Hej, minęły prawie 2 tygodnie od kiedy spisałem to wszystko. Rozmawiałem z kilkoma ludźmi (i przyjacielem) o tym wszystkim i wydaje mi się, że uporządkowałem sobie co nieco:
Po prostu osiadłem na laurach. Założyłem że skoro mam już dziewczynę, to nie muszę się starać. Nie widziałem że życie to ciągłe zmiany i niczego nie można być pewien. Skończyły się randki, kwiaty, miłe słowa, komplementy, upominki, zaangażowanie. Stałem się nudny, przewidywalny do tego stopnia, że dziewczyna przestała być mną zainteresowana. Przez ostatni rok siedziałem po 23h w 1 pokoju na wsi, a ona spędzała czas z koleżankami, gdzie odżyła, nabrała pewności siebie. Teraz widzę, że ten pomysł z zamieszkaniem z rodzicami by oszczędzić kasę był idiotyczny.
Nie rozumiem jednak jednego:
Na 2 tygodnie przed rozstaniem na pytanie czy przyjęłaby zaręczyny, powiedziała że tak. Na tydzień przed rozstaniem gdy bolał ją brzuch, w nocy pojechałem 30km by zawieźć jej leki. Na kilka dni przed rozstaniem mówiła że kocha. W dzień przed rozstaniem pojechałem do niej zawieść warzywa z ogrodu i poszliśmy do restauracji. Byliśmy umówieni, że w kolejny piątek po pracy gdzieś wyskoczymy, a w kolejną niedzielę jedziemy zwiedzać Toruń. Nagle ze zwykłej rozmowy przez FB się rozstajemy, tak po prostu? Bez rozmowy prosto w oczy, bez podsumowania związku, bez dania sobie wskazówek? 3 dni po rozstaniu ma już nowego chłopaka, w którym była 10 lat temu zauroczona, a on odezwał się do niej na 3 tygodnie przed rozstaniem. Ona na to wszystko stwierdziła, że od roku nie było miłości w związku. A więc dlaczego nigdy mi o tym nie mówiła? Prosiłem ją o spotkanie, gdzie mogłaby mi to wszystko powiedzieć prosto w oczy, ale za każdym razem odmawiała. Twierdzi, że teraz odżyła, nigdy nie czuła się szczęśliwsza, bo nigdy nie prawiłem tylu komplementów co on. Gdy ja sięgam pamięcią, to widzę siebie, który zatrudnił się w pobliskiej galerii tylko po to, by mieć pretekst by się z nią widzieć (jak jeszcze nie byliśmy razem). Zapisał się na lekcje pianina, by na urodziny zagrać jej ulubioną piosenkę. Teraz ona jednak widzi same moje wady. Twierdzi, że w związku się nie układało, że miło go wspominać nie będzie. No to w takim razie dlaczego chciała tych zaręczyn? Dlaczego zawsze była uśmiechnięta gdy do niej przyjeżdzałem. W życiu się nie spodziewałem, że coś w związku jest nie tak, bo ona nigdy mi o tym nie mówiła. Sama przyznała, że ona nie potrafi mówić takich rzeczy, że woli to w sobie dusić. Nawet, gdy czuła się okropnie po tym co jej powiedziałem, to milczała. Jaki jest w tym sens?
Rozmawiałem z kilkoma znajomymi, to każdy z nich stwierdził, że po prostu pojawił się ktoś lepszy, no i nie chciało się jej już walczyć. Brzmi całkiem logicznie, ale takiej wersji od niej nie przeczytałem. Oficjalny powód rostania to to, że byłem toksyczny, nigdzie jej nie zabierałem, nie mieliśmy wspólnych znajomych. Czuję się oszukany, bo nawet nie miałem okazji pokazać się z lepszej strony. 7 lat związku, bez ani jednej kłótni, bez ani jednego dnia gdzie nie mielibyśmy kontaktu, a tu zrywamy przez fb?
