Cześć wszystkim,
Chciałem was prosić o szczerą opinię ponieważ w obliczu sytuacji którą zaraz wam przedstawię ciężko mi sie odnaleźć. Jestem 27 letnim meżczyzną. Mam żonę i 3 letnią córeczkę. Z żoną jesteśmy razem od liceum. Później razem studiowaliśmy zarządzanie. Z racji tego, że miała się urodzić córeczka ja poprzestałem studiować po licencjacie i założyłem firmę. Małżonka po porodzie skończyła również magisterke. Te studia nie były jej marzeniem. Poszła na nie tylko ze względu, że ja na nie poszedłem. Jej marzeniem była medycyna. Niestety po maturze nie udało jej się dostać ze względu na zbyt słabe wyniki z matury.
Po porodzie żona zachorowała na tle psychicznym. W szpitalu zdiagnozowali to jako zespół paranoidalny z objawami schizofremii. To był jeden z najgorszych okresów w moim życiu. Miałem sporo pracy i stresu w związku z pierwszą inwestycją w firme, niemowlak i żona w szpitalu. Bardzo wtedy pomogli nam teściowie u których mieszkaliśmy i którzy w sporej mierze zajmowali się córeczką. Całe szczęście leki zaczęły działać i po miesiącu żona wróciła do domu teściów gdzie wspólnie zamieszkaliśmy. Ja kilka miesięcy później musiałem wyjechać z sprawach służbowych na około 4 miesiące. Bardzo chciałem żeby żona do mnie przyjechała z córeczką chociaż na połowę tego czasu. Ja pracowałem 7 dni w tygodniu po 10-11 godzin. Żona powiedziała, że się nie przeprowadzić ponieważ byłaby tam większość czasu sama, bez rodziny z niemowlakiem a w dodatku jest świeżo po chorobie i musi brać leki które ją bardzo osłabiają i zamulają. W dodatku wynajmowałem wtedy dom na wsi gdzie nie miałaby w ogóle co robić. Było mi przykro bo zawsze wyobrażałem sobie rodzinę w ten sposób, że mieszkają razem ale w obliczu jej argumentów nie miałem do nikogo pretensji. Mając wolną chwile dzwoniłem do żony i zazwyczaj słyszałem: jestem zajęta, nie mogę teraz rozmawiać bo oglądam serial z mamą. Bardzo mnie to bolało. Widzieliśmy się raz na dwa tygodnie jak przyjechałem. Po tych 4 miesiącach pracy wróciłem do domu teściów gdzie mieszkaliśmy razem. Mimo tego, że mieszkaliśmy już razem to żyliśmy osobno. Czułem się tam źle, jako dodatek. Żona poświęcała mi mało czasu. Ze względu na efekt uboczny leków często była senna i zmęczona. Ja czasem próbowałem z nią czasem spędzić czas. Czasem proponowałem: może coś razem ugotujemy? Ona zazwyczaj odpowiadala to ugotuj Ty a ja w tym czasie obejrze serial z mama. Ja w efekcie często starałem się stamtąd wychodzić do swoich rodziców, do znajomych. Moja żona wolała wtedy zostać w domu i odpocząć. Czasem żona próbowała ze mną spędzić czas, przychodziła do pokoju, zagadywała a ją wtedy też olewałem. Wieczorami jak córa usnęła małżonka od razu szła spać (ze względu na leki które brała). Prawie nie spędzaliśmy czasu tylko we dwoje. Powinienem być wtedy bardziej wyrozumiały a ja się obrażałem i często prowokowałem kłótnie. O co bym ją wtedy nie poprosił odpowiedzieć była zawsze negatywna argumentowana różnymi wymówkami.
