobie krzywdę.
Wszystko, co na jego temat myślisz, wszystkie życzenia pod jego adresem zostaw dla siebie.
Po co dajesz mu taka wiedzę?
Chcesz zmiękczyć jego serce albo pokazać się na koniec, jako wyjątkowo dobra i unikalna kobieta, której stratę będzie opłakiwał do końca życia?
Bo inna kobieta dałaby mu szkołę, ale Ty jesteś przecież ponad taki poziom.
Spójrz na mnie chłopie i zobacz, kogo odrzuciłeś.
Frajer z Ciebie.
Tobie autorko o to chodzi.
Wypisujesz do niego, wysyłasz jakieś zdjęcia i z wysoko uniesioną głowa honorowo życzysz mu szczęścia.
On słucha takich rzeczy i razem z Tobą uderza w lament.
No dramat stulecia.
Facet ma inną kobietę, która nie wiadomo jak długo już obraca, rzekomo jest w niej po uszy zakochany, ale rozmawiając w Tobą płacze rzewnymi łzami i razem z Tobą.
Żyjesz kobieto w fikcji.
Zejdź w końcu na ziemię i przestań robić z siebie królowa dramy.

Wasz związek trwał dekadę. Nie jesteście małżeństwem, ale macie dziecko.
Dobrze zrozumiałam, że mieszkasz z dzieckiem w jego mieszkaniu, bo on stanął na wysokości zadania i wyprowadził się, Ciebie zostawiajac w swoim mieszkaniu?
Chce też znacznie poszerzyć zakres swojego finansowego wsparcia na Twoją rzecz i Waszego dziecka, ale Ty odmawiasz, bo chcesz tylko alimentów i niczego więcej?
Naprawdę?
Czemu ma służyć ta szlachetność?

Wasz związek trwał dekadę, ale od kilku lat, jak się okazało, on myślał o odejściu od Ciebie. Mieliście potężny kryzys, a właściwie od kilku lat nie było już Waszego związku.
Wierzysz w to, że on zakochał się po dwóch tygodniach znajomości?
Facet, który tydzień w tydzień wyjeżdżał w delegacje, a do Ciebie przyjeżdżał na weekendy.
Autorko, powtarzam raz jeszcze- żyjesz w fikcji.

6

Odp: Historia jak wiele innych..
ulle napisał/a:

Facet ma inną kobietę, która nie wiadomo jak długo już obraca, rzekomo jest w niej po uszy zakochany, ale rozmawiając w Tobą płacze rzewnymi łzami i razem z Tobą.
Żyjesz kobieto w fikcji.
Zejdź w końcu na ziemię i przestań robić z siebie królowa dramy.

Ulle, Ty często jak coś napiszesz, to jakby kogoś kamieniem między oczy poczęstować. Ale to i prawda, i niezwykle trafne.
Nic dodać, nic ująć.

7

Odp: Historia jak wiele innych..
Dracarys napisał/a:

Ulle, Ty często jak coś napiszesz, to jakby kogoś kamieniem między oczy poczęstować. Ale to i prawda, i niezwykle trafne.
Nic dodać, nic ująć.

Lepsza gorsza prawda, niż życie w kłamstwie.

Autorka jest na takim etapie, że może (wkrótce) zrozumie o co tak naprawdę ulle chodzi.

I jak zwykle ulle: chapeau bas!
Lepiej bym nie napisał.

8

Odp: Historia jak wiele innych..
Firebloom napisał/a:

Tutaj chce nadmienić, że jak na sytuację to zachował się całkiem w porządku - wyprowadził się ze swojego mieszkania, płaci alimenty i robi opłaty. Nalega na dokładanie się do innych wydatków, ale na to już się nie zgodziłam. Opłaty też planuję przejąć, tylko muszę zacząć gdzieś dorabiać, nie chcę być na jego łasce. Jak wraca to zajmuję się dzieckiem normalnie, chce w domu pomagać - na to też się nie godzę, ale czasem coś naprawi.

Oby facet był fair, tylko sytuacja potrafi się zmienić diametralnie i co wtedy ?
Z tym mieszkaniem to się zabezpiecz tak na wypadek, jakby on zmienił zdanie, idealizujesz go a to jego własność i ma córkę z Tobą,ale to nie znaczy, że może być tak zawsze naprawdę różnie może być,nie żyj życzeniami i w komforcie z tym związanym
jak masz liczyć na kogoś licz na siebie .
Idź do prawnika i zobacz co da się z tym zrobić i czy nie dobrą opcją jest jakaś umowa z eksem a nie na gębę
Tym bardziej zadbaj o tą sprawę bo teraz emocje Tobą targają i szukasz w jakimś myśleniu ukojenia, ucieczki przed innymi emocjami to naturalne i normalne zajmuje jednak czas i energię jeżeli się przegnie i uzna coś za pewnik   
Ludzie potrafią być bezwzględni

9 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2023-08-18 22:28:29)

Odp: Historia jak wiele innych..