No dobra, była 1 kłótnia, jakieś 5 miesięcy temu. Nie widzieliśmy się rekordowe 3 tygodnie. Ona stwierdziła, że bierze urlop i jedzie z koleżankami na wakacje. Poczułem się wtedy jak idiota, no bo rodzina ciągle się pytała dlaczego tak rzadko się widujemy, to im tłumaczyłem (zgodnie z tym co mówiła mi dziewczyna), że ona ma pracę, studia, specjalizację i nie ma czasu. To jednak nie było najgorsze.. Przed wyjazdem miała jeszcze 3 dni wolnego, więc zaproponowała, że do mnie przyjedzie. Ucieszyłem się, bo w sumie chata wolna. W godzinę o której miała mi przyjechać zapytała, czy może to jednak ja przyjadę, bo u mnie .. uwaga .. NIE MA CO ROBIĆ. Ja nie mogłem przyjechać, bo musiałem zajmować się ogrodem, więc skończyło się to tak, że .. została w domu przed komputerem. Nie widzieliśmy się 3 tygodnie, a ona wolała siedzieć przed komputerem, bo u jej chłopaka nie ma co robić. Wtedy byłem gotowy z nią zerwać, ale jakoś to przegadaliśmy. Stwierdziła, że jak do mnie przyjeżdza to nic nie robimy, więc średnio w ogóle chce się jej mnie widywać. Ja wtedy byłem na nią tak wkurzony za to co zrobiła, że nie widziałem (niestety) winy w sobie. Powinna mi się wtedy zapalić lampka, że faktycznie coś jest nie tak (bo w zasadzie tylko wtedy mi to oznajmiła), ale no jednak to zignorowałem. Gdybym miał więcej takich sytuacji, to może by do mnie dotarło że coś jest nie tak, ale ja serio nie widziałem problemów w tym związku..
Aktualnie sytuacja ma się tak, że ona jest z tym kolesiem i podobno jest bardzo szczęśliwa. Zawsze go dażyła sympatią, on co kilka lat się odzywał do niej licząc na to, że jest wolna no i w końcu wstrzelił się. Ja niestety nadal nie oswoiłem się do tej sytuacji. Zacząłem wyjeżdzać do biura, spędzam czas z nowymi ludźmi, buduję dobre nawyki, czytam o związkach, ale czuję w sobie pomieszanie żalu, bezsilności, gniewu. Za każdym razem jak wychodzę na miasto żałuję, że nie zabierałem jej w te miejsce, albo nie kupowałem drobnych upominków. Nie wiem co mam robić by te uczucie minęło, bo nie potrafię odnajdować przyjemności w tym co robię.
aniuu1 napisał/a:"Ja to wszystko zrozumiałem. Na dzień przed zerwaniem zrobilem sobie rachunek sumienia przechodząc połowę miasta. Zobaczyłem, że ja ją cały czas krzywdzę. Bardzo się wściekam gdy mój ojciec tak dołuje mamę, a ja przecież stałem się taki sam"
A jak rodzice traktowali Ciebie? Tylko o matkę chodzi?
Słabo, nigdy nie usłyszałem od nich kocham, dziękuję, przepraszam. W zasadzie odzywali (i odzywają) się do mnie tylko kiedy coś chcą, albo żeby mnie za coś wyzwać. Nie kojarzę, abym kiedykolwiek z ojcem gadał o "dupie marynie". Z matką to jeszcze czasami zdarzyło się pogadać na zasadzie "co tam", ale z ojcem to nigdy.
aniuu1 napisał/a:"Gdybym nie zainicjował rozstania, pewnie miałbym chociaz okazję zobaczyć, czy jestem w stanie się w tym związku zmienić. Tego już nigdy się nie dowiem, bo nawet nie spróbowałem. Mam wrażenie, że ten żal będzie się za mną ciągnął już zawsze."
Czemu zamierzasz się dołować tym do końca życia? I tak nie wiadomo, czy dziewczyna chciałaby być w tym związku na zawsze. Potraktuj to jako coś cennego co może Ci pomóc w istotnych dla Ciebie samego zmianach i rozwoju. Dobrze, że szczerze powiedziała (czy też mówiła) jak się czuje, bo się czegoś też o sobie dowiedziałeś. Czasem strata czegoś w życiu jest potrzebna. Jakby trwała przy Tobie dalej, to dalej nie widziałbyś potrzeby zmiany swojego zachowania, a wasza relacja by się psuła.
Pewnie wyjdzie mi to na dobre, ale bardzo ciężko jest mi się z tym oswoić. W zasadzie oprócz niej nie miałem prawie nikogo. Bardzo mi jej teraz brakuje, ale czuję bezsilność, bo ona jest już z kimś innym.
Noname95 napisał/a:to, że rozumiesz swoje złe zachowanie to już jest wielki sukces
niektórzy nigdy w życiu nie zauważą swojej winy.
