Witam.
Postaram się zwięźle i na temat opisać sytuacje. Jesteśmy razem 2,5 roku. Każde z nas ma dziecko z poprzedniego związku (on 7-latke, ja 8-latke), wspólnie mamy niespełna roczną córkę.
Jestem po nieudanym małżeństwie, w którym były narkotyki, alkohol i przemoc. Po kilkudziesięciu próbach odejścia w końcu odeszłam od męża, który był w domu 2 dni w tygodniu i to po to, aby odespać melanże z kumplami i spuścić mi łomot.
Poznałam obecnego partnera 2,5 roku po rozwodzie. Normalny, pracujący facet. Dużo rozmawialiśmy itp. Wiecie, na początku było cudownie. W sumie to normalnie, a właśnie tej normalności byłam spragniona. Zdażyły się dwa piwka po pracy, ale nie wpływało to na jakość naszego życia. Ot, dla relaksu. To wszystko.
Pierwszy raz cios padł 1,5 roku po naszym poznaniu. Znalazłam woreczek po narkotykach. Mimo, że wiedział jaki mam do tego stosunek (uraz z poprzedniego związku), że jestem przeciwniczką jakichkolwiek narkotyków, to co jakiś czas walił sobie po nosie... Już wiedziałam czemu niekiedy robił mi nocne, niezrozumiałe dla mnie awantury. Był wtedy okropny. Nie dawał mi spać, wrzeszczał na mnie, sugerował, że go zdradzam, ubliżał mi. Chciałam odejść, skończyć ta relacje, ale już wtedy byłam w ciąży z naszą córką. Zmienił się, nie brał, awantury ucichły. Wybaczyłam, było jak dawniej. Jednak codziennie wychodziło z niego okropne "g*wno". Zaczął pić. A to setka, dwie, a to parę piwek+setka. I tak codziennie. Krzyk był na porządku dziennym. Ja momentami nie wytrzymywałam. Krzyczałam, żeby dał mi spokój, że nie chce rozmawiać, że mnie męczy i mam go dość. A on potrafił siedzieć nade mną kilka godzin i non stop mówić jaki jest samotny, że ja go nie wspieram, że zje*ał sobie przeze mnie życie, że traktuje go jak g*wno, że źle zajmuje się jego córką z pierwszego związku. Zaczął mnie też kontrolować i praktycznie więzić w domu. Nie mogę wyjść nigdzie sama bo od razu zasypuje mnie pytaniami, sugerującymi, że mam romans i idę do swojego "frajera". Jak już uda mi się wyjść i jadę do mamy to jestem zasypywana wiadomościami i połączeniami. Jego zdaniem to troska, moim ubezwłasnowolnienie. Jest egoistą i narcyzem. Wszystko mu sie należy. Mnie nie należy się nic prócz mopa w ręku. Pieniądze, nieważne skąd są, są pod jego stałą kontrolą. Podczas gdy on wydaje po kilkaset złotych na alkohol czy papierosy, ja nie mogę kupić sobie raz na pół roku spodni bo mówi mi, że przeze mnie i moje zachcianki będziemy głodować... Ciągle mówi mi, że jestem bydłem, a nie człowiekiem. Dlaczego? Bo po kilku dniach krzyków i wieszania na mnie psów pękam i mówię, że jestem nieszczesliwa i chce odejść. Zdarza mi się krzyczeć, aby w końcu się zamknął, że go nienawidze. Wtedy mnie nagrywa i mówi, że zabierze mi dzieci, że udowodni, że jestem chora psychicznie i zamknie mnie w szpitalu psychiatrycznym.
Przez to wszystko zapuściłam się. Przytyłam 15 kg, siedzę w domu, czasami nie chce mi sie nawet ubrać. Wychodzę tylko dlatego, że szkoda mi dzieci. Zainwestowałam w remont jego mieszkania, nie mam nawet gdzie pójść. Jestem u skraju nerwów. Kiedy dzieci śpią, biorę kąpiel i płaczę z bezsilności. I zachodze w głowę jak mogłam być taka głupia i tyle poświęcić. Zrezygnowałam z pracy, aby zając się jego dzieckiem, wychowuje je, dałam im dom jakiego nie mieli (on pochodzi z rozbitej rodziny, ojciec, który go wychowywał nie miał dla niego czasu a matka uciekła), a codziennie słyszę, że jestem bydłem i niszczę mu życie...