Po krótce, czy ktoś może leczy się w ten sposób? Chociaż bardziej myślę o terapii. Jak to wygląda, czy jest różnica - psycholog prywatnie - NFZ? Podzielcie się swoimi doświadczeniami.
Na NFZ się czeka, prywatnie nie. I to jest właściwie cała róznica. Można mieć wizyty normalnie, można przez skype (to akurat pewnie w przypadku tych prywatnych).
Ja mam dobre doświadczenia z terapeutką na NFz i bardzo złe z prywatną, więc to loteria.
Z tego co wiem, do psychiatry nie trzeba skierowania, jest możliwość, że psychiatra może rozpoznać, że nie jest potrzebne leczenie farmakologiczne i potrzebna jest terapia / sytuacja odwrotna, gdzie to psycholog skieruje do psychiatry? Bo raczej wydaje mi się, że bezpieczniej jest zacząć od psychologa.
do psychiatry nie trzeba skierowania. Psycholog tez moze wyslac do psychiatry, jezeli widzi, ze jest taka potrzeba. Kolejnosc wlasciwie dowolna.
Do psychologa mozesz miec skierowanie po prostu od rodzinnego.
Objawy depresji pasują i to praktycznie wszystkie. I nie wiem czy jest to spowodowane tym, że jestem po prostu słaby a powinienem sobie z tym poradzić sam, czy jednak faktycznie potrzebuje pomocy z zewnątrz. Ile w tym jest wpływu rozstania a ile czegoś nieprzepracowanego z przeszłości co podkopało totalnie całe moje życie tego bym się chciał dowiedzieć.
Objawy depresji pasują i to praktycznie wszystkie. I nie wiem czy jest to spowodowane tym, że jestem po prostu słaby a powinienem sobie z tym poradzić sam, czy jednak faktycznie potrzebuje pomocy z zewnątrz. Ile w tym jest wpływu rozstania a ile czegoś nieprzepracowanego z przeszłości co podkopało totalnie całe moje życie tego bym się chciał dowiedzieć.
Wituś, zawsze warto iść i pogadać z kimś i zobaczyć, jak ten ktoś Ci nawet doraźnie pomoże.
Ja mam prywatne ubezpieczenie medyczne, w ciągu roku mam darmowe 3 wizyty u psychologa albo psychiatry i kiedy potrzebuję takiej doraźnej pomocy i przegadania czegoś, to z tego korzystam. Myślę, że warto choćby po to, żeby Ci ktoś powiedział właśnie czy potrzebujesz terapii czy wystarczy Ci takie jedno spotkanie, żeby się trochę podnieść z podłogi.
Po krótce, czy ktoś może leczy się w ten sposób? Chociaż bardziej myślę o terapii. Jak to wygląda, czy jest różnica - psycholog prywatnie - NFZ? Podzielcie się swoimi doświadczeniami.
Pewnie zależy na kogo trafisz. Proponuje Ci poczytać opinie o psychoterapeucie na znanym lekarzu jeśli chcesz prywatnie, a przed pójściem poczytać o nurtach w psychoterapii, żebyś się zorientował, która Ci najbardziej odpowiada.
Trochę ostatnio tak mam, że na każdym kroku czuję, że ktoś zawsze mnie wyprzedza, że powinienem sam się domyślić, sam przeczytać, sam wiedzieć gdzie szukać na jakiś temat etc. Niby piszę tutaj posty z prośbą o pomoc, ale już ta sama prośba jest dla mnie czymś co sprawia że czuję się słaby bo nie potrafię znaleźć... no właśnie sam nie wiem czego.
Łapię się ostatnio że wszyscy o czymś wiedzą tylko ja nie, czy to jakiś news czy cokolwiek, ot choćby ostatnio tata się mnie pyta czy oglądam mecz. A ja, jaki mecz? Banalny przykład, ale zaczyna mnie to przytłaczać w mojej obecnej sytuacji. Tak samo z tym psychologiem, nie potrafię wyjaśnić dlaczego o tym więcej nie przeczytałem, chociaż czytam.
Na ile sobie wmawiam coś a ile w tym jest prawdy. Nie wiem, może zaczynam totalnie wariować.
To iluzja, Ci ludzie nie wiedzą wszystkiego, a Ty pewnie wiesz rzeczy, których oni nie wiedzą. Na przykład pewnie sporo osób na tym forum jest starszych od Ciebie, więc ma zwyczajnie większe doświadczenie życiowe. Każdy kolejny rok to doświadczenie. Zresztą porównaj siebie z sobą w wieku 16 lat i ile wiesz teraz, ale ile wiedziałeś wtedy.
Ja np. teraz wiem, że są różne nurty, które różnie podchodzą do problemu, ale jak sama wybierałam psychoterapeutę to o tym nie wiedziałam. Choć w sumie i tak trafiłam na nurt, który mi odpowiada.
Jeśli chcesz wiedzieć więcej, to zawsze możesz poczytać coś na interesujące Cię tematy, z czasem zauważysz jak Twoja wiedza w temacie wybija się ponad przeciętność.
10 2021-03-29 18:20:05 Ostatnio edytowany przez Wituś (2021-03-29 18:26:25)
Bardziej tu chodzi o fakt, że powinienem czegoś wiedzieć a nie wiem i nie zdawałem sobie z tego sprawy że powinienem aż do momentu kiedy to wyszło. Dużo rzeczy mnie interesuje, ale wychodzi na to, że to nie są rzeczy produktywne. Np interesuję się historią, paleontologią, przyrodą szeroko pojętą, kilkoma dziedzinami sportu, grami komputerowymi (niestety), pianino i muzyka z tym związana, do tego czasami jakieś pierdołki na youtube, z tego chyba tylko gotowanie jest produktywne. Na pewno czegoś nie wymieniłem ale to mniej ważne. Ważniejsze jest że nie interesowało mnie do tej pory za bardzo śledzenie stron i nie byłem na bieżąco stricte z moją branżą czy chociażby z wydarzeniami ze świata na odpowiednim poziomie, a powinienem. Na pewno to jest związane z ostatnimi wydarzeniami w moim życiu ale przytłacza mnie to trochę, że jestem dalej pod czyimś wpływem i dopiero pod nim się ogarniam, chociaż i to jest dobrym znakiem. Na pewno też uczyć się szukać samemu informacji zamiast pytać innych, chociaż z drugiej strony dlaczego z tego rezygnować skoro to może być zawsze fajny początek rozmowy. No dlatego mówię, może mam pomieszane w głowie. Omówię to z psychologiem, jutro pierwsza wizyta.
11 2021-03-29 18:40:27 Ostatnio edytowany przez polis (2021-03-29 18:40:58)
Skąd Ci się wzięło przeświadczenie, że powinieneś coś wiedzieć? Możesz coś chcieć wiedzieć albo nie chcieć wiedzieć. Wszystkiego nigdy nie będziesz wiedział. Jedyne co możesz zrobić to zaakceptować ten stan rzeczy i poszukać informacji jak już Ci będą potrzebne/poczujesz, że fajnie byłoby to wiedzieć.
12 2021-03-29 20:08:39 Ostatnio edytowany przez Wituś (2021-03-29 20:16:28)
Po prostu poczucie winy, że powinienem, bo jest to częścią mojego (już niedługo) zawodu, niektórzy inni studenci się tym interesowali (w tym moja była) a ja nie widziałem potrzeby, przez co poczucie winy i bycie gorszym. I niby rozumiem to, że to nie znaczy że ktoś się interesuje czymś od razu czyni go lepszym pracownikiem czy tam cokolwiek, ale to nie zmienia faktu że tak się czuję. Ale tak jak powtarzam, gdyby nie wpływ osoby z zewnątrz to bym tego nie czuł, dlatego to jest dla mnie do przerobienia.
Poza tym nieraz słyszałem od rodziców: "zacznij żyć jak ludzie żyją". No i musiałem się znaleźć w tym miejscu w którym jestem żeby zacząć.
Edit. No w każdym razie chodzi tu o grupę na facebooku gdzie farmaceuci wrzucają zdjęcia kontrowersyjnych recept i ludzie odpowiadają jak je realizować. Często ile ludzi tyle teorii. A ja dopiero jestem teraz po stażu i zaczynam pracę. Wcześniej moim sposobem nie uprzedzam faktów i nie czułem potrzeby czytania tego. Dopiero teraz kiedy pójdę do pracy zacząłem widzieć że tego potrzebuję. A po prostu dostaję presję z wiadomo kąd żeby uprzedzać fakty, mimo że moim sposobem by było że gdy czegoś nie wiem to szukam dopiero wtedy. Ale tak kiedy czytasz coś takiego wcześniej już na miejscu wiesz co robić, a nie tak jak ja to bym robił = czuję się gorzej. Wszystko przez porównywanie się.
13 2021-03-29 21:33:01 Ostatnio edytowany przez polis (2021-03-29 21:35:34)
Ale Twoja specjalizacja to psychologia, psychoterapia? Jak nie, to nie widzę problemu, nawet w swojej branży nie będziesz specjalistą od wszystkiego. To jest niewykonalne.
Rodzice z tego co piszesz jakieś słabe teksty Ci rzucali. Dzieci naśladują rodziców, więc jak mają jakieś wąty do Ciebie, że nie żyjesz tak jak oni uważają za słuszne, to:
a) sami nawalili.
b) co mają w ogóle na myśli mówiąc zacznij żyć jak ludzie żyją? Z tego co piszesz nie wyglądasz na kogoś, kto w jakikolwiek sposób odstaje od normy i żyje jakoś dziwnie czy gorzej.
c) co chcieli osiągnąć tym tekstem? Po zacytowanym tekście, na mistrzów motywacji mi nie wyglądają.
Widać ostatnio z Twoich postów, że źródło Twoich problemów jest w dzieciństwie i rodzicach i tym powinieneś się zająć. Takie moje spostrzeżenie.
14 2021-03-29 22:16:29 Ostatnio edytowany przez Wituś (2021-03-29 22:20:17)
Nie, nie mowa o psychologii tylko o farmacji. No ale mniejsza, na pewno masz rację jeśli chodzi o problemy z rodzicami. I na pewno perspektywa zamkniętych drzwi do tego żeby gdzieś się wyrwać z tego wszystkiego z dziewczyną trochę mi podcięła skrzydła. Z resztą pośrednio się na pewno do rozbicia tej relacji przyczynili, no ale mleko się rozlało.
b) co mają w ogóle na myśli mówiąc zacznij żyć jak ludzie żyją? Z tego co piszesz nie wyglądasz na kogoś, kto w jakikolwiek sposób odstaje od normy i żyje jakoś dziwnie czy gorzej.
Zawsze mówili żebym nie patrzył na innych, kiedy mówiłem że, przykładowo, dostałem ocenę inną niż 5 czy 6 w podstawówce jak klasie ogólnie źle poszło. Taki przykład. Ale jak już coś było nie tak to byłem porównywany do innych. Że oni to, tamto siamto. A to byli zazwyczaj prości ludzie którzy chodzili do szkoły tylko dlatego że musieli i byle skończyć żeby być mechanikiem czy cokolwiek. I chyba sam fakt że piszę to w ten sposób świadczy w jakim przekonaniu byłem wychowywany. Bo z biegiem lat widzę, że może lepiej być takim prostym człowiekiem a mieć konkretny cel i ambicje, ja zawsze z wszystkiego byłem dobry i nie miałem problemów ale tak naprawdę celu jakim była medycyna nie zrealizowałem. Zawsze gdzieś sugerowanie się czyimś zdaniem, bo nie poszła mi matura to poszedłem na farmację i tak zostało.
Moja matka panicznie nie trawi, nie cierpi, nienawidzi gier komputerowych i uważa to za zło a ja po prostu to bardzo lubię. Nie jestem uzależniony, nie w tym rzecz. Tylko po prostu, zwykłe lenistwo najwidoczniej, albo nawet nie tyle lenistwo co tak jak już wspominałem "brak uprzedzania faktów". Matkę strasznie denerwowało jak sam się nie domyśliłem co trzeba w domu robić tylko czekałem aż mi się powie. Ale jak się pytałem w czym mogę pomóc to zawsze w niczym i tak koło się zamyka. Nienawidzę w kobietach tego. Bo inni żyją jak ludzie a nie to co ja. Nie mówię o wyzywaniu biciu, głodzeniu, wyłączaniu internetu czy innych patologiach które w moim życiu ze strony matki doświadczyłem. A ojciec typowy pantoflarz tylko chce miec spokój, chociaż z ubiegiem lat widze, że nawet potrafi się z nią pokłócić czy próbować temperowania.
Ogólnie rzecz biorąc mogę powiedzieć, że byłem "złotym dzieckiem", nauczyłem się sam czytać kiedy miałem ledwo 4 lata, w wieku 5 zachciało mi się grać na klawiszach, w zerówce pewnie ogarniałem materiał klas końcowych, nie mogli mnie odciągać od książek nawet kosztem spóźnienia się do szkoły, nic kosztem rozwoju fizycznego oczywiście, piłka nożna zwłaszcza w wakacje czy później siatkówka od rana do wieczora, oczywiście na ile rodzice pozwalali.
No i dlatego w moim temacie wspominałem moment pisania magisterki kiedy uczelnie pozamykali a ja musiałem wracać do domu, wspaniała atmosfera do pisania, kiedy matka zabiera ci myszkę, wyłączają internet bo siedzisz przy komputerze nie o tej godzinie o której jej pasuje. Ja sobie zdaję sprawę, że nie jestem święty bo oczywiście zawsze się da być lepszym, produktywniejszym, ale wtedy między pisaniem często sobie chciałem zrobić przerwę na granie czy cokolwiek żeby odrzucić myśli od tego. To tylko więcej awantur, 23 wtedy latek musiał się tłumaczyć co robi gdzie kiedy i dlaczego. Moja była tego chyba nie rozumiała, nie wiem, w każdym razie wtedy wypaliła z tą pierwszą rozmową, że przeze mnie gorzej się czuje. Do dzisiaj nie wiem, może nigdy nie powinienem jej mówić o problemach w domu. No ale to już mój wątek i offtop do tego. Żałuję tylko tego że wtedy nie zaproponowała mi terapii, może byśmy to jeszcze razem przeszli i dalej bylibyśmy razem, ale psycholog to też nie cudotwórca.
Na pewno wszystko do obgadania z psychologiem, teraz niby też wróciłem do rodziców bo po prostu nie wyobrażam sobie życia totalnie samemu jak palec. Poza tym mam tutaj jeszcze psy, kocham zwierzęta. No i tak jak mówiłem, święty nie byłem, jak i pracuję w domu więcej to i na pewno mniej okazji do awantur czy fochów. No ale też niewdzięcznym byłoby nie wspomnieć że naprawdę mój stan psychiczny byłby niczym jakim jest teraz gdyby nie ich wsparcie.
Ot, taka trudna relacja i syn marnotrawny w tle.
15 2021-03-29 23:11:00 Ostatnio edytowany przez polis (2021-03-29 23:11:21)
Podcinali Ci skrzydła. Być może czuli się niekomfortowo z tym, że jesteś zdolny, z tego co piszesz zdolniejszy od nich.
To o matce, która czegoś oczekuje, ale o tym nie mówi, a potem jest zła, że nie dostała tego co chciała znam bardzo dobrze. Moja ma tak samo. Tylko na mnie to już nie robi wrażenia, bo wiem, że to jej problem, nie mój. Widzisz Twoja matka nie nauczyła się dbać o własne potrzeby i z jakiegoś powodu nie pyta/nie prosi o pomoc. Może uważa, że nie powinna mieć własnych potrzeb, może uważa, że proszenie o pomoc to oznaka słabości.
Bicie, głodzenie to naprawdę mocno nieciekawe akcje.
Skoro pracujesz, to nie myślałeś o wynajmie mieszkania z kimś znajomym? Albo i nawet z nieznajomym? Wtedy nie byłbyś sam. Jeśli z rodzicami Ci się nie układa, to zawsze możesz rozważyć taką opcję dla zdrowia psychicznego.
