Podejrzewam, że wyjdzie mi długi post i nie każdy dotrwa do końca, ale mimo wszystko spróbuję do kogoś z Was trafić. Zarejestrowałem się na tym portalu już rok temu i wybrałem taki nick, bo wtedy dosłownie tonąłem we łzach, dzisiaj zresztą jest niewiele lepiej. Wtedy zdarzało się, że "doklejałem" moją historię do innych podobnych postów, ale nie było to zgodne z zasadami tego forum i moderatorka kasowała, spoko, rozumiem, nie byłem gotowy żeby napisać to, co piszę teraz.
Mam 45 lat, jestem marynarzem, mam spokojną naturę, nie krzyczę, nie mam nałogów, jestem pracowity, pomagam w domu, a moją wadą może być to, że jestem czasem za spokojny. Żona ma lat 40, jesteśmy parą 20 lat, dwójka wspaniałych nastoletnich dzieci, fajny dom, dwa dobre samochody, ja podobno podobam się kobietom, moja żona też jest atrakcyjna, i co najważniejsze, co nie każdy może mieć, a czego każdemu zawsze życzę- jesteśmy póki co w pełni zdrowia i zawsze byliśmy świetnie dogadującym się małżeństwem.
Moja "czarna" historia trwa juz 1,5 roku i nie wiem ile trwać jeszcze będzie, co jest w tym wszystkim najgorsze, bo nie wiem jak rozłożyć siły na przetrwanie, a niszczy mnie to strasznie. Zaczęło się wszystko pewnego pięknego dnia pod koniec 2020 roku, gdy wróciłem z rejsu (plywam od momentu poznania się, czyli 20 lat, normalnie wyjeżdżałem na 6-8 tygodni, ale przez pandemię musiałem być poza domem aż 4 miesiące), gdy na przywitanie żona ni z tego ni z owego powiedziała mi że kumplem jestem fajnym, ale poza tym to w ogole nic już do mnie nie czuje. Jako powód podała argumenty, że czuje się wypalona prowadzeniem domu i wychowywaniem dzieci (nigdy jej nie broniłem, żeby coś robiła żeby mieć swoje pieniądze, ale ona jak sama mówiła "boi się życia" - o czym napiszę może później w dalszych komentarzach) a do tego że czuła się przeze mnie niewidziana, niedoceniana, itp. Trudno mi się z tym zgodzić, bo przy każdej nadarzającej się okazji nie szczędziłem żonie słów uznania, co wielokrotnie mówiłem, gdyż uważam ją za osobę mądrą i dobrą, bez której świata nie widzę. Przez te wszystkie lata w nasz związek nie wchodziły też jakiekolwiek romanse, zazdrości, normalnie ideał można powiedzieć. Niestety - wróg przyszedł z zupełnie innej strony, dla mnie kompletnie niespodziewanej.
Moja żona od zawsze była bardzo uduchowioną osobą i jej najważniejszym zainteresowaniem było wszystko związanie z ezoteryką i psychologią. Przez te wszystkie lata, gdy ja pracowałem na morzu, ona wychowywała dzieci dokształcając się kończąc 3 kierunki na studiach podyplomowych i uzyskując wiele dyplomów z licznych kursów psychologicznych, które przeszła. Taki stan trwał latami, aż nagle oznajmiła właśnie, że "coś w niej pękło", co spowodowało że dosłownie grunt mi się zawalił pod nogami i pozostałem z wieloma znakami zapytania. Pierwsze argumenty mnie "rozłożyły" bo jak przypomniała, nie podobało jej się to, że oddaję się mojemu hobby, które mam, i np przychodzę do niej obejrzeć razem telewizję dopiero o 2200, zamiast godzinę wcześniej, albo za długo czytałem dzieciom bajkę na dobranoc, po prostu nie czuła że jestem dla niej priorytetem, z czym ja absolutnie się nie mogę zgodzić.