Ja bym radziła ci zerwać z nią kontakt na kilka miesięcy. W tym czasie popracować nad sobą, pójść na terapie. A za kilka miesięcy, jesli dalej bedzie możliwość, spróbować reaktywować związek. O ile ona jeszcze będzie chciała.
ale czy się zejdziecie teraz, czy kiedyś czy nigdy i tak terapia wskazana. Choćby ze względu na wstręt do samego siebie. Tylko poszukaj kogoś z polecenia, bo znam przypadki , że terapeuta jeszcze bardziej namieszał w głowie ...
Nie wydaje mi się, aby był sens reaktywowania związku. Ja raczej w takie coś nie wierzę. To jest niemożliwe z tego względu, że ona sama przyznała, że czuje ulgę po rozstaniu. Teraz jest z kimś, kto bije mnie na głowę.
ulle napisał/a:Autorze, na ten moment przypominasz przemocowca, który kolejny raz przegial i nagle robi wokół siebie dużo szumu, jaki to on biedny, nieszczęśliwy i gdzie on miał rozum, żeby tak postąpić. Osoba, która jest w relacji z przemocowym zapomina o swoich krzywdach i zaczyna litować się nad katem. Ta ponura i naprawdę nieszczęśliwa para na nowo więc zaczyna swój chory taniec, bo ofiara najlepiej czuje się w roli ofiary i oczywiście wraca. Przemocowy chwilowo ma gest i funduje miesiąc miodowy ( określenie umowne, bo w niektórych związkach tego typu miesiąc oznacza np dwa miesiące spokoju, kilka dni, a w skrajnych przypadkach kilka godzin), a potem znowu zaczyna się polka galopka.
Klasyka gatunku.
Osobiście średnio wierzę w to, by przemocowiec zmienił się w miłego i ludzkiego człowieka. Ja takim ludziom nie daje szansy. Dopuszczam jednak jeden wyjątek, a mianowicie wtedy, gdy agresor dostaje mocno po doopie, od życia i od swojej ofiary, gdy traci on wszystko i zostaje sam na placu boju bez żadnej szansy. Tylko wtedy może zadxiac się coś dobrego w zakutym dotąd łbie i osoba taka nagle zaczyna myśleć.
Uważam, że dopóki taki człowiek nie zrozumie, że tak naprawdę nie opłaca mu się być złym, to wszelkie jego wynurzenia i żale nie mają sensu, bo cwaniactwo takiego człowieka prędzej czy później znowu wyjdzie. Prosty rachunek- opłaca mi się, więc zachowuje się tak albo tak.
Dowód? Proszę bardzo. Zazwyczaj przemocowy, agresor zachowuje się we właściwy dla siebie sposób, czyli chamsko, jednak dziwne jest, że ten sam człowiek w momencie, gdy rozmawia z osobą, od której w jakiś sposób zależy, tam potrafi zgiąć się w scyzoryk i jakoś potrafił się zachować. Opłaca mu się po prostu.
Myślę, że powinieneś chodzić na terapię, ale dla osób nieradzących sobie z agresją. Tam bowiem wyucza Cię jak pieska, jak powinieneś odnosić się do innych ludzi, jak zachowywać się w sytuacji konfliktu itd.
Nie idź do biernego słuchacza, bo Tobie ściana płaczu nie jest potrzebna. Tobie potrzebna jest konkretna instrukcja obsługi drugiego człowieka, czyli idź raczej do behawiorysty.
I jeszcze jedno- dla dobra tej dziewczyny i dla własnego dobra także daj jej już święty spokój. Ona też potrzebuje teraz terapii, a nie ma koncentrować się na Twoich problemach. Niby w czym miałaby Ci pomagać? Zawracanie komuś głowy i doopy, tyle Ci powiem.
Wiódł ślepy kulawego i dobrze im się działo? Odpuść
Sam weź swój problem na klatę i rozpraw się z nim po męsku, a nie żeby holowala Cię udręczona dziewczyna. Niech sobie buduje swoje życie osobiste, a Ty jej w drogę przestań wreszcie wchodzić.
Na ten moment zachowujesz się jak rozkapryszony dzieciak. To Ty jako mężczyzna powinieneś być wsparciem dla kobiety, a nie wieszać się na niej i żerować na jej dobrym sercu.
I jeszcze jedno- łzy przemocowca określa się mianem łez krokodylich i ostrzega się ofiary nie wierzcie w łzy krokodyla.
