Olinka napisał/a:Mąż otoczył Cię parasolem ochronnym, ale nie doceniałaś tego, a być może zupełnie nie zauważałaś, w końcu ocknął się, stwierdzając, że nie chce takiego życia.
Wyraźnie potrzebowałaś mocnej terapii szokowej, aby wziąć się za siebie, choć metoda jaką wybrał jest naganna, bo nosi znamiona przemocy.
Wspomniałaś kilkukrotnie, że popełniłaś jakieś błędy, że robiłaś z siebie ofiarę losu - możesz przybliżyć o co chodzi?
nella95 napisał/a:Dzis jednak pierwszy raz poczulam sie na tyle wyciszona, ze stwierdzialam ze po prostu bede dostosowywac sie pod jego nastroj. Jak on potrzebuje interakcji to ja bede mu ja dawac. Jak jest nie w humorze to po prostu milczec. Mysle ze potrzeba wiele czasu, intensywnej pracy nad soba oraz nad relacja miedzy nami.
Nie rób tego, to jest ogromny błąd w myśleniu. Powinniście być dla siebie partnerami, a w ten sposób wejdziesz w rolę chodzącej na palcach żony - byleby nie narazić się na gniew pana męża. Taka relacja jest toksyczna i dla Ciebie destrukcyjna. Mało tego, w ten sposób na pewno nie wzbudzisz w nim szacunku, bez którego nie ma mowy o zdrowo funkcjonującym związku.
nella95 napisał/a:Jednak gdy on mi powiedzial ze mimo wszystko gdy juz bede stabilna finansowo to on sie wyprowadzi. Pozniej po roku dojdzie do rozwodu... Te slowa tak bola ze szok. Moze on tak mowi teraz bo to jest swieze.
Moim zdaniem on już podjął decyzję, ale w poczuciu odpowiedzialności odkłada w czasie jej realizację - do chwili kiedy staniesz się samowystarczalna. W kontekście zaistniałej sytuacji tutaj wykazuje się sporą dozą dojrzałości.
Oczywiście z czasem może zmienić zdanie, jeśli zauważy realną i - co wydaje się najważniejsze - trwałą zmianę, ale na ten moment jemu chyba naprawdę się przelało.
Doceniac zawsze bardzo docenialam ale nie zawsze potrafilam to okazac. Jak teraz widac powinnam zawsze to robic, to byl moj blad. On pochodzi z bardzo cieplej, tradycyjnej rodziny z dobrymi wartosciami. Tam kazdy utrzymuje ze soba dobre relacje, nawet z daleka rodzina. Moja rodzina tez ma te wartosci i jest dobra, jednak u nas od kilku pokolen byl problem z komunikacja i okazywaniem sobie uczuc. Sama to niedawno zauwazylam i powiedzialam o tym mojej mamie i ona tez to stwierdzila ale jak widac nigdy sie nad tym nie zastanawiala. Powielam nieswiadome wzorce wyniesione z domu, teraz juz to widze. Wybralam tego mezczyzne na meza bo wiedzialam, ze jest zaradny, silny i z nim bede miec dobre zycie. Niestety nie zdawalam sobie sprawy, ze wchodzac w zwiazek dwie osoby musza byc kompletne aby to wszystko funkcjonowalo na zdrowych zasadach a nie ze jedno jest obciazeniem dla drugiego. Jednak moj pogubiony umysl do tej pory myslal inaczej stad teraz to cale nieporozumienie. On juz kilkukrotnie probowal przemowic mi do rozsadku ale to nie przynosilo dlugotrwalych rezultatow bo zrodlo problemu jakim byla moja postawa tzw malej dziewczynki dalej byla nierozwiazana. W koncu musial podjac drastyczne srodki. Nieco traumatyczne ale bardzo skuteczne bo teraz wszystkie moje leki odnosnie pracy, poznawania obcych ludzi czy zalatwiania spraw na miescie to stal sie pikus. Sama az jestem zdziwiona. Tak jakby cos mi sie w glowie odblokowalo. Zaczelam zupelnie inaczej postrzegac rzeczywistosc. To wszystko dzieki temu ze w koncu zmierzylam sie ze swoimi wlasnymi slabosciami.
Od bardzo dawna widzialam, ze cos bardzo zlego sie ze mna dzieje, probowalam o tym z nim porozmawiac jednak on byl juz tym przytloczony. Ostatnio w czerwcu powiedzial mi, ze mam sie okreslic czego tak naprawde chce od zycia. Sugerowal mi nawet dziecko, ze skoro siedze w domu to moglabym odchowac dziecko ale ja tego unikalam. Dlatego, ze nie chcialam aby dziecko mialo taka pogubiona matke, ktora sama nie jest w stanie zadbac o siebie a co dopiero o malutkiego czlowieka. Po prostu bylabym jeszcze bardziej zla na sama siebie. Tak mi podpowiadal moj rozsadek.