Polecałam Ci chyba już książkę: Dorosłe dzieci niedojrzałych emocjonalnie rodziców Lindsay C. Gibson, jak nie to polecam. Dobra książka, sama trochę żałuję, że nie mogłam przeczytać wcześniej, tylko dopiero wtedy jak już miałam temat przerobiony i od dawna nie oczekiwałam, że rodzice się zmienią.
Uważam, że granie na komputerze jest ok, jeśli nie zaniedbujesz innych obowiązków i jest to forma relaksu, którą kontrolujesz, a nie ucieczki przed rzeczywistością. Twoja matka pewnie tego nie zna, a ignorancja budzi strach.
Relaks też jest przecież ważny, mózg jak się relaksuje również działa procesuje dalej problem, nad którym wcześniej siedziałeś.
Teraz najważniejsze to wyrazić emocje z przeszłości i odkręcić wszystko na terapii.
Uważam, że granie na komputerze jest ok, jeśli nie zaniedbujesz innych obowiązków i jest to forma relaksu, którą kontrolujesz, a nie ucieczki przed rzeczywistością. Twoja matka pewnie tego nie zna, a ignorancja budzi strach.
To zależy czym są "inne obowiązki", bo już tak jestem przynajmniej ja skonstruowany, że idę czasami po najmniejszej linii oporu i nieraz robię wszystko żeby mieć jak najwięcej wolnego czasu. Nigdy nie było tak że nie poszedłem na uczelnię czy przekładałem wyjście ze znajomymi czy cokolwiek pod granie bo to by była już dla mnie lampka ostrzegawcza i to mocno czerwona. A to że jest to może jakaś słabość, to na pewno z tym, że odkąd ostatnio (jest coraz lepiej, ale..) granie nie sprawia mi przyjemności z dnia na dzień od mojego rozstania tak gram tylko żeby się socjalizować ze znajomymi kiedy oni mają czas.
Co do moich rodziców, nie uważam że podcinali mi skrzydła, opłacali mi szkołę muzyczną, kupili pianino, zawsze chcieli żebym wyszedł na kogoś. Z tym, że metody niezbyt dobre. Ale chcieli jak najlepiej, z resztą nawet ostatnio od mamy usłyszałem, że "ale to po co się żyje jak nie dla dzieci", kiedy po raz milionowy odmówiłem sfinansowania jakiejś pierdoły, bo tak jest że ja panicznie chciałem brać od rodziców jak najmniej pieniędzy, wręcz mi je wciskali. Z tym, że nie szło to w parze z tym, żeby samemu szukać pracy, już nie mówię podczas studiów bo farmacja jest ciężka, ale na wakacjach przez 5 lat przepracowałem tylko jedne. A bo sobie wmawiałem, że będę im pomagać w domu(co oczywiście robiłem), ale mało kiedy przez 8h które mogłem spędzić w pracy. No szukałem jeszcze przez 2 lata ale dosyć bez skutku, z tym, że tak jak tamten rok naprawdę byłem zmotywowany żeby znaleźć ale nie miałem do niczego dojazdu albo mi mówili że nie chcą studenta bo odejdę zaraz itd, tak 2 lata temu na pewno to był słomiany zapał. Wstydzę się tego. Ale to i tak wszystko spowodowane moją byłą, ona pracowała w każde wakacje i tu cały czas chodzi o porównywanie się.
Skoro pracujesz, to nie myślałeś o wynajmie mieszkania z kimś znajomym? Albo i nawet z nieznajomym? Wtedy nie byłbyś sam. Jeśli z rodzicami Ci się nie układa, to zawsze możesz rozważyć taką opcję dla zdrowia psychicznego.
Zaczynam pracować za niecały miesiąc bo czekam na biurokrację, natomiast jak chodzi o wynajęcie mieszkania to przez studia mieszkałem w 4 różnych mieszkaniach i to już jest legendarne w moim środowisku, że nie trafiam nigdy na osoby z którymi na dłuższą metę "przyjemnie" mi się mieszkało. Nawet po 4. roku próbowałem zamieszkać z chłopakami z roku, ale to się okazało że on szuka dopiero we wrześniu, drugi ma swoje mieszkanie na 2 osoby i dziewczyna do niego się wprowadza, trzeci będzie od tego roku dojeżdżać i tak się skończyło. Zacząłem się nawet zastanawiać czy to może moja wina, bo to trochę za dużo jak na przypadek, ale nie wszyscy moi współlokatorzy byli źli, z tym że akurat ci dobrzy mi się trafili kiedy się zaczęła pandemia a potem wiadomo uczelnie pozamykali i się wyprowadzili, więc na 5 lat studiowania pół roku normalnych współlokatorów, no może w pierwszym mieszkaniu jeszcze spoko, jeden nie wychodził z pokoju, z drugim czasem się pogadało i to tyle, takie fajerwerki.
Dlatego moje mieszkanie z ludźmi zazwyczaj wyglądało tak, że mało co wychodziłem z pokoju. I miałem dyskomfort np siedzenia w kuchni, nie czułem się komfortowo, zwłaszcza w ostatnim mieszkaniu gdzie jedna laska codziennie o 4 rano trzaskała drzwiami a kiedy się jej zwracało uwagę to krzyczała, z nikim się nie dało dogadać co do sprzątania ani podstawowych rzeczy więc nauczony poprzednimi doświadczeniami szybko dałem sobie spokój i byle do wyprowadzki. Nie wiem, na pewno też dużo mojej winy w tym, że nie czułem się pewnie. Przecież nikt nigdy mi nic złego nie zrobił, nie wiem na ile to normalne że nie czułem się komfortowo z obcymi ludźmi. No i nie to, że próbowałem mieszkać z moją byłą, ale ona że rodzice się nie zgodzą ( moi też myślałem, że się nie zgodzą).
To zależy czym są "inne obowiązki", bo już tak jestem przynajmniej ja skonstruowany, że idę czasami po najmniejszej linii oporu i nieraz robię wszystko żeby mieć jak najwięcej wolnego czasu. Nigdy nie było tak że nie poszedłem na uczelnię czy przekładałem wyjście ze znajomymi czy cokolwiek pod granie bo to by była już dla mnie lampka ostrzegawcza i to mocno czerwona. A to że jest to może jakaś słabość, to na pewno z tym, że odkąd ostatnio (jest coraz lepiej, ale..) granie nie sprawia mi przyjemności z dnia na dzień od mojego rozstania tak gram tylko żeby się socjalizować ze znajomymi kiedy oni mają czas.
Co do moich rodziców, nie uważam że podcinali mi skrzydła, opłacali mi szkołę muzyczną, kupili pianino, zawsze chcieli żebym wyszedł na kogoś. Z tym, że metody niezbyt dobre. Ale chcieli jak najlepiej, z resztą nawet ostatnio od mamy usłyszałem, że "ale to po co się żyje jak nie dla dzieci", kiedy po raz milionowy odmówiłem sfinansowania jakiejś pierdoły, bo tak jest że ja panicznie chciałem brać od rodziców jak najmniej pieniędzy, wręcz mi je wciskali. Z tym, że nie szło to w parze z tym, żeby samemu szukać pracy, już nie mówię podczas studiów bo farmacja jest ciężka, ale na wakacjach przez 5 lat przepracowałem tylko jedne. A bo sobie wmawiałem, że będę im pomagać w domu(co oczywiście robiłem), ale mało kiedy przez 8h które mogłem spędzić w pracy. No szukałem jeszcze przez 2 lata ale dosyć bez skutku, z tym, że tak jak tamten rok naprawdę byłem zmotywowany żeby znaleźć ale nie miałem do niczego dojazdu albo mi mówili że nie chcą studenta bo odejdę zaraz itd, tak 2 lata temu na pewno to był słomiany zapał. Wstydzę się tego. Ale to i tak wszystko spowodowane moją byłą, ona pracowała w każde wakacje i tu cały czas chodzi o porównywanie się.
Jeśli gry nie przeszkadzają Ci w normalnym funkcjonowaniu, to nie są problem. Jeśli już to problem masz z tym, że postrzegasz tę formę relaksu jako złą, ponieważ Twoja matka tak ją postrzega.
Ludzie nie są całkowicie źli. Zadbali o Ciebie materialnie, ale emocjonalnie? Tutaj z tego napisałeś były problemy. Pewnie też źle nie chcieli, tylko robili tak jak umieli, ponieważ nie potrafili inaczej.
18 2021-03-30 22:28:34 Ostatnio edytowany przez Wituś (2021-03-30 22:36:12)
No jeśli chodzi o to to fakt, może dlatego że to ludzie trochę starszej daty, teraz mają po 60 lat, w dosyć późnym wieku się zdecydowali na dzieci, mam siostrę 2 lata starszą. Nie wiem czy mogę to w ten sposób bronić, "stare metody wychowawcze".
Poza tym chyba jedyne na co mogę zwalić moje problemy z samorozwojem to moje lenistwo i brak ogarnięcia życiowego, bo faktycznie inni jakoś potrafią znaleźć te informacje, a ja jestem daleko w polu bo nawet nie wiedziałem że to pasuje szukać. Z tym, że czasem jednak zauważam że sam też to robię do pewnego stopnia no i mam takie wtf w głowie.
Jestem po pierwszej wizycie, nawiasem mówiac u psychoterapeuty nurtu psychodynamicznego (mam nadzieję, że dobrze wybrałem). Dużo gadania z mojej strony, niewiele się dowiedziałem, ale nie mogę oczekiwać niczego po pierwszej wizycie, jedyne co wiem to że następne spotkanie będzie polegać na omówieniu mojego poprzedniego związku, bo gdzieś wyszło, że na końcu przy podsumowaniu rozumie, że byłem źle traktowany i że należy się temu przyglądnąć. Natomiast na razie kiedy opisywałem relację z matką, zwłaszcza tą sytuację sprzed roku to chyba albo nie zwróciła na to uwagi, albo nie zwróciła na razie, chociaż widziałem podniesione brwi bardzo mocno jak mówiłem o "metodach wychowawczych".
Jeszcze przed wybraniem się do psychologa trochę się bałem że nie będę potrafić odpowiednio nakreślić mojej sytuacji i tego wszystkiego, po tej pierwszej wizycie dalej mam takie przeczucie że nie do końca dobrze to zrobiłem.
Natomiast na co zwróciła uwagę przy, jak to mówiła błahostce, kiedy opisywałem jakąś rzecz skarciłem siebie głośno za to, że odbiegam za bardzo od tematu i to co mówię jest głupie i nieodpowiednie, że w tym że sam sobie robię krzywdę w ten sposób może być problemem na jakimś podłożu, a nawet nie planowałem tego omawiać bo nie wiedziałem że to robię.
Także pewnie długa droga przede mną.
19 2021-03-31 00:15:56 Ostatnio edytowany przez polis (2021-03-31 00:31:53)
Szukania i robienia researchu można się nauczyć. Ja to robię bez problemu, ale taki urok mojej branży, że musisz to umieć robić bez problemu.
Nurt psychodynamiczny jest mi dobrze znany To jest takie właśnie omawianie dzieciństwa, wyciąganie trudnych emocji z przeszłości i wyrażanie tych starych emocji. Ważne, żeby terapueta było ok i żebyś dobrze się z nią czuł. Trzeba być przygotowanym, że to jest terapia, w której czasowo możesz się przez to wyciąganie z przeszłości czuć gorzej. Widziałam takie porównanie, że to jest jak naprawiać komuś kość, która się źle zrosła i terapeuta musi ją skręcić czy tam złamać, żeby ją nastawić poprawnie, a to będzie boleć.
Ogólnie jak sama robiłam research to dowiedziałam się, że psychodynamiczny i poznawczo-behawioralny nurt mają podobną skuteczność po zakończeniu, z tą różnicą jak rozumiem, że psychodynamiczna trwa dłużej, ale w wielu przypadkach poprawa postępuje też długo po zakończeniu terapii, podczas gdy poznawczo-behawioralna trwa krócej, ale ma większy problem z nawrotami depresji na przykład, im więcej czasu minęło od terapii.
To, że ona Ci zwraca uwagę na jakieś nieuświadomione problemy, emocje, konflikty, to tak ma być. Terapeuta nie mówi wiele i Ty mówisz więcej też jest typowe, choć oczywiście nie powinna milczeć cały czas. Może Cię o coś pytać albo właśnie zwracać Ci uwagę na takie nieuświadomione odruchy, emocje, itp. To jest jej praca, żeby to wyłapywać z Twojego zachowania i tego co mówisz i wyciągnąć Ci na poziom świadomości.
Co przypomniało mi, że możesz zwrócić też uwagę na jedną rzecz. Czytałam, że dobrą praktyką jest jeśli terapeuta ma superwizje. Zawsze możesz sprawdzić, czy Twoja terapeutka je ma albo ją o to spytać wprost.
20 2021-03-31 11:40:22 Ostatnio edytowany przez Wituś (2021-03-31 12:04:15)
Dalej wychodzę z założenia, że sobie wmawiam, na inne tematy które mnie ciekawią nigdy nie mam problemu szukania niczego. Tylko tak jak mówiłem, z tego pieniędzy nie zarobię ani nie polepszę swoich kwalifikacji zawodowych. Jak widziałem potrzebę np. nie wiedziałem czegoś o leku albo pacjent mnie o coś zapytał i nie wiedziałem (studia nie przygotowują do pracy ani trochę) to potem sobie na ten temat czytałem. A wmawiam sobie, że nie robię wystarczająco, bo akurat ona robi x, to ja też muszę robić x, tak jak ktoś mi mówił, dalej jestem pod jej wpływem, mimo że chyba sam go sobie narzuciłem. Bo gdzie niby leży granica, interesujesz się wystarczająco albo niewystarczająco? Lenistwo też druga sprawa. No i to, że myślę co by tu zrobić tyle, że w końcu nie robię nic i zamiast tego wybieram jakąś formę rozrywki. Ale to już z grubsza inny problem. Przede wszystkim staram się ją wyrzucić z każdego aspektu mojego życia co będzie cholernie trudne, ale wiem że blokuje mnie i mój samorozwój. Bo często mam naprawdę głupie myśli typu: "już na to za późno, bo mogłem to robić wtedy kiedy byłem z nią", żeby widziała (i może by została) co wiem, że jest niedopuszczalne, ale tak już jest.
Cały czas boję się, że nie do końca jestem w stanie opisywać swój problem w taki sposób żeby ona wiedziała co ze mną jest nie tak. Z resztą z tym forum mam podobnie, czasami odpowiedzi na moje posty totalnie się mijały z prawdą, chociaż mam świadomość że tylko na tej zasadzie jesteście w stanie mnie poznać co sam napiszę. Szkoda że nie ma urządzenia które potrafi w jakiś sposób przeskanować mózg i obejrzeć jak na filmie czyjeś życie. Byłoby super.
No i jeszcze pozostaje sprawa taka, że w sumie zaproponowałem jej to żebym jej wysłał mój wątek o skończonym związku, tak żebym ja niczego nie pominął, żebym nie musiał drugi raz tego czytać bo po prostu już nie chcę się w tym grzebać, a żeby ona miała też jakiś wgląd co było, jak, jakie emocje wtedy czułem. Z tym, że im dłużej o tym myślę tym bardziej myślę, że to głupi pomysł.
W ogóle na tej pierwszej wizycie dużo mówiłem właśnie o tych kluczowych momentach które gdzieś wspominałem w moim temacie, w tym momencie właśnie nastąpiła to moje samoskarcenie się, że gadam od rzeczy bo totalnie zapytała mnie wtedy chyba o inną rzecz. Nie wiem czy powinienem to robić a nie skupić się na problemach emocji zamiast na tym, że odeszła ode mnie dziewczyna. Na tym, że (mimo tego, że czuję się coraz lepiej) nie jest wspaniale bo myśli o niej, tęsknota, apatia, natłok myśli itd dalej u mnie jest dalej na mnie wpływają więc niby jak mam te wszystkie wydarzenia i jej osobę w sumie odciąć od psychoterapii.
