Na początek chciałbym się przedstawić i przywitać.
Marcin 46 lat. Od 4 po rozwodzie...
Trafiłem tutaj ponieważ już nie daje sobie razy ze swoim życiem.
Mam nadzieję, że Was nie zanudzę ale kazda rada, sugestia bedzie dla mnie pomocą. Pomocą której potrzebuję...
Jak wspomniałem kilka lat temu moje małżeństwo dotknął kryzys. Po 7 latach związku coś się stało niedobrego. Mieliśmy trochę problemów finansowych, szukanie nowej pracy, przeprowadzka, narodziny dzieci, kłotnie z tesciami- stresy i problemy. Ja byłem wycofany, żona czuła się zaniedbywana. Kłócilismy się o coraz mniej istotne sprawy. W końcu zona wniosła o separację- dla dobra małżenstwa jak mówiła. Zamieszkalismy osobno. Kontakt ze względu na małe dzieci mieliśmy jednak praktycznie cały czas. Pech chciał, ze w czasie separacji zona poznała "kolegę". Rozwodnika z dzieckiem. Szybko przerodziło sie to w coś więcej...I się zaczął horror. Walczyłem o nią, byly bójki z jej przyjacielem, sprawy na policji... Nadużywanie alkoholu który na chwilę koił ból a jednocześnie wpedzał w coraz wieksze problemy, próba samobójcza. Ogólnie horror.
Ostatecznie rozwiedliśmy się w bardzo wojennej atmosferze.
Zaczeły się gry dziećmi- albo ja nie chciałem aby miala wolny weekend albo ona nie chciała mi dzieciaków oddać. Wstyd mi i wiem, ze to było (jest o tym pożniej) madre ale nie potrafiłem inaczej. Nie potrafiłem odpuscić.
Tak naprawdę mimo tego wszystkiego co mi zrobiła ,nadal ją kochałem.
Po jakimś czasie jej związek się zakończył.
Bylismy coraz bardziej pogodzeni ze sobą. Właściwie widywaliśmy się codziennie. Wspólne obiady, zakupy, wakacje. Sypialismy czasem ze sobą...
Cały czas coś do niej czułem. Ona chyba też ale myślę, że bardziej chodzilo o to, że ja się nią opiekowałem, spłacałem długi, kupowałem prezenty, pomagałem przy samochodzie, remontach, problemach w pracy. Potrafilismy całe godziny ze sobą rozmawiać przez telefon gdy akurat się nie widzieliśmy. Ona wiedziała, ze ja jaj nigdy niczego nie odmówię- ze zawsze może na mnie liczyć o kazdej porze dnia czy nocy. Zwierzała się, radziła. Gotowała obiady itd. Ja pomagałem, byłem bankomatem i oparciem. Stare dobre małzenstwo.
Tak - wiem. Dawałem się "szmacić" bo jej ufałem, kochałem ją. Potrzebowałem jej. No i dzieci...
I tak sobie zyliśmy. W chorym dla wielu znajomych układzie.
Od jakiegoś czasu znów zauwazylem, że swój wolny czas spędza z kimś.
Stałem się zazdrosny, awanturowałem się. Znów rzucanie sobie klod pod nogi. Pomiędzy tym dzieci..
Okazało sie, że to znów ten sam facet...
Tak wiem- każdy mowi- ona ma prawo, jesteście po rozwodzie (hm) mozecie układać sobie życie itd.
Ale ja czuje się oszukany, znów przezywam ten sam ból.
Znowu dzieje się to samo. A dzieci coraz większe. Coraz więcej widzą, rozumieją (a może i wrecz przeciwnie).
Boli mnie to dodatkowo.
Znowu przestaję sobie radzic. Nadal ją kocham i jednocześnie nienawidzę.
Cały czas wysyła sprzeczne sygnały. Wypiera się jak wcześniej i okłamuje jak wcześniej. Nazajutrz znów dzwoni jakgdyby nic sie nie stało i nie było jego ("kolegi"). To mi niszczy psychikę. Już nie wiem czy to ze mną jest cos nie tak czy z nią. Czy to ja sobie dopowiadam (jak sama twierdzi) czy to ona gra w jakąs grę. A może z jednym i drugim jest głębszy problem?
Zarówno ja nie moge się uwolnić od niej jak i ona ode mnie.
Chcemy a jednoczesnie nie chcemy.
Walczą we mnie dwa wilki i niszczą psychicznie i fizycznie.
.
Nie odetnę się (nawet gdybym chciał) bo mamy dzieci i jestesmy skazani dosłownie cały czas na siebie.
A gdy ją tylko widzę- wymiekam... Juz nie wiem co mam zrobic aby było dobrze.
Boję się, że to może się wszystko źle zakończyć...
Jeśli ktoś wsparlby radą, pomocą -bedę bardzo wdzieczny