Robilam z siebie ofiare losu na zasadzie takiej ze za wszystkie niepowodzenia w zyciu obwinialam wszystkich dookola tylko nie siebie. Typowe szczeniackie zachowanie. Po prostu weszlam z entuzjazmem w doroslosc a gdy napotkalam trudnosci czy jakies krzywe spojrzenia to juz byl dramat do potegi bo nagle jak cos nie pasowalo i mialo sie focha to innych to nie ruszalo i bylo wielkie zdziwnienie ze jak to tak. W ogole na ten temat to moglabym ksiazke napisac co to za niestworzone historie moja glowa wymyslala. Na szczescie w koncu zaczelam wyciagac wnioski i na podstawie bledow dzialam inaczej i juz widze efekty. Trwalo to latami bo sama do tego dochodzilam, bez pomocy fachowcow, po prostu sama szukalam wiedzy. Od dawna potrzebowalam takiej porzadnej przemiany ale brakowalo mi takiego intensywnego bodzca. To tez mnie sama przytlaczalo i frustrowalo. Potrzebowalam porzadnego kopa w tylek bo takiej checi i motywacji jak mam teraz nie mialam nigdy w zyciu. Uwazam, ze caly ten stres byl mi potrzebny aby wyjsc z marazmu.
Wiem co masz na mysli. Chodzi o nie ponizanie sie przed nim i nie robienie z siebie sluzacej. To juz mialo miejsce w pierwszym tygodniu i widzialam jak on negatywnie reagowal. To bylo chore ale taki nastapil mechanizm. Takie naskakiwanie na sile aby wynagrodzic mu to wszystko czego mu wczesniej nie dalam. Facet po prostu za kazdym razem sie jezyl i byl bardzo opryskliwy. Probowalam rozmawiac rowniez normalnie ale nie dalo sie przekazac logicznych argumentow gdyz w nim bylo rowniez zbyt duzo tych negatywnych emocji i widac bylo ze go to przerasta. Poprosilam jego siostre aby z nim porozmawiala bo wiem, ze jej ufa. Oczywiscie przedstawilam jej tez moj punkt widzenia i to, ze boje sie o niego. Balam sie ze przez moje chore zachowanie ten dobry facet zaczal zatracac sam siebie, ze zwatpil sam w siebie. Czulam sie winna, bo on tyle razy mi wybaczal a ja caly czas jak ten glupi dzieciak nie uczylam sie na bledach i nie wyciagalam wnioskow.
Obecnie on ma raczej przyjazne nastawienie do mnie, pyta sie jak sie czuje. zartuje sobie nawet, widac ze stres z niego po czesci zszedl. Spotyka sie ze znajomymi, ma swoje hobby i widac ze to mu pomaga. Ja nie biegam za nim, daje mu przestrzen. Powiedzialam mu nawet, ze akceptuje jego decyzje. Mimo wszystko wolalam przez kilka dni milczec calkowicie nie z powodu focha ale zeby po prostu wyciszyc sie i nie gadac jakis glupot pod wplywem emocji. Jednak on widac probuje rozmawiac, martwi sie o mnie ze duzo schudlam, mysli ze nic nie jem itp... Czyli jednak nie ma mnie gdzies, mimo wszystko nadal sie troszczy. Czyli jest tam, jakis 1% nadziei, ze cos jeszcze kiedys z tego bedzie. Najwazniejsze to pogodzic sie z przeszloscia i juz nigdy nie dopuscic do tych samych bledow.
Oczywiscie ze mu sie przelalo, to jest w zupelnosci zrozumiale. Sama nie wytrzymalabym w takim zwiazku. Oto przyklad jak mozna samemu na wlasne zyczenie sabotazowac dobra relacje. Wystarczylo odstawic: media spolecznosciowe, slodycze, smieciowe jedzenie i kawe. Usiasc na tylku z kartka papieru i przeanalizowac wszystko po kolei.
Glowa zaczela logicznie myslec, minal pociag do uzywek bo przyznalam sie przed sama soba do bledu. Nauczylam sie zyc z kazda emocja. Zle nawyki zamienilam pozytywnymi. Zaczelam rozmawiac z ludzmi. Poczulam zycie na nowo. To jest silna motywacja aby juz nigdy nie wracac do tego co bylo.
Czy maz mi znowu zaufa? To juz tajemnica przyszlosci
Jednak plus jest taki, ze napewno dostalam bardzo cenna lekcje od zycia.