No, dawać. Czego się obawiacie w związku z przyszłością?
Starości i samotności. Na samotność sama sobie zapracowałam, a starość i zniedołężnienie przyjdzie z czasem.
To pora zapracować i to odkręcić. Dość sensowne obawy, ale zdecydowanie do naprawienia.
Może. Pewnie grubsza terapia by mi się przydała.
Już niczego
Finał to kwestia czasu.
No, dawać. Czego się obawiacie w związku z przyszłością?
Choroby, że będę się zwijać w agonii w jakimś hospicjum i to będzie trwało wiele miesiecy.
Już niczego
Finał to kwestia czasu.
Lubię ten optymizm.
Ross, zawsze można skrócić męki;).
Ja się boję upływającego czasu. Chciałbym być na stałe takim 6 letnim dzieckiem, które nie wie o co chodzi w życiu;).
Boję się, że umrę nie mając nigdy dziewczyny. Serio, tego się boję bardziej niż śmierci samej w sobie. Ale to jest za długi temat, dlatego nie będę go rozwijał. Boję się też śmierci moich bliskich, niewielu ich mam.
Boję się śmierci - nagłej, niespodziewanej, przedwczesnej, tym samym również śmiertelnej choroby. Tego samego boję się w odniesieniu do najbliższych, zwłaszcza że śmierć w naszej rodzinie już zebrała swoje żniwo, co boleśnie pozwoliło mi "dotknąć" tego emocjonalnego cierpienia. Czasem nawet myślę, że nie wiem czy kolejną jestem jeszcze w stanie udźwignąć.
o moich bliskich, chorób, starzenia, oszpecenia, przemijania, wojny, złych ludzi, bezdomności, niedołężności, , cierpienia, życia i śmierci, globalnego ocieplenia, przyszłości, teraźniejszości, braku sił, samotności, uzależnienia od pomocy.
Czego ty się Be. boisz?
Już niczego
Finał to kwestia czasu.
Dlaczego nie masz się już czego bać? Ile czasu?
O bliskich. Bo ja to ja, trudno, ale choroby, czy śmierć bliskich to coś czego najbardziej się boję... Ja sobie poradzę, mogę być ciężko chora, ale najważniejsze aby bliskim nic nie było. Gdybym tylko mogła, wzięłabym wszystkie choroby i śmierć na siebie mimo, że wiem, że to samolubna niedorzecznosc.
Martwi mnie uplywajacy czas, to co zauważam, że nie mam już takiego młodzieńczego spojrzenia, cholera, starzeje się. Jest to teraz już ten moment gdzie to się dopiero zaczyna. Może i błahe i puste, ale teraz mnie to trapi, na szczęście nie mam innych poważniejszych zmartwień...
Co mnie jeszcze martwi? Że niszczyny tak bardzo to co nas otacza, i imię czego? W imię obłudy i zachłannosci. Przecież tego wszystkiego nie potrzebujemy...
A odwracając kartę, za co jestem wdzięczna? Cholera, za wszystko! Za to, że tak naprawdę nie mam żadnych poważnych zmartwień! Że mam co jeść, gdzie mieszkać, jestem zdrowa, moi bliscy żyją i mają się dobrze! Dziękuję
^^^
Mam podobnie, też coraz gorzej znoszę to przemijanie. Dlatego we wcześniejszym poście wspomniałem, że najbardziej się boję tego, że odejdę ze świata nie zaznawszy co to jest miłość, nie wiedząc jak wygląda dotyk ukochanej , jak to jest żyć dla kogoś, nie tylko dla siebie. Jest takie powiedzenie (niektórzy przypisują je Hemingwayowi): "Starsi zazwyczaj nie żałują tego, co zrobiliśmy, ale raczej rzeczy, których nie zrobiliśmy. Jedynymi ludźmi, którzy boją się śmierci, są ci, którzy żałują".
