Opcje są dwie przeskoczenia ze związku w związek:
- albo zakładka, nie kończymy starego, zaczynamy nowy (nowy partner potencjalnie będzie "lepszy", chęć czegoś nowego, obecny partner jest bo jest = z braku laku)
- albo szybki skok z jedno w drugi (obawa przed samotnością, przypadek, plasterek na pocieszenie)
Powodów "dlaczego" może być tak wiele jak osób które wykonują taki przeskok (w nawiasie podałem te które mi przychodzą do głowy)
Poza tym kto zdefiniował czasowo czym jest szybkie przejście z jednego w drugi? Dzień, tydzień, miesiąc, rok? Czy może mamy czekać aż stary partner sobie kogoś znajdzie (nie będziemy oskarżeni o rolę skoczka bo on był pierwszy), albo o ironio ex pozwoli nam związać się z kimś innym...
Po skończonym związku najlepiej odciąć się od byłego partnera i w ogóle o tym nie myśleć co robi i z kim. Zająć się swoim życiem. To najlepsza recepta jaką mogę dać - choć za weterana się nie uważam bo w moim prawie 40 letnim życiu miałem tylko dwa długie związki (5lat i 10 lat oczywiście z innymi kobietami).
Obecnie psychologowie uważają, że trzeba przeżyć żałobę po poprzednim związku. Nie pchać się w nowe tylko po to aby się pocieszyć i dowartościować. Z jednej strony niby to krzywdzi tak zwanego plasterka - choć jeśli ktoś się dla jakiś korzyści (np. sex) godzi nim być?? Z drugiej strony tracimy swój cenny czas aby szybciej poukładać sobie świat na nowo.
Może przytoczę co jest u mnie jako że jestem 4 miesiące po 10 letnim związku (w tym niecałe 2 lata małżeństwa) - skończonego dosyć burzliwie przez moją jeszcze formalnie żonę (romans + wykrycie zdrady + wyprowadzka do kochanka). Wiem, że moje małżeństwo już nie istnieje, nie wyobrażam sobie że będziemy już razem (choć wiem że ją cały czas jeszcze kocham). Czyli całkiem reprezentatywny przykład dla zainicjowanego tematu wątku.
Gdyby teraz była pod ręką jakaś "chętna" wolna kobieta to na pewno bym nie odmówił jej zalotów. Sam nie zamierzam na razie nikogo szukać i inicjować randek jakiś spotkań bo nie czuję się na nowe jeszcze gotowy. Z drugiej strony każda rozmowa z kobietą sprawa mi radość i czuję się "wyniesiony". Przykładowo od kilku lat kupuję bułki rano w jednym sklepie - wcześniej ekspedientka była dla mnie przeźroczysta i cały dialog odbywał się na zasadzie: "dzień dobry, bułki proszę, dziękuje, do widzenia". Teraz o dziwo potrafimy zamienić kilka słów (choćby o pogodzie), uśmiechnąć się do siebie, etc... A może było tak wcześniej, tylko tego nie zauważałem, niby obrączki nie nosi, ale totalnie nic o niej nie wiem
Psychika jak widać niezłe figle płata i podświadomie broni mnie przed samotnością
Rozum mówi jednak - nic nie zaczynaj, najpierw skończ jedno (emocjonalnie i formalnie).
Mówię to jednak z perspektywy faceta dobijającego do 40 (ani bogaty, ani sławny, ani model). Zdaję sobie sprawę że będą atrakcyjną kobietą miałbym nie tylko "panią w sklepie" do której się uśmiechnę, ale o wiele więcej takich "wytworzonych w mojej głowie" adoratorów...
PS. jak zostałem porzucony też miałem takie tematy do rozmyślania, jak można z jednego związku iść do drugiego następnego dnia. To normalne pytania w takiej sytuacji. W moim przypadku kochankowie podjęli decyzje, że kończą dwa małżeństwa i od razu zaczynają mieszkać razem. Po prawie 4 miesiącach zaczynam mieć na to "wywalone" jak im się powodzi. Ich życia, ich decyzje niech sobie z tym sami radzą. Jeśli nie macie dzieci to odcinasz się w 100% i koniec. W przypadku dzieci to jest poniekąd nie możliwe, ale jakoś ludzie też to przeżywają i dają sobie radę.