Witam
Od 1,5 roku jestem w związku z kobietą po rozwodzie z dwójką dzieci. Mieszkamy w innych, ale położnych blisko siebie miastach, spotykamy się głównie w weekendy albo ja zostaję u niej dłużej bo pracę mam zdalną. Z dziećmi kontakt mam bardzo dobry. Problem w tym, że w jej życiu przez cały czas obecny jest jej były mąż. Zostawił ją dla kochanki kiedy była w drugiej ciąży i wyprowadził się z domu, a jakiś rok po urodzeniu poznała mnie. Są po rozwodzie, mają niepodzielony majątek w postaci domu, w którym ona mieszka z dziećmi, on mieszka ze swoją nową kobietą. Wg wyroku rozwodowego przysługuje mu weekend z dziećmi raz na 2 tygodnie. Rzeczywistość wygalda tak, że codziennie wozi je rano do szkoły bo tak go sobie ustawiła. To jeszcze jestem w stanie zrozumieć, mimo, że już kilka razy prosiłem, żebym ja to robił kiedy u niej jestem, ale co mnie bardziej denerwuje to to, że kiedy np ona musi zostać dłużej w pracy on zabiera dzieci do ich byłego wspólnego domu i tam czeka na nią kiedy ona wróci. W weekendy kiedy ona przyjeżdża do mnie on zostaje z dziećmi u niej i śpi w jej łóżku. Ostatnio często też przyjeżdża do niej na tygodniu spędzić chwilę czasu z dziećmi a ja dowiaduję się o tym po fakcie mimo, że prosiłem ją żeby mi o tym mówiła. Nie mam nic przeciwko jego kontaktom bo to ich ojciec, ale chciałbym żeby zabierał dzieci do siebie bo w tej sytuacji uważam to za zdrowe. Ona twierdzi, że się czepiam i z próby rozmowy wychodzą kłótnie, które nas oddalają a ja czuję się traktowany nie do końca serio tym bardziej, że wiele razy słyszałem w swoim kontekście, że chciałaby mieć pełną rodzinę, ale jej przyzwolenie na wyżej wymienione sytuację nam w tym nie pomaga. Jej argument jest taki, że ona go nie kocha, nic ich nie łączy a przecież mu nie zabroni. Proszę powiedzcie czy to ja dramatyzuję czy może jednak jej zachowanie nie jest do końca fair?