Witam. Opowiem pokrótce moją historię. Byłem z moją narzeczoną ponad 3 lata. W tym czasie mieszkaliśmy ze sobą i było nam wspaniale. Wszystko zaczęło psuć się w styczniu. Narzeczona zmieniła pracę i przeprowadziła się do domu rodzinnego. Jako, że mieszkaliśmy już razem, a ja miałem do niej około 30 kilometrów. Jeździłem do niej co drugi dzień. Na początku marca zauważyłem, że coś się w niej zmienia. Zacząłem temat, że musimy coś naprawić w naszym związku, bo inaczej grozi nam rozstanie. Ona to odebrała jako chęć rozstania chyba. Powiedziała, żebym dał jej czas. Na początku chciała przerwę, podczas której zachowywałem się nagannie, pisałem do niej rano i wieczorem, żeby powiedziała mi o co chodzi, bo ta niepewność mnie zabija.
Po 3 dniach zerwała ze mną, co bardzo przeżyłem. Miałem nocne poty, dreszcze i napady paniki. Po tygodniu napisała mi, że tęskni za mną i chce pogadać o nas. Pojechałem do niej. Ona powiedziała, żebyśmy zaczęli się znowu spotykać, ale małymi krokami, tak powoli i zobaczymy jak się będzie między nami układało. Zgodziłem się. Spotkaliśmy się raz, wszystko było ok całus na przywitanie i pożegnanie. Zgodziłem się zjeść razem sushi, bo ona kochała je, a ja nie przepadałem. Później omówiliśmy się na wspólny wyjazd w góry. Pojechaliśmy na jeden dzień, zachowywałem się wówczas jakbyśmy byli w związku, ręką na jej nodze, żarty i jeden całus. Nie protestowała. Po powrocie napisała mi, że była przytłoczona moim zachowaniem, bo zachowywałem się jakby już było wszystko między nami dobrze, a ona tak nie potrafi.
Następnego dnia po pijaku zapytałem co ona czuje do mnie, bo boje się że ona chce się tylko przyjaźnić. Napisała najpierw, że kocha, ale teraz chce mieć czas dla siebie, nie chce związku, potem że nie wie co czuje do końca i że może przyjaźń na razie będzie dobra bo jeśli mamy być ze sobą to będziemy, że oboje męczymy się uczuciami, ja chcę miłości, a ona przestrzeni.
Spotkaliśmy się jeszcze jeden raz jako przyjaciele, ale bardzo mnie to bolało i znowu się napiłem. Napisałem jej czy ma kogoś bo to dziwne, że tak nagle się zmieniła. Podpuścilem ją, mówiąc że widziałem ich razem. Po tym tekście powiedziała, że nie chce takiego przyjaciela, że sam zniszczyłem te relacje, naszą przyjaźń i mnie wszędzie zablokowała i jeśli będę ją oczerniał gdzieś to pójdzie na policję. Dwa dni potem zobaczyłem ją na portalu randkowym, na którym pisała, że szuka prawdziwej miłości.
Szok, niby chciała przestrzeni, nie chciała teraz związku, ze mną powoli, małe kroki, a teraz szuka miłości.
Nie mogę sobie dać rady, czuję złość, czuję się zdradzony, moje poczucie wartości legło, nie wyspiam, bo ciągle mi się śni ona, w końcu to było narzeczeństwo. Zapewniała, że kocha a pod koniec wgl powiedziała, że pierścionek został w pracy i przepadł. Tęsknota miesza się z żalem, złością i cierpieniem. Najgorzej jest rano, gdy mi się śniła przychodzą myśli samobójcze. Uczęszczam na terapię do psychoterapeuty i mi ona pomaga, ale chwilowo potem znowu mam doła. Nie mam siły wstać z łóżka, nie myje się, niechętnie chodzę do pracy, palę po 2 paczki dziennie i więcej pije, przy okazji biorąc leki nasenne. We wtorek mam wizytę u psychiatry może przypisze mi jakieś leki. Nie mogę przecierpieć, że osoba którą kochałem ma mnie gdzieś i rzuciła mi tekstem "nie chce mieć nic wspólnego z taką osobą jak ty", po czym z uśmiechem rozpoczyna nowe życie, a ja zawalam szkołę i niszczę sobie życie. Są dni, gdy mam motywację do zmiany, ale trwa ona kilka godzin. Straszna krzywda, myślałem, że ja znam, ale teraz czuję się jak śmieć. Nie mam wielu znajomych, a czuję że rodzina już ma dosyć mojego stanu. Jestem z tym sam.
Co mam robić? Ktoś miał podobnie? Jak sobie poradziliście? Boje się komukolwiek teraz zaufać, mam wrażenie, że każdy chce mnie oszukać. A ta pandemia nie pomaga w moim stanie. Dziękuję za przeczytanie...