Była też taka sytuacja w moim życiu, że w gimnazjum, do dziś nie wiem z jakich powodów ale na pewno nie jestem w tym święty, odwróciła się ode mnie cała klasa, podobno było tak że ktoś puścił fałszywą plotę i samo się to nakręcało (to akurat prawda, bo niczego takiego nie powiedziałem), byłem wzywany do wychowawczyni i (taka metoda wychowawcza nawiasem mówiąc) stałem przy całej klasie i musiałem się tłumaczyć z czegoś czego nie zrobiłem, a że chłopaki podobno stanęli w obronie dziewczyn które obraziłem zaczęli mnie po prostu gnoić. A wszystko podobno z zazdrości o moją dziewczynę wtedy, ja że mam charakter jaki mam próbowałem to jakoś wyjaśnić, spotykając się z jeszcze większą agresją i szyderstwami z ich strony. Gdyby jeszcze nie to, że jakoś (moim zdaniem) szybciej dorosłem i nie bawiły mnie te wszystkie kloaczne żarty i to kto sobie walił konia przed lekcjami też nie pomagało bo po prostu napawało mnie to obrzydzeniem. Może stąd gdzieś ta moja izolacja, której niby nie odczuwam, ale może gdzieś jest w mojej podświadomości. Do liceum też poszedłem tego samego co pierwsza dziewczyna, z jakiegoś powodu nie miałem bardzo bliskich kontaktów z ludźmi z klasy tak, żeby np gdzieś wychodzić po szkole.
Moja była wiedziała o tym wszystkim, z tym że bez kontekstu tego, że skupiłem się wtedy na towarzystwie pierwszej dziewczyny, wiadomo że o takich rzeczach już nie mówiłem. I kiedy proponowała mi żebym poszedł do psychologa, mówiła, że to i moje kontakty z matką są nieprzepracowane i że w tym widzi mój problem. Łatwo mówić kiedy ona ma takich rodziców, że po prostu róbta co chceta, wspominałem już że twierdzi że miała szczęśliwe dzieciństwo (ja też tak twierdzę, raz lepiej raz gorzej, ale ogólnie szczęśliwe), stąd pewnie też mój żal o brak empatii w stosunku do mnie, ale to już ustaliliśmy że nikt nie jest zmuszony rozumieć drugiego człowieka, zwłaszcza kiedy nie przechodził tego co ja. Mimo wszystko uderzyło mnie, kiedy zapytałem co sądzą o mnie jej rodzice po 2 latach będąc razem w związku, ona stwierdziła, że nic, bo się tym nie interesowali, czy jakoś tak. No ludzie.
Ale wracając do terapii, na pewno gdzieś poruszę ten temat, mam nadzieję, że ona będzie wiedzieć lepiej czy to mogło wpłynąć gdzieś na mnie jakim jestem teraz. Wtedy byłem liderem klasy, było po prostu super. Nie wiem czego nie mogłem tego przenieść na liceum, czy to inne środowisko czy to że były w klasie praktycznie same dziewczyny. Zobaczymy.
Objawy depresji pasują i to praktycznie wszystkie. I nie wiem czy jest to spowodowane tym, że jestem po prostu słaby a powinienem sobie z tym poradzić sam, czy jednak faktycznie potrzebuje pomocy z zewnątrz. Ile w tym jest wpływu rozstania a ile czegoś nieprzepracowanego z przeszłości co podkopało totalnie całe moje życie tego bym się chciał dowiedzieć.
Trzeba pamiętać żeby samemu się nie diagnozować a powierzyć to specjaliście bo jest szereg różnych zaburzeń, które mogą wydawać się podobne
Czasem warto podzwonić na nfz bo można trafić nawet za tydzień wizytę, zależy
Wituś o tym, że czujesz się niezrozumiany, kiedy starasz się coś przekazać powiedz terapeutce. Mów na terapii, o tym co czujesz, że potrzebujesz powiedzieć.
Myślę, że ona może chcieć to co masz do powiedzenia usłyszeć od Ciebie, bo jakby nie patrzeć, kiedy Cię ktoś widzi, to widzi też Twoją mimikę, słyszy ton głosu, itp. Pewnie przy opowiadaniu będziesz wyrażał emocje, których przy pisanym tekście można nie zauważyć.
Choć nie wiem, może ją ten wątek też zainteresuje dodatkowo. To już zostaw jej decyzji.
23 2021-03-31 17:27:13 Ostatnio edytowany przez Wituś (2021-03-31 17:30:29)
No ona podobnie powiedziała, że jeśli bardzo chcę mogę to zrobić, ale wolałaby, żebym nawet o tym samym opowiadał ja, bo nie chce, żeby sobie wypracowywać mojego obrazu na podstawie tekstu i to dodatkowo z komentarzami innych osób.
Muszę chyba postawić kreskę nad tym co było, nie przejmować się tak bardzo tym co mówiła moja eks, chociaż z drugiej strony paradoksalnie bardzo bym chciał, żeby była przy tej psychoterapii. No ale to jeszcze by wchodziło w grę gdybym nie uciął kontaktu, teraz jak najbardziej pomysł beznadziejny.
Nie wiem, czuję się beznadziejnie z tym, że potrzebuję (albo właśnie nie potrzebuję tylko sobie wmawiam z bezsilności którą coraz mniej odczuwam) psychologa, no ale jak już w to brnę to chyba warto spróbować. Najgorsze że po prostu nie chcę być postrzegany za czubka który zniszczył swój własny związek samym byciem sobą, a na to wszystko wskazuje niestety. Już samo to, że od początku próbowała mnie zmieniać nie najlepiej o mnie świadczy.
Edit. Czasami czuję się jakbym nawet był idealny i zawsze zachowywał się jak chciała to by i tak nie wystarczało.
Fakt, że prosisz o pomoc nie oznacza, że jesteś słaby. Oznacza, że masz taką potrzebę, a żaden człowiek nie jest samotną, samowystarczalną wyspą. Ktoś kto uważa, że może być samowystarczalny i nikogo nie potrzebuje, zachowuje się jakby próbował/a grać boga, którym nie jest i nigdy nie będzie.
Może pomyśl o terapii jako o inwestycji w siebie i swój rozwój. Teraz masz ciężko i trudno, ale próbujesz się rozwijać i poukładać sobie w głowie na przyszłość z pomocą specjalisty. Terapia potrwa, zwłaszcza w nurcie psychodynamicznym, a potem będziesz mógł sobie pogratulować dobrej decyzji, kiedy wzrośnie Ci samoświadomość. Po takiej pracy masz większe szanse na szczęśliwszy związek w przyszłości. I nawet nie chodzi tylko o dziewczynę, tylko o relację z samym sobą.
25 2021-03-31 19:20:23 Ostatnio edytowany przez Wituś (2021-03-31 19:25:07)
Dlatego wydaje mi się, że wybrałem dobry nurt, bo nie uważam się za kogoś zaburzonego do terapii poznawczo-behawioralnej.
W ogóle im lepiej się czuję, tym bardziej się zastanawiam czy ja tak naprawdę chcę się zmieniać (bo tak naprawdę nie wiem w jakim kierunku szczerze powiedziawszy) i niby jak mam to zrobić, czy to tylko na "życzenie" po czasie mojej byłej, która już sam nie wiem kogo chciała. Oczywiście zawsze lepiej być bardziej przebojowym i towarzyskim, ale czy ja będę potrafił to zrobić? Bo wydaje mi się, że to jest zmuszanie się do czegoś czego nie potrafię robić już bardziej niż robię do tej pory.
Zawsze cieszyłem się z życia na swój sposób jak tylko mogłem, a teraz kiedy dowiedziałem się, że podobno nie potrafię, poza tym jak się jest z kimś to zawsze więcej okazji do tego cieszenia się wspólnie. I dlatego chyba już sam nie wiem czego chcę. Tak żeby było realnie, bo najlepiej by było wrócić do tego co było, ale no nie jest to możliwe.
Dlatego wydaje mi się, że wybrałem dobry nurt, bo nie uważam się za kogoś zaburzonego do terapii poznawczo-behawioralnej.
W ogóle im lepiej się czuję, tym bardziej się zastanawiam czy ja tak naprawdę chcę się zmieniać (bo tak naprawdę nie wiem w jakim kierunku szczerze powiedziawszy) i niby jak mam to zrobić, czy to tylko na "życzenie" po czasie mojej byłej, która już sam nie wiem kogo chciała. Oczywiście zawsze lepiej być bardziej przebojowym i towarzyskim, ale czy ja będę potrafił to zrobić? Bo wydaje mi się, że to jest zmuszanie się do czegoś czego nie potrafię robić już bardziej niż robię do tej pory.
Zawsze cieszyłem się z życia na swój sposób jak tylko mogłem, a teraz kiedy dowiedziałem się, że podobno nie potrafię, poza tym jak się jest z kimś to zawsze więcej okazji do tego cieszenia się wspólnie. I dlatego chyba już sam nie wiem czego chcę. Tak żeby było realnie, bo najlepiej by było wrócić do tego co było, ale no nie jest to możliwe.
Terapia może Ci pomóc w określeniu własnych potrzeb. W ekstrawertyka i lwa salonowego Cię nie zamieni, ale może Ci pomóc zaakceptować się takim jakim jesteś albo zmienić się w granicach możliwości, jeśli będziesz tego chciał. Pewnie jeśli będziesz mówił, że chcesz być dużo bardziej towarzyski, to będzie rozmowa i grzebanie skąd Ci się to wzięło. Dlaczego chcesz dążyć do jakiegoś ideału towarzyskości? Skąd się wzięły przekazy, że masz być inny/lepszy? Bardzo możliwe, że słyszysz je już dawno temu, a była tylko wpasowała się w znany schemat, znane emocje.
Najbardziej mnie boli w tym wszystkim, że raz, na pewno to presja z jej strony, dwa, że ona nawet sama nie była nie wiadomo jak towarzyska. I to nie moje słowa tylko wspólnych znajomych którzy wiedzą o tej sprawie.
Ale chociażby z tego powodu, żeby sobie kogoś znaleźć kiedykolwiek trzeba rozmawiać z ludźmi jakkolwiek banalnie by to nie zabrzmiało. A mimo to że nie odczuwam potrzeby rozmawiania z każdym kto się nawinie może właśnie warto. Bo te wszystkie pretensje że z kimś nie rozmawiałem czy nie zagadałem, czy cokolwiek. Jak mam inaczej wytłumaczyć niż tym, że po prostu nie odczuwałem potrzeby. Mam trochę mętlik w głowie na tym tle, tym większy im lepszy mam nastrój na co dzień, bo pewnie gdzieś to się biję z moim "ja", które przestaje być zrzucane na bok.
Jeśli czujesz, że to presja wywołana przez osoby trzecie, to nad tym musisz popracować. Nie masz obowiązku rozmawiać z każdym, kto się nawinie. Jeśli ktoś ma taką ochotę rozmawiać, z każdą osobą, którą spotka, to niech rozmawia, ale nie może zmuszać do tego innej osoby, bo w imię czego? To jest właśnie dziwne u Twojej byłej. Znała Cię wcześniej, więc wiedziała, że nie jesteś taki mocno ekstrawertyczny. Czemu więc nie poszukała sobie od razu kogoś, kto ma takie cechy?
29 2021-04-02 16:19:26 Ostatnio edytowany przez Wituś (2021-04-02 17:04:10)
No ja też nie wiem i nigdy pewnie się nie dowiem. Poza tym wspominałem już, że jak chodzi o jej pretensje potrafiła potem twierdzić, że jeden barman z którym pracowała zawsze mówił, że bardzo mnie lubi i jestem naprawdę spoko. To samo jej szef. Nie wiem, może to akurat było jakoś ważne, żebym nawiązał kontakt z jej załogą z pracy? Z tym, że fajnie by było najpierw takie rzeczy powiedzieć a nie wypominać po miesiącach. To samo kiedyś jej siostra jej mówiła, że chyba jej nie lubię. Aha, to ja jadąc do jej domu mam zagadywać jeszcze do jej siostry, w dodatku mocno młodszej. Poza tym to były pierwsze kontakty z nią, im dalej tym mi się z nią lepiej rozmawiało z nią i bez żadnego problemu, po prostu ja potrzebuję więcej czasu żeby się rozluźnić w nowym towarzystwie i rozmawiać na luzie. Ale to tylko jedna cecha która jej pewnie gdzieś nie pasowała z kilku jeśli nie wielu.
Najlepsze jest to że już sam nie wiem czego chcę dlatego chyba po prostu skupię się na tym żeby po prostu żyć z dnia na dzień, nie oglądać się za siebie i na bieżąco skupiać się nad tym co ważne. Nie jest tak, że unikam kontaktów z ludźmi, ja praktycznie jestem jak dziecko które kiedy jest same czy nie słyszy jakiegoś głosu czuje się po prostu źle, wykształciłem sobie coś takiego że zawsze jak jestem sam to czegoś słucham czy to muzyka czy cokolwiek żeby coś leciało. A jest mi wmawiane, że nie lubię ludzi, to był jej cytat...
Ja zdaję sobie sprawę, że czasami bywam krytyczny, ale oboje tacy jesteśmy, że czasami wyśmiejemy czyjeś jakieś głupie czy niezrozumiałe zachowanie z tym ze nawet ona bardziej, bo ja nie chodzę na strony totalnej biologii i nie wyjaśniam ludzi. Po prostu szkoda mi na to czasu i energii, bo nie da się takich ludzi uświadamiać a jeszcze cię jeden z drugim wyśmieje czy zacznie obrażać, po co komu takie coś.
Edit. Muszę jeszcze trącić, bo notorycznie zapominam. Bardzo Ci dziękuję Polis, za pomoc, no i że mogę się wygadać bo nie mam za bardzo do kogo więc zostaje mi to forum
30 2021-04-03 12:00:00 Ostatnio edytowany przez polis (2021-04-03 12:00:13)
Tak nie ma co roztrząsać. Rozumiem Cię, że nie masz ochoty rozmawiać z każdym, ponieważ sama tak mam. Tylko miałam chyba więcej szczęścia do ludzi, bo nie miałam zbyt wielu przypadków, żeby ktoś odbierał mój introwertyzm i milczenie tak strasznie personalnie i jako coś do naprawienia. Zdarzyło mi się spotkać jedną taką osobą co miała o to pretensje, ale tylko poczułam, że WTF o co jej chodzi i się dystansowałam od tej osoby.
Nie jest łatwo dowiedzieć się, co się chce. Z mojego doświadczenia najlepiej stawiać i odpowiadać sobie niewygodne/trudne pytania i mierzyć się emocjami, również z tymi z przeszłości. Inaczej nic nigdy się na trwałe nie zmieni. Dlatego psychodynamiczny nurt mi pasował. Kiedy już przełamałam się i zmierzyłam się z tym co było, to czułam ulgę. Jeśli gdzieś wcześniej miałam blokadę, to po przyznaniu się do tych emocji ich wyrażeniu i przepracowaniu ona znikała i to jest bardzo fajne uczucie, że jakiś schemat czy blokada zniknęła zwyczajnie dlatego, że powód dla którego istniała przestał istnieć.
Dziękuję i nie ma sprawy
31 2021-04-03 16:56:47 Ostatnio edytowany przez Wituś (2021-04-03 17:00:51)
Nie do końca jestem w stanie to dobrze opisać, ale chyba tak, po prostu nie czuję potrzeby rozmowy, tak chyba najlepiej brzmi. Inna sprawa że muszę pracować nad tym, żeby eliminować bierność i narzekanie a raczej nie odebrałbym tego jako narzekanie tylko komentowanie. Muszę się uczyć po prostu zamykać i zachowywać rzeczy dla siebie. Tak z perspektywy czasu to widzę, że mam to od dziecka. Nikogo nie obchodzi co ja myślę, niezależnie czy dziewczyna, rodzina czy znajomi.