Moja działalność gospodarcza jest sezonowa. Pracuje mniej więcej pół roku a kolejne pół mam wolne. Kolejną inwestycję planowaliśmy w dużym mieście, gdzie małżonka wcześniej mówiła, że tam mogłaby ze mną zamieszkać. Mogłaby ale jej marzeniem było mieszkać blisko jej rodziców ale była w stanie myśleć o mieszkaniu w innym miejscu. Przeprowadziłem się tam sam. Kontakt z żoną mieliśmy nie najlepszy. Bardzo mnie męczyła ta sytuacja, że mieszkamy osobno. Czułem że w tym układzie jest ona, jej mama i córeczka. Ja jestem tylko dodatkiem. Powiedziałem jej, że chce żeby chociaż połowe tego czasu kiedy tam mieszkam spędziła ze mną bo w przeciwnym razie się rozstaniemy. Przez 5 miesięcy mieszkaliśmy razem 3 tygodnie i to po wielu moich prośbach, namowach i szantażach. Starałem się nie myśleć o tej sytuacji rzucając się w wir pracy. Miałem bardzo duże pretensje do żony a jak patrze z perspektywy czasu to też do siebie, że wtedy nie poszliśmy do kogoś kto mógłby nam w tej sytaucji pomóc. Ciągle miałem w głowie, że to etap przejściowy, że leki w tym wszystkim nie pomagają. Ze skończy brać leki i sam spróbuję ją zmienić. To był chyba największy błąd jaki mogłem zrobić. Żona sugerowała żebyśmy poszli na terapie dla par ale ja miałem wyobrażenie, że sami sobie z tym poradzimy.
Przez kolejne pół roku jak mieszkaliśmy u teściów było troche lepiej. Mało się kłociliśmy choć czasu i tak spędzaliśmy mało. Ona żyła głównie jako córeczka mamusi gdzie większosć czasu spędzały razem, ja się obrażałem i starałem się możliwie mało siedzieć z nimi w domu. W tym okresie małżonka studiowała zaocznie i to był już ostatni rok studiów. W związku z covidem nauka była zdalna i była to raczej formalność.
Po kilku miesiącach przyszedł czas na nowy sezon w pracy. Wyprowadziłem się sam, bez namawiania już żony. We mnie była tylko złość. W momencie jak obroniła prace magisterską sama z siebie chciała przyjechać z córeczką do mnie. Podszedłem do tematu bardzo dziecinnie i zamiast się z tego ucieszyć podczas jej tygodniowego pobytu wylewałem na nią swoje żale i pretensje. Byłem oschły i nieprzyjemny. Bardzo ją to bolało.
Kilka miesięcy wcześniej pojawił się pomysł, że jak skończy te studia to może by zaczęła studiować to o czym zawsze marzyła- medycyne. W tym okresie lekarz odstawił jej leki przez co z powrotem miała siłe, uśmiech na twarzy. Nie była już senna i flegmatyczna. Jej studia nie były w parze z moimi planami i moimi marzenami, ale mocno ją do tego namawiałem, bo chciałem żeby była szczęśliwa. Jej wyniki maturalne nie były na tyle dobre, żeby miałą 100% pewność, że się dostanie dlatego ją namawiałem żeby złożyła też na studia płatne gdzie progi są niższe. Bardzo sie cieszyła na tą myśl ale po czasie stwierdziła, że jeżeli się dostanie na niepłatne to pójdzie a jeżeli nie to nie chce żeby jej za te studia płacić. Wyszła z załozenia, że jeżeli się nie dostanie to fajnie bo będzie miała czas dla córeczki, na pasję a jeżeli się dostanie to też fajnie bo spełni swoje marzenia. Ja ją w tym popierałem i to była nasza wspólna decyzja. Żona zakładala, że jedynym miejscem gdzie może studiować jest nasze miasto rodzinne ze względu na to, że będzie miał kto się zajmować córeczką. Ani moja ani jej mama nie pracują więc mają na tyle wolnego czasu, że bez problemu się zajmą wnuczką.
Ja zawsze miałem podejście że pracuje żeby żyć, że praca jest dodatkiem a nie celem. Konfiguracja pracy, że pracuje pół roku a pół roku mam wolne było spełnieniem moich marzeń, w wolnym czasie zawsze marzyły mi się rodzinne podróże, spędzanie czasu razem. W ostatnim czasie dostałem dwie oferty pracy, gdzie w okresie w którym nie mam swojej pracy mógłbym dorobić dodatkowe 70-80 tysięcy po konsultacjach z żoną odmówiłem.
