Jestem w związku od 7 lat. Od 6 mieszkamy razem, oboje pracujemy, mogłabym powiedzieć że niczego nam nie brakuje... a jednak.
Mam 29 lat, on 33; ja mam stabilną pracę, on - no cóż, gdybym go nie zmusiła, to dalej pracowałby za minimum, bylebym tylko nie narzekała.
Ja uwielbiam ludzi, jestem otwarta, lubię rozmawiać - on najchętniej siedziałby 24h przy komputerze, grając z kolegami. Doszło do tego, że wprost mówił mi, że nie idzie do pracy bo gra jakiś turniej online, lub że wychodzi nowa gra... Także ten - priorytety.
Ja chcę domu, ślubu, dzieci - on... no cóż... kiedy poruszam którykolwiek z tych tematów zostaje albo zignorowana, albo słyszę że naciskam na niego i kończy się to kłótnią.
Seks - nie zrozumcie mnie źle, ale mam popęd seksualny królika... w przeciwieństwie do niego - od lat (tak, lata - liczba mnoga) nasz seks jest ograniczony do minimum, bo słyszę że on tego nie potrzebuje, a mi, głupiej blondynce, od razu włącza się lampka w głowie i myśli "czy wszystko jest ze mną ok? czy jeszcze mu się podobam?". Nie zrozumcie mnie źle, nie jest do końca nieczuły - przytula mnie, całuje... tylko seksu brak.
Obowiązki w domu - tak, pomaga mi - pranie, sprzątanie, czasami gotowanie - ok. Ale przerasta go zrobienie zakupów, namówienie go, żeby poszedł do sklepu jest praktycznie niemożliwe. Kiedy byłam chora i nie byłam w stanie wyjść z domu, to musiałam się z nim kłócić i płakać i błagać, żeby poszedł do apteki po leki.
Przez dłuższy czas to ja nas praktycznie utrzymywałam bo jak już pisałam - pracował dopuszczalne minimum, jeśli nie powiedziałabym mu, żeby przelał mi pieniądze na rachunki, to rozwaliłby je na gry i inne rzeczy. Wyjazd na urlop zawsze stanowi problem, bo często coś mu nie pasuje - a to za gorąco, a to za daleko do atrakcji, raz nawet doszło do tego, że narzekał, że za wolno chodzę (bo lubię zwiedzać i podziwiać krajobraz, architekturę itp itd). Wyjście na randkę - mogę sobie pomarzyć, spacer - jak trafię na jego lepszy humor, to może pójdzie.
Czasami czuję się, jakbym miała w domu 33-letnie dziecko, za które muszę wziąć odpowiedzialność, bo bez dokładnej instrukcji nie zrobi nic sam.
Powoli się poddaje, powoli mam dość... ale moje serce dalej go kocha...
Więc pytanie: czy ten związek ma jeszcze sens?