Czy miałem mniej szczęścia? Nie wiem, z tego co mi się wydaje tylko ludzie z grupy studenckiej mojej byłej mieli o to pretensje no i oczywiście ona sama o ironio, reszta znajomych pewnie to rozumiała zwłaszcza że im dłużej się z kimś zna tym ta cecha bardziej zanika bo czujesz się luźniej i pewniej w gronie ludzi których dobrze znasz. Ludzie z mojej grupy z którymi spędzałem czas i czasami chodziłem bez niej na imprezy nigdy mi czegoś takiego nie powiedzieli, z nimi tak naprawdę czułem się najpewniej. Przy czym introwertycy lubią spędzać czas w samotności, ja bym do końca się do tego nie przyznał. Nie wychodząc może z domu? Ok ale też nie do końca.
Miałem taką rozmowę właśnie z dwoma wspólnymi znajomymi bo to były akurat osoby z którymi miałem kontakt, wtedy jeszcze gdzieś radziłem się ich co mam robić, to było gdzieś tydzień po rozstaniu, a jeden z nich od razu "Nie twoja wina, że jesteś introwertykiem". No i potem zapytali mnie czy mają tak jak oni, że równie pewnie czują się w rozmowie z nowo poznaną osobą jak i dobrymi znajomymi. A ja takie zdziwienie, że tak w ogóle można. No widać można, kolejny przykład że właśnie taki jestem, w mieszanym towarzystwie nie czułem potrzeby rozmowy z tymi nieznanymi. Oczywiście to źle bo jak mam poznać nowych ludzi inaczej. Poza tym obecność dziewczyny obok dla mnie też dużo zmieniała, pewnie jakbym gdzieś był teraz na imprezie mieszanej byłoby inaczej. Chociaż nie sądzę, te lata niestety bezpowrotnie minęły.
Swoją drogą dla kontrastu, z jaką cechą musiałaś pracować w ten sposób który opisałaś? Bo może mi też coś się rozjaśni, sam pewnie jeszcze nie wiem nad iloma rzeczami muszę pracować. Oczywiście, jeśli chcesz się tym podzielić.
Tylko też nie zamykaj się po to, żeby przypodobać się innym.
Dla mnie jak introwertyka ważniejsza jest rozmowa z osobą, która mi pasuje niż rozmowa z każdym kto się nawinie. Mam takie wrażenie, że niektórzy w tym wszystkim czują presję, żeby łapać znajomych jak pokemony, a wolałabym iść w jakość a nie w ilość. Co do rozmowy z nieznajomymi, to często zależy od tego jakie ktoś miał dzieciństwo. Jak ktoś był introwertykiem, ale nie był zawstydzany i nie kładziono na nim presji, że jest zbyt mało towarzyski, to nie będzie mieć problemu porozmawiać z nowo poznanymi osobami, jeśli będzie mieć na to ochotę.
To nie tajemnica, pracowałam nad relacjami i umiejętnością wyrażania własnego zdania.
Sądzę, że totalnie zdewaluowały się moje przekonania i wartości które do tej pory wyznawałem, może nie tak gruntownie, ale w dużej mierze na pewno. Życie trochę wywrócone do góry nogami. Niedługo zaczynam pracę, mam straszne poczucie że nie jestem do niej kompletnie przygotowany, nigdy nie byłem pewny mojej ścieżki zawodowej. Stąd to porównywanie się, już nie mówię nawet o niej tylko o innych, oni od początku chcieli pracować w aptece, ja dopiero na stażu ogarnąłem, że to może nie takie złe jak myślałem, tylko strasznie mnie boli to że trzeba ciągle się dokształcać. A najgorsze jest już to, że to jest spowodowane porównywaniem się i mimo że już jej nie ma w moim życiu to ciągle łapie frustracje i blokuje to mój rozwój. Swoją drogą chociażby dlatego dobrze, że się rozstaliśmy. Mimo że to tylko z mojej winy, zawsze czułbym się gorszy.
Kolejny temat do przegadania z psychologiem w czwartek, stoję pośrodku nie wiadomo czego, sam nie wiem czy po prostu mnie to nie interesuje, czy tylko nie interesuje w takim stopniu jakim wymusza mnie porównywanie do innych czy co jeszcze. Na pewno będzie ciężko się w tym wszystkim się połapać, czuję się totalnie nieprzygotowany do pracy a im bliżej do zaczęcia tym będzie gorzej, jak coś nade mną wisi to jest tragicznie.
No i mam wyrzuty sumienia, że zamiast faktycznie się wyprowadzić totalnie to wracałem do rodziców na wakacje sam się prosząc o ciągłe granie mi na nerwach, że jak się zaczął covid wróciłem i przez to była ta cała sytuacja, że wróciłem na wakacje. Już po tamtej akcji chciałem zostać i szukać pracy na miejscu tylko ona wracała, nie chciałem być z dala od niej. Tylko pewnie dostałbym jakieś granie na emocjach czy groźby że mi odetną pieniądze i zostanę z niczym, z resztą już podczas covidu powiedziała, że nie zapłaci za mieszkanie bo przecież ja tam nie mieszkam. I to nie jest tak, ja panicznie nie chciałem pieniędzy od rodziców na nic co nie jest mi niezbędne, cały czas mówiłem o większych wydatkach, że jak zacznę zarabiać to zacznę to robić czy to kupię. Nie dotrwaliśmy do tego momentu
Łatwo mi jest siebie oskarżać mimo że z perspektywy czasu to była jedyna dobra decyzja wtedy wolałem robić to pod nią i pod własną wygodę zamiast zerwać kontakt z rodzicami i być niezależnym chociaż naprawdę chciałem. A przecież zrywanie kontaktu z najbliższą rodziną "bo pojedziesz tam grać" jakby to moja matka powiedziała, nigdy nie jest łatwe.
Apropos wyrażania własnego zdania na pewno po tym co tu piszę wydaję się totalną pierdołą która tylko ulega. Nic bardziej mylnego, tego mnie akurat rodzice nauczyli perfekcyjnie, bo ilekroć łamali moje granice czy gadali od rzeczy jak to ludzie z tą mentalnością i w tym wieku to zawsze to wygarniałem. Inna sprawa że stąd ta atmosfera w tym domu, bo oni nigdy przez tyle lat mojego życia nigdy nie przeprosili mnie za fałszywe oskarżenie, o brak racji, o to ze się pomylili, nigdy. Masz siedzieć cicho nawet jak masz rację, nigdy rozmowy na poziomie dwojga rozumnych ludzi. A potem wypominanie że się nic nie interesuję domem, że nic nie doradzę itd. Zapomniało się, że każde moje rady czy pomysły były duszone w zarodku. Po co zauważać coś czego się nie chce.
Dlatego tak bardzo ją kochałem, ona taka nie była. Dlatego tak bardzo źle mi ze sobą teraz. Czasami nawet jak widzę progres w czymś to czuję jakby głos w sobie, że już za późno. Staram się to wywalać z głowy jak najszybciej bo to po prostu głupie. No i najgorsze że znowu będę się przez kilka godzin z nią widział pojutrze. Modlę się tylko żeby znowu nie było przez to dołka jak ostatnio.
34 2021-04-06 10:17:01 Ostatnio edytowany przez Roxann (2021-04-06 10:20:17)
. Niedługo zaczynam pracę, mam straszne poczucie że nie jestem do niej kompletnie przygotowany, nigdy nie byłem pewny mojej ścieżki zawodowej. Stąd to porównywanie się, już nie mówię nawet o niej tylko o innych, oni od początku chcieli pracować w aptece, ja dopiero na stażu ogarnąłem, że to może nie takie złe jak myślałem, tylko strasznie mnie boli to że trzeba ciągle się dokształcać. A najgorsze jest już to, że to jest spowodowane porównywaniem się i mimo że już jej nie ma w moim życiu to ciągle łapie frustracje i blokuje to mój rozwój. Swoją drogą chociażby dlatego dobrze, że się rozstaliśmy. Mimo że to tylko z mojej winy, zawsze czułbym się gorszy.
Rany Wituś, u Ciebie zawsze szklanka do połowy pusta. Zamiast cieszyć się, że mimo covidu dostałeś pracę i w końcu masz szansę się usamodzielnić, Ty już narzekasz. Tak naprawdę niemal w KAŻDYM zawodzie człowiek musi się wciąż dokształcać. Skończyłeś studia i to dość wymagające więc raczej nie powinieneś mieć z tym większych problemów. Przecież nie będziesz tam przeprowadzał operacji na otwartym sercu! Nie musisz wiedzieć wszystkiego, doświadczenie przychodzi z czasem.
Przecież w poprzednim wątku pisałeś, że polubiłeś te praktyki, co się zmieniło? Nie potrafisz żyć bez narzekania, porównywania? Ludzie lepsi od nas mogą i powinni być raczej inspiracją, a nie źródłem kompleksów. Stawianie sobie poprzeczki coraz wyżej i podejmowanie różnych wyzwań może motywować i dawać niesamowitą satysfakcję. Ja bym się cieszyła, że mam wokół ludzi od których mogę się uczyć czy brać przykład.
Przypomniały mi się te nieszczęsne narty, kiedy szybko się zniechęciłeś bo nie szło Ci tak dobrze jakbyś chciał. No mogło nie iść w końcu miałeś je na nogach pierwszy raz w życiu! A u Ciebie już od razu drama.
Popatrz, gdybyś tą pracę potraktował jako swój mały sukces, wyzwanie, które dodaje Ci skrzydeł i jest jakimś nowym etapem w życiu, jak zupełnie inne byłoby Twoje myślenie i nastawienie na to niesie przyszłość. Teraz tym bardziej rozumiem co miała na myśli Twoja ex mówiąc, że ciągniesz ją w dół czy podcinasz skrzydła bo takie zamartwianie na zapas może być bardzo męczące i irytujące dla drugiej osoby. Ty wtedy pisałeś, że myślisz krok do przodu... ale to zupełnie co innego niż ciągłe czarnowidztwo i wrodzony (chyba) pesymizm.
Wyluzuj!!!!
35 2021-04-06 13:22:08 Ostatnio edytowany przez Wituś (2021-04-06 14:09:47)
Widzisz Roxann, miałem za łatwo w życiu. Nie chcę się sam diagnozować ale psycholog na terapii powiedziała mi, że mam objawy nadinteligencji. Może się myli, jak tak to pewnie jeszcze gorzej, bo tu przynajmniej bym wiedział, że jestem z góry skazany na porażkę i nic na to nie poradzę. I to nie jest tak jak brzmi że jestem super mądry czy coś w tym stylu. Ja po prostu zawsze miałem z górki, wszystko mi przychodziło od pstrykniecia palcem, nigdy nie musiałem się uczyć aż do studiów, wystarczyło słuchać na lekcjach a nie do końca i tak to robiłem. Studia,które tak jak każdy mówi że były wymagające tak dla mnie najmniejszym kosztem na trójach czwórach i dojechałem do końca bezproblemowo, chociaż zawsze do nauki musiałem się zmuszać mniej lub bardziej. Nauczyłem się sam czytać w wieku 4 lat, interesowało mnie wszystko, czytałem kilka książek dziennie, musieli mnie odciągać od nich żebym szedł do szkoły, wyobrażasz sobie takie dziecko? A teraz co? Nie umiem uprzedzać faktów, inni przez całe studia już jakieś strony mieli polubione i się tym wszystkim interesowali nadprogramowo, działali w jakichś organizacjach, a ja mimo że nawet o jednej wiedziałem gdzieś od znajomych, sam bym na to nie wpadł, a szukam informacji tylko kiedy coś się zdarzy i czegoś nie wiem, zamiast uprzedzać fakty i wiedzieć zanim to się wydarzy. Oni mają gdzieś w tym swoją pasję, widzą w tym sens. Znowu, ja nie. Z resztą tak jest na każdym kroku a mnie to jeszcze bardziej dołuje zamiast motywować. Ciągle mam na facebooku jak ktoś bierze udział w jakimś webinarze, ja im więcej tego słucham tym bardziej tym rzygam bo spędzasz tam kilka godzin i niczego się nie dowiesz. A wszystko to znowu przez całą tą moją sytuację, wcześniej robiłem to na swój sposób i w swoim tempie, a teraz miotam się z tym, łapię wszystkiego po trochu i tylko czuję się jak gówno bo to wszystko jest podyktowane tym, żeby pokazać i udowodnić coś sobie i "jej" (chociaż ją to nie obchodzi ani tego nie widzi). Nie wiem, może ja jestem jakiś upośledzony, z roku na rok zamiast mądrzejszy czuję się coraz głupszy. Żyć mi się nie chce, przytłacza mnie wszystko, mam wrażenie że jestem błędem i ludzkim śmieciem bo nawet nie wiem co chcę robić w życiu, a raczej sobie wmawiam że nie wiem albo że sobie nie poradzę, bo:
Przecież w poprzednim wątku pisałeś, że polubiłeś te praktyki, co się zmieniło? Nie potrafisz żyć bez narzekania, porównywania? Ludzie lepsi od nas mogą i powinni być raczej inspiracją, a nie źródłem kompleksów.
Ja nigdy tak nie miałem. Zawsze musiałem być najlepszy, taką miałem presję z otoczenia i przez bardzo długi okres w życiu taki byłem, we wszystkim. Brzmi jak przechwalanie się ale tak było, a im dalej w las i słuchania jak to bardzo zdolny ale leniwy jestem sprawiło co sprawiło. Praktyki bardzo polubiłem bo była fajna atmosfera i nie byłem decyzyjny, myśl że mogę zrobić coś źle mnie paraliżuje. Co się zmieniło? A chociażby to, że mam całą pieprzoną farmację powiązaną w głowie z moją byłą. A uwierz mi nie ma nic gorszego jak coś cię rozprasza kiedy próbujesz się uczyć i jeszcze wzbudza emocje plus frustracje. Mam przebłyski kiedy nie jestem w dołku siadam do tego, ale potem myślę sobie, że to nie ze względu tego ze chcę, tylko że muszę, znowu bariera nie do przejścia. Nie wiem, może po prostu kiedyś zabiję pacjenta albo jak wydam coś źle na refundację i będę płacić z własnej kieszeni tysiącami mnie obudzi. Jedyne co mi przychodzi do głowy to całkowita zmiana środowiska żeby nie łączyć go z nią, tylko w takim razie co ja mam innego robić, po co te studia po co tyle zmarnowanych lat. I kto mnie będzie utrzymywać żebym studiował dalej. Niemożliwe, muszę się trzymać tego co mam na tę chwilę. A co do mimo covidu znalazłem pracę. Nie było wcale trudno, właściwie to farmaceutów szukają zawsze.
Nie potrafię w życie. Moje myślenie okazuje się błędne, moje podejście do wszystkiego okazuje się błędne, moje decyzje jak już podjęte okazują się błędne. To jest po prostu ciągła jazda w dół bez trzymanki, nie wiem co jest tego przyczyną, rodzice, doświadczenia z przeszłości, ciągłe rozczarowanie życiem? Nie wiem, dlatego niby zdecydowałem sie na terapię ale nawet nie do końca jestem w stanie określić w czym mam problem, nie wierzę że ona mi pomoże. Jestem w totalnej rozsypce, nie widzę dla siebie światła w tunelu. Codziennie mam myśli, żeby ze sobą skończyć chociaż kiedy przychodzi co do czego to nawet tego nie potrafię zrobić jak należy.
Teraz tym bardziej rozumiem co miała na myśli Twoja ex mówiąc, że ciągniesz ją w dół czy podcinasz skrzydła bo takie zamartwianie na zapas może być bardzo męczące i irytujące dla drugiej osoby.
