Postaram się opisać sytuację zwięźle, na temat.
Mam 28 lat i dwie cudowne córeczki. Życie ułożyło się tak, że każda z nich ma innego ojca.
Pierwsze małżeństwo zakończone rozwodem bo okazało się, że życie w rodzinie jest nudne. Alkohol, narkotyki i koledzy byli ważniejsi od nas. Brak pieniędzy, przemoc. W końcu postanowiłam to zakończyć ze względu na naszą córkę, która z czasem zaczęła bać się własnego ojca.
Drugi związek z toksykiem i totalnym narcyzem. Podporządkowałam się totalnie. Wszystko robione w strachu, byleby tylko już nie krzyczał nie wyzywał. Nawet jego córkę wychowałam jak swoją, dałam jej dom bo on dziecko traktował okropnie. Kiedy zaczął ją bić, wyzywać się na nas, pić i niszczyć mnie psychicznie urwałam to. Nasza wspólna córka (młodsza) i tak była dla niego nieistotna. W podzięce za 2 lata wychowywania jego córki oskarżył mnie o przemoc psychiczną i fizyczną wobec niej. Sprawa w toku.
Pojawiła się stara miłość. Niestety tylko przez internet. On mieszka od wielu lat i pracuje za granicą. Wielka miłość, cudowne rozmowy o wszystkim i o niczm. Jednak moje problemy chyba go przerosły. Udawałam przed nim szczęśliwą bo złościł się, kiedy wspomniałam o swoich kłopotach z drugim ex. Nie lubił o nim słuchać. Poświęcałam się i zagryzałam wargi, aby nie czuł w rozmowie, że jest coś nie tak. W końcu musiałabym powiedzieć dlaczego, a wtedy on wybuchał. Miał również problem, aby przyjechać choćby na weekend. Mnóstwo wymówek. Finalnie mnie zostawił pisząc "to chyba za wcześnie, za szybko".
Patrząc na te relacje zastanawiam się czy to może jednak ze mną jest coś nie tak? O mnie-28 lat, dwoje dzieci, samodzielna, obrotna. Zawsze oddana, wierna, kochająca. Wyniosłam z domu szacunek do drugiej osoby i sprawianie jej radości. Uwielbiałam im gotować, uwielbiałam kiedy każdy z nich mógł wrócić do czystego domu. Dbałam o nich bardziej, niż o siebie i dawałam 110%, a zawsze kończyło się tym, że każdemu było źle. Zawsze było coś nie tak. Było im wiecznie mało. Musiałam być bardziej uległa, choć nie wiem czy można było bardziej. Nie malowałam się jak lubię, nie ubierałam w to, co uważali za niestosowne czy wyzywające... Nawet jadłam to, co oni lubili byleby sprawić im przyjemność i zwykłymi gestami pokazywać, że są ważni. W zamian zawsze ten sam schemat: brak szacunku, obelgi, przemoc psychiczna, a potem oczywiście kop w tylek, mszczenie się (choć nie wiem za co), próba zniszczenia mnie. Powiedzcie mi: co ja robię źle? Ok, raz można się pomylić i popełnić błąd, ale każda dotychczasowa relacja wygląda tak samo. Co o tym myślicie? Powinnam się zmienić? Czuje, że dana jest mi samotność...