Czasami tak sobie myślę, że gdybym teraz odszedł, to pamięć o mnie szybko minie. Co zostawiłbym po sobie na tym świecie? Nie mam dzieci, które pamiętałyby o mnie, nie wybudowałem sobie żadnego pomniku ze spiżu, a co dopiero trwalszego od niego. Wszystko co nagromadziłem to ulotne chwile, przechowywane w mojej pamięci, które wraz ze mną znikną w czasie jak łzy na deszczu.
Pod wieloma powyżej również bym się podpisała, ale mając wybrać jedną rzecz to zdecydowanie najbardziej boję się o dzieci - by nigdy nie doświadczyły ciężkiej choroby lub nagle nie odeszły z tego świata, a także z drugiej strony - byśmy my, rodzice - mogli iść z Nimi przez ich dzieciństwo, wesprzeć ich w początkach dorosłego życia,strasznie się boje, że za wcześnie miałoby zabraknąć mnie lub mojego męża.
W pełni się zgadzam, gdybym miał dzieci, zapewne o nie martwiłbym się najbardziej. Mam bliskie osoby bo mam rodziców. Gdy ich zabraknie... Będzie kiepsko.
Mam kompletnie wyj*** na to, czy będę wiecznie singlem czy nie.. To mi akurat w sumie odpowiada.
Czego mogę się bać? Właściwie to jedynie choroby, cierpienia i śmierci swoich bliskich. Sam doświadczyłem poważnej choroby, z której wyszedłem, wieć trovchę inaczej teraz na to spoglądam. Grunt, aby nie umrzeć zniedołężniałym...
Zgadzam się, świadomość bycia niedołężnym, zależnym od innych, biorąc pod uwagę prawdopodobną wizję samotnego życia, też mnie niepokoi.
Tak to czytam co piszecie i wychodzi na to, że lepiej i bezpieczniej żyć samemu. Nie straci się wtedy męża, żony, wnuków i tak dalej. To smutne co piszecie.
Tak to czytam co piszecie i wychodzi na to, że lepiej i bezpieczniej żyć samemu. Nie straci się wtedy męża, żony, wnuków i tak dalej. To smutne co piszecie.
Tak jako ciekawostkę dodam, że ja pisałem coś zupełnie odwrotnego. W tym sensie, że najbardziej żałuję tego, że nie mam kogo stracić, że żyję sam dla siebie. I boję się, że tak przyjdzie mi samotnie przejść przez to życie. Dlatego bardziej się takiego niespełnionego życia boję, aniżeli samej śmierci. Boję się tego bycia niepotrzebnym, samotnym, ciągle "głodnym" bliskości, ale nigdy jej nie zaznawszy.
Niczego ,żyłem jak chciałem ,spałem z która chciałem ,na brak gotówki nie narzekam ,wiec mogę zginąć w każdej chwili .
rossanka napisał/a:Tak to czytam co piszecie i wychodzi na to, że lepiej i bezpieczniej żyć samemu. Nie straci się wtedy męża, żony, wnuków i tak dalej. To smutne co piszecie.
Tak jako ciekawostkę dodam, że ja pisałem coś zupełnie odwrotnego. W tym sensie, że najbardziej żałuję tego, że nie mam kogo stracić, że żyję sam dla siebie. I boję się, że tak przyjdzie mi samotnie przejść przez to życie. Dlatego bardziej się takiego niespełnionego życia boję, aniżeli samej śmierci. Boję się tego bycia niepotrzebnym, samotnym, ciągle "głodnym" bliskości, ale nigdy jej nie zaznawszy.
Wiem co czujesz. Najgorsze bywa w czasie prozy życia na przykład byłam w zimę chora. Tydzień murem przesiedziałan w domu. Na zapasach, które miałam w lodowce. Po tygodniu urósł Góra śmieci, normalnie kosz wyrzucam codziennie, nawet taki malutki. Wyobraźcie sobie, co było po tygodniu. W dodatku gorączka męczy, osłabia, herbatę musisz sobie zrobić sama, nikt nie przyniesie i nie wyniesie, ale jestem twarda i dałam radę. Jedynie czego się bałam to tego, że strasznie byłam słabą, ciągle bym leżała i obawiałam się, że gdybym zasłabła, to mogłabym tak leżeć wiele godzin i nikt by nie wiedział.