Po złożeniu dokumentów była na liście rezerwowych a przed nią kilkaset osób. Z tygodnia na tydzień była coraz bliżej aż w końcu zadzwoniła, że się dostała. Przez pierwszą chwile się ucieszyłem, ale za chwile do mnie dotarło, że teraz to będzie ciężko to poukładać. Z dnia na dzień coraz bardziej mnie to gnębiło. Miałem w głowie, że teraz kiedy przestała brać leki i mogłoby być tak jak kiedyś nie będzie. Bałem się czy w tym wszystkim będzie miała też czas dla nas, dla rodziny. W rozmowie telefonicznej troche mnie uspokoiła, że zobaczy jak to będzie. Że na roku z nią są też mamy które mają dzieci więc nie jest sama w tej sytuacji. Że narazie jest bardzo dużo nauki ale to dlatego, że najgorsze są początki, że trzeba nauczyć się jak się uczyć. Powiedziała, że jeżeli będzie to tak wyglądało, że nie będzie miałą czasu na nic to sama zrezygnuje. Ja byłem 400km od niej i rozmawialiśmy jedynie telefonicznie. Przez kilka dni próbowałem sobie to poukładać w głowie ale bez skutecznie. Jestem osoba która sama sobie potrafiła poradzić a tutaj zderzyłem się z ścianą. Ja nigdy nie byłem skory to okazywania swoich uczyć w słowach. Przy żonie rozpłakałem się raz jak pierwszy raz zobaczyłem córeczkę. Zawsze starałem się to tłumić.
Po kilku dniach próbowałem z żoną porozmawiać jak to możemy poukładać. Ona z każdą rozmową coraz bardziej się na mnie złościła. Ja nie widziałem naszej przyszłości w takiej konfiguracji że pół roku mieszkamy w mieście rodzinnym razem a kolejne pół osobno. Po kilku dniach jej studiowania cięzko było się już do niej dodzwonić. Miała non stop wyłaczony telefon. Jak udało mi się z nią porozmawiać to podczas rozmowy się rozpłakałem, powiedziałem, ze ciężko mi sobie to pozytywnie wyobrazić. Stwierdziła, że mój płacz służy jedynie manipulacji i żebym się pogodził z sytuacja. Ja z tego wszystkiego nie mogłem spać. Z dnia na dzień czułem się tylko gorzej. Czułem, że to jest już koniec naszej rodziny. Podczas naszych rozmów żona była oschła w stosunku do mnie. Powiedziała mi, że teraz dla niej sa ważniejsze studia ode mnie i muszę się z tym pogodzić. Zawsze w moich oczach była ciepła, delikatna, rodzinna. Nie pasowała mi to co powiedziała do niej, ale zawsze była porywcza i wybuchowa i wtedy często gadała rzeczy które miały zaboleć. Po kupieniu ziołowych tabletek uspokających byłem w stanie dotrwać kilka dni do końca sezonu i przeprowadziłem się z powrotem do domu teściów.
