Cześć,
jestem ze swoją dziewczyną 3 lata. Jest moją pierwszą "poważną" dziewczyną. Zamieszkaliśmy razem w mieście, gdzie studiowała, jest nam ok, przynajmniej mi - ona nalega na dalsze kroki, zaręczyny, dziecko ślub.
Oboje mamy 27 lat. Problem w tym, że mnie ciągnie do miasta rodzinnego, a ona ma tutaj pracę, szkołę i nie chce się przenieść. Uznała, że zrobi to tylko wtedy, gdy się zaręczymy i będziemy planować dalsze wspólne życie.
Jej mama naciska na zaręczyny, ona również (jej przyjaciółki już po ślubie, mają dzieci, pewnie jest zazdrosna). Bardzo kocha dzieci i już chciałaby je mieć.
Ja z kolei jestem mniej "dojrzały" - lubię uprawiać sport, skupiam się na karierze i wolałbym najpierw osiągnąć stabilizację finansową zanim założę rodzinę, za to ona ma podejście w stylu "przecież damy sobie radę".
Boi się, że jak będziemy dalej zwlekać to nie będzie mogła mieć dzieci. Wcześniej była w 4-5 letnim związku (który podobno nie był poważny, choć mieszkali razem to nie myślała o tym w tych kategoriach, była młodsza - nie wiem czy w to wierzyć).
Jest moją pierwszą poważną dziewczyną i szczerze, jeszcze nie mam ciśnienia ma zaręczyny, dzieci itd. Wiem, że je chcę, powiedzmy koło 30stki. I w zasadzie na tym stoimy w "martwym punkcie". Według niej wieje u nas nudą, bo związek nie posuwa się do przodu.
Teraz chcemy się przeprowadzić do innego mieszkania w tym mieście jednak ja mam wątpliwości - co gdy naprawdę będę chciał się przenieść do swojego rodzinnego miasta? Sytuacja jest dosyć ciężka. Bardzo ją kocham, dla mnie jest wszystko ok, ale widać, że jej brakuje tych poważnych zapewnień. Choć dla mnie wypowiedzenie "kocham cie" było już dużym krokiem, bo dla mnie te słowa dużo znaczą i nie powiedzialem ich wcześniej żadnej dziewczynie i ona o tym wie. Nie jestem z tych co rzucają tym na prawo i lewo.
Co robić, jak widzicie tę sytuację?