To się z resztą tyczy innych rzeczy. Czasem przydaje się pomóc drugiej osoby. Czasem pomoże sąsiad, ale to w drobiazgach typu trzeba pomóc przesunąć szafę. Bo już większe akcje muszę ogarnąć sama, albo wezwać fachowca.
Koleżanki. Koleżanki pomogą, ale jak już jest naprawdę grubsza akcją, bo na codzień to one mają swoich nożowe, swoje dzieci i cud jeśli wyrwa się z domu raz na pół roku na kawę. Przychodzi co do czego to nagle nie mają czasu . Ja to rozumiem.
To z prozaicznych rzeczy. Z onnych- ciężko jest kątami bez bliskości, przynajmniej ja tak mam. Już nie miwie o samym seksie, ale o dotyku , rozmowie, nawet polezeniu obok siebie na łóżku, już nawet nie wiem jak to jest.
Jest jeszcze inna kwestia- jesteś sama - bliscy myślą, że sama to nie nasz swojego życia. Dzwonia, że trzeba zrobić to czy to pojechać tu i tu- przecież rossanja nie na rodziny, więc i tak nie ma co robić, nie może odmówić.
Tylko ew. jakiejś choroby lub tragedii związanej z dziećmi.
Reszta nie wzbudza we mnie żadnych stresów. Pod tym kątem stałem się dużo silniejszy.
Teraz to chyba cen. Rzeczy, które kupowałem rok temu za 25zl kosztują 60...a znając życie to się nie zmieni zbyt szybko. Człowiek stara się poprawiać sytuację materialną, a wszystko i tak w piach. Ciekawe jak wpłynie to na poziom kortyzolu u mężczyzn...
Teraz to chyba cen. Rzeczy, które kupowałem rok temu za 25zl kosztują 60...a znając życie to się nie zmieni zbyt szybko. Człowiek stara się poprawiać sytuację materialną, a wszystko i tak w piach. Ciekawe jak wpłynie to na poziom kortyzolu u mężczyzn...
Dokładnie - tego należy się bać, bo szybko się nie uspokoi, a nasze oszczędności topnieją w oczach.
Czasem robiąc zakupy przez Internet wrzucę coś do koszyka, ale od razu tego nie kupuję, po czym wracając do tematu raptem tydzień później cena potrafi być wyższa o 10-15 %. To jest dramat, co się obecnie dzieje.
Większość się dostosuje i zacznie rozwiązywać problemy po to jest kortyzol daje impulsy do zmian .Naturalnym jest dążenie do równowagi kryzys stres to stan rozwiązywania problemu.
Jak większość choroby i śmierci swojej albo bliskich,samotności itp. Boję się również o syna,że będzie miał problemy jak co niektórzy tutaj,że nie znajdzie swojej połówki.Jest jedynakiem i jeśli zostanie sam będzie nieszczęśliwy i zgorzkniały.Przemijającego czasu i stania w miejscu,że pomimo prób nic się nie zmieni.
Ja się bałam bardzo samotności i że zostanę sama na starość.
Moja ciotka poleciła mi skorzystanie z rzucenia uroku pewnej Pani, która się specjalizuje w urokach i klątwach. Obawa była na tyle silna, że zostanę sama i nie posmakuje smaku rodzinny i miłości, że skorzystałam i napisałam meila do tej pani. Rzucony urok miłosny na mnie, miał zacząć działać po kilku dniach. Po trzech tygodniach, spotkałam mężczyznę swojego życia a raczej to on spotkał mnie. Teraz jesteśmy małżeństwem już 10 lat. Zanim zaczęłam przekwitać, zdążyłam urodzić dziecko. Czasami szczęściu trzeba pomagać. Od tamtej pory, nadal korzystam z usług tej pani. Ale już tylko uroki oczyszczające i przyciągające bogactwo i zdrowie.