Ty uzalasz się nad sobą, boisz się jutra, bo faktycznie masz się czego bac. Piszesz cały czas o sobie, a tymczasem problem jest o wiele bardziej złożony. Chodzi mianowicie o te dziewczynę. Ona wyszła z tego związku mocno poraniona i ze złamanym kręgosłupem moralnym. Ciężko jej będzie teraz żyć. Takie kobiety zazwyczaj wpadają z deszczu pod rynnę, czyli w ramiona jeszcze gorszego psychola. Trzeba wielu lat, żeby wyjść z czegoś takiego. Idzie kasa na terapeutów, bo poczucie własnej wartości ofiary sięga podłogi. Jak żyć, panie premierze, no jak dalej żyć? Daj Boże, żeby teraz miała do czynienia z fajnym facetem, ale prawdopodobieństwo takiego cudu jest bardzo nikłe.
Jednak ani Ty jej nie pomożesz, ani ona Tobie. Swoje rany liżcie osobno. Daj jej szansę, by odbiła się od dna. Inaczej zmarnuje sobie resztę życia.
Bardzo ciekawa opinia. Zdecydowanie zgadzam się z tym, że jestem typem osoby, która potrzebuje upaść na dno, by się ogarnąć. Dopiero po upadku zrozumiałem jak słabym byłem partnerem i człowiekiem. Jedyne co się tutaj nie zgadza to to, że moja była wpadnie zaraz w jakieś złe ręce kolejnego toksyka. Akurat zeszła się ze swoją byłą miłością i jest bardzo szczęśliwa.
paslawek napisał/a:Sporo wskazuje na to że całe to zerwanie i rozstanie to tylko fragment cyklu ,z dodatkiem w postaci drugiego faceta ,coś szybko bardzo szybko dziewczyna znalazła innego "lepszego" pewnikiem przeciwieństwo ,a Autor spuści pary poużala się nad sobą na forum, wywali trochę poczucia winy, pocieszy się ,tak "znajdzie" terapię żeby była niedobra i nie dla niego, potem wszystko wróci do normy ,całe to zamieszanie i samokrytyka jest częścią prawdopodobnie samooszukiwania się ,Oboje nie mają chyba jeszcze dość ,ona bo wyraża chęć wspierania (!?) niby jak i czy ma kwalifikacje ,to furtka do powrotu jak zatęskni za emocjami i walką z Autorem ,a on nabiera nowych sił po tym jak się samoudręczy.
Zdecydowanie się nie zgadzam. Napisałem na tym forum w akcie desperacji, bo nie miałem pojęcia co robić. Nie ma mowy o żadnych powrotach, no bo dlaczego miałaby do mnie wrócić, skoro tak bardzo teraz odżyła?
Ela210 napisał/a:Pytanie autora: jak sobie poradzić?
Po pierwsze zdać sobie sprawę że to nie była miłość z jego strony. Więc kogo stracił?
Hmm..kogoś do wykorzystywania? Kto sam zechce być wykorzystywany?
Wiele takich jest, znajdziesz inną.
Skoro tę wyczailes to dasz radę.
Gdyby to była miłość i wyrzuty sumienia jak tu piszesz to cieszylbys się że dziewczyna będzie z kimś szczęśliwa A nie obawiał że popelnisz samobójstwo z tego powodu.
Wg mnie egocentryzmu nie da się wyleczyć.
Ale żeby go nie karmić można sobie egocentryczkę na partnerkę wybrać. To będzie zdrowsze.
Ja uważam, że ją kochałem. Uważam też, że to normalne, że nie czuję się szczęśliwy widząc ją z innym. Minęło za mało czasu.
Olaodkota napisał/a:''Widzi duży kontrast między nami, bo on prawi ciągle komplementy, robi wiele rzeczy, których ja nie potrafiłem. ''
Czy mógłbyś rozwiąnąć to dlaczego nie potrafiłeś ?
Ostatnio rok spędzałem 23 godziny dziennie w pokoju 12m2. Podjęliśmy beznadziejną decyzję, by mieszkać ze swoimi rodzicami na czas kupna mieszkania. To mnie zniszczyło psychicznie. Poza tym, no niestety - osiadłem na laurach. Kiedyś było tych komplementów więcej, a teraz jakoś straciłem cały zapał. Według mnie związek się układał, to też nie widziałem, że gdzieś może być jakiś problem