Postaram się maksymalnie streścić, ale możecie od razu przejść do pytania na końcu wpisu, jeżeli szkoda Wam czasu.
W dzieciństwie i do końca szkoły podstawowej miałam całkiem spore grono znajomych. Nie lubiłam siedzieć w domu, sama dzwoniłam do domów koleżanek czy mogę przyjść albo czy one przyjdą do mnie. Nie było dnia w wakacje żebym siedziała w domu albo nie spotkała się z jakąś koleżanką, najczęściej były to koleżanki i koledzy mieszkający na tej samej ulicy co moja babcia.
W gimnazjum coś zaczęło się zmieniać. Koleżanki z podstawówki, które były dwa i rok młodsze znalazły znajomych w swoich klasach, spędzały czas na przerwach w swoim gronie. Ja miałam jedną koleżankę na stałe, wręcz przyjaciółkę ale była bardzo zazdrosna o wszystko. Próbowała też ciągle znajdować sobie nowych znajomych, ale broń Boże nie dopuszczała mnie do tej grupy. W końcu pod sam koniec II klasy gimnazjum jej się to udało i zostałam praktycznie sama. Od II klasy gimnazjum (a mam obecnie prawie 26 lat) nie byłam zaproszona do żadnej koleżanki. Sama zaprosiłam do siebie dwie, ale nie było rewanżu.
III klasa gimnazjum to największa porażka. Najpierw byłam miesiąc w szpitalu ze względu na anoreksję, a później po kilku miesiącach zniknęlam ze szkoły na ok. 3 tygodnie po próbie samobójczej. To był gwóźdź do trumny. Nic już nie było takie samo, kontakty pourywały się praktycznie do zera.
W liceum było trochę lepiej, ale nadal byłam pomijana przy każdej możliwej okazji, zawsze na uboczu.. Gdyby nie związek z chłopakiem z równoległej klasy to zapewne nie miałabym się do kogo odezwać. Po zerwaniu na I roku studiów (on zerwał), straciłam wszystkich znajomych. Kilka miesięcy później weszłam w związek z chłopakiem z grupy z którym jestem do dzisiaj (prawie 6 lat). Jedyni znajomi jakich mam, o ile mozna ich nazwać znajomymi, to jego znajomi i przyjaciele. Mieliśmy kilka przerw w związku to nawet nie mówili mi cześć. Więc są to tylko znajomości pośrednie, które skończą się w dniu konca związku.
Nie wiem czy to jest możliwe, żeby ktoś nie miał ani jednego prawdziwego znajomego. Nie mówię tu o znajomościach "Cześć, cześć" w pracy czy na studiach. U mnie po studiach zero kontaktu z kimkolwiek z grupy czy z roku.
Czy jest tu ktoś kto poza współpracownikami, partnerem/partnerką i rodziną nie ma ani jednego znajomego? Ani jednej osoby do której może w każdej chwili napisać? Jak sobie z tym radzicie?