Przed rozstaniem ze mną tak nie było, jak już to może szczątkowo. Ja się cieszyłem na ten moment, że jak znajdę pracę i stanę na swoim w końcu nie będę zależny od rodziców, jak będę mieć samochód to będziemy jeździć sobie na jakieś małe wypady. Że może w końcu nie będzie cały czas mówić, że rodzice nie pozwolą jej zamieszkać razem i w końcu to zrobimy. Tyle wspaniałych perspektyw miałem w głowie. A teraz to, że znalazłem pracę czy kupiłem samochód totalnie mnie nie poruszyło. I co, tak łatwo się z tego otrząsnąć, prawda? Kiedy wszystko zawraca o 180 stopni i jesteś w totalnej dupie. Ty myślisz, że ja jej się dziwię? Oczywiście, że nie, gdybym był taki jak teraz od początku ten związek by nigdy nie istniał. To rozstanie tylko rzuciło światło na moje życie i po prostu nie potrafię tego wszystkiego udźwignąć, ze studiowania przychodzenia do mieszkania i grania w gry, socjalizowania się, imprezach czy spotykania z dziewczyną nagle wszystko prysło. I oczywiście, że możesz mówić że inny to by się cieszył, masz pracę, samochód, masz za co żyć, jesteś młody, pełen perspektyw, zdrowy, bla bla bla. I co z tego, skoro ja nie potrafię się z tego wszystkiego cieszyć bo z dnia na dzień jest ze mną coraz gorzej? Jak na razie to największym błędem uważam że było przeze mnie wchodzenie w jakiekolwiek relacje, okazuje się, że jestem po prostu ludzkim śmieciem który nie zasługuje na jakąkolwiek bliską relację. Nie wierzę już że uda mi się zmienić, chociaż próbuję usilnie to tracę nadzieję, dlatego przygotowuję się powoli do samotności. Nie potrafię inaczej. Zwłaszcza, że to drugi związek który zostawia mnie w ruinie psychicznej.
Edit. Najlepsze jest to, że nawet przejmuję się tym co o mnie myślicie, bo cały czas wydaje mi się, że macie przerysowany obraz bo zazwyczaj piszę pod wpływem emocji. A że czuję się jak gówno praktycznie 24/7 to jest jak jest. Równie dobrze mógłbym być po prostu zwykłym trollem bo pewnie nikt nie wierzy że ja tak na serio.
Wituś, nie jestem psychologiem więc się nie będę bawiła w psychoanalizę. To co piszesz jest jednak delikatnie mówiąc niepokojące. Inna rzecz, że mnóstwo w tym sprzeczności.
Wiesz, ja też zawsze miałam silną presję by być najlepsza we wszystkim, szczególnie ze strony apodyktycznego ojca. Zawsze chciałam mu czymś zaimponować, pochwalić ale cokolwiek bym nie zrobiła, zawsze jego zdaniem mogłam lepiej bo ktoś inny (często nawet nie nazwany) osiągnął czy zrobił coś lepiej. Pewnie gdybym dostała Nobla czy związała z najlepszą partią chodzącą po tej ziemi, to i tak byłoby mu za mało. Tak się nie da żyć!
Najlepsze co mogłam zrobić, to odciąć się od niego mentalnie i zacząć żyć dla siebie a nie by komuś coś udowodnić. Dałam sobie przyzwolenie do popełniania błędów, chwil słabości, zaczęłam słuchać siebie, swoich potrzeb i żyć tak jak ja chcę a nie tak jak ktoś chce czy wymaga. Dużo ode mnie wymagało postawienie się, usamodzielnienie i zadbanie o swoją kondycję psychiczną. Teraz żyję życiem, które sama sobie ułożyłam bez oglądania się na kogokolwiek. Staram się otaczać życzliwymi ludźmi, którzy mnie inspirują, unikam toksycznych relacji. Z rodzicami mam kontakt na tyle na ile muszę i nie pozwalam im ingerować w moje życie.
Nauczyłam się też tego, że nic nie przychodzi samo i w relacje na których nam zależy też trzeba inwestować, nawet jeśli to jest "tylko" koleżeństwo.
Z psychologiem ja teraz w czasach pandemii mogę rozmawiać tylko przez telefon.
38 2021-04-06 21:15:33 Ostatnio edytowany przez polis (2021-04-06 21:16:46)
Wituś dla mnie jasne jest czytając Twoje posty, że masz problemy z poczuciem własnej wartości. To pisanie o sobie jak o ludzkim śmieciu jest niepokojące.
Ciągle się obwiniasz, że się czegoś nie domyśliłeś. Nie miałeś takiego obowiązku się niczego domyślać, jeśli ktoś nie umiał postawić sprawy jasno i powiedzieć czego potrzebuje. O ile nie jest to małe dziecko, które dopiero uczy się mówić, to nie masz sobie nic do zarzucenia.
Czy Ty lubisz siebie i swoje własne towarzystwo? Żeby być szczęśliwym trzeba polubić siebie. Może coś takiego jak polubienie siebie możesz uznać za swój cel, jeśli z posiadaniem celu będzie Ci łatwiej? Oczywiście, decyzja należy do Ciebie czy tego chcesz czy nie. Możesz też spróbować szukać dobrych rzeczy, które Ci się przytrafiają każdego dnia. Mózg lubi szukać problemów i zagrożeń, więc to taki trening dla niego, żeby nauczyć się dostrzegać coś fajnego nawet jeśli to mała rzecz jak spacer.
Nauczyłam się też tego, że nic nie przychodzi samo i w relacje na których nam zależy też trzeba inwestować, nawet jeśli to jest "tylko" koleżeństwo.
Sugerujesz, że nie inwestowałem w tą relację? Cholera ja się właśnie przeinwestowałem i to nie mówię w kontekscie że ona inwestowała mniej. Nie, ona przy mnie jest święta, ale tego nie możesz mi zarzucić. Może i potrzebowałem więcej atencji z jej strony niż ona z mojej ale to nie znaczy że robiła coś źle, odpowiadało mi to. Nieważne.
Wituś dla mnie jasne jest czytając Twoje posty, że masz problemy z poczuciem własnej wartości. To pisanie o sobie jak o ludzkim śmieciu jest niepokojące.
Ciągle się obwiniasz, że się czegoś nie domyśliłeś. Nie miałeś takiego obowiązku się niczego domyślać, jeśli ktoś nie umiał postawić sprawy jasno i powiedzieć czego potrzebuje. O ile nie jest to małe dziecko, które dopiero uczy się mówić, to nie masz sobie nic do zarzucenia.
Właśnie, że mam bo dociera do mnie znowu kolejna rzecz. Ja przepraszam że wracam ciągle do tej rozmowy z nią sprzed roku ale to jest jedyny punkt odniesienia bo jedyny raz rozmawialiśmy o nas w ciągu 2 lat związku. Nie licząc rozstania oczywiście. Cała ta rozmowa była podyktowana "wybuchem?" z jej strony, bo w którejś, nie wiem czy wcześniejszej czy tej samej rozmowie nazwałem swoją własną matkę "głupią kur*ą". Przysięgam, że nigdy nie byłem tak wnerwiony jak w tamtym okresie bo tu covid tu magisterka, tu matka która jest jaka jest i nie szczędzi na mnie przekleństw, wyrwało mi się, chociaż szczerze powiedziawszy nie po raz pierwszy. A potem ona coś chciała mi poradzić, możliwe że żeby mniej grał na komputerze, po czym oznajmiłem jej, że się zachowuje jakby była moją matką. Tak się mówi, nie chodziło mi stricte o moją matkę, ale nie pamiętam do końca i błagam, nie chcę tego czytać znowu, jestem najgorszym momencie swojego życia nie chcę się dobijać. Ale zaczęła się ta rozmowa od tego, a ja mówię, że się zachowuje jak moja matka - ta głupia ku*wa. Nigdy bym jej tego nie zrobił, przysięgam, nigdy też nie zrobiłem, po prostu nie pomyślałem użycia powiedzenia do adekwatnej sytuacji. No i wtedy się zaczęło, że się czuje gorzej bo co jakiś czas musiałem się wygadać z tego co jest w domu wtedy, z resztą to już opisywałem. A wystarczyło faktycznie wypieprzyć komputer z mojego życia. Nie bez powodu na początku po rozstaniu przestałem grać w cokolwiek. Teraz widzę po latach trucia ze strony rodziców, że może mieli rację. Że pomimo tego, że nie czuje uzależnienia bo mogłem nie grać i miesiąc, to powodem nie jest tyle komputer co sam mechanizm uciekania od problemów, nie wiem na ile to jest normalne bo trzeba mieć odskocznię i się czasami odstresować. Równie dobrze pewnie mógłby być to alkohol czy papierosy, żeby zapomnieć o stresie jak sięgam myślami w takich sytuacjach siadałem do komputera. Wczoraj powiedziałem sobie że dość, żadnych gier możliwe że na zawsze. Ile rzeczy w tym czasie mogłem robić może nawet z braku laku i rzeczy do robienia, bo omówmy się jak się mieszka w domu na wsi jak ja teraz zawsze jest coś do roboty tylko ja nie zawsze to zauważałem, często wykonywałem prośby z narzekaniem jeszcze zamiast samemu coś pomyśleć. I to nie jest tak, że nic nie robiłem, wręcz przeciwnie ale ile kłótni w domu bym uniknął, gdybym robił więcej. Przyzwyczajenie z mieszkania w mieście zrobiło swoje, bo co można robić wieczorem w przerwie w nauce.
Czy Ty lubisz siebie i swoje własne towarzystwo? Żeby być szczęśliwym trzeba polubić siebie. Może coś takiego jak polubienie siebie możesz uznać za swój cel, jeśli z posiadaniem celu będzie Ci łatwiej?
To samo mi wtedy powiedziała, oprócz tej sytuacji wtedy zaczęła wyciągać, że czuje się źle nie tylko przez to, że jej się wygadywałem, tylko właśnie te sytuacje, że z kimś nie porozmawiałem, że czegoś tam nie zrobiłem na imprezie. Jaki ja byłem głupi że myślałem że chodzi o zachowania a nie o ich przyczyny. Myślałem wtedy po tej rozmowie tylko to, że jak wyeliminuję narzekanie a przynajmniej zredukuje do minimum to będzie wszystko dobrze! I też wspomniała też, że trzeba kochać siebie, cholera nie pamiętam dokładnie tej rozmowy ale no w każdym razie jak ja mam lubić siebie kiedy wlaśnie moja własna dziewczyna powiedziała mi, że czuje się przeze mnie gorzej bo jestem jaki jestem. Jak? Jak mam lubić siebie i swoje towarzystwo, kiedy tyle razy słyszałem "on już taki jest", kiedy jej siostra myślała że jej nie lubię po pierwszym spotkaniu bo nie gadałem z nią za duzo, albo wysłuchiwałem co o mnie mówią jej znajomi, że nie mam dystansu do siebie, że się nie umie bawić, że to że to że tamto. Już nawet nie potrafię powiedzieć co dokładnie a to nawet nie były jakieś złe rzeczy. I dlatego im dalej w las tym się zmieniałem na "lepsze" i myślalem, że to wszystko ma sens. Bo po prostu czułem się pewniej z dnia na dzień z nimi wszystkimi, potem już nie było gadania na mój temat. A jak jej wtedy powiedziałem, że zna mnie tyle lat i wiedziałaś jaki jestem to usłyszałem "aha, czyli masz być taki już zawsze". I jak ja po tym wszystkim mam lubić siebie. Zwłaszcza po tym wszystkim co się odwaliło.
A najgorsze jest to że zdałem sobie sprawę, że te narty, to pisanie magisterki, to że chociażby wczoraj się z nią widziałem i z mojej głupoty z nią rozmawiałem, całe moje złe samopoczucie wtedy i frustracja (może wykluczę te wszystkie momenty po rozstaniu) jest podyktowane tym, że ja po prostu jej zazdrościłem, że jej wychodzi a mi nie. Że ona wie jak pisać magisterkę, a ja nie. Była też taka sytuacja kiedy 5 lat temu pracowałem z moją pierwszą byłą, też była podobna sytuacja, nie chciała mi pomóc kiedy ją poprosiłem któryś raz, chociaż robiła już to drugi rok. Też frustracja, że mi nie wychodzi. Moje pieprzone ego, które na co dzień i zastrzegam sobie że to były pojedyncze sytuacje, jest naprawdę w porządku w pewnych momentach przyjmuje totalnie chore ambicje. Na codzień jej kibicowałem, zawsze miała lepsze oceny na studiach i mi to nie przeszkadzało, no nigdy nic innego a było przecież tyle rzeczy które mogłyby. Teraz po prostu zazdroszczę jej że sobie radzi, z drugiej strony, co ma robić, pokazywać mi jak to jej ciężko? A ja na tym szkoleniu wczoraj musiałem siedzieć obok niej przez 4h. I tak cieszę się, że nawiązałem kontakt z dziewczyną z którą będę pracować ale o ile łatwiej by mi było tam przebywać gdyby nie ona.
I jak po tym wszystkim mam o sobie nie myśleć jak o ludzkim śmieciu. I to jest tylko początek problemów, które mi się walą na głowę. Z tym samokształceniem się już mówiłem, znowu się porównuję do niej i do innych. Ale przysięgam, nie robiłem tego nigdy w związku, nigdy aktywnie jej nie podcinałem skrzydeł. Cieszyłem się, że jej wychodzi i że sobie radzi w czymkolwiek robi, to ja jestem problemem dla siebie. Nigdy bym jej tego nie zrobił. To występuje u mnie na raz, cieszę się z jej szczęścia ale nie mogę znieść swoich chorych ambicji. Nie chcę, żeby to się powtarzało. Nie widzę światła w tunelu, nie wierzę w psychoterapię, dzisiaj jadę do psychiatry, ale no skończyłem farmację, to też nie pomoże, żadnych leków mi nie przepisze bo nie jestem zaburzony tak wynikło z wstępnego wywiadu. Nie wiem, gorzej chyba już być nie może, ewentualnie jak się dowiem, że kogoś ma ale to już przewidziałem dawno że źle to zniosę. Tak samo było i z pierwszą byłą, jak się dowiedziałem, dostałem świra.
Niszczy mnie to, że zdałem sobie sprawę, że nie potrafię podejmować dobrych decyzji. Mam złe podejście do życia, mam złe podejście do samego siebie i praktycznie wszystkiego. Dlaczego ja taki jestem. Dlaczego inni potrafią, a docelowo ona - bo do niej się porównuję - a ja nie. Dlaczego nie potrafiłem być taki, żeby jej odpowiadać. Cholera jaki byłbym szczęśliwy. Nie wiem na ile to jest zdrowe co piszę, ale ja muszę się zmienić. Tylko już sam nie wiem czy to nie jest powodem tego całego chaosu w mojej głowie. Nie potrafię tego udźwignąć, a z dnia na dzień przybywa tego coraz więcej. Nie potrafię żyć sobą, chcę tak żeby jej odpowiadać, chociaż już na to wszystko za późno. A i tak nie potrafię. Straciłem możliwość na związek z tak wspaniałą osobą. Tak bardzo wszystko spieprzyłem. A ja wtedy myślałem, że jak jest szacunek, troska, opiekuńczość, zrozumienie i te wszystkie rzeczy które jej zapewniałem to będzie dobrze. No i co z tego, że zapewniałem skoro jestem gównianym człowiekiem. Ja chyba po prostu się nie nadaję do związków. Rok temu mi powiedziała, żebym się zmienił a ja tego nie zrozumiałem. Przestałem narzekać ale nie widziałem przyczyny, nie potrafiłem spojrzeć na to głębiej. Na wszystko już za późno.
40 2021-04-08 19:12:50 Ostatnio edytowany przez polis (2021-04-08 21:41:45)
Ciężko siebie lubić, jeśli słyszało się słabe komunikaty przez całe życie, ale to możliwe, żeby to naprostować.
Nie wiem co Tobie może pomóc, mogę tylko powiedzieć co mi pomogło, a pomogła terapia oraz czytanie książek, również psychologicznych, ponieważ dawało mi tak rozjaśnienie sytuacji kiedy robię coś ok, ale przez pewne osoby nie było postrzegane jako ok, ponieważ to one mają problem, a kiedy mogłam faktycznie zrobić coś inaczej/lepiej.
Jeśli chcesz to dam Ci listę, pozycji którą kiedyś zostały mi polecone, nie wszystko z tego przeczytałam, ale to co przeczytałam było ciekawe. Pomijając już nawet to co można dowiedzieć się o sobie, to sporo się dowiedziałam o tym jak działają ludzie.