Bardzo współczuję Ci autorko.
Niestety należy się spodziewać po tym człowieku wydania owoców przez kwitnące kwiatuszki egoizmu: teraz to on jest w skowronkach z powodu swojej bratniej duszy i miły dla Ciebie, ale ponieważ to jest jego bratnia dusza, więc zrobi to samo co On: kopanie to w tyłek jak on Ciebie, albo On ją kopnie niezadowolony z układu i czyja to będzie wina że związek slodkopierdzących się rozpadł?
Zgadnij: Twoja, autorko to będzie wina, gwarantuję że usłyszysz uzasadnienie tej tezy.
A winnego należy ukarać.
Więc załatw Twoje sprawy z nim finansowo dla Ciebie korzystnie i ostatecznie póki jest na haju i ogranicz kontakty do minimum kompletnego minimum.

Bo to co piszę jest dalej na tej ścieżce
Przerobiłam.
Czy spotkasz lepszych mezczyzn:
Tak.
Życzę Ci byś spotkała kogoś podobnego do siebie a nie do niego.

PS:
A to, że okłamał Cię co do szczegółów historii, bądź pewna. Po prostu to wynika z charakteru.
Więc jak gdzieś wystaje ruda dużą kita, to na pewno jest lis.

10

Odp: Historia jak wiele innych..
Ela210 napisał/a:

Bardzo współczuję Ci autorko.
Niestety należy się spodziewać po tym człowieku wydania owoców przez kwitnące kwiatuszki egoizmu: teraz to on jest w skowronkach z powodu swojej bratniej duszy i miły dla Ciebie, ale ponieważ to jest jego bratnia dusza, więc zrobi to samo co On: kopanie to w tyłek jak on Ciebie, albo On ją kopnie niezadowolony z układu i czyja to będzie wina że związek slodkopierdzących się rozpadł?
Zgadnij: Twoja, autorko to będzie wina, gwarantuję że usłyszysz uzasadnienie tej tezy.
A winnego należy ukarać.
Więc załatw Twoje sprawy z nim finansowo dla Ciebie korzystnie i ostatecznie póki jest na haju i ogranicz kontakty do minimum kompletnego minimum.

Bo to co piszę jest dalej na tej ścieżce
Przerobiłam.
Czy spotkasz lepszych mezczyzn:
Tak.
Życzę Ci byś spotkała kogoś podobnego do siebie a nie do niego.

PS:
A to, że okłamał Cię co do szczegółów historii, bądź pewna. Po prostu to wynika z charakteru.
Więc jak gdzieś wystaje ruda dużą kita, to na pewno jest lis.

Na pewno okłamał, co do szczegółów.
Ja już to widzę, jak on poznał jakąś kobitkę, dwa razy poszedł z nią do łóżka i wziął się zakochał oraz uznał, że ta nowa jest jego bratnia duszą.
A jedzie mi czołg pod powieka?
Zdradzał Cię dziewczyno i to od lat ( przypominam jego delegacje, niby Wasz kryzys itd), aż spotkał taka, która uznał, że lepsze źródło zasilania niż Ciebie i stwierdził, że jest sens, by Cię zostawić.
Do gorszej, według jego standardów, na pewno nie poszedł.
Może jego zdaniem tamta jest od Ciebie młodsza, ładniejsza, bardziej odpowiada mu jej charakter, może ma wyższą pozycję społeczną od Ciebie, a może chodzi tylko o to, że jest zapatrzona w niego kusząca swiezynka?
On, zapewne w wieku, gdy znowu chce się brykać, bo upływ czasu, bo przemijanie i te sprawy, więc w miarę łagodnie rozstał się z Tobą, bo po co mu dantejskie przejścia z Tobą? i z uczuciem ulgi zaczął swoje wielkie i pełne nadziei Nowe Życie.
Autorko, jak znam życie on z tą kobietą jest już od dawna i być może między nimi było już tak, że tamta postawiła mu warunki.
A nie, że od dwóch tygodni chodzi zakochany i rozwala wieloletni związek.
Musiałby być idiotą oderwanym od rzeczywistości.
Fakt, tacy też się zdarzają, ale najczęściej w filmach.
Zamiast zadręczać się myślami o tym, jaka to niby wielką stratę podniosłas lepiej wykorzystaj fazę jego euforii, że uwolnił się z beznadziejnego układu, że zaczyna nowe życie i przypilnuje sprawy z mieszkaniem, bo potem gdy kurz opadnie on nagle zechce wywalić Cię ze swojego mieszkania.
I bierz od niego kasę, bo nie rozumiem dlaczego unosisz się w tej sprawie honorem?
Wyobraź sobie, że sytuacja byłaby odwrotna i zadaj sobie pytanie, jak oceniałabys drugą stronę, jeśli zachowywałby się tak, jak Ty?
Nic więc dziwnego, że on tak szybciutko pozbierał swoje zabawki i poszedł żyć w swojej nowej rzeczywistości.
Nie chcę tylko słyszeć Twoich lamentów, oglądać rizszarpanych szmat, więc cichutko niczym don Pedro odchodzi zalewając się łzami.
Istny męczennik.
Myśl teraz o własnych interesach i interesach dziecka.
O niego nie musisz się już martwić, ponieważ on zwolnił Cię że wszystkich wobec niego zobowiązań

