Witajcie,
Zarys postaci: mam 24 lata, w czasie nastoletnim miał miejsce rozwód rodziców, ogólnie wiele niezdrowych wzorców wyniosłam z domu, od 2 lat miałam mocne przejawy toksycznych zachowań w związkach, obecnie po 2 związkach, świeżo (miesiąc) po zakończeniu ostatniego, od 1,5 roku chodzę do psychologa, miałam problem z regularnością, ale mam świadomość problemu
Na czym polega toksyczność w związku?
Wielkie napady zazdrości, zaborczośc, nie radzenie sobie z emocjami, wyżywanie się, wyzywanie aż do agresji fizycznej włącznie. Mój drugi związek miał miejsce za szybko po pierwszym, nie odzyskałam stabilności, poczucia wartości itd, Bardzo tego żałuję, bo uważam, że ten chłopak był odpowiednią osobą tylko w nie odpowiednim momencie, choć sam przejawiał zachowania nie najlepsze czasem, to z czasem się ogarnął - ja nie. I ostatecznie osiągnął granice wytrzymałości, zostawił mnie i zrobił wszystkie ruchy w kierunku pokazania, że nie wiąże ze mną żadnej przyszłości. Ja niestety kocham go i chcę z nim stworzyć zdrowy związek, choć wiem, że tak po ludzku to nie ma na to szans, nawet jeśli już siebie wypracuję, bo nie będę miała okazji jak mu tego pokazać, choć widzimy się co tydzień na zajęciach sportowych, poza tym on pewnie nie będzie chciał i no.. mam nadzieje, podkarmiłam się czytając różne fora, ale mam świadomość, że taka nadzieja to złudna nadzieja i muszę nauczyć się akceptować rzeczywistość, obawiam się, że zajmie mi to jeszcze sporo czasu.
Po co ten wątek?
W rozpaczy po rozstaniu szukałam jakiejś pomocy/porad w internecie jak sobie poradzić z taką sytuacją. Jednak w 90% opisy rozstań były z winy drugiej strony, lub przewinienia nie były tego kalibru co moje. W dodatku wpisując "jak poradzić sobie z byciem toksycznym" wyskakują tylko wyniki, jak się od takich osob odciąć i dlaczego nie warto z nimi trzymać czy dawać im szansy. Praktycznie zero porad jak znieść samemu tą świadomość. Uważam, że zachowywałam się okropnie i bardzo niszcząco, jednak widzę to i widziałam wtedy, żałuje i żałowałam wtedy. Nie jestem psychopatą. Mam nienawiści do siebie, świadomośc, że do tych toksycznych zachowań przyczyniło się mnóstwo rzeczy, głównie niska wartość siebie, brak samoackeptacji, brak umiejętności wybaczenia, brak kochania siebie co analogicznie przekładało się na drugą osobę, bo to niestety chyba jednak działa tak jak się mówi, póki samemu się nie ma to się innemu tego nie da. Gdybym to miała chciałabym mu to dać, tego jestem pewna i bez tego chciałam, efekt opłakany. Ale też i pewnie przyczyniło się zbyt małe pracowanie nad tym, chociaż nie wiem, wiem, ze się starałam, ale zawsze można się starać więcej.
W każdym razie, po rozstaniu, szczególnie gdy po miesiącu zapytałam się go czy widziałby jakąkolwiek szanse w przyszłości żeby byc razem i gdy powiedział, ze nie widzi, nie chce i jest mu lepiej jak jest, przeżywam spadek motywacji. W rozumieniu, zaraz po rozstaniu wiedziałam, ze o jeny to muszę w końcu to przepracować raz a porządnie, i trwał taki stan z różnymi wzlotami i upadkami ponad 3 tygodnie, potem moje nadzieje dostaly ten cios, że nie, on tego nie chce więc nie ma co liczyć, ze za rok mu się zachce, nawet jak to wypracuje. Nie jest tak, że chciałam się zmieniać dla niego, wiem, że ogólnie ta zmiana jest konieczna do normalnego życia. Ale w takiej sytuacji przeżywania rozstania, w dole, jest poczucie, że przecież to nic nie da, że teraz to za późno. Wiem, że głupie myślenie, bo trzeba pilnować, zeby następnej osoby nie zranić. Jednak w tej chwili mój mózg działa w takim schemacie, takie myśli podsuwa, szczególnie skoro nie chcę być z nikim innym związku (niby póki co, ale naprawdę nie chcę).
Ogólne pytanie, czy ktoś miał tak, był tym "złym", ale dał radę, przezwycieżył te rzeczy, wybaczył sobie i umiał iść dalej dając innym już tylko dobro? (super jakby byłym, ale to znów byłoby karmienie się nadzieją)
Ja sobie w chwili obecnej nie umiem nawet wyobrazić, że sobie przebaczam, a ponoć bez tego nigdy nie pójdę do przodu.