Witam,
Jesteśmy razem od 9 lat. Po roku znajomości zamieszkaliśmy razem, gdyż on nalegał, twierdząc, że nie wyobraża sobie związku na odległość. Przeprowadziłam się więc do niego, do dużego miasta. Zostawiłam swoją rodzinę, przyjaciół, znajomych. Na początku było ok, on bardzo się starał. Pojawiło się dziecko, obecnie ma 7 lat. Funkcjonowaliśmy na takiej zasadzie, że ja zajmuję się dzieckiem i domem, a on pracuje. Po 5 latach naszego wspólnego mieszkania on stracił pracę i nie mógł znaleźć zatrudnienia. Wtedy za stawiennictwem mojej rodziny, dostał pracę za granicą. Nie byłam zadowolona z tego faktu, ale nie mieliśmy wyjścia. Uzgodniliśmy, że będziemy raz w miesiącu się widywać, aby nie nasz związek nie ucierpiał na rozłące. W sumie on zadeklarował, że jak nie on, to ja będę do niego jeździć, aby choć raz w miesiącu się widzieć. Ok. Jak się szybko okazało, z miesiąca na miesiąc zaczęło mu się tam bardzo podobać. Oczywiście ustalenia o widywania się raz w miesiącu nie zostały zrealizowane, bo jego zdaniem szkoda kasy na takie przejazdy (to niecałe 500 zł w obie strony busem). Skończyło się tak, że ja byłam u niego raptem 1 raz w ciągu tych 3 lat (bo już 3 lata minęły od kiedy tam wyjechał). On w domu bywa raz na 3-4 miesiące, zdarzyło się że nie było go 6 miesiący. Od roku zwodzi mnie, że wraca już na stałe, ale kiedy nadchodzi ten moment, wynajduje kolejne argumenty, dla których musi tam jeszcze zostać. Dziecku obiecał, że w październiku (w jej urodziny) wróci już na stałe. Dziecko odlicza dni, a okazuje się, że i tym razem nie wróci, bo znowu wymyślił kolejny powód, dla którego nie może tego zrobić. Mam już po prostu tego dosyć!!! Wszystko we mnie krzyczy z nerwów, z bezsilności.. Bardzo się od siebie oddaliliśmy, co mu zresztą mówię, ale on to bagatelizuje. Trzy tygodnie przyjechał na 2 tygodnie urlopu do domu, więc na tydzień pojechaliśmy nad morze z dzieckiem. I co? Jak dwoje obcych sobie ludzi. Czułam się jakbym pojechała z kolegą. Na 6 nocy spaliśmy razem 3 razy (w sensie w jednym łóżku), z czego dwa razy uprawialiśmy sex. Ja potem przeszłam na łóżko córki, aby sprawdzić, czy on będzie zabiegał abym wróciła i spala z nim, ale nic takiego się nie wydarzyło, więc kolejne cztery noce spałam już z dzieckiem. Ogólnie był bardzo powściągliwy wobec mnie, zawasze dążył do bliskości, chciał się przytulać, itd., teraz zauważyłam dystans wobec mnie. Często był jakiś nieobecny, zamyślony, nie ten sam człowiek. I to nie wydarzyło się od razu, te relacje z każdą kolejną rozłąka się oziębiały. Kiedy mu o tym mówiłam, nic sobie z tego nie robił. Jestem już u kresu wytrzymałości. Dwa tygodnie temu postawiłam mu ultimatum - albo on przyjeżdża do nas (ale nie może to być później jak w październiku) i żyjemy razem tutaj, albo biorę dziecko i jadę do niego, i żyjemy tam. Żadna inna opcja nie wchodzi w grę, jedynie rozstanie, bo już jesteśmy dla siebie obcymi ludźmi, a dodatkowa rozłąka tylko spotęguje ten stan. To był poniedziałek, dałam mu czas na podjęcie decyzji do piątku. Napisałam, że jeśli postanowi zostawić wszystko tak jak jest, ja zabieram dziecko i się od niego wyprowadzam. Odpisałł, że woli wrócić, bo jeśli nie zamierzamy na stałe mieszkać w obcym kraju to nie ma sensu mieszać dziecku w głowie z obcym językiem, szkołą. Potem do niego zadzwoniłam, aby to usłyszeć i sposób w jaki to mówił, dał mi do zrozumienia, że po raz kolejny próbuje mnie zwieść. Leżał sobie na łóżku, drapiąc się po głowie i powiedział 'no CHYBA wolę wrócić'. Bez przekonania, nie był dla mnie wiarygodny z tym 'chyba', poza tym nie określił kiedy. Wkurzyłam się, wygarnęłam mu i powiedziałam, że jeśli tak podchodzi to tak ważnych spraw to zrywamy kontakt i nie życzę sobie aby do mnie dzwonił, ani do dziecka. Zbytnio się jak widać tym nie przejął, bo co prawda go nie zablokowalam (tylko nie odbieram od niego połączeń) to widzę, że raz tylko zadzwoni na dzień lub dwa, aby mieć w razie czego potwierdzenie, że on chciał rozmawiać ale ja nie odbierałam.
Wiem, że to wygląda podejrzanie z jego strony, widzę to nawet ja, ale chciałabym, aby pewne deklaracje padły z jego strony. Choćby miał mi powiedzieć, że z nami koniec. Niech będzie najgorsza prawda, ale prawda, abym wiedziała na czym stoję. Wiem, że to wszystko wygląda podejrzanie z jego strony, ale przed podjęciem radykalnej decyzji powstrzymuje mnie to, że on twierdzi, że mnie kocha. Nie chciałabym później żałować swojej decyzji o odejściu. Aby odejść muszę mieć 100% pewności, że rzeczywiście nic z tego nie będzie, bo np. on mnie nie kocha lub jest wobec mnie nieuczciwy. Stąd moje pytanie, co zrobić aby wymusić na nim to samookreślenie?