11 Ostatnio edytowany przez szeptem (2023-08-19 10:35:12)

Odp: Historia jak wiele innych..

Popieram Ulle w całej rozciągłości, dokładnie tak samo myślę. Facet robi Cię Autorko w konia od dawna, a Ty jesteś dla niego za miła i za dobra. Jeszcze ta kolacja pożegnalna.... no proszę Cię. Rozumiem, że macie wspólne dziecko i jakoś kontakt musi być, ale bez przesady. Mężczyźni niestety dobrych, mądrych kobiet zwykle nie cenią. Wg mnie powinnaś być dla niego bardziej chłodna, obojętna, niezainteresowana jego nowym życiem i sprawami. Jednocześnie nie informuj go o sobie, swoim stanie itd jak już wyżej sugerowano. On to tylko wykorzysta przeciw Tobie. Jeśli musisz się wykrzyczeć, wyżalić - rób to na papierze / komputerze ale nie wysyłaj mu absolutnie. Myśl o sobie i dziecku - bo on o Was nie myśli już wcale.

Odp: Historia jak wiele innych..

kim on dla ciebie jest, mężem? ani razu nie pada taka informacja wiec zakladam ze to konkubinat.
jesteś w tym mieszkaniu zameldowana? czy on może cie z niego wywalic gdyby chciał? to że "robi opłaty" to żadna łaska. pewnie planuje cie wysiudac z tego mieszkania i oplaty służa jedynie temu żeby utrudnić ci zasiedzenie lokum.
jak jego aktualna partnerka (może ta obecna, może znajdzie sobie inną) dowie się że ma mieszkanie na własnośc i tylko ty stoisz na przeszkodzie żeby sie tam przenieść to długo tam nie zostaniesz.
jedyna opcja to wykorzystać dobrze czas kiedy jeszcze jego obecna partnerka nie ma ugruntowanej pozycji i namowić go na przepisanie mieszkania (albo jego znacznej czesci) na dziecko. Powiedz, że chcesz mu zabezpieczyć przyszlośc czy coś. wazne zeby to szybko finalizować, poki jest jeszcze podjarany nową partnerką i inetresuje go jedynie seks a nie zabezpieczanie jej przyszłości i planowanie wspólnego mieszkania i slubu.
polecam tez schowac dume do kieszeni, wyciskac z niego jak najwięcej kasy i odkładać jak najwięcej swojej pensji.
czy masz zaplecze finansowe zeby wynając mieszkanie i jednoczesnie utrzymywac dziecko? czy umiesz zapewnić sobie zycie na satysfakcjonującym cie poziomie nie urabiając sie przy tym na 3 etatach? to jest najwazniejsza sprawa teraz. nie zajmuj się tym czy on chce sobie być twoim przyjacielem, czy chce dzwonić i wpadac na obiady co weekend, czy chce cie przytulić na pożegnanie. to jest zupełnie nieistotne. postaraj się ugrac od niego troche więcej niż "miłe" wspomnienia 10 lat razem i jego dziecinne zarzuty z dupy, ze dostał raz prezent za póżno (to manipulacja, on mial w tyłku ten prezent, interesowało go jedynie wzbudzenie w tobie poczucia winy, żebys myślała że skoro ktos mu robi loda po pracy to jest twoja wina. odwracanie kota ogonem i tyle).
on mieszkajac z toba pod jednym dachem planowal gdzie zabierze nową laske, jaką bielizne jej kupić, i co będą robić w sypialni. jedząc z tobą śniadanie i odprowadzając dziecko do przedszkola/żłobka fantazjowal o jej cyckach i dupie. to nie jest już twój przyjaciel. jasne możesz być dla niego uprzejma i nie robić dram przy dziecku, ale w środku postaraj się kierowac wyłącznie rozumem i wycisnąć z tej znajomości najwięcej ile się da jesli jeszcze mozesz.  jak zaagazuje sie na 100% w inna kobiete, albo pojawi się nowe dziecko to wasze umowy na gębe nic ci nia pomoga.

zgadzam się na 100% z ulle. zyjesz w fikcji.