Odkryj swoje wewnętrzne dziecko. Klucz do rozwiązania (prawie) wszystkich problemów - Stefanie Stahl
Powrót do swego wewnętrznego domu. Jak odzyskać i otoczyć opieką swoje wewnętrzne dziecko - John Bradshaw
Toksyczny wstyd. Jak uzdrowić wstyd, który cię zniewala - John Bradshaw
Pokochać siebie i zacząć żyć inaczej - Dodziuk A.
Strach ucieleśniony. Mózg, umysł i ciało w terapii traumy - Bessel van der Kolk
Wyloguj swój mózg. Jak zadbać o swój mózg w dobie nowych technologii - Anders Hansen
Tak mi jeszcze przyszło na myśl. Piszesz tak jakbyś to Ty był odpowiedzialny za czyjeś uczucia i za to, czy ktoś jest szczęśliwy, a tak naprawdę nie jesteś. Za to, czy ona czuje się szczęśliwa odpowiadała sama.
41 2021-04-09 10:52:01 Ostatnio edytowany przez Wituś (2021-04-09 11:12:24)
Rozmawiając wczoraj z psychologiem wyraźnie zaintrygowało ją to, że nie odczuwam w żadnym aspekcie nawet minimalnej ilości złości w stosunku do niej, oczywiście złość biorę w cudzysłów, chodzi to u jakiekolwiek negatywne odczucia. Przynajmniej ja to tak odbieram. Od psychiatry dostałem też leki przeciwdepresyjne tak żeby sobie pomóc "stępić" emocje, które mną targają.
Wszystko spowodowane jest tym, że potrzebuję czasu a ciągle co się poczuję lepiej to się z nią widuję. Mam nadzieję, że następny raz nie przyjdzie zbyt szybko.
W trakcie terapii też mówiłem o tych sytuacjach w których (wg psycholog co stwierdziła po fakcie) zachowywała się w stosunku do mnie totalnie antypatycznie, tj. jak powiedziała na rozmowie kwalifikacyjnej że jestem jej byłym chłopakiem i w ogóle wygadywała rzeczy które totalnie nikogo nie powinny interesować, że proponowała mi narty zaraz po rozstaniu, jak podczas rozmowy jakby nigdy nic mówiła, że powiedziała koleżankom podczas licytacji co one odwaliły na sylwestra, ona powiedziała, że zerwała ze mną, mówiąc mi to jakby mówiła o pogodzie. A mnie to totalnie nie rusza.
Doszliśmy do tego, że jestem osobą, która zawsze kiedy przykładowo jest jakaś druzyna czy grupa ludzi i coś się złego stanie zawsze szukam w sobie czegoś co mogłem zrobić lepiej na pierwszym miejscu. No wiadomo może nie zawsze bo jak widzę, że ktoś się nie stara i celowo coś rozwali to jest to dla mnie jak płachta na byka. Zadała mi pytanie dlaczego moim zdaniem nie ma we mnie tych negatywnych emocji i całą "winę" zrzucam na siebie.
Tu jest cały problem, ja gdzieś podświadomie totalnie irracjonalnie myślę, że jak już wszystko sobie wygarnę i poprawię, tak nagle wszystko stanie się takie jak wcześniej, nie jestem w stanie sobie wybaczyć, że byłem niewystarczający, że jakby mi dała szansę to byłbym w stanie wszystko w sobie naprawić. Boję się, że mam takie nastawienie, że życie się dla mnie skończyło i już za późno na wszystko, bo tak na tę chwilę się czuję. Z resztą gdzieś tam mi wysłała z tydzień po rozstaniu jakiś kawałek rapu gdzie chyba nie będę tu wklejać linków, ale że dla niej to jest mega optymistyczny kawałek a ja odebrałem to totalnie właśnie pesymistycznie. Oczywiście łatwo mówić, bo to ona ze mną zerwała itd ale no komentarze pod tym kawałkiem też mówiły, że jest to dla nich super optymistyczne itd. Jedyne co mnie usprawiedliwia to to, że dalej jestem w stanie jakim jestem. Nie chcę tak patrzeć na świat a nie potrafię inaczej.
Popatrz, gdybyś tą pracę potraktował jako swój mały sukces, wyzwanie, które dodaje Ci skrzydeł i jest jakimś nowym etapem w życiu, jak zupełnie inne byłoby Twoje myślenie i nastawienie na to niesie przyszłość.
nie chcę żadnych wyzwań. Chcę w końcu spokoju, żeby to się skończyło.
42 2021-04-09 18:31:37 Ostatnio edytowany przez polis (2021-04-09 18:37:12)
Idealizujesz ją. Zobacz, że my zwróciliśmy Tobie uwagę, że jej zachowanie nie było względem Ciebie takie super i psycholog też Ci zwrócił na to uwagę. Swoją drogą zatkało mnie trochę jak przeczytałam, że omawia takie sprawy jak kto jest jej byłym na rozmowie kwalifikacyjnej, to w ogóle nie jest ani czas, ani miejsce na takie dyskusje i zwierzenia. Takich rzeczy się nie robi, no ale młoda to chyba jeszcze nie rozumie, że to mocno nieprofesjonalne.
Za dużo doszukujesz się tej winy w sobie. Po pierwsze nie musisz być zawsze idealny. Miłość nie polega na tym, że kocha się ideał, bo ideałów nie ma. Po drugie czasami nawet jakbyś zrobił najlepiej na świecie, to i tak nie dogodzisz albo nic nie zmienisz. Moim zdaniem dobrze jest nabyć mądrość, żeby odróżnić rzeczy na które rzeczywiście ma się wpływ, a na co wpływu się nie ma.
Dla mnie to kierujesz agresję na siebie, co swoją drogą jest niezdrowe. Siebie nazywasz śmieciem, ale czy nazwałbyś tak swojego kolegę albo przyjaciela w trudnej sytuacji?
43 2021-04-09 20:34:40 Ostatnio edytowany przez Wituś (2021-04-09 20:50:13)
Masz rację, że cokolwiek się nie stało muszę być dla siebie życzliwy, dołuje mnie fakt, że spieprzyłem związek swoim - jak już tu z resztą było wspomniane, pesymizmem i złym patrzeniem na świat. I chociaż teraz to się dużo bardziej nasiliło, wręcz wielokrotnie tak było wtedy wystarczające żeby odstraszyć ode mnie osobę którą bardzo kochałem. Staram się wyjść z tego błędnego koła, nie myśleć że już za późno. Dlaczego inni jakoś potrafią myśleć pozytywnie, ba, nawet ja sam jestem w stanie (przed chwilą, co mi uświadomiło) dawać dobre rady i wspierać. A sobie pomóc nie potrafię. Ona tak potrafiła, zawsze pozytywnie nastawiona, działała zamiast narzekać itd. I zdaję sobie sprawę, że nie byłem totalnym przeciwieństwem, jak już wspominałem sama twierdziła, że coraz bardziej się "cieszę z życia" im dalej w relację, a teraz wszystko się zawaliło. O ile łatwiej by było gdybyśmy chociaż mieli kontakt, nie mówiąc już o byciu razem. Staram się nie myśleć w ten sposób bo tylko strzelam sobie w stopę.
Na kolejnej wizycie mamy omawiać relacje z rodziną i mój poprzedni związek, chociaż znając życie w godzinę omówimy tylko jedną rzecz. Doskonale wiem już o czym będzie mowa, jestem oczywiście głównie sam moją ofiarą, ale moi rodzice głównie matka się do tego mocno przyczyniła. Czasu nie cofnę, rodziców się nie wybiera.
Swoją drogą mogę powiedzieć jak ja się zachowałem podczas tej rozmowy. Kiedy koordynator mnie zapytał czy znam panią, która była tutaj godzinę temu, bo mówiła że kończyliśmy staż w jednej aptece domyśliłem się, że coś jest na rzeczy. Swoją drogą z ich strony też niezbyt ok, no ale po prostu odpowiedziałem że znajoma, tyle. Uciąłem wszystko bo coś tam dopytywał, że mamy wspólne zainteresowania w cv, wszystko pewnie powiedziała. A potem jeszcze miesiąc temu kiedy się ostatnio widzieliśmy mówi do mnie, czy wiem, że będziemy razem pracować w sieci. "I sorry, że cię sprzedałam" (że powiedziała o tym rekruterowi ze byliśmy parą), dalej już nie pamiętam, coś chyba że jeszcze pytał czy rozstaliśmy się w zgodzie, ona że tak i że poleciła mnie że będę dobrym pracownikiem. Wcale tego nie odczułem i ona na pewno też nie mówiła szczerze. Ale oczywiście jak wszystkie tematy o nas mówiła jakby opowiadała o pogodzie miesiąc temu. Strasznie mnie takie rzeczy bolą, najbardziej kiedy tydzień po rozstaniu chciałem ją prosić żeby wróciła, podobna sytuacja tylko opowiadała o tym, jak odmówiła kierowniczce apteki wyjazdu do pracy ze mną bo już nie jesteśmy razem. I mówi mi to do mnie tym samym tonem. Swoją drogą psycholog też trochę zatkało. Ale mnie to nie rusza, nie jestem w stanie spojrzeć na to krytycznie bo to było już po wszystkim. Nigdy nie była w stosunku do mnie nie fair kiedy byliśmy razem. To boli najbardziej. No ale tak jak mówiłem, chyba wychodzę z dołka, grunt to znalezienie w sobie W KOŃCU umiejętności pozytywnego myślenia w tym wszystkim, obiektywnie przecież nie jest tak źle. Łudzę się, że może leki pomogą, ale zaczną działać dopiero za 2 tygodnie.
Edit. Symulowałem sobie, co by było gdybym miał się teraz uczyć na egzamin. Zawsze wiadomo jak to jest, lenistwo lenistwem ale dawałem zawsze na spokojnie radę się zmusić żeby przeczytać, nauczyć się, zdać. Teraz kiedy próbuję się zmusić do poczytania czegoś do pracy bo niedługo zaczynam i chcę wypaść jak najlepiej, nie potrafię. Martwi mnie to szczerze powiedziawszy.
Edit2. Nie, nigdy bym tak nikogo nie nazwał, problem w tym że ktoś inny to nie ja.
To rozmawianie jakby o pogodzie nasunęło mi namyśl mojego byłego, tego o którym pisałam, że dostał potem depresji. Też potrafił tak zagadać jakby nigdy nic i wyjechać z tematem swojego nowego mieszkania, które wynajął. Tak jakby nic się nie działo. Z tego co piszesz mam coraz bardziej wrażenie, że ona może się odcinać od 'negatywnych' emocji, tak jak mój były. Robi gafy typowe dla ludzi, którzy właśnie tłumią emocje.
No widzisz, problem jest z tym jak traktujesz sam siebie i nad tym moim zdaniem warto by było popracować. Myślę, że poczujesz się też lepiej jak zaczniesz traktować siebie jak przyjaciela, a nie dowalać sobie.
45 2021-04-10 14:49:40 Ostatnio edytowany przez Wituś (2021-04-10 14:56:33)
No nie wiem, na tym szkoleniu ten sam koordynator któremu to powiedziała dał nam wszystkim zadanie żeby rozwiązać problem za pomocą danego nam sposobu radzenia sobie z konfliktami komunikacyjnymi, ona miała powiedzieć koleżance że nie może wziać za nią dyżuru w sobotę. I jej argumentacja w tej scence była taka, że jest umówiona z mężem w sobotę. Koordynator pyta ją, czy ma w ogóle męża. Ona, że nie, coś wspomniała o alternatywnej rzeczywistości? Nie pamiętam do końca, dla mnie to było bardzo dziwne. Raczej nie zrobiła tego na umyślnie.
To nie jest ważne czy tłumi, sądzę, że po prostu radzi sobie na bieżąco. Już wspominałem że jest wręcz dziecięcym optymistą, wręcz naiwnym jak właśnie dziecko. Też chciałbym taki być. Jak bardzo bym chciał nie być sobą. Ale jeśli jest tak jak mówisz, to mogę jej tylko współczuć, chociaz jest to ostatnia osoba z którą bym powiązał depresję. Z resztą do czego mnie doprowadza moje myślenie a do czego jej.
Nie wiem czy to od leków, niby tego w działaniu nie ma, ale od wczoraj czuję oprócz tego że depresyjnie to jeszcze uczucie niepokoju i lęku nie do końca mi znanego pochodzenia. Tak jak próbowałem odciąć komputer, teraz po prostu musiałem się czymś zająć. Dzisiaj w nocy tak jak obudziły mnie psy szczekaniem o 2 tak nie mogłem już zasnąć ciągle pulsowały mi w głowie myśli bez treści. Niecierpliwie będę czekać te 2 tygodnie aż zacznie działać.
46 2021-04-10 16:31:01 Ostatnio edytowany przez polis (2021-04-10 16:31:39)
Mogę uwierzyć, że jest optymistyczna i zadowolona. Osoby, które się odcinają mają z tego korzyść, ale tylko do pewnego czasu. Mówię, to tylko moje domysły, ale takie pogodne rozmawianie z Tobą. Zachowania, które ładnie Twoja psycholog nazwała antypatycznymi. To znam i mi się kojarzą one właśnie z takimi osobami, nie mają wyczucia, że zachowują się niestosownie albo że ich propozycje czy zachowania mogą być antypatyczne.
Nie wiem jaki był cel tego szkolenia, o którym mówisz. Jeśli miała odmówić w sposób realistyczny, a nie wyobrażać sobie, że jest w alternatywnej rzeczywistości w co wątpię, to mogła zwyczajnie powiedzieć, że już ma plany na sobotę i nie może wziąć dyżuru. Nie musi się nikomu spowiadać z tego z kim ma plany, jakie i co będzie robić. To w ogóle nikogo nie powinno interesować.
O lekach Ci nic nie powiem, bo sama nigdy nie brałam antydepresantów. Zresztą z wykształcenia to pewnie więcej wiesz o lekach niż ja. Nie wiem, czy antydepresanty mogą mieć takie skutki uboczne? Wydaje mi się, że chyba nie więc może to tylko przypadek, że pojawił się ten lęk akurat w czasie, kiedy zacząłeś brać leki.
Możesz się też spróbować zastanowić nad tym lękiem? Czułeś może coś takiego w przeszłości?
47 2021-04-10 16:54:46 Ostatnio edytowany przez Wituś (2021-04-10 17:07:14)
Szkolenie dla nowych pracowników, takie bardzo na luzie, o komunikacji i pracy w zespole, asertywności, plus na końcu już stricte branżowo i marketingowo. A jej zadaniem było stosując postawę asertywną odmówić tego wzięcia dyżuru za koleżankę. Mogła wymyślić cokolwiek, wymyśliła to. Tak czy siak, nieważne.
Wypisała mi dobry lek, escitalopram który jest selektywny, dlatego ma mało działań niepożądanych, tylko co jak praktycznie większość leków jak się nie wiedziało co to pisało nudności wymioty i biegunka, tu się sprawdza. 2 tygodnie na odwrażliwienie receptorów i serotonina powinna skoczyć. O zespół serotoninowy się nie martwię.
Przypadek, po prostu tak mi się wspomniało z głupiego powodu. Nie wiem, może dlatego że zbliża się praca a ja się staram robić wszystko żeby czuć się lepiej bo nikt się ze mną nie będzie patyczkować. To wygląda jak zwykły stres przed czymś i nie jestem w stanie tego wyeliminować, zawsze tak miałem dopóki bodziec się nie ulotnił, czytaj jakiś występ czy egzamin. Zobaczymy jak to będzie. No i po prostu tęsknię ale to już wiadomo jak jest, potrzebuję czasu. A tak się trochę niefortunnie składa że co jest chyba lepiej, to się spotykamy.