Pierwszy raz w życiu miałem takie załamanie psychiczne. Chciałem z nią porozmawiać o tym, znaleźć jakies rozwiązanie, a ona tylko uczelnia i nauka. Jeżeli miała chwile była oschła i nieprzyjemna. W moim zachowaniu widziała podstęp. Zachowywała się zupełnie jak nie ona. Po kilku dniach powiedziałą, że postara się mnie zrozumieć i porozmawialiśmy jeszcze raz. Ustaliliśmy, że ona spróbuje mi poświęcić tyle czasu ile będzie mogła, że pójdziemy na terapie dla par i spróbujemy jakość dójść do porozumienia. Trochę mi się poprawiło, ale ciągle chodziłem smutny. Ciężko było mi sobie wyobrazić pozytywne zakończenie sytuacji. Ona miała wtedy do mnie pretensje bo mówiła, że jak widzi mnie smutnego nie może sie uczyć i wybuchała złością a ja płaczem. Później jak próbowałem z nią porozmawiać odbierała to jako zatruwanie jej życia. Wyprowadziłem się i było tylko gorzej. Bez przerwy o tym myślałem i znowu miałem problemy ze snem. Poszedłem do lekarza i dostałem leki uspokająco-nasenne. Po kilku dniach doszedłem do siebie i znowu spróbowaliśmy porozmawiać ale również zakończyło się to jej atakiem na mnie. Po kilku dniach poukładliśmy to sobie w głowie i spróbowaliśmy zamieszkać razem u teściów. Żona jest prawie ciągle zestresowana i rozmowa z nią to jak spacer po polu minowym. Byliśmy umówieni na terapie dla par i dzień wcześniej udało nam się porozmawiać tak jak kiedyś. Bez pretensji i żali pełni miłości przegadaliśmy 3 godziny. Aż żona zażartowała, że chyba już nie musimy iść na terapie. Jednak dnia następnego cały czar prysł bo wróciliśmy do punktu wyjścia czyli żona 12 godzin dziennie zajęta nauką i zajęciami a w pozostałym czasie zestresowana zaliczeniami. Doszliśmy do wniosku, że mamy trzy rozwiązania:
1. żona przeprowadza się na stałe do miasta w którym mam działalność gospodarcza i gdzie musze spędzać pół roku. Jest to rozwiązanie gdzie moglibyśmy pogodzić życie razem i studia żony. Żona tego rozwiązania nie akceptuje ponieważ ona jest w stanie studiować jeżeli wszystkie obowiązki dnia codzienniego przejmuje za nią mama. Dodatkowo chciałaby się widywać ze swoją rodziną chociaż raz w tygodniu a te dwa miasta oddalone są o 400km. Oprócz żony na roku były dwie dziewczyny które są mamami i obydwie już zrezygnowały ponieważ nie dały rady pogodzić studiów i obowiązków dnia codziennego więc mówi, że w przypadku jak ja mam negatywne nastawienie do jej studiów to jest niewykonalne. Ja nie byłem nastawiony negatywnie do studiów tylko jak kilka razy usłyszałem od żony, że studia są wazniejsze ode mnie i że ona nie chce tego zmieniać bo wie, że jak zmieni nastawienie to wtedy nie pogodzi studiów i życia rodzinnego.
2. żona zostaje w swoim domu rodzinnym gdzie może żyć w bezpiecznej bańce gdzie jej obowiązkiem są tylko i wyłącznie studia. Teściowa zajmie się wszystkimi innymi obowiązkami. Te studia to jest też wielkie marzenie teściowej. W tym układzie ja nie widze szansy na stworzenie normalnej relacji. Bede tylko dodatkiem gdzie żona może poświęcić rodzinie 3 godziny dziennie od poniedziałku do soboty i całą niedziele przy założeniu że nie ma innych obowiązków. Argumentuje to, że jest to tylko okres przejściowy i 6 lat minie bardzo szybko.
3.rozstajemy się i każde pójdzie w swoją stronę
Żona chodzi do psychoterapuety od jakiegoś czasu bo ma pewnego rodzaju zaburzenia. Ma objawy DDA, momentami jest bardzo spięta, nie odcieła pępowiny od swojej mamy... Wspólnie też umówiliśmy się na terapie dla par. Podczas tego okresu wałkowaliśmy ten temat na różne sposoby i za każdym razem nie dochodzimy do żadnego rozwiązania. Były dni gdzie mogliśmy normalnie porozmawiać i zagłębić się w nasze myśli a większość rozmów kończyło się na tym, że żona się denerwowała i zaczynała prowadzić monolog pełen wyrzutów i pretensji. Początkowo żona mówiła, żeby dac jej chwile czasu żeby mogła się ogarnać z nauką, że najtrudniejszy jest pierwszy miesiąc. Później pojawiły się kolejne zaliczenia i egzaminy i mówiła, że najgorsze są pierwsze dwa miesiące. Teraz pojawiają się kolejne zaliczenia gdzie jest zestresowana i nie ma czasu na nic.
