Chciałbym poznać opinię kobiecej części forum na temat tego co się stało, bo kompletnie nie rozumiem.
Przeżyłem w życiu kilka związków i kilka rozstań mam za sobą, ale nigdy takiego jak teraz. Zawsze gdy rozstawałem się z dziewczyną, to psuło się jakiś czas wcześniej. Z czasem odkrywaliśmy, że do siebie nie pasujemy. Zazwyczaj była to decyzja obojga. Raz sam zerwałem, bo dziewczyna przynosiła mi sporo wstydu i nie potrafiła się zachować. Raz zostałem porzucony w wyniku zdrady (ona zdradziła i jednocześnie odeszła do innego), ale wcześniej mogłem wyczuć, że coś jej nie pasuje i w głębi duszy wiedziałem, że za jakiś czas to się skończy, chociaż tego nie chciałem.
Ale to co się stało teraz jest kompletnie nielogiczne i nie wiem co mam o tym myśleć. Byliśmy razem tylko 5 tygodni, ale w tym czasie zdążyłem się zakochać. Dlaczego tak szybko? Dlatego, że to było bajeczne 5 tygodni. Dziewczyna bardzo mi się podobała, zachowywała się mega uwodzicielsko i czułem się przy niej pewnie. Patrzyła we mnie jak w obrazek, głęboko w oczy, uśmiechnięta od ucha do ucha. Mówiła, że czuje się przy mnie mega błogo i bezpiecznie. Mówiła, że jestem super i koleżanki jej mnie zazdroszczą. Że jestem lepszy nawet niż mąż niektórych z nich. Ciągle zaciągała mnie do łóżka, praktycznie od początku znajomości. Dałem się ponieść tej bajce i na trzeciej randce wylądowaliśmy w łóżku. Od trzeciej randki kochaliśmy się już regularnie. Ciągle słyszałem pochwały na temat tego jaki jestem w łóżku. Kiedy pytałem czy coś zmienić, poprawić, to powiedziała jedynie, żebym skrócił grę wstępną, a tak to mam niczego nie zmieniać i jest super, bo jestem znakomitym kochankiem.
I nagle po kilku tygodniach się spotkaliśmy, a ona była jakby smutna, myślami gdzieś indziej. Ten dziwny smutek pojawiał się momentami wcześniej, ale pomimo wielu prób podjęcia rozmowy na ten temat, nigdy nie chciała powiedzieć o co chodzi. Mówiła, że mamy czas, żebym nie naciskał. Że ona nie potrafi być taka wylewna, że potrzebuje dużo czasu, żeby się przed kimś otworzyć. Uznałem, że coś przeszła i kiedyś mi powie. Ale po czasie jej przechodziło i znowu była mega szczęśliwa. Ale ten raz był inny.
Na ostatnim spotkaniu już nie chciała się przytulać, dotykać ani całować. Powiedziała takie zdanie: ,,Wszystkie moje przyjaciółki Cię pokochały i mówią, że jesteś wspaniały. Moja mama też Cię pokochała. Ale ja Cię nie mogę pokochać, bo nie czuję tego czegoś. Wiem, że nic z tego nie będzie i trzeba to zakończyć. Nie pisz, nie dzwoń." Wyszła i więcej jej nie widziałem. Przestała odbierać telefony. Nie odpisuje na wiadomości. Pisałem tylko 3 razy w pierwszym tygodniu. Raz w drugim. I raz zadzwoniłem w trzecim, bo nie potrafię być natrętny i zawsze szanuję dziewczynę, ale to nie ma sensu.
Nigdy się nie kłóciliśmy. Nigdy nie słyszałem żadnej krytyki na swój temat. Nigdy nie powiedziała, że powinienem coś w sobie zmienić. Pytała jedynie czy chciałbym, żeby ona coś zmieniła w sobie. Przeciwnie. Słyszałem same pochwały na swój temat. Powiedziała, że nigdy przy nikim nie czuła się tak dobrze, tak bezpiecznie. Że nigdy nikt jej nie czytał tak w myślach i rozumiał bez słowa i że to jest mój mega plus (często jakby zgadywaliśmy swoje potrzeby, ona moje też - co było mega fajne i pierwszy raz przeżyłem takie dopasowanie).
I nagle bach - przyszło rozstanie. Jako powód podaje, że ona nie czuje tego czegoś, że jak długo można czekać, by się zakochać w chłopaku? I kończy znajomość, bo widzi, że ja kocham, a ona nie. Ale to dziwny powód, bo nazywała mnie w żartach swoim mężem, tylko obrączki jej brakuje. Co prawda nigdy od niej nie usłyszałem "kocham Cię", ale zamiast tego powiedziała, że chciałaby do mnie mówić "Kochanie", ale potrzebuje na to trochę czasu, ale czasu mamy dużo i żebyśmy pchali znajomość do przodu powoli. Czy niepewna uczuć dziewczyna mówi takie rzeczy i zaciąga chłopaka cały czas do łóżka? Raczej nie tak wygląda niepewność w zachowaniu. Dzień przed rozstaniem mówiła, że nie może się doczekać jak będziemy się kochać.
Nie zauważyłem żadnych znaków niepewności z jej strony poza wspomnianymi "napadami" smutku na góra kwadrans, o których nie chciała rozmawiać. Czułem się bardzo pewnie i byłem pewien, że będziemy razem długo. Co mnie zaniepokoiło - do koleżanek nazywała mnie swoim "kolegą". Nigdy mi ich nie przedstawiła i nie chciała, bym przedstawił ją swoim znajomym, bo "mamy na to duuuuużo czasu".
Wspominała o swoim byłym. On jej dużo mówił, że ją kocha, że będą razem i ona się mega z tego cieszyła. Po 2 latach ją zdradził, zostawił dla innej i powiedział, że tylko żartował z tym, że ją kocha i była głupia, że mu wierzyła. Teraz jest z tą dziewczyną. Mówiła, że dlatego nie lubi jak chłopak jej wyznaje zbyt szybko miłość. Czy to mogło mieć wpływ na to, że mnie porzuciła (bo trudno to nazwać inaczej niż porzuceniem)?
Co się właściwie stało? Beczę teraz każdego dnia. Ona śni mi się codziennie. Chyba 8 lat nie byłem tak bardzo zakochany. I tak nagle odeszła. Nic nie rozumiem. Napisałem do niej przedwczoraj czy spróbujemy się chociaż kolegować, czy serio woli definitywne rozstanie i odpisała, że lepiej to zakończyć, bo tak będzie lepiej.
Nie mam pojęcia co zrobiłem źle, że się nie udało. Dodam, że ja mam 29 lat, a ona 25.