Post od znajomego.
"Otóż mam 28 lat, w życiu nie miałem dziewczyny....dlaczego? Bo jestem paskudny i taka niestety jest prawda. Nie chodzi tutaj o samoocenę, że jest krytyczna...ciało mam super, ćwiczę i gram w kosza, ale twarz...nawet od rodziny nie raz słyszałem że urodą nie grzeszę i taka jest prawda, jestem brzydki, ale nie ubolewam nad tym, już się przyzwyczaiłem. Tylko teraz mam problem...zaprosiłem na wesele dziewczynę z okolicy, nigdy wcześniej z nią nie rozmawiałem...i się zgodziła, więc postanowiliśmy się spotkać kilka razy przed weselem, aby się lepiej poznać. Było pięć spotkań i wg fajnie się rozmawiało, sama pisze pierwsza, wychodzi z inicjatywą, tylko.....no właśnie. Ta dziewczyna to jest prawdziwa jak to się mówi? Petarda? No śliczna jest, brunetka o cudownej figurę z piękną Buźką i może mieć każdego faceta, każdego. Ja na piątym spotkaniu...nie wiem co to było, jakiś impuls...pocałowałem ją, ona to odwzajemniła...i po spotkaniu napisała że super wieczór i wg...od tego czasu spotykamy się, ona jest czuła, przytula się, całuje....a ja się cholernie boje. Nie wiem czy chce w to wchodzić...to jest kobieta za którą się ogląda każdy facet, ma na pewno wokół siebie skaczących ich mnóstwo...ja nie chcę zostać skrzywdzony. Zdaje sobie sprawę jaka jest sytuacja, ja brzydki jak noc, ona piękna...nie chce się angażować, aby po czasie zostać kopniętym w tyłek...albo zdradzony z jakimś przystojniakiem. Nie wiem jakim cudem ona chce się spotkać, całować, dotykać....ja na prawdę jestem brzydki, choć to mało powiedziane. Może ona w coś gra? Nie chcę się zawieźć...mam w sobie duzu uczuć, które nie chce ulokować w nieodpowiedniej osobie można powiedzieć piękna i bestia, tylko że to jest świat realny a nie bajka...co myślicie?"