Cześć,
Jestem tu nowa i w zasadzie chciałabym się wyżalić. Bez subiektywnej opinii rodziców, znajomych. Potrzebuję wsparcia, poczucia, że ktoś przy mnie jest.
Mam skończone 30 lat. Jestem samodzielna, wykształcona, ogarnięta. Może bozia urodą mnie nie wzbogaciła, ale za to dała całkiem sprawny rozum. Rozum, który niestety przestaje działać, kiedy przychodzi do TEGO związku.
Może opowiem, jak to było, po kolei. Ja z siebie wyrzucę, a Czytelnikowi będzie łatwiej zrozumieć, o co w tej farsie chodzi.
Sprawy mają się tak:
1. Początek związku: wiosna 2018. Ach, jakie to było piękne! Wybuch uczuć, dookoła nas unosiły się różowe motylki, posypując nas brokatem, a ja zastanawiałam się, czy on ma choć jedną wadę. Jakąkolwiek.
2. Motylki wyzdychały dość szybko. Okazało się, że mój książę z bajki ma skłonność do wrzasków, chamstwa i bycia, ogólnie rzecz ujmując, nieco niezaradnym życiowo. Nic to, zaczęliśmy się kłócić, ale związek trzymał się mocno, spędzaliśmy razem mnóstwo czasu. Wady się znalazły same. U obojga.
3. Lato 2019: coś mi mówiło, że mój książę coś ściemnia. Wiecie, taka sytuacja, kiedy masz przeczucie i w sumie nie wiesz o co Ci chodzi, ale chodzi Ci o to bardzo mocno.
Rzuciłam się do przetrzepania jego tabletu pod jego nieobecność. Pięknie, chodzące zaufanie. I oczywiście znalazłam: sex portale od jesieni 2018. Pół roku byliśmy razem, kiedy sobie zaczął pisać do różnych ludzi, co chciałby z nimi robić, proponował spotkania, wysyłał zdjęcia swojego sami wiecie czego. Bynajmniej nie uśmiechu.
4. FURIA. Dostał ode mnie w dziób, nie jestem z siebie dumna, bo dawanie w dziób nie jest rozwiązaniem. Wstyd, zachowałam się nieodpowiednio. Płacz, histeria, porzuciłam go bez zbędnej zwłoki. Nie spałam w nocy, zamiast spać, to przeczesywałam internet w poszukiwaniu większej ilości dowodów zdrady, nie wiem po co, przecież widziałam co chciałam.
On prosił, błagał, przekonywał, tłumaczył, płakał, starał się. No i zmiękłam. Wychodził sobie mój powrót po miesiącu czy dwóch takiego przekonywania, w każdym razie była to już jesień 2019. Wróciłam, a on zaklął się na wszystkie świętości świata, że absolutnie nie było spotkań i on już nigdy, przenigdy nic. Milion rozmów, wyjaśnień. Odbudowa. Oj, głupio. Ale o tym, że głupio, przekonam się później, jeszcze nie.
5. Życie bez zaufania. Dalej nie śpię w nocy, dalej przeczesuję portale erotyczne w poszukiwaniu dowodów niewierności. Chwilę było idealnie, ale z perspektywy czasu wyszło to tak:
a) oddaliliśmy się od siebie;
b) zaczął się żywo interesować innymi kobietami, być dla mnie zimny, chamski, okropny;
c) wydarzyła mu się w życiu naprawdę okropna tragedia i wyładowywał się na mnie;
d) nie spędzamy razem więcej, niż weekend (nie zawsze cały), rozmawiamy przez telefon max 2x dziennie, łącznie 5 minut, zero innych form kontaktu;
e) nie rozmawiamy ze sobą praktycznie o niczym, mamy dwa osobne życia, brak wspólnej płaszczyzny.
Oczywiście to się nie zadziało w tydzień, tylko tak sobie kwitło od tego 2019 do dzisiaj.
6. Życie bez zaufania doprowadziło do tego, że on się w końcu zbuntował. Trochę się nie dziwię, ileż można żyć z babą, która ma obsesję, nadstawia uszu na dźwięk powiadomienia w telefonie, ciągle karze za coś, za co niby już w ten dziób dostał. Znudziło mu się poczucie winy, masz paranoję, uspokój się.
Raz, jesienią 2020, znalazłam uderzająco podobnego człowieka do niego - może zaginiony brat bliźniak? Nie miałam niestety twardego dowodu, bo na tych głupich portalach najczęściej publikuje się inne rzeczy, niż portrety, więc odpuściłam. Co ciekawe, ten pan nie zalogował się na ten portal od dnia, kiedy zapytałam swojego księcia: "to ty?". Oczywiście nie był to on, a ja mam przestać się udręczać. No to przestałam.
7. Nie muszę mówić, że sytuacja robiła się coraz bardziej napięta. Dwa kryzysy, w rocznym odstępie, kiedy nie rozmawialiśmy ze sobą nie wiem, 2 tygodnie? Miesiąc? Byliśmy do siebie tak wrogo nastawieni, że dopiero po tej przerwie jakoś nam się udawało dogadać, jak emocje ostygły. Ale nie polecam takiego rozwiązania, zwłaszcza, że to on był tym milczącym, a ja tą nierozumiejącą.
8. Ostatni kryzys: wiosna 2021, czyli chwilkę temu. Niby już zażegnany. Długie rozmowy, ustalenia, konkrety. Nawet tak konstruktywnie. Przyczyną tego kryzysu było moje wkurzanie się o brak uwagi. Że chcę częściej się spotykać, że chcę robić coś we dwoje, że chcę razem, a nie obok.
