R_ita2 napisał/a:Rozpiszę się trochę, choć może o oczywistościach, bo temat mi bliski autorko, bo mąż jest COO.
Przede wszystkim aktualnie u Was nadrzędną kompetencją powinna stać się umiejętność tworzenia, przewidywania i zarządzania tą zmianą. U Twojego partnera doszło do poszerzenia zakresu odpowiedzialności, zarządzania pierwszym w życiu zespołem lub bardziej kompleksowymi strukturami co jest wyzwaniem zapewne ekscytującym ale też bardzo kosztownym. Kosztuje to dużo stresu, zmusza do przemeblowania w „mózgu”. Zapewne od niego jako menedżera oczekuje się szybkiej kapitalizacji kompetencji. I on wie, że może odnieść porażkę (poczytaj statystyki, w ciągu półtora roku od objęcia kierowniczego stanowiska 46% ponosi porażkę. Twój partner zapewne to wie) a upadek zawsze bolesny.
Bez zapewnienia mu wsparcia oddzielicie się od siebie jeszcze bardziej. Musisz wziąć na klatę zmiany, które zaszły w jego życiu… waszym życiu!
Jesteście w okresie przejściowym, a to duże wyzwanie zawodowe, sprzyja skrajnym emocjom, w tym stresowi i nerwowości. On się boi porażki? Może dlatego tak przesadne zaangażowanie i nawet wolny czas poświęcany na czytanie o zarządzaniu i biznesie?
Czy tego chcesz, czy nie autorko to jego odmienne obowiązki wymagają od Ciebie gruntownej zmiany perspektywy zarówno w sposobie myślenia jak i działania. Będziesz potrzebować pokory i otwartości na nowe. Bo stare nie wróci. Niestety.
Myślę, że nie bez powodu zostają wrodzone predyspozycje Twojego narzeczonego. Sangwinicy zmianę z założenia traktują jako szansę, melancholicy jako zagrożenie powodujące ostrożność, z kolei cholerycy (jak mój mąż) jako wyzwanie skłaniające ich do konkurowania z innymi lub ścigania się z sytuacją.
Odpowiedz mi na pytanie czy on sobie radzi ze zmianą? Bo jeśli nie to poczytaj mu o przywództwie sytuacyjnym czyli skutecznej adaptacji do zmienności lub kołczingu.
Przede wszystkim rozmawiaj ale rób to umiejętnie. Do takich ludzi nie trafia użalanie się, emocjonalność. Liczą się konkrety, fakty, liczby, jasne stanowisko, negocjacje. Wynegocjuj sobie pewne rzeczy. Nie biadol, nie użalaj się- to do niego nie trafi.
Dziękuję za przedstawienie tej perspektywy, być może perspektywy mojego narzeczonego. On jest bardzo ambitny i zależy mu by wykonywać swoją pracę jak najlepiej, a wiadomo, że apetyt rośnie w miarę jedzenia, ale mam wrażenie, że mój narzeczony nie umie się najeść. Czy boi się porażki? Na pewno. Mówił mi o tym, to jest dodatkowy stres, to dopiero pół roku.
Wiem, że nasze życie zmieniło się na zawsze i dopóki piastuje to stanowisko, zarabia takie pieniądze to nie wrócimy do tego co było w pełni. Ale jak przeprowadzać te rozmowy i negocjacje? Jak wyegzekwować wspólne wieczory, panowanie nad pracoholizmem? Nie chcę żyć obok siebie. Rozumiem, że już nie będzie jak dawniej, ale jak zachować chociaż garść tego, co było?
Piszesz, że twój mąż jest dyrektorem. Czy on też zmienił się jak nim został na gorsze? Też jest stres? Jak sobie z tym radzisz? Nie powiem, na początku schlebiało mi i łechtało ego, że mam narzeczonego na takim stanowisku ale teraz wolałabym by było... normalnie. Wolałabym mieć mniej ale by było jak dawniej. Jeszcze raz Ci dziękuję ale powiedz- jak negocjować? Jak to robić?
Kaszpir007 napisał/a:
Nie ma związku z pracoholikiem a nie oszukujmy takie stanowiska w większości dostają pracoholicy , dla których praca jest najważniejsza i nawet w domu myślą o pracy.
Praca to ich całe życie i pasja ..
Czasami lepiej pracować 8godzin , klepać biedę ale mieć czas na siebie i być szczęśliwym niż ... bogatym i .... samotnym ..
A często takich związkach mamy ... dwóch samotnych obcych sobie ludzi ..
Osobiście proponuje porozmawiac z męzem o tym co się dzieje i co czujesz. Powiedzieć mu że zakochałaś się i ... kochasz starszą wersję jego i że pieniadze nie są najważniejsze , po poza pracą jesteś jeszcze Ty i inne rzeczy ...
Jeśli go tak te stanowisko wykańcza i Wasz związek to niech może zrezygnuje i powie że woli robić to co robił poprzednio.
Znam ludzi ktrórzy rezgnowali bo stwierdzili że to nie dla nich ..
Dziękuję za tę odpowiedź także. Nie wiem czy mogę już nazywać narzeczonego pracoholikiem, czy to jeszcze trochę... Praca jest dla niego na pewno jedną z najważniejszych rzeczy, jest jego pasją. Czuje się doceniony, że oprócz wiedzy technicznej i branżowej dostrzeżono w nim cechy lidera więc nie przyzna, że go to wykańcza i nie zrezygnuje. Tak jak pisałam, u niego apetyt rośnie w miarę jedzenia, nie spada. Tak jakby się pogodził z tym, że teraz tak a nie inaczej będzie funkcjonował. On mimo stresu- który uważa, za naturalny uważa, że się w tym spełnia więc nie jest tak jak piszesz, że to nie dla niego. On uważa, że to dla niego i tu jest pies pogrzebany.
A w tym wszystkim jestem ja, coraz bardziej samotna.
Szeptuch nie jest jeszcze tak, że żyjemy obok siebie. Przynajmniej jeszcze. Chcę akceptować zmiany i cieszyć z jego rozwoju. Nie jest tak źle też jak piszesz. Jemy wspólnie posiłki, mamy dobry seks, wychodzimy do znajomych. Znajdujemy na to czas... jeszcze. Ale nie zmienia to faktu, że narzeczony robi się coraz bardziej zestresowany i nerwowy. Może jednak sobie nie radzi a nie chce tego przyznać?
Sama nie wiem czego oczekuję od założenia tego wątku. Dziękuję za tak różnorodne opinie waszej trójce. Z każdej coś wyciągnęłam.