13

Odp: Historia jak wiele innych..

Dziewczyna naczytała się riznych historii i myśli, że dzięki temu zdobyła wiedzę absolutną, jakby dostała receptę, jak w szybkim tempie wyjść na prostą.
I z jednej strony, to dobrze, że czyta i uczy się życia, jednak dzięki temu ona coraz bardziej odbija się od rzeczywistości, gdyż źle ocenia swój aktualny stan psychiczny i emocjonalny.
No niestety, ale wychodzenie z czegos takiego, to dłuuugi proces i pogodzenie się z tym, że musi upłynąć czas, a nie Szast prast poczytała i już wszystko wie.
W ten sposób doszło do utworzenia dwóch równoległych światów, w których żyje autorka.
Pierwszy świat, to iluzja napędzana czysta teoria i pobożnymi życzeniami.
Drugi, to naga rzeczywistość, w której autorka popełnia kardynalne błędy, bo tak się zafiksowala.
Autorko, jesteś teraz na takim etapie życia, że byle co może Cię złamać.
Uwierzysz we wszystko, jeśli tylko zobaczysz w nowej bajce cień światełka w tunelu.
Ten czas jest dla Ciebie szczególnie niebezpieczny, gdyż z głupoty możesz narobić takich błędów, że dopiero za jakiś czas, gdy wrócisz do formy, pojmiesz, że głupio wszystkim pokierowałas.
Jesteś za bardzo sentymentalna a właśnie na sentymentalizm nie możesz teraz sobie pozwolić
Sentymentalizm jest dla Ciebie BE i prowadzi Cię prosta droga do frajestwa.
Co to w ogóle za gadanie " moja niedoszła tesciowa"
jaka teściowa?
Co Ty masz w głowie?
Matka Twojego byłego faceta i tyle.
Zakrec się koło mieszkania i wycisnij z gościa tyle kasy, ile tylko zdołasz, bo potem on wypnie się na Ciebie.
Myślisz, że ta druga będzie pozwalała na to, żeby jej chłop ładował kasę w byłą kobietę?
Nawet gdy będzie płacił na swoje dziecko ona też będzie patrzyła na to krzywym okiem - myślisz, że życie to jakaś bajka?
No chyba że jesteś sama z siebie tak bogata,cze faktycznie możesz pozwolic sobie na takie gesty.

14 Ostatnio edytowany przez madoja (2023-08-19 16:26:30)

Odp: Historia jak wiele innych..

Jakby nie było, to jego mieszkanie i prędzej czy później Cię z niego, autorko, wyrzuci. Np. gdy będzie chciał z nową kobietą założyć rodzinę. Dlaczego miałby płacić za wynajem, skoro ma własne lokum?

Co do tego co pisze ulle - ja akurat uważam że można się dość szybko po czymś podnieść. Ludzie są najróżniejsi. Niektórzy płaczą po kimś latami (w najbliższym otoczeniu mam koleżankę która już 15 rok płacze za ex mężem, mimo że ten od dawna ma nową żonę), a niektórzy już po paru miesiącach są gotowi iść własną drogą. Nie można zakładać, że każdemu zajmuje to min. np. 2 lata.

Na pewno jest to bardzo bolesna sytuacja dla Ciebie i trudno - nawet teraz - czasami sobie nie popłakać czy nie poczuć nienawiści do ex. Jest to zupełnie normalne. Ale właśnie dobrze powiedzieć sobie że dość, koniec życia tym, trzeba iść do przodu. Nadal będzie sinusoida, nadal będą gorsze dni gdy będziesz sądziła że wszystko do Ciebie wraca. Ale ważne by potem trzymać się swoich postanowień. To jak podróż - dwa kroki do przodu, jeden do tyłu. Ale to nadal parcie do przodu.

On miał lata na oswajanie się z rozstaniem. Ty zostałaś postawiona pod ścianą. Do tego jest oczywiste, że najbardziej boli, gdy to ktoś wystawił Ciebie, zdradzi, porzuci. To boli tysiąc razy bardziej niż zwykłe rozstanie za porozumieniem.

Też uważam, że Cię oszukał że zna ją 2 tygodnie. Ale czy to ma teraz znaczenie? Żadnego.

Posty [ 14 ]

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Forum Kobiet » ROZSTANIE, FLIRT, ZDRADA, ROZWÓD » Historia jak wiele innych..

Zobacz popularne tematy :

Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności



© www.netkobiety.pl 2007-2024