Na wstępie pozdrawiam wszystkich użytkowników i użytkowniczki
. Temat na tyle ciekawy, że w przełamał moje niezdecydowanie i w końcu od czytelnika przechodzę do statusu użytkownika - netfaceta.
W swoim życiu miałem różne mniejsze i większe wypadki. W tym poście skupię się na kwestiach psychicznych jednego zdarzenia, którego wynikiem są 2 bliznowce na ciele, ale mogło się skończyć dużo gorzej. Minuty, a może i sekundy dzieliły mnie od kalectwa i/lub śmierci. Nie rozpisując się nadmiernie - podczas parzenia kawy w wyniku mojej nieuwagi (spowodowanej zamyśleniem, czasowym odcięciem się od rzeczywistości) zapalił mi się rąbek koszuli, której materiał był stosunkowo łatwopalny i po pewnej chwili stałem się żywą pochodnią. Nie rozpisując się nadmiernie, reszta działa się bardzo szybko: moje połozenie się na ziemi, krzyk i wołanie o pomoc, gaszenie przez dziadków a potem rodziców, akcja chłodząca, zawiezienie do szpitala. Skończyło się to fizycznie wspomnianymi pamiątkami, ale psychicznie, no właśnie...
Pierwsza rzecz, która dała mi do myślenia, to powód, dla którego doszło do takiej sytuacji. Wspomniane odrealnienie, uciekanie myślami gdzieś po za aktualny świat i to naprawdę daleko. Ktoś może powiedzieć, że to nie jest nic nadzwyczajnego. Może i nie jest, ale gdy człowiek tak daleko ucieka po za świat doczesny, tak radykalnie się wyłącza, traci kontakt z rzeczywistością...to już nie jest dobrze. Na takie błądzenie myślami też musi być czas i miejsce by nie zrobić sobie krzywdy. Myślę też, że warto przyjrzeć się sobie, skontrolować, czy nie jest to jednak samo w sobie niepokojące, bo u mnie okresowe wyłączanie się jest wypadkową innych doświadczeń i zaburzeń o których zdałem sobie sprawę w późniejszym etapie swojego życia za pomocą specjalisty.
Druga sprawa to reakcja na pierwszy płomień, który zajął rąbek koszuli, gdzie nie było "podbramkowo". Jak się to u mnie objawiło? I tutaj moja reakcja do dziś jest szokiem dla samego siebie, ale....nie zrobiłem nic. Mój umysł dosłownie się...zablokował. Stałem jak słup soli wpatrując się w płomień, który stawał się coraz większy - jednocześnie mając dosłownie 2 metry od siebie zlew z kranem do którego można było podejść ze stoickim spokojem, albo nawet angielską flegmą, odkręcić kran, zrobić "pssss" i po płomieniu. Brzmi nieprawdopodobnie? Ależ skąd! Myślę, że część osób będzie znała inne historie ludzi, którzy w sytuacjach zagrożenia nie potrafili uciec, tylko stali tak samo zamrożeni. Wydaje mi się, że jest to często spotykana sytuacja, gdy dochodzi do gwałtu na kobiecie a potem, gdy na jaw wyjdzie ten fakt, jest ona oskarżana na zasadzie "byłaś bierna, czyli chciałaś tego a teraz nie płacz". Dlaczego właśnie o czymś takim wspominam jak gwałt? Bo o takich historiach były nawet zakładane tematy na tym forum, więc może kogoś z Was uda mi się na to uczulić, szczególnie zwracam się do kobiet. Żeby się tego nie wstydzić drogie Panie, ale jednocześnie mieć świadomość i swoich zachowań i czuwać nad nimi, żeby nie zostać ich zakładnikiem. Przyznam się, że tego jeszcze nie mam przepracowanego do końca. Poznałem (także z pomocą specjalisty) powód, dla którego tak reaguję na sytuację dużego zagrożenia, ale nie wiem jak sobie z tym radzić, co z tą widzą zrobić na chwilę obecną. Tutaj jeszcze mam swoje do zrobienia.
Numer 3? To już klasyka gatunku, czyli działanie adrenaliny. U jednych wywołuje ona efekt spowolnienia czasu jak w filmie Matrix, u innych przyspieszenie. U mnie było zdecydowanie to drugie. Wszystko działo się szybko, jakby ktoś wrzucił prędkość powiedzmy 1.5 na youtube. Pamiętam, że gdy już zostałem ugaszony i wrzucony pod prysznic, to na fali adrenaliny znowu doszło do odrealnienia w mojej głowie, ale bardziej na zasadzie zmiany perspektywy - jakby to się działo wszystko bardziej z boku, przejście w tryb obserwatora tej sytuacji na zasadzie filmu a nie bycia a nie uczestnikiem. Do tego wszelkie rozmowy, krzyki były tępe, wytłumione, mało co tak naprawdę docierało w pełni do świadomości. Oprócz tego oczywiście działanie przeciwbólowe - w całej panice na początku jedynie co czułem to...przyjemne ciepełko, jakbym wskoczył do świeżo zagrzanej wody w wannie, mimo iż ogień zaczynał dostawać się w okolice tyłu głowy a ubranie pod łokciem zaczęło mi się "wtapiać" w skórę. Jak wsiadłem do karetki, to już percepcja świata wróciła do stanu "pierwszej osoby". Zostało tylko działanie przeciwbólowe, które zeszło dopiero na SORze. Żeby było śmieszniej - po podaniu leków przeciwbólowych.
Numer 4 to będzie też i zakończenie tej historii. Stresu pourazowego nie mam, natomiast w głowie siedzi co innego. Do dzisiaj trapi mnie poczucie winy wobec siebie, że doprowadziłem siebie i rodzinę niemal do tragedii przez coś tak błachego jak zamyślenie się przy parzeniu kawy. Część rodziny trapiły koszmary po tym zdarzeniu a ja dobrze zapamiętałem te krzyki i przerażone twarze - trudno po takim widoku przejść do porządku dziennego ot tak.
Więc tak na koniec...nie lekceważcie swojej świadomości, podświadomości, emocji, czy wszelakich zachowań, zagadnień związanych z Waszą psychiką, ktróe Was zastanawiają. Bądźcie ze sobą cały czas w kontakcie. Nie po to by karać się, gdy dopadają Was niewygodne emocje i zachowania których nie rozumienie. Próbujcie je zrozumieć a nie z nimi walczyć. Zrozumienie takich niuansów naszej psychiki moim zdaniem jest naprawdę ważne. Nieważne w tym jest czy uważacie się za osobę normalną, "nienormalną", zaburzoną we własnej ocenie, czy ze stwierdzonym przez profesjonalistę zaburzeniem. Ten wypadek co mnie spotkał był wynikiem pewnych moich zaburzeń, które po części zrozumiałem. Z jednymi już poukładałem życie, wiem jak z nimi funkcjonować, inne jeszcze na to czekają. Wierzę jednak, że nadejdzie dzień w którym będę mógł stwierdzić że poukładałem to wszystko, czego życzę wszystkim Wam. wszystkim bez wyjątku 