Zauważyłem, że mamy jako Polacy, generalnie mówiąc dwie strony kompleksu zachodu
1. Po jednej stronie mamy przaśny turbopatriotyzm w stylu "nie będzie Niemiec pluł nam w twarz", "Polska wstaje z kolan" itp.
2. Po drugiej - kompleks bycia Polakiem, gdzie możliwość użycia kilku słów w języku obcym jest postrzegane jako awans społeczny o przynajmniej kilka szczebli.
Co nie trudno zauważyć, oba stanowiska są sprytnie zagospodarowane przez dwie główne siły polityczne w Polsce. Zjawisko to szczególnie silnie dostrzegane jest na ścianie wschodniej, gdzie mamy:
- Lubelsko-podkarpacką prowinzję, gdzie Kaczyński jest uznawany jako jedyny słuszny obrońca przed Niemczyzną
- Łorsoł czaskowsk'yego, gdzie imigranci z wcześniejszej prowinzji mast bi de mołst interneszynal i oczywiście się tym chwalić
Trochę inaczej jest na tzw. Ziemiach odzyskanych, gdzie nie mamy ani przaśnego bogoojczyźnianego konserwatyzmu ani radykalnie lewicowego polskiego kompleksu internacjonalistycznego. Kilka dni temu, będąc w Berlinie, po wypiciu piwa dałem kelnerce napiwek. Zjawisko niepojęte dla obu wcześniej wymienionych stanowisk. To pierwsze, nie jest w stanie zaakceptować dawania napiwkom Niemcom, aktu niewątpliwie przyjaznego; to drugie będzie postrzegać takie danie napiwku jako pogwałcenie zasady poczucia niższości biednego Polaka wobec obcokrajowców z zachodu.
Też zauważyliście takie zjawiska? Co o nich sądzicie?