Witam wszystkich. Postanowiłam napisać do was ponieważ nie daję już rady. Wysiadam psychicznie, jestem zmęczona.... nie potrafię poradzić sobie z sytuacją z moim obecnym partnerem.
Postaram się krótko opisać wszystko żeby was nie zanudzać.
Jesteśmy razem dwa lata, on jest starszy ode mnie o 8 lat. Ja mam 33 on 41. Jest po rozwodzie i ma dwójkę dzieci z poprzedniego związku. Dość szybko ze sobą zamieszkaliśmy. Zaproponował mi to jakoś po 3 miesiącach. Na początku wiadomo, była sielanka. Pojawiały się jakieś kłótnie, ale wydawało mi się to normalne. Po około pół roku od zamieszkania razem musiałam wyjechać na miesiąc czasu na szkolenie z mojej pracy. I wszystko zaczęło się sypać... dochodziło do kłótni. Wmawiał mi, że na pewno Go tam zdradzam, że pewnie kogoś mam, bo większość osób z którymi pracuję to mężczyźni. Robił mi awantury z błahych powodów. Jak coś sobie ubzdurał, a już jak wypił sobie piwko... to zaraz dostawałam tysiące wiadomości. Na drugi dzień albo udawał, że nic się nie stało albo tłumaczył się i przepraszał mówiąc jak mu zależy.
Wróciłam ze szkolenia i miesiące mijały nam nawet normalnie. Oczywiście kłótnie jakieś tam były, ale nie na taką skalę. Teraz wyjechałam na kolejne szkolenie i sytuacja się powtarza.
Znowu dostaję tysiące wiadomości, że na pewno go zdradzam itp. Przyjechałam na weekend do domu i było wszystko dobrze. Tradycyjnie robiliśmy to co zawsze, zaplanowaliśmy
sobie już wyjazd na wakacje i zaplanowaliśmy majówkę. Jednak w ostatnich dniach sytuacja się nasiliła... Wyzwał mnie od najgorszej, wmawia mi zdrady. Wczoraj się rozstaliśmy... od tamtej pory mam od niego pełno wiadomości "jaka to ja jestem pojeb...", że nie doceniłam tego co on dla mnie robił, że ugotował mi jakiś obiad jak byłam w pracy, że planował nam wolny czas itp.
Ignoruję Go... ale co chwilę coś nowego przychodzi, a to, że życzy mi szczęścia, że na pewno zaraz kogoś sobie poznam, że zawsze szukałam tylko faceta który da mi mieszkanie itp. Że życzy mi powodzenia w nowym związku, bo na pewno zaraz sobie kogoś znajdę.
To w takim bardzo dużym skrócie, bo usłyszałam też, że mam wulgaryzm itp. Że mam zrezygnować z moich pasji, bo on ich nie akceptuję. Jestem zmęczona tym wszystkim. Gdy jesteśmy razem jest pięknie. Na prawdę nie mam zbytnio na co narzekać. Pomaga w domu, zawsze mogę na niego liczyć itp. Gdy jesteśmy osobno ma takie ataki zazdrości. Nie wiem co ja mam robić... zależy mi na nim, nie chciałabym stracić tego związku, ale z drugiej strony wykończona jestem psychicznie. Mam ciężki kurs, który kosztuję mnie dużo stresu, a on dokłada mi jeszcze więcej problemów. Gdy tylko mam wolne jadę do Niego... ale on nawet tego nie docenia , że pokonuję taki kawał drogi.
Dziewczyny, moze i napisałam to trochę chaotycznie, ale ciężko to wszystko opisać dokładnie. Co ja mam zrobić? Czy nad tą zazdrością da się jakoś pracować? Jest jakaś
szansa żeby coś tu zdziałać? Jestem załamana... rozsądek mówi żeby uciekać, serce co innego.