Jak mi wtedy powiedziała, przez ostatnie 3 lata dawała mi do zrozumienia, że coś jest nie tak, ja niestety tego nie widziałem. Minął miesiąc od rozmowy, żona pojechała odpocząć na kilkanaście dni do swojej mamy, ja zrozumiałem gdzie dawałem ciała, bo przecież wiem, że nie jestem idealny, i postanowiłem się zmienić. Po miesiącu było już dużo lepiej i wyglądało że ją odzyskałem, niestety jednak znów musiałem jechać do pracy, i przez pandemię znów na dłużej. Po 2 miesiącach na statku znów zacząłem wyczuwać w jej postawie chłód, o czym jej powiedziałem. Rozpętało to ogromną burzę, po ktorej zalałem się łzami i właśnie wtedy zarejestrowałem na tym portalu. Powiedziała mi wówczas mniej więcej coś takiego "jesteś naprawdę fajnym i wartościowym facetem, ale powinieneś poszukać sobie kogoś innego". Ten emocjonalny horror trwał kolejne miesiące, zdążyłem wrócić do domu, ale to nie poprawiło sytuacji, miałem odczucie że jestem wrogiem we własnym domu. Później jednak nastąpił cud bez właściwie żadnej przyczyny - pojechaliśmy na wakacje w ciepłe miejsce i żona jakoś tak sama z siebie zaczęła na mnie patrzeć takim wzrokiem jak kiedyś i wszystko zaczęło być jak dawniej. Ta idylla trwała 4 miesiące aż znowu musiałem jechać do pracy. Sytuacja niestety się powtórzyła, ja znowu musiałem zostać na 4 miesiące i po mniej więcej połowie zauważyłem, że żona znowu zaczęła się ode mnie odsuwać. Argument był i jest wciąż taki sam - że nie czuje się ważna i ja jej nie słucham. Moim największym błędem było np. to, że ZADZWONIŁEM w momencie, gdy była na koncercie ulubionego zespołu, a przecież powinienem wiedzieć, że wtedy tam jest i mam nie dzwonić, później NIE ZADZWONIŁEM z samego rana życząc jej powodzenia na egzaminie, który miała (zrobiłem to dzień wcześniej i myślałem, że rano będzie się uczyć) !!!! tyle smsow i telefonow ze słowami otuchy dostałam, tylko nie od Ciebie !!!! , a parę dni później zmarła jej babcia i nie zadzwoniłem podczas pogrzebu (długo rozmawialiśmy w dzień śmierci, po itd, a podczas pogrzebu nie chciałem trafić w nieodpowiedni moment, więc zadzwoniłem za późno, bo o 17tej). Gdy przyleciałem do domu, już była oschła na dzień dobry, zawsze jej kupuję jakieś fajne perfumy z podróży i wiem, że trafiam w gusta, ale tym razem już po pudełku stwierdziła, że nie będą dobre bo "przecież kwiatowych nie lubi", przyznam że pierwszy raz od 20 lat coś takiego od niej usłyszałem, a kupiłem jej przez te wszystkie lata co conajmniej 50 różnych perfum i zawsze były ok. Później gdy się położyliśmy spać to zaczęliśmy się kochać (ona nie przejwiała żadnej inicjatywy) a po wszystkim zaczęła płakać. Poczułem się wtedy jakbym ją wręcz zgwałcił.
Niedawno była Wielkanoc, przyjechała do nas jej rodzina, a ona w jej obecności pokazywała jaki jest jej stosunek do mnie (brak szacunku w najmniejszym stopniu) aż w końcu żona jej brata wzięła mnie na stronę zapytać co się dzieje. Nie chcę rozwijać już tego tematu, ale te święta były dla mnie po prostu koszmarem. Po świętach została u nas jeszcze tydzień jej mama, która widziała co się dzieje, ale zachowywała się jak nigdy nic. Dopiero wczoraj po jej wyjeździe znalazłem przestrzeń, żeby zapytać się żony o co tu tak naprawdę chodzi. Usłyszałem znów te same zarzuty sprzed lat (gdzie od 1,5 roku wiem, że się dużo zmieniłem) a także... i chyba o to tak naprawdę chodzi- że ona się czuje w złotej klatce (do której sama weszła, i której ja nigdy nie zamykałem) i że jest dużo bardziej uduchowioną osobą niż ja, i że dlatego się rozminęliśmy.
Czuję się cholernie źle z tym, oszukany, bez szacunku i potraktowany jak przedmiot. Świat mi się zawalił po raz kolejny, a teraz jeszcze żona niejako wymusiła na mnie żebym nie spał w sypialni, tylko w salonie na dole. Jest 3 w nocy, mieszkamy w tym domu 15 lat i przede mną pierwsza taka noc. Moja żona z nie do końca znanych mi powodów (na pewno nie ma trzeciej osoby) usilnie dąży do tego, żeby zrujnować rodzinę, a ja wiem, że po tylu latach dobrego życia nie jestem w stanie szukać innej relacji, a gdy nawet znalazłbym inną osobę to i tak nie będzie to to samo, bo tak jak ją kocham to kocha się tylko raz w życiu.
Wiem, że nie jest się w stanie podczas jednej wypowiedzi opisać całe 20 lat życia i pewnie, gdyby moja żona to pisała to wyszłaby kompletnie inna historia, ale przynajmniej opisałem jak to wygląda z mojej strony. To jest ten moment, gdy zastanawiam się czy bycie dobrym i uczciwym człowiekiem ma w ogóle sens, pierwszy zaczynam wątpić w powroty karmy.
Tak czy inaczej, powodzenia życzę sobie.