48 2021-04-10 18:58:30 Ostatnio edytowany przez polis (2021-04-10 18:59:01)
Jeśli czujesz lęk przed rozpoczęciem pracy to on jest naturalny. Pewnie każdy czuje jakiś lęk przed ważnym wydarzeniem jak rozpoczęcie nowej pracy, egzamin, itp. Przyjmij do wiadomości, że jest i to naturalne. Potem zastanów się co możesz zrobić, żeby poczuć się pewniej. Może poczytaj co uznasz za ważne jeśli dasz radę i spróbuj technik relaksacyjnych, np. Trening Jacobsona.
Czytam trochę o syndromie piotrusia panaPana i jestem przerażony ile pasuje. Z tym że nie jestem egocentrykiem, duszą towarzystwa, nie robię infantylnych rzeczy.
Martwi mnie tylko ten brak chęci rozwoju i strach przed pójściem do pracy mimo że pracowałem już wcześniej na wakacjach. Ale tam też ze względu na to że pracowałem z pierwszą była bywało różnie, zadawałem dużo pytań w sutuacjach mi nieznanych, a ją to wkurzało. Jak nie wiem jak coś zrobić zawsze pytam ale nie może być tak że nie będę ponosić odpowiedzialności za to co zrobię źle. Boję się błędów, to chyba znowu wyciągnięta fobia z dzieciństwa. Właśnie ta sytuacja sprzed kilku lat mi uświadamia ile cały czas się za mną ciągnie, jakim jestem workiem problemów ze sobą bez dna. I jak ja miałem utworzyć udany związek.
Teraz pewnie też bym się wszystkimi swoimi wątpliwościami dzielił z moją byłą. Zamiast poradzić sobie sam, chciałbym mieć jakieś wsparcie.
Nie wiem na ile to normalne bo czuję się do bani już od kilku miesięcy, apatia też tu gra ogromną rolę ale mechanizm radzenia sobie po rozstaniu odzwierciedla tylko moje problemy z samym sobą i to jeszcze bardziej mnie dołuje i niszczy. Zero pewności siebie, zamiast coś robić żeby nie było że sobie nie poradzę w pracy ja chociaż chcę nie mogę nic z tym zrobić. Ciągle wizja że ona sobie świetnie daje radę, porównywania się.
Nie ufam już sobie, nie wiem na ile to ze względu na to że rano zawsze jest najgorzej, na ile byłbym w stanie sobie poradzić gdyby nie odeszła. Nic już nie wiem.
Teraz pewnie też bym się wszystkimi swoimi wątpliwościami dzielił z moją byłą. Zamiast poradzić sobie sam, chciałbym mieć jakieś wsparcie.
Wituś, a czy to nie jest przypadkiem tak, że te wszystkie Twoje obecne lęki czy ogólnie złe samopoczucie to wynik stresu związany z nową pracą?
Może się nie znam ale nie wydaje mi się by praca w aptece była zbyt skomplikowana i odpowiedzialna, szczególnie dla osoby, która bez większych problemów skończyła studia i staż? Przecież nie biorą Cię od razu na kierownicze stanowisko. A kto pyta nie błądzi. Choć rzeczywiście takie zawracanie głowy każdą byle pier*łą może być mega irytujące.
51 2021-04-11 10:18:26 Ostatnio edytowany przez Wituś (2021-04-11 10:24:24)
No niestety wydaje Ci się, bo jest mnóstwo rzeczy, które są sporne, jeszcze zapisałem się na facebooku na grupie gdzie pracownicy się ciągle pytają o pewne rzeczy i tego jest mnóstwo, więc padam ofiarą projekcji własnego mózgu, że takie sytuacje będę miał w pracy co chwila. Boję się, że nie pamiętam za dużo ze stażu, że nie nauczyłem się wystarczajaco, a zamiast coś z tym robić to mnie to paraliżuje. Na koniec oczywiście porównywanie się do mojej byłej która tym żyła. To mnie najbardziej blokuje, że ona czytała sobie w wolnym czasie cokolwiek, ja nawet nie wiem co ze sobą zrobić. To powiązanie emocjonalne z tym zawodem tak bardzo mnie odrzuca. A jeszcze na stażu jak czegoś nie wiedziałem to zawsze sobie czytałem na ten temat, pytałem opiekuna. Z tym, że w pracy kiedy jesteś sam to co innego. Wydaje mi się, że powinienem od razu umieć wszystko, chociaż tak nigdy nie będzie, wszystko przez porównywanie się do osób, które mają podobny start w danej dziedzinie. Nie porównywałbym się do magistra z 20letnim stażem.
Nie wiem, nigdy nie byłem taki wrażliwy na każdą pierdołę która mnie w życiu dotyka. Zawsze miałem wręcz lekceważące podejście do rzeczy które mnie spotykały. Staż przechodziłem na totalnym spokoju mimo że byłem zielony jak przychodziłem na niego, dopiero to rozstanie mnie tak bardzo rozchwiało, a zwłaszcza jak ciągle sobie coś w sobie znajdywałem. Nie wiem co się ze mną dzieje.
Edit. Chyba najbardziej boli mnie to co by powiedziala moja była kiedy by mnie zobaczyła w tym stanie. Zamiast się poprawiać jest coraz gorzej.
Wcześniej pisałeś, że też ten staż bardzo przezywałeś i miałeś wiele obaw. W końcu okazało się, że całkiem niesłusznie.
Tu pewnie też będzie podobnie. Po prostu zacznij już w końcu tę pracę, a sam zobaczysz, że nie taki wilk zły
Nie wiem, nigdy nie byłem taki wrażliwy na każdą pierdołę która mnie w życiu dotyka. Zawsze miałem wręcz lekceważące podejście do rzeczy które mnie spotykały. Staż przechodziłem na totalnym spokoju mimo że byłem zielony jak przychodziłem na niego, dopiero to rozstanie mnie tak bardzo rozchwiało, a zwłaszcza jak ciągle sobie coś w sobie znajdywałem. Nie wiem co się ze mną dzieje.
Edit. Chyba najbardziej boli mnie to co by powiedziala moja była kiedy by mnie zobaczyła w tym stanie. Zamiast się poprawiać jest coraz gorzej.
Spójrz na to tak, będziesz jeszcze miała lepsze i gorsze momenty, ale walczysz z tym. Mógłbyś leżeć w łóżku i nie wstawać, ale poszedłeś do psychiatry i dostałeś tabletki. Chodzisz na terapię. Starasz się z tym walczyć pomimo tego jak się czujesz, to jest na duży plus i dobra postawa.
54 2021-04-11 14:59:55 Ostatnio edytowany przez Wituś (2021-04-11 15:14:23)
Wiem i staram się. Pracę sobie znalazłem, samochód po części dzięki przypadkowi ale też znalazłem, papierologię załatwiłem. Pytanie tylko dlaczego zawsze się okazuje, że mam złe podejście do wszystkiego w moim życiu, czym to wszystko jest spowodowane, że tak patrzę na świat a nie inaczej. Wszystko się przez to spieprzyło i dalej się ciągnie. Psycholog była zaskoczona czemu wszystko kieruję przeciw sobie, dlaczego obwiniam tylko siebie za to. A kogo mam obwiniać jak nie siebie? Tak samo to moja wina, że tak się teraz czuję a nie inaczej. Powinienem już dawno być szczęśliwy i żyć swoim życiem. Czytałem, że próby zmian charakteru i przezwyciężenia apatii mogą być bardzo ciężkie dla psychiki, ale nie wiedziałem, że aż tak. Chciałbym znowu pójść na łatwiznę i żyć jak dalej ale widzę że to nie prowadzi do nikąd. A może po prostu za dużo na mnie nagle spadło i dlatego nie daję sobie rady. A to powoduje tylko, że bardziej siebie nie cierpię, że jestem tak bardzo słaby.
Nie mogę przecież też wszystkiego zwalać na rodziców. Mam starszą siostrę i pomimo tego że ma charakter jak matka, jest totalnie inna, zasuwa teraz w korporacji, układa sobie jakoś życie. Fakt, że była dużo mądrzejsza i się wypięła na rodziców, wyjechała kilka lat temu już na stałe nie licząc studiów pomimo tego że ją ciągnęli żeby tu została. Nie wiem, może coś przeoczyłem w rozmowie z psychiatrą i jednak jest coś na rzeczy. A ja jeszcze niedawno się łudziłem, że poprzednie rozstanie przechodziłem gorzej. Wcale tak nie jest.
Edit. Mam przebłyski że mogę się zmusić do tego żeby zmienić nastawienie, że chcę się uczyć, chcę być lepszym w pracy. A nawet to nastawienie jest, tylko coś mnie blokuje. Mam nadzieje, że chociaż będę w stanie reagować.
55 2021-04-11 15:12:07 Ostatnio edytowany przez polis (2021-04-11 15:28:35)
Wiem i staram się. Pytanie tylko dlaczego zawsze się okazuje, że mam złe podejście do wszystkiego w moim życiu, czym to wszystko jest spowodowane, że tak patrzę na świat a nie inaczej. Czytałem, że próby zmian charakteru i przezwyciężenia apatii mogą być bardzo ciężkie dla psychiki, ale nie wiedziałem, że aż tak.
Myślę, że zbyt krytycznie siebie oceniasz, fakt, że próbujesz coś robić ze swoim obecnym stanem pokazuje, że masz dobre podejście do sprawy. Pokazuje, że się nie poddajesz tylko walczysz.
Wszystkiego na rodziców nie możesz zwalać, ale mieli oni duży wpływ na Ciebie i prawdopodobnie nadal mają. Teraz już jesteś dorosły i możesz odkręcić to, co Twoi rodzice zrobili nie tak jak trzeba. Może i nie będzie to łatwe i proste oraz będą turbulencje po drodze, ale teraz możesz to zrobić i to robisz, bo jak piszesz na terapii będzie omawiana twoja więź z rodziną. Podejście masz dobre i jesteś na dobrej drodze, żeby się z tego negatywnego wpływu wyzwolić.
56 2021-04-11 21:45:05 Ostatnio edytowany przez Wituś (2021-04-11 21:49:14)
Gdyby tylko nie przeczucie, że już za późno, bo odeszła, że mogłem zauważyć wcześniej, że trzeba zmienić nastawienie do życia. Nie wiem tak naprawdę na ile ja właściwie chcę tego dla siebie a ile "dla niej", ale tak czy siak wyjdzie mi to na dobre, chciałbym być takim optymistą. A jej słowa "po prostu bądź" to rada typu - weź się w garść.
A ja się czuję ją zawiodłem, zawiodłem siebie. Czasem się czuję jakbym kogoś zabił. Zawaliłem sobie życie i muszę je poukładać od samego początku. Chyba tylko to tak bardzo dobija. I żadne leki tego nie zmienią.
Gdyby tylko nie przeczucie, że już za późno, bo odeszła, że mogłem zauważyć wcześniej, że trzeba zmienić nastawienie do życia. Nie wiem tak naprawdę na ile ja właściwie chcę tego dla siebie a ile "dla niej", ale tak czy siak wyjdzie mi to na dobre, chciałbym być takim optymistą. A jej słowa "po prostu bądź" to rada typu - weź się w garść.
A ja się czuję ją zawiodłem, zawiodłem siebie. Czasem się czuję jakbym kogoś zabił. Zawaliłem sobie życie i muszę je poukładać od samego początku. Chyba tylko to tak bardzo dobija. I żadne leki tego nie zmienią.
Możesz mieć problemy, gorsze momenty, popełniać błędy, mieć kryzysy i załamania, normalna ludzka rzecz. Nie jesteśmy robotami, żeby nic nie czuć i zawsze być w takim samym nastroju. Ważne jest jak mierzysz się z takimi sytuacjami, czy np. uciekasz w uzależnienie czy walczysz, żeby z tego wyjść, a Ty starasz się walczyć o swoje zdrowie psychiczne co jest bardzo dobrym nastawieniem.
58 2021-04-15 21:38:31 Ostatnio edytowany przez Wituś (2021-04-15 22:15:08)
Kolejna wizyta, teraz niby omówiliśmy po krótce moje relacje z bliskimi, ale dalej nie jestem przekonany. Wiem że to tylko 3 sesje i ona tak naprawdę musi mnie poznać bardziej, ale dalej głównie ja mówię, praktycznie nic nie wnoszę oprócz tego, że mogę się wygadać, tylko tak naprawdę nawet już tego tak bardzo nie potrzebuję.
Na to, że zaczynam się budzić wcześnie rano już jakiś czas z uczuciem niepokoju i no ogólnie stara śpiewka że rano jest najgorzej z samopoczuciem, to zapytała tylko co ja sądzę, z jakiego powodu to może być widoczne.
Dowiedziałem się z całej dzisiejszej sesji tylko tyle, że moja była cały czas gdzieś ze mną jest obecna, ze względu na to że zauwazyłem że nie jestem sobą. Jestem bardziej wycofany i ostrożny w swoim zachowaniu, jakby tego było mało do tej pory. Jakbym gdzieś próbował się asekurować przed tym co ona gdzieś powie. Chociaż nawet nie wie co robię nie mówiąc o tym co mówię. Tylko tyle. Po prostu nie mam wrażenia że to będzie pomagać. Z drugiej strony wiem że trzeba dać czas, tylko nie muszę się dowiadywać, że ona cały czas gdzieś ze mną jest, inaczej nie czułbym się tym tak przybity.
Kolejna wizyta, teraz niby omówiliśmy po krótce moje relacje z bliskimi, ale dalej nie jestem przekonany. Wiem że to tylko 3 sesje i ona tak naprawdę musi mnie poznać bardziej, ale dalej głównie ja mówię, praktycznie nic nie wnoszę oprócz tego, że mogę się wygadać, tylko tak naprawdę nawet już tego tak bardzo nie potrzebuję.
Na to, że zaczynam się budzić wcześnie rano już jakiś czas z uczuciem niepokoju i no ogólnie stara śpiewka że rano jest najgorzej z samopoczuciem, to zapytała tylko co ja sądzę, z jakiego powodu to może być widoczne.
Dowiedziałem się z całej dzisiejszej sesji tylko tyle, że moja była cały czas gdzieś ze mną jest obecna, ze względu na to że zauwazyłem że nie jestem sobą. Jestem bardziej wycofany i ostrożny w swoim zachowaniu, jakby tego było mało do tej pory. Jakbym gdzieś próbował się asekurować przed tym co ona gdzieś powie. Chociaż nawet nie wie co robię nie mówiąc o tym co mówię. Tylko tyle. Po prostu nie mam wrażenia że to będzie pomagać. Z drugiej strony wiem że trzeba dać czas, tylko nie muszę się dowiadywać, że ona cały czas gdzieś ze mną jest, inaczej nie czułbym się tym tak przybity.
Myślę, że możesz porozmawiać o tym z terapeutką, że masz wątpliwości. Ważne jest takie tematy poruszać, jeśli czujesz złość na terapeutę, jakiś dyskomfort czy właśnie wątpliwości.
Może uznała, że odpowiedź na to pytanie mogłoby być interesująca dlaczego rano czujesz niepokój?
To Ci da trochę wgląd jak wygląda psychodynamiczna i czego możesz oczekiwać. Nie wiem, może będzie pomocne.
Z tą byłą to faktycznie jak o tym pomyśleć często zastanawiasz się co ona by powiedziała/pomyślała. Jak porównam z tym jak ja się czułam po rozstaniu to nie miałam nic takiego. Nie przejmowałam się co mój były sobie by pomyślał, jak zachowambym się tak czy siak, bo nie miało to już dla mnie już znaczenia.
60 2021-04-16 10:43:44 Ostatnio edytowany przez Wituś (2021-04-16 10:48:35)
Obejrzałem, trochę rozjaśniło mi to wszystko na pewno.
Myślę, że możesz porozmawiać o tym z terapeutką, że masz wątpliwości. Ważne jest takie tematy poruszać, jeśli czujesz złość na terapeutę, jakiś dyskomfort czy właśnie wątpliwości.