Terapia dla par na którą poszliśmy początkowo zapowiadała się sensownie. Rozmawialiśmy o całej tej sytaucji i próbowaliśmy znaleźć jakieś rozwiązanie. W skrócie okazało się, że żona nigdy nie traktowała mnie jako męża i nie założyliśmy nowej rodziny, tylko zaprosiła mnie do swojej rodziny gdzie postrzegała mnie jako dodatkowego członka. Terapeutka zapytała żone, czy ona chce się bawić w studentke i córeczke czy w żone i mamę ponieważ jej zachowanie wskazuje na to pierwsze. Żona przez kilka dni się nad tym zastanawiała i według niej chce być przede wszystkim moją żona i mamą córeczki ale neistety jej zachowanie wskazuje na coś innego. Po kilku wizytach żona miała bardzo złe nastawienie do terapeutki ponieważ twierdziła, że jest ona po mojej stronie. Żona podsumowała, że tylko terapia nam zaszkodziła ponieważ terapeutka utwierdziła mnie w moim błędnym przekonaniu.
Na przestrzeni dwóch miesięcy podczas rozmów z żoną jak była spokojna to stwierdziła:
- studia muszą być ważniejsze ode mnie ponieważ jak zmieni nastawienie nie pogdzi studiów
- studia ją bardzo stresują w efekcie czego ciężko nam porozmawiać nawet jak ma chwile czasu bo ciężko jest się jej wyluzować i zapomnieć o tym
- w jej rodzinnym domu ciężko było się jej zrelaksować i spędzić bez stresu czas ze mną i córką ponieważ czuje presje ze strony mamy, ze musi się uczyć bo ona przejmuje jej obowiązki ale za to ma się uczyć
- że teraz gdy nie bierze leków i by nie studiowała moglibyśmy poukładać nasz związek żeby był taki jaki kiedyś
Dużo więcej było rozmów gdzie w złości mówi:
- to jest tylko okres przejściowy. Jak mnie wyrzuca z uczelni to sytuacja sama się rozwiąże
- bolą Cię moje studia ponieważ bedę niezależna. Jesteś chory i powinienes iść na terapie. Boli CIę to, że nie masz nade mną kontroli
- jak możesz być takim egoistom, że ty możesz się realizować zawodowo a ja nie moge
Był taki moment, że zerwałem z żoną kontakt. Byliśmy w nieformalnej separacji. Mówiła, ze wtedy ją bardzo boli, że nie jesteśmy razem. Że chodzi na terapie i się zmieni. Zaczęła rozważać możliwość wyprowadzki ze mną. Po kilku dniach jak zaczęliśmy znowu wspólnie pomieszkiwać i się staraliśmy wróciliśmy do punktu wyjścia gdzie jedynie były studia. Wtedy powiedziałem, że chce się rozstać. Pogodziłem się wtedy z tą myślą i na ostatniej terapii wspólnie powiedzieliśmy, że każde idzie w swoją stronę. Jak wyszlismy z budynku żona spojrzała mi w oczy i powiedziała, że nie chce się rozstawać i wtedy znowu zmiękłem. Powiedziała, że spróbuje przemyśleć jak to poukładać, żebym dał jej chwile. Znowu się zaangażowałem zacząłem pisać i próbować porozmawiać. Ona po chwili rozmowy znowu zaczyna prowadzić pełen agresji monolog i rozmowa się kończy. Mówi, że teraz ma nauke i kolejne zaliczenia i nie ma czasu myśleć na ten temat. Ja wróciłem do punktu wyjścia gdzie mam problem ze snem i od momentu jak zasiała ziarno nadziei na bycie razem nie moge tego poukładać w głowie. Jest taka zależność im bardziej ja się angażuje tym ona ma to bardziej w dupie.
Kiedyś w rozmowach żona mówiła że ona by chciała się zajmować domem i dziećmi. Zawsze ja namawiałem do tego, żeby miała jakiś inny świat niż tylko dom. Chciałem partycypować w obowiązkach domowych. Często robiłem zakupy czy gotowałem. Nie chciałem żeby była kura domowa, ale nigdy bym nie chciał żeby stała się cyborgiem który ma dwa programy: nauka i zajęcia. Taki stan rzeczy może trwać jeżeli będzie ona żyła w "bańce" bezpieczeństwa którą zapewnia jej mama. Przez całą tę sytaucje z radosnego i uśmiechniętego chłopaka stalem się cieniem samego siebie.
Proszę o opinie bo brakuje mi w tym wszystkim dystansu