Oczywiście zeszło na temat zaufania: on chce zaufania absolutnego, czystej karty. Ja mówię "nie", zaufanie absolutne to my już mamy za sobą... Poprosiłam, żeby dał mi punkt zaczepienia, pokazał, że warto mu ufać. "Nie, masz mi ufać tak po prostu.". No cóż, nie umiem.
9. Obecnie: miło, neutralnie. Seksu nie widziałam od... lutego? Walentynek? Jakoś tak.
Widziałam natomiast, jak przy mnie wycisza telefon. Jak wychodzi z telefonem do toalety, w której znika za każdym razem. Telefon jest zawsze głęboko ukryty przed moimi oczami. Nie mam do niego dostępu, na wszystkim są hasła, tablet chowa w szafie jak przyjeżdżam.
A dzisiaj znalazłam go przypadkiem na kolejnym komunikatorze, na którym jest uroczo aktywny (to nie jest typ internetowego pisacza ze znajomymi), a o tym, że on z tego korzysta, ja nic nie wiedziałam.
Wie, że jest przystojny. Uwielbia podrywać dziewczyny po to, żeby sobie udowodnić swoją wartość. Lubi, jak patrzą z podziwem. Łał, widzisz? Ale jestem super. Wszystkie mnie chcą!
Ten komunikator został założony po to, żebym się nie dowiedziała i żeby można było spokojnie pisać z innymi - tego nie wiem, tak przypuszczam. Zdjęcie ma tam piękne ustawione, świeżutkie, też tego zdjęcia nie widziałam.
Ma pełno sekretów, nie dzieli się ze mną swoim życiem. Żyjemy obok siebie, z weekendowymi spotkaniami, jak dzieci w liceum. Nie wiem o nim nic, jego na mój temat niewiele obchodzi. Pyta, jak mi minął dzień i nie czeka na odpowiedź, opowiada o swojej pracy w 3 zdaniach i kończy rozmowę, bo jest zmęczony. Dobranoc, pa.
Częstsze spotkania? Nieee, brak czasu. Kiedyś pracował ciężej i więcej i czas był. Teraz to w ogóle nie ma szans, czasu nie ma i koniec, spadaj na drzewo. W weekend się zobaczymy, o co ci chodzi?
Gdybyście mnie zapytali, jak mój partner spędza dzień, kiedy mnie nie ma, odpowiedziałabym, że nie wiem. Ponieważ na moje pytanie "co dziś robiłeś?" odpowiada "nic". Na pytanie o plany, odpowiada, że żadnych. A później dowiaduję się przypadkiem, że gdzieś był, coś robił, z kimś pił alkohol, kiedy do mnie się nie odezwał albo powiedział, że śpi.
Do jakich wniosków doszłam?
1. Nie służy mi ta znajomość. Zwariowałam, ciągle tylko szukam dowodów na kłamstwo (inna rzecz, że ciągle znajduję). Straciłam pewność siebie. Wszędzie wietrzę podstępy i czuję się nic nie warta.
2. On nie jest materiałem na męża, nie traktuje mnie poważnie. A ja chciałabym już męża, dzieci, mieszkanko...
3. Chciałabym to skończyć. I tu jest haczyk: NIE UMIEM. Nie radzę sobie z tym. Nie potrafię się odciąć.
On proponuje wspólny wyjazd, żeby ten wyjazd zrobił nam dobrze w związek. Dwa razy poruszył temat. Proponuje, ale nie szuka, to tylko propozycja. Tak sobie myślę, że jeśli ja nie znajdę, to nigdzie nie pojadę.
I teraz siedzę, myślę, czy go zdemaskować z kolejnym komunikatorem, czy udawać, że nie widzę, jechać z nim na ten wyjazd i liczyć na to, że on jest cudownie kochającym człowiekiem...
Jak go zdemaskuję, że wiem, to zacznie wrzeszczeć, że go sprawdzam, że nic mi nie będzie udowadniał i jak mi się nie podoba, to mam sobie pójść.
Ja pójdę i za kilka dni jedno albo drugie znowu się odezwie...
Oddaliliśmy się od siebie na tyle, że nikt tu nie szuka bliskości, przytulenia. Nie mam w nim oparcia, nie mogę przyjść z problemem, bo jego to nie obchodzi. Kiedy się widzimy, to woli telewizję, niż mnie, a ja milczę. Ja też jestem już na innej planecie, oddalona, nie czekam i nie dążę do bliskości. Raz na jakiś czas powściekam się, że chcę żyć normalnie, że chcę uwagi i miłości. On przemilczy, temat się rozejdzie. Minie.
Niemniej chce rozmawiać, naprawiać... Po czym nie zmienia się nic. Dalej ma dla mnie 5 minut, dalej milczymy, jadąc razem samochodem, dalej tygodnie spędzam sama.
Dodam tylko, że to oddalenie nie pojawiło się u nas ostatnio, my tak żyjemy obok siebie minimum od roku.
Niedługo oszaleję do reszty. No chyba, że już to zrobiłam. Tak bardzo chciałabym umieć odejść i w końcu przestać płakać.
No, to wyrzuciłam z siebie. To chyba taka forma terapii, bo o prawdziwej na razie niestety nie może być mowy.
To cudownie, że jest chociaż taka możliwość...
Życzcie mi, żebym jednak nie zwariowała. Albo żebym w końcu odnalazła w sobie siłę i poszła w swoją stronę.