Nie jestem na nią zły, po prostu jeśli ma to trwać rok, albo dwa jak to było tutaj w filmie wyjaśnione, to nie uśmiecha mi się płacić grubą część mojej pensji za to. Wiem, że coś za coś, ja tu nie neguję, no ale jest jak jest. Na następnym spotkaniu chce omówić ze mną mniej więcej relację mama-gry komputerowe i jak to wyglądało, bo omówiłem moje dzieciństwo mniej więcej, tylko brakło czasu na to kiedy wspomniałem o tym że moja mama no nie trawi za bardzo mojego grania. Ale w tym też jest mojej winy dużo.
Terapia na nfz byłaby spoko pomysłem tylko muszę mieć wstępną diagnozę i skierowanie plus pewnie czekanie miesiącami. Wiem że tu jest na szali moje dobro ale zastanawiam się czy ja tej terapii tak naprawdę potrzebuję. Czego tak na prawdę chcę od niej i czy terapeuta po tych wstępnych spotkaniach może mi podpowiedzieć albo pokierować w jaką stronę mam iść? Czy ja sam będę musiał założyć sobie jakiś cel i ona będzie tylko w tym jakoś pomagać. Bo jak tutaj słucham późniejsze sesje mogą wyglądać tak, że terapeuta może jeszcze bardziej milczeć. A to mi się totalnie nie podoba bo ja sam do końca nie jestem pewny co chcę osiągnąć. Ogólnie na początku zawsze pyta czy mam jakieś pytania ale ja za bardzo ich nie mam.
Trochę też mnie zaskoczyła, nie pamiętam już o czym mówiłem konkretnie, ale chyba o tym kiedy odpowiadałem na jej pytanie gdzie bym chciał w tym momencie się znaleźć, kiedy mówiłem o moim samopoczuciu, że czuję, że znacząco życie dla mnie przyspieszyło i przenika mi przez palce. Że mam wyrzuty sumienia, że mogłem być lepszy a nie byłem. I że chciałbym coś robić, ale bez niej to nie będzie takie same itd. Stwierdziła, że kiedy opisuję to to brzmi jakbym był z tym sam. Po moim milczeniu bo nie wiedziałem o co chodzi, powiedziała, że to tak jakbym nie kierował tego do drugiej osoby. Ale wtedy już też akurat nam się czas skończył, zapytam o to na następnym spotkaniu o ile nie zapomni.
Z tą byłą to faktycznie jak o tym pomyśleć często zastanawiasz się co ona by powiedziała/pomyślała. Jak porównam z tym jak ja się czułam po rozstaniu to nie miałam nic takiego. Nie przejmowałam się co mój były sobie by pomyślał, jak zachowambym się tak czy siak, bo nie miało to już dla mnie już znaczenia.
Z poprzednim związkiem też tak miałem, tak mi się przynajmniej wydaje. Negowałem kompletnie powody kłótni tak, że jak wtedy mi to przeszkadzało po rozstaniu miałem wyrzuty sumienia, że tego nie robiłem. Tu jest podobnie z tym, że ja nie miałem żadnych rzeczy które mi nie odpowiadały, a nawet jak czasem tak sobie myślę to w gorszych momentach totalnie to neguję i czuję że powinienem inaczej. Nie powinienem okazywać słabości, nie powinienem narzekać, nie powinienem tyle grać, to wtedy byłby spokój w domu, że nie byłem wystarczająco pewny siebie we wszystkich sytuacjach itd. Na pewno też wyrzuty sumienia że relacja z mamą negatywnie wpłynęła na ten związek.
Tak jakby ona cały czas nade mną stała i oceniała moje postępowanie. A powinienem tak czuć i się pilnować wcześniej, teraz to już nie ma znaczenia. Z tym, że to chyba raz, nie przyniosłoby mi szczęścia na dłuższą metę, dwa, nie przyniosłoby rezultatu w konsekwencji i skończyłoby się podobnie. Ciężko gdybać.
Zauważam że nie potrafię normalnie funkcjonować bez tej drugiej bliskiej osoby. Po prostu cholernie tęsknię za przeszłością i to nie pozwala mi isć na przód. Tak jakby pielęgnuję pamięć o niej zamiast ją wyrzucić chociaż usilnie chcę. I czuję, że nie zapomnę o niej dopóki moja głowa nie zajmie się relacją z drugą osobą, chociaż, odpukać, nie mam najmniejszego zamiaru wchodzić w nowy związek. Na pewno bym porównywał itd, a to krótka droga do katastrofy i zranienia drugiej osoby. Zwłaszcza, że nawet jakakolwiek jej aktywność sprawia że czuję się źle, dobrze że mam ją zablokowaną wszędzie ale nawet na grupie roku zaznaczenie czegoś w ankiecie potrafiło sprawić uczucie opadającego kamienia na żołądek, nie mam pojęcia dlaczego.
61 2021-04-16 12:07:44 Ostatnio edytowany przez polis (2021-04-16 12:35:47)
Psychodynamiczna trwa, więc musisz to sobie skalkulować. Może zobacz, jak wygląda sprawa na nfz, z tego co wiem, to musisz mieć skierowanie od psychiatry.
Jeśli chodzi o terapię, to mogę powiedzieć, że osobiście czuję, że było warto, bo miałam już dość męczenia się i uznałam, że czas powyjmować trupy z szafy i zrobić tam solidny porządek.
Mi się wydaje, że jej chodziło o to, że terapeuta nie będzie robił wszystkiego za Ciebie, ale to nie oznacza, że będzie więcej milczał. U mnie to tak nie wyglądało.
Nie terapeuta w nurcie psychodynamicznym nie będzie Cię kierował i mówił co masz zrobić. Ogólnie zasada jest taka, że nie może Ci powiedzieć jak żyć, ponieważ nie ma żadnego złotego sposobu, żeby Ci powiedzieć co będzie dla Ciebie lepsze. Jeśli czujesz taką potrzebę dostania porady, to ja czytałam dodatkowo książki innych psychologów, które Ci tutaj podawałam. Tam masz też zestawy ćwiczeń. Plus na youtube niektórzy terapeuci prowadzą kanały i masz tam ciekawe filmiki, np.
Trochę też mnie zaskoczyła, nie pamiętam już o czym mówiłem konkretnie, ale chyba o tym kiedy odpowiadałem na jej pytanie gdzie bym chciał w tym momencie się znaleźć, kiedy mówiłem o moim samopoczuciu, że czuję, że znacząco życie dla mnie przyspieszyło i przenika mi przez palce. Że mam wyrzuty sumienia, że mogłem być lepszy a nie byłem. I że chciałbym coś robić, ale bez niej to nie będzie takie same itd. Stwierdziła, że kiedy opisuję to to brzmi jakbym był z tym sam. Po moim milczeniu bo nie wiedziałem o co chodzi, powiedziała, że to tak jakbym nie kierował tego do drugiej osoby. Ale wtedy już też akurat nam się czas skończył, zapytam o to na następnym spotkaniu o ile nie zapomni.
To tylko moje domysły, ale może chodziło jej o to, że mówiłeś jakbyś nie wierzył, że druga osoba może Ci pomóc?
Tak jakby ona cały czas nade mną stała i oceniała moje postępowanie. A powinienem tak czuć i się pilnować wcześniej.
Ale czemu tak bardzo Ci zależy na spełnianiu cudzych oczekiwań, zwłaszcza jeśli często nie były on wyrażone, tylko jej narzekania słyszałeś kilka miesięcy później?
Zobacz, że ona sam narzekała, a przerzucała to na Ciebie, a to nie jesteś tak towarzyski jak ona by chciała, a tam się jakoś nie tak zachowałeś jak ona by chciała.
62 2021-04-16 13:55:56 Ostatnio edytowany przez Wituś (2021-04-16 14:12:16)
Będę się umawiać niedługo na kolejną wizytę do psychiatry i porozmawiam z nią jak ona to widzi i czy wypisze mi skierowanie czy nie będzie widzieć potrzeby. Leki jakby zaczęły działać, dzisiaj mam ogólnie rzecz biorąc dobry nastrój. Chyba że to przypadek ale niezależnie od przyczyny cieszę się.
To tylko moje domysły, ale może chodziło jej o to, że mówiłeś jakbyś nie wierzył, że druga osoba może Ci pomóc?
Z tym, że tak może być, tutaj niestety jedyną pomocą byłoby cofnięcie czasu i zaczęcie wszystkiego od nowa z moją wiedzą teraz ale to przecież niemożliwe.
Ale czemu tak bardzo Ci zależy na spełnianiu cudzych oczekiwań, zwłaszcza jeśli często nie były on wyrażone, tylko jej narzekania słyszałeś kilka miesięcy później?
Zobacz, że ona sam narzekała, a przerzucała to na Ciebie, a to nie jesteś tak towarzyski jak ona by chciała, a tam się jakoś nie tak zachowałeś jak ona by chciała.
To akurat jest mniej ważne, bardziej tu chodzi o inne podejście do życia, że czuje się gorzej przy mnie i że nie radzę sobie z problemami cokolwiek to znaczy. Powinienem sam się domyślić. Zwłaszcza, że to że czuje się gorzej akurat mówiła raz wcześniej wtedy rok temu. Tylko ja to zrozumiałem tak, że mam się starać mniej narzekać na matkę, a nie widziałem szerszego problemu jakim jest podejście do życia. No ale od tamtego momentu żadnych rozmów nie było niestety.
Czemu mi zależy? Bo chciałem żeby była szczęśliwa i czuję, że ją zawiodłem, a moje zachowanie teraz pewnie gdzieś jest próbą rekompensaty? Sam nie wiem. Poza tym nie chciała dla mnie źle, stąd ta chyba rozpaczliwa próba zmiany samego siebie. Z tym, że znowu sam nie wiem co chcę zmienić już teraz. I tak nie do końca rozumiem co ona miała tak naprawdę na myśli. Prosiłem ją podczas rozstania żebyśmy poszli na terapię bo zawsze jej perspektywa na pewno jest inna, ale otrzymałem odpowiedź, że gdybyśmy byli małżeństwem to tak, ale jeszcze nie umieramy itd itd.
Po prostu mam namieszane w głowie bardzo mocno i staram się w tym wszystkim odnaleźć.
Edit. Roxann mnie w tamtym wątku rozpracowała, skoro tak twierdzi to pewnie z jej perspektywy było podobnie. Nie mogę nie brać tego pod uwagę.
63 2021-04-16 15:08:28 Ostatnio edytowany przez polis (2021-04-16 15:11:17)
Mocno ją idealizujesz. Panna sama narzeka, ale Tobie to wypomina. Z tego co pisałeś nie mówiła od razu o co jej chodzi, tylko dusiła to w sobie.
Masz też moim zdaniem niezdrowe przekonanie, że Ty możesz innych uszczęśliwić. Nikt nie ma takiej mocy, żeby innych uszczęśliwiać, zwłaszcza jeśli Ci inni nie potrafią być szczęśliwi sami ze sobą. Z tego co pisałeś, to w tym waszym związku żadne dramaty się nie działy, więc tym bardziej nie sądzę, że masz sobie jakieś ciężkie przewiny do zarzucenia.
Nie masz kontroli nad tym, czy inna osoba czuje się szczęśliwa, taką moc masz tylko nad sobą samym. Co by się stało, gdybyś poczuł, że to nie na Tobie ciąży odpowiedzialność za to, czy bliskie Ci osoby czują się szczęśliwe? Może zachowywać się miło w stosunku do kogoś, można okazywać szacunek, ale wewnętrznego poczucia szczęścia nie możesz im dać.
64 2021-04-16 15:43:21 Ostatnio edytowany przez Roxann (2021-04-16 16:33:35)
Edit. Roxann mnie w tamtym wątku rozpracowała, skoro tak twierdzi to pewnie z jej perspektywy było podobnie. Nie mogę nie brać tego pod uwagę.
Co masz na myśli pisząc "rozpracowała"? Ja nie jestem psychologiem.
Po prostu mam/miałam do czynienia z podobnymi osobami w swoim bliskim otoczeniu. Piszę celowo "podobnymi" bo nie znam Cię osobiście, jedynie mogę odnosić się do tego co piszesz, a to też subiektywne spostrzeżenia.
PS. Wiesz, ja sama wyrwałam się z patologii, którą zgotowali mi rodzice, dlatego jestem 'uczulona' na ludzi, którzy szukają dziury w całym i zawsze widzą szklankę do połowy pustą, szczególnie jeśli obiektywnie nie mają ku temu powodów. We mnie wtedy zawsze się odzywa wewnętrzny głos: kurde, weź się w garść, naprawdę nie wiesz co to prawdziwe problemy, a byle pier*łę traktujesz jakby to był koniec świata! Tzn. ja rozumiem, że każdy ma inny punkt odniesienia i mój jest baaardzo przesunięty w stronę akceptacji rzeczy, które innemu są/mogą być nie do przeskoczenia.
Szukanie problemów na siłę czy ich wyolbrzymianie działają na mnie jak przysłowiowa czerwona płachta na byka.
Być może w tej kwestii jestem podobna do Twojej ex.
EDIT: Podejrzewam, że nawet gdybyś był dalej z tą dziewczyną, tak samo lub podobnie przeżywałbyś tą pierwszą pracę. Marudził, że sobie nie poradzisz, że nie wiesz wszystkiego itd., itd. Dla osoby, która podobną pracę zaczyna i czuje z tego powodu entuzjazm, to bardzo męczące. Przecież nic złego nie dzieje. Dostałeś pracę, możesz w końcu pójść na swoje, rozwijać się... a Ty ciągle na "nie". I te wieczne czarne scenariusze...
Zresztą sam pisałeś, że pewnie byś jej opowiadał o swoich obawach.
Tak ogólnie rzecz biorąc jakich? Jesteś po studiach, stażu.. wiadomo, zawsze co nowe stresuje ale bez przesady!
Tu nawet nie chodzi o to byś do wszystkiego podchodził z entuzjazmem ale choćby zwyczajnie puścił na luz...
65 2021-04-16 16:55:02 Ostatnio edytowany przez Wituś (2021-04-16 17:11:17)
No właśnie o tym rozpracowaniu mówiłem, ale z drugiej strony na pewno by tak nie było jak teraz. Mówiłem, że wcześniej czekałem na ten moment. Nawet dzisiaj nie czuję lęku mimo że tak naprawdę już mniej więcej wiem kiedy zacznę pracować, jeszcze tydzień temu nie. Wydaje mi się, że zwykły lęk był spotęgowany działaniem leków. Normalnie nigdy nie budziłem się rano z uczuciem ucisku w klatce z nerwów cokolwiek by się nie działo, a teraz miałem tak przez cały tydzień. No i oczywiście słowa skierowane w moim kierunku, cała ta sytuacja. Poza tym, "wieczne" czarne scenariusze to trochę za dużo powiedziane.
Teraz czułem się dramatycznie źle, porównywanie mojego zachowania teraz do zwykłego na codzień wtedy mocno odbiega mimo wszystko. Dlatego nie zgadzam się, że bym przeżywał tak samo. Bo miałbym perspektywę wspólnego mieszkania itd itd. Jak się ma cel to i "problemów" nie ma. Co nie zmienia faktu, że na pewno częściowo masz rację.
Masz też moim zdaniem niezdrowe przekonanie, że Ty możesz innych uszczęśliwić. Nikt nie ma takiej mocy, żeby innych uszczęśliwiać, zwłaszcza jeśli Ci inni nie potrafią być szczęśliwi sami ze sobą. Z tego co pisałeś, to w tym waszym związku żadne dramaty się nie działy, więc tym bardziej nie sądzę, że masz sobie jakieś ciężkie przewiny do zarzucenia.
Może i tak, ale błędnie sądziłem, że skoro się kogoś zna i wie jaki jest to mam prawo sądzić, że mój "rdzeń" osobowości jej pasował. Najwidoczniej nie. No i kolejny błąd że wystarczy się mocno starać żeby druga osoba była "szczęśliwa" (tak, wiem że znowu powielam coś co negujesz, ale tak się mówi) a wszystko będzie dobrze. Jak się okazało nie było.
Edit. Ona też twierdziła, że jest nerwowa i była. Jakoś z tym nie mialem problemu.